Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nie potrafię żyć


basia123

Rekomendowane odpowiedzi

Pewnie jest tu już kilka podobnych tematów, nawet nie jestem w stanie wszystkiego przeczytać...

Czytałam o ludziach, którzy mają problemy, bo meili w rodzinie alkoholika,albo popadają w depresję, bo wyjechali na studia, są z dala od przyjaciół...

A ja mam niby dobrych rodziców, rodzeństwo. I skończyłam już studia. Mam 28 lat, a nie potrafię sobie sama ze sobą poradzić...

Nigdy nie miałam przyjaciół, kilku znajomych od czasu do czasu udawoło mi sie mieć nawet przez 5 lat - całe studia. Teraz nie mam już się nawet do kogo odezwać, nie mówiąc o tym, by było z kim gdzieś wyjść...

Sama nie wiem , kiedy wszystko coraz bardziej przestawało mnie cieszyć, nic mi się nie udawało. Teraz nie potrafię na niczym się skupić, nie widzę sensu w robieniu czegokolwiek. Są dni, kiedy płaczę, są takie, kiedy już nawet nei płaczę, tylko myślę o tym, by się zabić, ale na razie powstrzymuje mnie jeszcze myśl o tym, że może skrzywdzę tym swoją rodzinę. Tylko wiem, że życie dla rodziny nie da mi szcześcia...

Nie potrafie nawiązać kontaktu z ludźmi, nie udało mi się nigdy nikogo poznać na żadnym kursie itp. Nawet jeśli zacznę jakąś rozmowę, to mam wrażenie, ze ja ciągnę na siłe i ktoś ze mna rozmawia tylko z uprzejmości. Nigdy sam nie zacznie rozmowy...

Jakiś rok temu chodziłąm do psychologa i do psychiatry. Ale uznali po pewnym czasie, ze nic już dla mnei nei mogą zrobić, że teraz sama muszę sobie juz radzić. Ale nie potrafię...

Wiem, ze jestem żałosna i beznadziejna... Ale pewnie nawet nikt tego nei przeczyta. Tym niemniej przepraszam, że zanudzam i użalam się nad sobą, podczas gdy wokół ludzie mają poważne problemy i te zjakoś daja sobie radę...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A jednak ja przeczytałam....:)

Mam trochę podobnie do Ciebie. Od jakiegoś czasu podejrzewam u siebie depresję, zaczęłam szperać po necie i przeróżnych forum, żeby przekonać się, czy ktoś ma tak jak ja... I doszłam do podobnego wniosku, że chyba nie mam prawa mieć depresji: pochodzę z dobrego domu- żadnych alkoholików w rodzinie, nałogów, rozwodów, śmierci, tragedii itp... a jednak coś jest ze mną nie tak- czuję się nic nie warta, najgorsza, nie mam celu w życiu...czuje że zmierza ono do nikąd... to gdzieś zaczęło się od połowy szkoły średniej, kiedy zaczęłam wagarować, gorzej sie uczyć, mieś pesymistyczne nastroje...potem było coraz gorzej...zaczęłam studia licencjackie, pod presją mojej matki, bo podejrzewam, że sama nie zmusiłabym się do tego, chwilami bywało lepiej, jakoś studia przebrnęłąm na najniższych ocenach, niewiele się ucząc, ale jednak się udało. Pozostała tylko obrona pracy do której nijak nie umiem się zabrać. Grozi mi powtażanie roku, bo po prostu nie umiem się do tego zabrać, czuję, że i tak nie dam rady, nie potrafię, jestem na to za głupia. Ale nie tylko w tej sferze tak mi się wydaje. Pracę mam marną i za marne grosze, bardzo stresująca, w której wyksztalcenie w ogóle nie jest brane pod uwagę. Wiem, że pracuje ponizej swoich kwalifikacji, ale wydaje mi się, że nie nadaję się do nieczego więcej, nic nie umiem, nie dam rady nauczyć się szybko nic nowego, jestem mało inteligentna, niewiele warta, więc nikt nie będzie mnie chciał zatrudnić. W kontaktach z ludźmi jest źle :( zwłaszcza mam trudności z wysławianiem się, nie umiem dobierać słów, umykają mi, przez co mam wrażenie, że zaczynam gadać od rzeczy i lepiej przestać się odzywać. W większym gronie rzadko zabieram głos. A jeśli słuchają mnie więcej niz 3 osoby, to nie mowy, żebym się odezwała. O związkach nie ma mowy- kiedy ktoś mi się spodoba od razu jestem pewna, że nie mam szans, jestem za brzydka, za głupia, nudna. Mam wielkie kompleksy na punkcie swojego wygladu, chociaz wiem, że wielu facetom sie podobam, bardzo dbam o siebie, czasem chyba za bardzo...nawet wole się spotykac z osobami, ktore mnie nie interesuja, po to, by je zostawic i chyba w ten sposób dowartościować się, wiem, że to jest okropne... nawet pisząc to czuję się totalnie żałośnie. Rodzina ma do mnie wieczne pretensje, że niewiele pomagam, a ja bym chciała, ale nie mam sily, motywacji, najchętniej położyłabym się do łożka i spała non stop, albo siedziala przed komputerem... zmuszam sie do wszystkiego, czuje się wrogiem we własnym domu, ciężarem dla wszystkich, chce z niego uciec, ale nie mam jak, nie jestem w stanie się sama utrzymać i wciaż czuje sie jak na czyjejs lasce....

