Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nerwico zgin przepadnij szmato!


bardziej_plejer

Rekomendowane odpowiedzi

Hej,

 

Oto moja historia.

Dorastalem w dysfunkcyjnej rodzinie. Najpierw nie bylo milosci, bo ojciec nie kochal matki.

Mial wladze - pieniadze, wtedy rzadzil, ale jej nie kochal (chyba).

Potem zrobilo sie tak, ze to ojciec lata za matka a ona ma go w dupie (jak dla mnie upokarzajace).

Totalne szalenstwo. Matka cale zycie nadopiekuncza, ojciec wycofany (ja nie wiem co to ojciec).

Matka mi cale zycie wtlaczala do glowy,ze jestem bardzo dobrym czlowiekiem,ze trzeba szanowac ludzi (a nie siebie),

ze jak dorosne to bede jej najlepszym przyjacielem,ze bede jej pomagal i w ogole i wszystkie nadzieje spelnie i uratuje swiat.

Wieczne oczekiwania i wymagania,za ktorymi nie nadazalem.Mimo,ze pierwsze 4 lata szkoly podstawowej bylem podobno

bardzo pilnym uczciem, to pozniej zapomnialem co to systematyczna nauka.Cale zycie na ostatnia chwile:) ale musze

byc zdolny,skoro mi sie to udalo.A moze to urok osobisty albo wypadkowa jednego i drugiego?

Co wiecej jak mialem 2-3 lata matka wyjechala do niemiec do pracy,zostawila z babcia.

Babcia trafila do szpitala,ja trafilem do drugiej babci,gdzie akurat trwaly libacje alkoholowe (siedzialem w ciemnym pokoju,

wszyscy darli morde,duzo dymu papierosowego,do tego jeszcze sie poparzylem zapalniczka - odlot).

Stad chyba od 5 roku zycia sie masturbuje (nie mialem pojecia jak mialem 5 lat co robie),

ale w ten sposob rozladowywalem ladunki,ktore sie zbieraly u mnie (chyba tak to dziala).

I tak nauczylem sie nie okazywac agresji, nie wchodzic w konflikty, wszystko skrzetnie chowac.

Cale zycie obrywam sobie skorki u palcy (ostatnio zaczalem je zalepiac - pomaga :) ).

Pol zycia mialem sraczke w szkole (wybiegalem z klasy, w drodze do szkoly zaczynal mnie

bolec brzuch, miewam skret kiszek w nocy itp. wypas).

Duzo by tu pisac o historii, choc jak na nia patrze dzis, to wszystko jest jakies logiczne w miare.

 

Dzis mam 27 lat. Pracuje od 2 lat w tej samej firmie. Zarzadzam projektami. Radze sobie na 4+, momentami 5.

Jedna szkole rzucilem na V roku - nie wytrzymalem emocjonalnie (bardzo sie stresowalem).

Zaczalem studiowac drugi kierunek i nawet jestem tu szczesliwy (na pewno bardziej niz tam).

Czesto borykam sie z upadkiem wiary w siebie, we wlasne mozliwosci, czuje sie wybrakowany,

czuje ze cos jest nie tak, stany lekowe, ostatnio bol w klatce piersiowej, brzuch, serce,

napiecie, agresja, beznadzieja.

Aczkolwiek czasem zdarzaja sie zrywy, przyplywy pozytywnej energii, przenoszenie gor,

satysfakcja (choc generalnie to obce slowo... ostatnio tak jakby jest go wiecej).

 

Zycie osobiste? Kalka mojego dziecinstwa i tego jak dziala mezczyzna u mnie w rodzinie.

Moj ojciec jest przydupasem mojej matki,ja to tak postrzegam.Godzi sie na wszystko,

w zasadzie jedzie na tym wozku,zamiast go prowadzic,nadal jest wycofany,nie liczy sie,

nie zabiera zdania,tak jakby go nie bylo.

Czyli (oprocz kilku krotkich zwiazkow) dwa dluzsze (jeden 7letni, drugi od 1,5roku),

w ktorych po jakims czasie zaczyna sie dziac tak:

1/ rezygnacja z wlasnych potrzeb

2/ biernosc

3/ zgadzanie sie na wszystko (zgoda na ranienie emocjonalne)

4/ probowanie uszczesliwiac na sile (doszukiwanie sie problemow specjalnie po to, by uszczesliwic - przeciez to potrafie najlepiej!)