Czuję, że to cos poważnego, boję się iśc do lekarza, to dla mnie jak pzyznanie sie do porażki, że jestem słaba psychicznie...Poza tym nie wiem, czy będe umiała opowiedziec to lekarzowi- wszystko mi umyka z głowy, zapominam, słowa mi uciekają, nie umiem się wysłowić. Kiedys nie byłąm taka i nie chcę juz być.... jak ostatnio nieśmiało powiedziałam rodzicom, że chyba mam depresję, to wyszło na to, że żadna depresja tylko jestem śmierdzącym leniem, którego wszyscy już mają dość;((

Pisząc to płaczę, więc przepraszam za błedy. Cięzko mi. Wypiam pół butelki wina- piję kiedy jest mi tak ciężko, wino zawsze stoi u mnie w pokoju. Czasem mówie sobie że alkoholizmem leczę swoją depresję. Ale alkonolizm to jeszcze nie jest i daleko mi do tego.

Dziękuję, jeśli ktoś przeczytał całość.

Dodam, że nie mam myśli samobójczych, gdzieś tam tli się we mnie nadzeja, chciałabym sobei pomóc.

Ale pogrążam się. Czasem myślę, że już za późno, i tak nie ndarobię straconego czasu. Wszystko mnie omija i to z własnej winy. Idę chyba spać, późno jest. Dobrej nocy wszystkim.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Trzeci :P Wiecie też u mnie jest podobnie. Rodzina cała w komplecie, nikt nie pije, ba nawet nie pali. Normalna polska rodzina. Ja pracuję, rok temu studiowałem. Niby wsio ok, normalny człowiek. Tylko że przychodzę z roboty siadam przed kompem, wejdę na dwie, trzy strony gdzie udzielam jakichś rad z zakresu motoryzacji. I tu się kończy cała zabawa. Przyjaciół nie mam (a kto to jest przyjaciel??), znajomi hmmm to tacy co cześć, cześć na mieście im powiem. No może sąsiad ciut młodszy ode mnie to pogadamy czasem, ale głownie on wie, że ja żyję jak mnie potrzebuje. Ogólnie to rodzina, bliższa dalsza przypomina sobie o mnie jak czegoś chcą. Żadnych perspektyw w mieście nie mam, praca za marne grosze w atmosferze jak w oborze dla krów. Psycha mi siadała bo na nic nie miałem ochoty, ni nic, ale jakoś słoneczko wiosenne zobaczyłem to mi się polepszyło. Ale nadal sądzę, że do niczego się nie nadaje :?

Saturday odstaw lepiej to wino bo na napisanie tego postu wypić pół butli to nieźle :D

Wiesz jak czytam to co napisałaś to w hmmm 90% mogę to samo napisać o sobie. Jedyna różnica, że ja alkoholu nie pijam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A jednak ja przeczytałam....:)

pochodzę z dobrego domu- żadnych alkoholików w rodzinie, nałogów, rozwodów, śmierci, tragedii itp... a jednak coś jest ze mną nie tak- czuję się nic nie warta, najgorsza, nie mam celu w życiu...czuje że zmierza ono do nikąd... to gdzieś zaczęło się od połowy szkoły średniej, kiedy zaczęłam wagarować, gorzej sie uczyć, mieś pesymistyczne nastroje...potem było coraz gorzej...zaczęłam studia licencjackie, pod presją mojej matki, bo podejrzewam, że sama nie zmusiłabym się do tego, chwilami bywało lepiej, jakoś studia przebrnęłąm na najniższych ocenach, niewiele się ucząc, ale jednak się udało. Pozostała tylko obrona pracy do której nijak nie umiem się zabrać. Grozi mi powtażanie roku, bo po prostu nie umiem się do tego zabrać, czuję, że i tak nie dam rady, nie potrafię, jestem na to za głupia. Ale nie tylko w tej sferze tak mi się wydaje. Pracę mam marną i za marne grosze, bardzo stresująca, w której wyksztalcenie w ogóle nie jest brane pod uwagę. Wiem, że pracuje ponizej swoich kwalifikacji, ale wydaje mi się, że nie nadaję się do nieczego więcej, nic nie umiem, nie dam rady nauczyć się szybko nic nowego, jestem mało inteligentna, niewiele warta, więc nikt nie będzie mnie chciał zatrudnić.

 

Mam tak samo. Z tym, że ja kończę magisterkę...ale w ogóle mnie to nie obchodzi. Robię ją dlatego, że ją zacząłem i nie wypada jej nie skończyć bo po prostu szkoda by było mojego 5-letniego wysiłku. Też miałem marne stanowisko pomimo świetnej znajomości j. angielskiego podczas gdy tępe chamy nie potrafiące nawet poprawnie władać polszczyzną i ubliżające innym ludziom były kierownikami. Tak samo jak Ty, poszedłem do tej pracy bo nigdzie indziej mnie nie chcieli a np. podczas okresu próbnego w biurze tłumaczeń usłyszałem szept jednej osoby do drugiej na mój temat: "Jak czegoś nie wiesz to pytaj...i tak myślisz o wiele więcej niż tamten".

 

O związkach nie ma mowy- kiedy ktoś mi się spodoba od razu jestem pewna, że nie mam szans, jestem za brzydka, za głupia, nudna. Mam wielkie kompleksy na punkcie swojego wygladu, chociaz wiem, że wielu facetom sie podobam, bardzo dbam o siebie, czasem chyba za bardzo...nawet wole się spotykac z osobami, ktore mnie nie interesuja, po to, by je zostawic i chyba w ten sposób dowartościować się, wiem, że to jest okropne (...) czuje się wrogiem we własnym domu, ciężarem dla wszystkich, chce z niego uciec, ale nie mam jak, nie jestem w stanie się sama utrzymać i wciaż czuje sie jak na czyjejs lasce....

 

Też mam tak samo. Ciągle się słyszy, że "każda potwora...itd" a ja nigdy nie doświadczyłem ŻADNYCH znaków wysyłanych pod moim adresem przez kobiety. Ty przynajmniej jesteś świadoma, że się możesz podobać i ciesz sie z tego. Ja wiem, że się nikomu nie podobam. Moim zdaniem, problemem ludzi o moje sytuacji jest to, że nie chcą się pogodzićz tym, że będą sami i dlatego popadają we frustracje. Ja się z tym pogodziłem co pozwala mi zachować (baaaardzo niestabilną) równowagę psychiczną.