5/ probowanie unieszczesliwiac sie na sile (rozmowa na tematy bolesne dla mnie pod przykrywka niesienia pomocy...)

6/ brak oczekiwan, ba... brak wyraznych granic

7/ dopuszczanie wejscia na glowe

 

Ehh.. dlugo by tu pisac.

Wiem,ze obecny zwiazek moge wygrac.Mimo,ze sytuacja jest w zasadzie z pozoru beznadziejna.

Chcialem tak tylko napisac,uzewnetrznic sie troche,oderwac od rozmyslan nad tym wszystkim.

Ostatnio mi to nie daje spokoju,bo pierwsze 8-9 miesiecy bylo super.Wiedzialem czego chce,

szanowalem sie,ona szanowala mnie.Teraz jest inaczej.Szukam wlasnych jaj.

 

Rozpoczalem psychoterapie z psychoterapeutka,ale na nic sie zdala.

Po trzech spotkaniach zmienilem na psychoTERAPEUTE - jest o wiele lepiej.

Wiem, ze cel jest w zasiegu reki. Pierwszy raz od wielu wielu lat.

Moje zycie to dlugi dlugi maraton,ktory mam wrazenie wlasnie dobiega konca.

Potem byc moze czeka mnie spacerek,truchcik.Nie bedzie trzeba juz biec i biec.

 

:) jakas tam wiara i nadzieje jest.w to,ze moge sie zmienic i ze bedzie mi lepiej,

ale od tego jest moze i to forum, by wejsc tu powiedziec - ciezko mi, fak.

 

Pozdrawiam znerwicowanych.

 

[Dodane po edycji:]

 

Aha - wazna rzecz.

Uwazam za bardzo niesprawiedliwe fakt,ze to w jakiej rodzinie sie urodzilem,

tak wplynelo na moje dotychczasowe zycie.

 

Czasem swiadomie chce robic inaczej,ale podswiadomosc podpowiada mi lekiem,niepokojem,wrecz fizycznym

bolem,ze trzeba olac swiadomosc.Wpedzam sie wtedy w klopoty.Kolko sie zapetla.Im bardziej brne w gowno,

tym bardziej nie moge z niego wyjsc.Szczegolnie dotyczy to zwiazku i wlasnych potrzeb.

 

Dobre natomiast jest,to od teraz moge zyc bardziej swiadomie i starac sie to zmieniac.

Ale to niesprawiedliwe :x:roll::lol:

 

[Dodane po edycji:]

 

czesto jak jest mi ciezko zaczynam lapac paranoje.

podejrzliwosc wtedy bierze gore. zaczynam wierzyc we wszystko co mi glowa na mysl przyniesie.

choc i tak zawsze czekam na spokoj,by to pozniej ocenic z perspektywy. i zwykle sa to tam jakies przemyslenia,

ale nie koniecznie najszczersza i najoczywistsza prawda.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bardziej_plejer, witaj :)

"Dobre natomiast jest,to od teraz moge zyc bardziej swiadomie i starac sie to zmieniac."

I to najważniejsze czego się trzymaj :)

"Nerwico zgiń przepadnij szmato"

Prawdziwe wku.rwienie na chorobę często daje bardzo dużo siły do walki i zmian :)

Co do historii którą opisałeś to w sumie i ja miałem różne syfy, niestety spora część osób tutaj na forum takowe miała...

Ważne jest aby potrafić zadbać również w którymś momencie życia o własne potrzeby, nie oglądanie się wkoło na innych, czego pragną, czego potrzebują, jak ich uszcześliwić ? Jak ich zmienić żeby mieli lepiej? itp. A w gruncie rzeczy szkodzimy w końcu sami sobie, bo stajemy sie coraz bardzie podminowani a cały świat staje nam na głowie i robi co chce.

Mały egoizm w naszym znerwicowanym życiu może wyjść na dobre :) Słusznie że masz wiarę, że możesz wiele zmienić, powoli krok po kroku a wszystko się uda, czego ci życzę :) Najważniejsze to pamiętać aby naprawdę zmieniać siebie, a nie innych dookoła, próbując im dogodzić.

Nie musimy dla każdego być idealnym, to ostatnia rzecz jakiej potrzebujemy z naszymi życiowymi doświadczeniami :)

Pozdrawiam Trzymaj się :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co do historii którą opisałeś to w sumie i ja miałem różne syfy, niestety spora część osób tutaj na forum takowe miała...
Ano prawda, smutna prawda. A to wywiera zdecydowany wplyw na przyszlosc, na to kim sie staniemy.