W liceum, na przykład, zostałem bezwiednie ofiarą żartu...Siedziałem sobie na świetlicy i chyba spisywałem od kogoś jakieś zadanie z matematyki i nagle przytuliła się do mnie jakaś dziewczyna. Ja jej nie znam, ona mnie nie zna, ja nie wiem o co chodzi...Okazało się, że grała z koleżanką w marynarza czy coś innego i ta która przegrała musiała się do mnie przytulić. Od tamtej pory też się "dowartościowuję" w taki sposób jak i Ty. Też mam/miałem kompleksy dotyczące swojego wyglądu ale ostatnio osłabły bo już nie mam siły się tym przejmować bo i tak to nie ma sensu.

 

 

Czuję, że to cos poważnego, boję się iśc do lekarza, to dla mnie jak pzyznanie sie do porażki, że jestem słaba psychicznie...Poza tym nie wiem, czy będe umiała opowiedziec to lekarzowi- wszystko mi umyka z głowy, zapominam, słowa mi uciekają, nie umiem się wysłowić. Kiedys nie byłąm taka i nie chcę juz być.... jak ostatnio nieśmiało powiedziałam rodzicom, że chyba mam depresję, to wyszło na to, że żadna depresja tylko jestem śmierdzącym leniem, którego wszyscy już mają dość;((

 

Tak. Mimo, że mam bardzo dobrych rodziców to daaaawno temu przestałem im mówić o takich rzeczach bo mówią to samo co Twoi mówią Tobie. Mówisz, że wizyta u lekarza to przyznanie się do porażki...bo to prawda, ale wtedy następuje oczyszczenie. Wiesz, że gorzej być nie może a będzie tylko lepiej. Daj sobie szanse.

 

 

Pisząc to płaczę, więc przepraszam za błedy. Cięzko mi. Wypiam pół butelki wina- piję kiedy jest mi tak ciężko, wino zawsze stoi u mnie w pokoju. Czasem mówie sobie że alkoholizmem leczę swoją depresję. Ale alkonolizm to jeszcze nie jest i daleko mi do tego.

Dziękuję, jeśli ktoś przeczytał całość.

 

Zamiast alkoholizmu znajdź sobie jakieś hobby, chociażby miało to być nawet coś tak niedorzecznego jak zbieranie króliczych odchodów. Zawsze to zajęcie i masz wtedy przeświadczenie, że jesteś jedną z nielicznych osób które się tym zajmują. Ja gram na gitarze i uczę się języków bo to lubię a nie każdy jest do tego zdolny i to mnie podbudowuje.

Po magisterce planuję wyjechać z kraju i to mnie trzyma przy życiu. Kumpel chce mnie tam ściągnąć i mówi, że żyje tam jakieś 5 lat i jest mu o niebo lepiej niż w Polsce, bo ludzie są inni, bardziej wyluzowani i że mają zdrowe podejście do życia i pracy. Chciałbym się właśnie odłączyć od mojego dotychczasowego świata. Może w Twoim wypadku też tak będzie lepiej? Na miejscu będziesz miała 'carte blanche' - nikt nie zna Twojej przeszłości a opinię na Twój temat będą budować tylko na tym co zobaczą a nie na tym co usłyszeli od kogoś tam, kiedyś tam. Sam po sobie zauważyłem, że nie jestem sobą wśród rodziny i ludzi których znam podczas gdy mając styczność z ludźmi obcymi, moje wszystkie kompleksy odchodzą i sam siebie nie poznaję. Po prostu chyba podświadomie wiem wtedy, że inni nie wiedzą, że jestem życiową pierdołą i staram się nie wyprowadzać ich z tego błędu. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hey

U mnie niestety też nie leppiej ... Moi rodzice wymogli na mnie bym poszedł na studia bo "kim będziesz ?? " , na studiach coraz gorzej , frustracja i postępująca nienawiść do samego siebie !! Gdy kończyłem LO , chciałem jechać za granice ale studia Studia STUDIA ... dziś nie wiem gdzie będę pracował!! Wolontariat kurs barmana oto moje perspektywy (po zajęciach do Biblioteki nie do PUBU ) , moi znajomi którzy wyjechali po LO siedzą w UK lub Austrii i się ...Śmieją mają prace , samochody ...Jak nie praca to SOCJAL , chodzą z głową uniesioną do góry .

A ja ?? Matka najpierw mówi że nie masz pracować a uczyć się , potem w kłótni mówi bo nie pracujesz , gdy nie chce pisać pracy (studia=WYPALENIE ) niemal w KRZYKACH usłyszałem bo nic nie robisz. Bardzo mnie to boli... Gdy obydwoje budowali dom ...Michał pomóż 5 wakacji z rzędu pomagałem na budowie ... Pieniądze pożyczałem (samochód ?? wyjazd wakacyjny nie wiem co to znaczy ) i gdy to się słyszy ... Mam dość ostatnio coraz częściej zastanawiam się czy nie skończyć ze sobą ... NA strychu jest belka i lina to śmieszne ale to coraz częstsze... Mam dość...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dokładnie -życie tylko po to, by rodzice mieli satysfakcję. Ale i tak cokowliek by się nie robiło, to zawszę czuję,że nie spałeniam ich oczekiwań nawet w 5%. A przecież te oczekiwania nie są aż takie znowu wygórowane....

Zresztą nawet jeśli moje są podobne ( choć ostanio to już chyba żadnych oczekiwań nie mam, nie mam planów marzeń, ani nic takiego...), to też nie potrafię tego osiągnąć - jestem beznadziejna... :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja mam 26 lat i podobne problemy. Też nie umiem żyć, przystosować się do otaczającego świata. Znajomych praktycznie nie mam, nigdy nie miałem dziewczyny(nie wiem nawet jak szukać, więc pewnie tak zostanie).

Niecały rok temu odkryłem coś co pochłonęło mnie całkowicie. Zaczęło się od pójścia do klubu fitness, żeby zająć jakoś czas, a teraz sport w każdej postaci sprawia, że mam po co wstawać codziennie z łóżka. Chcę wiązać z tym przyszłość, a przynajmniej najbliższą. Choćby jako instruktor. Mimo, że nadal mam depresję spowodowaną samotnością i nie umiem sobie z tym poradzić - ani tego zmienić, ani się przyzwyczaić - to jednak jest coś co sprawia, że czuję, że żyje.

Basiu123, musisz przestać myśleć o tym, czy spełniasz oczekiwania rodziców. Ważne żebyś Ty czuła się spełniona. Skoro nie daje Ci spełnienia to do czego teraz dążysz, to może znaczyć, że nie jest to coś co tak na prawdę chcesz w życiu robić. Poeksperymentuj, znajdź coś dla siebie. Nigdy nie jest za późno, żeby przemeblować całkowicie swoje życie bez względu na to, co sądzą o tym inni.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz czasem staram się myśleć pozytywnie ale gdy przychodzi spotkanie czy na studiach czy czasem ze znajomymi to powracam do punktu w którym bylem...

Rodzicom w ogóle nie ufam ... to mnie boli , bo nigdy nie miałem z ich strony wsparcia , potwierdzenia tego że należę do rodziny

Raczej ciągłe podkreślanie nie akceptacji czy pokazywania że jestem kimś gorszym..Gdy porównam się z moim bratem 5 lat młodszym to różnica w byciu synem jest porażająca...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jasio25 dzięki za radę. Tylko, że ja już nie dążę do niczego... nie wiem w czym czułabym się spełniona, nie mam juz żadnego pomysłu... a eksperymentowanie niestety wiąże się z tym,że trzeba coś robić, trzeba miec pracę (której ja nie mam), by mieć na to kaskę itd. Zresztą, już trochę szukałam "swojej drogi" zawodowej - mam niby trzy zawody, zapisałam się tez na studia podyplomowe (to niby tez miało mi pomóc, moja lekarka bardzo się z tego cieszyła, ze cos zaczynam, ale czulam sie tam totalnie nie na miescu, po kilku probach nawiazania kontaktu z ludzmi, zrezygnowalam, bo jedyne, na co moglam liczyc, to "dzien dobry"), a teraz zbliza sie koncowy egzamin i juz wiem, ze go nie zdam, bo kompletnie nie potrafie sie skupic na tym, by sie czegos nauczyc... A to, co wiedzialam wczesniej tez mi całkowicie wyparowało z głowy. Podobnie jak większość wspomnień, zostały tylko jakieś koszmarki....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przyznam, że nie chcę m się normalnie czytać takich wywodów ale troszkę temat mnie zaintrygował. A więc tak. Widzę, że wszyscy macie wspólny mianownik - bardzo niskie poczucie własnej wartości. Przerabiałem to kiedyś. Powód jest prosty: niedobór serotoniny. Ciężko będzie (wydaje mi się, że wręcz niemożliwe) będzie osiągnięcie wewnętrznej równowagi bez wizyty u psychiatry. Jeśli chcecie spróbować zmienić coś w życiu osobistym, to jak nie zmienicie czegoś w sobie, to będzie wręcz promieniować swoim nieszczęściem. Przez co będzie napędzać to was w jeszcze gorszy nastrój. Z mojej strony proponuję wizytę u psychiatry, ktory bez dwóch zdań powinien wam zaproponować farmakoterpie. Powinniście jednocześnie ciągnąc ją z psychoterapią. Zresztą to ostatnia deska ratunku. No zawsze jest belka na strychu... Ale tego byśmy nie chcieli?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bluźnierca nie dziwię Ci się, że nie chce Ci się czytac takich wywodów - przedstawiają żałosny obraz ludzi, którzy nie radzą sobie z życiem... A przecież "wielu ludzi ma gorzej, a sobie radzi"....

Nie wiem, być może są ludzie, którym kilka(naście) wizyt u psychologia i psychiatry pomaga i już jest ok. Mogę im tylko pozazdrościć... Przez wiele miesięcy jeździłam na wizyty, przyjmowałam leki, starałam się jak mogłam coś z tym zrobić... Ale w końcu usłyszałam, że juz rola lekarza się skończyła, teraz już tylko ode mnie zależy, co będzie dalej. A dalej było tak, że minęło kilka meisięcy i jest gorzej niż było kiedykolwiek... I lekarz nie może mi już pomóc. A ja sobie samej tez już nie potrafię :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Życie moich marzeń to już dawno zapomniane mżonki...

Choć wydaje mi się, że nie miałam zbyt wygórowanych wymagań - praca pozwalająca się utrzymać i od czasu do czasu pojechć na jakiś krótki urlopik, kilku znajomych (bo o przyjaciołach nawet nei mam co marzyć...), kiedyś chciałam też założyć rodzinę - mąż, 2-3 dzieci. Ale wiem, że nie mam już na to szans. Nie potrafię stworzyć relacji z ludźmi - ani koleżeńskich, ani tym bardziej przyjacielskich, a o jakimś normalnym związku to nie ma mowy, gdy jestem taka nienormalna....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Życie moich marzeń to już dawno zapomniane mżonki...

Choć wydaje mi się, że nie miałam zbyt wygórowanych wymagań - praca pozwalająca się utrzymać i od czasu do czasu pojechć na jakiś krótki urlopik, kilku znajomych (bo o przyjaciołach nawet nei mam co marzyć...), kiedyś chciałam też założyć rodzinę - mąż, 2-3 dzieci. Ale wiem, że nie mam już na to szans. Nie potrafię stworzyć relacji z ludźmi - ani koleżeńskich, ani tym bardziej przyjacielskich, a o jakimś normalnym związku to nie ma mowy, gdy jestem taka nienormalna....

 

Dlaczego uważasz, że jesteś nienormalna?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zachowuję sie irracjonalnie, czepiam się o głupoty, mam wiecznie zły humor (a czasem jakiś taki hiperdobry sie trafi, ale to tez już raczej nienormalny), ciągle się motam, ostanio mam już wogóle nawet jakieś zaniki pamięci. Nie prowadzę jako tako normalnego życia - nie mam pracy, nie mam znajomych, nie mam już zaintersowań ani czegoś, co mi daje radość, śpię do południa albo i dłuzej, jak wstane, to snuje sie po domu i lepiej niech mi nikt w droge nie wchodzi, bo warcze na wszystkich bez powodu. Nic nie robie calymi dniami. I jeszcze narzekam. Kiedys rozmyslalam troche nad przeszloscia, probowalm cos analizowac. teraz juz chyba tego nei robie, bo i tak wariuje o tego wszystkiego i sa dni, kiedy godzinami płaczę. Bez sensu jest to całe moje "życie"...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No to jest depresja. Objawy wydają się być typowe. Zresztą podobnie miałem. Możesz popatrzeć na to w inny sposób: Twoje samopoczucie wynika z zaburzenia neuroprzekaźników w mózgu, a z taką dolegliwością trudno będzie wyjść na prostą. Masz tylko jedno wyjście. Psychiatra i psycholog.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przez kilka ładnych miesięcy korzystałam i z psychologa i z psychiatry... I z tabsów.

Ale jak już pisałam efekt był taki, że ostatecznie teraz jest gorzej niż źle.

I niestety, jakoś nie bardzo już wierzę w skuteczność tego... Zresztą nie mam pracy, więc nawet nie byłoby mnie stać na te leki, wizyty, dojazdy...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Popieram słowa Blużniercy. Całkowicie się pod tym podpisuję.

Na dzień dzisiejszy to napewno wiem,że choroba pojawila się po to,żeby nam zasygnalizować,że coś jest nie tak,że coś trzeba zmienić. Pytanie tylko co? Trzeba szukać....jeśli nam zależy na sobie.Na swoje samopoczucie niestety sami pracowaliśmy często nie wiedzac,że błędy wychowawcze naszych rodziców jeszcze bardziej utrwaliły w nas wzorce zachowań wg których obecnie postepujemy.Oprócz błędów wychowawczych istnieje cała masa czynników , która doprowadziła do naszych stanów, zaburzeń np. środowisko, trauma, choroba itp...

Wiem jak to jest.W październiku lezałam odłogiem jak roślinka. Niby wszystko mam-atrakcyjną pracę, którą lubię, pieniądze, gotowy obiad jak wracam, samochód, mam gdzie mieszkać, na dzień dzisiejszy-zdrowie fizyczne.

A jednak..........................

.............dotknęło mnie poczucie choroby.Zaburzenia depresyjno-lękowe.

Na dzien dzisiejszy mam za sobą 4,5 miesięczną terapię, na którą nadal uczęszczam.Leki brałam do zeszłego miesiaca,wiekszosć źle na mnie działa.

 

Jeśli roczna terapia komus nie pomogla......trzeba nadal szukać........moze zmienic terapeutę, albo uczęszczać na nia dłuzej.Ciężko jest uswiadomic sobie to co nieuswiadomione samemu w pojedynkę. Dlatego terapia jest jedyna metodą osiągniecia zdrowia.Wymaga dużo pracy, nieraz łez.......niestety innej drogi nie ma.

Ja jestem osobą lękową..od dziecinstwa....przebyta poważna choroba nowotworowa, która zwiazana jest ze stratą...........do dnia dzisiejszego wywiera na mnie piętno.

Czasem nie ma sily by walczyć....jest różnie.Raz lepiej, raz gorzej. Napewno sila i samozaparcie sa tu niedocenione.

Jak tu miec siłę? .......kiedy z łóżka nie mozna wstac, wykonac najprostszej czynności tj. umycie zębów czy ubranie się..........

a do tego jeszcze jak włącza się cała somatyzacja:napięcie, bóle glowy, poczucie pustki w głowie, lęki, strach, myśli,ze zaraz się zwariuje......

Uwierzcie......można to wszystko doprowadzic do ładu, małymi kroczkami, próbować.

Leki są tylko wspomagaczem przy leczeniu właściwym tj. terapii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×