 

Ważne jest aby potrafić zadbać również w którymś momencie życia o własne potrzeby, nie oglądanie się wkoło na innych, czego pragną, czego potrzebują, jak ich uszcześliwić ? Jak ich zmienić żeby mieli lepiej? itp. A w gruncie rzeczy szkodzimy w końcu sami sobie, bo stajemy sie coraz bardzie podminowani a cały świat staje nam na głowie i robi co chce.
I to prawda niestety. Potem zrodlo takich oczekiwan przenosi sie z rodzicow na kolegow z pracy, zone, tesciow itd. Cholernie smutna sprawa :(

Niestety najgorzej jest z partnerka - moja teoria jest taka, ze podswiadomie szukamy wzorcow zachowan jakie wynieslismy z wlasnej rodziny, innych nie znamy i mamy przed inmi jakies obawy. Tak wiec staje sie jasne, dlaczego skarzysz sie w swoich zwiazkach na to co sam widziales we wlasnym domu rodzinnym. bardziej_plejer, musisz przelamac ten impas i albo szukac partnerki o cechach zupelnie innych niz Twoja matka (lub poprzednie kobiety, o ktorych pisales) albo zmienic swoje podejscie do budowania zwiazku, czyli tak jak pisze Viktorek - stac sie bardziej asertywnym. To nie musi od razu oznaczac skrajnego egoizmu - wystarczy "taki malutki" ;)

Kobiety maja na to nazwe: "lęk przed silnymi kobietami". Nic bardziej durnego. Przeciez ktos, kto stara sie dominowac nad partnerem/partnerka (bo o płeć przeciez nam nie chodzi) realizuje z kolei swoje wlasne wzorce zachowania, ktore sam wyniosl z rodziny (byc moze rowniez DDD) a to wcale nie jest oznaka sily tylko przeciwnie - wlasnie znajduje oparcie w obawach o wlasna pozycje i jako takie jest symptomem slabosci. Ale innych przeciez nie mozemy zmienic (ani nawet nie chcemy), a tylko siebie, wiec szukamy partnerki nieobarczonej przypadloscią "samicy alfa". Drogie panie, jesli to czytacie to wiedzcie, ze mam taka sama opinie o facetach, w ogole o wszelkich typach dominujących. Bywaja zalosne i smieszne, zwlaszcza jak toczą pianę z ust.. :D

 

Nie musimy dla każdego być idealnym, to ostatnia rzecz jakiej potrzebujemy z naszymi życiowymi doświadczeniami :)

Pozdrawiam Trzymaj się :)

Dokladnie tak. Dlatego wlasnie potrzebujesz psychoterapii, nie zaniechaj jej.

Pozdrawiam ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Interesujący komentarz, ja nie potrafie sie tak uzewnętrzniać jak ty.

Wybieranie partnerek/partnerow odbywa sie podswiadomie, dlatego tak czesto dzieci powtarzaja wzorce rodzicow i nawet jesli ktos sie bardzo stara nie wpasc w te same koleiny, to dziwnym trafem i tak czesto konczy sie w ten sam sposob. Dlatego na przyklad czesto corki alkoholikow "przez przypadek" zostaja zonami pijacego faceta, przypominajacego ojca, choc wcale tego nie chca. Wszystcy wciaz powtarzamy te same stare wzorce zachowan, ktore determinuja nasze zycia, strasznie ciezko to przelamac. To prawie niewykonalne, prawie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Interesujący komentarz, ja nie potrafie sie tak uzewnętrzniać jak ty.
tzn kto?
Wybieranie partnerek/partnerow odbywa sie podswiadomie' date=' dlatego tak czesto dzieci powtarzaja wzorce rodzicow i nawet jesli ktos sie bardzo stara nie wpasc w te same koleiny, to dziwnym trafem i tak czesto konczy sie w ten sam sposob. Dlatego na przyklad czesto corki alkoholikow "przez przypadek" zostaja zonami pijacego faceta, przypominajacego ojca, choc wcale tego nie chca. Wszystcy wciaz powtarzamy te same stare wzorce zachowan, ktore determinuja nasze zycia, strasznie ciezko to przelamac. To prawie niewykonalne, prawie.[/quote']To jest wykonalne, jesli jestesmy swiadomi cech tego wyboru, znamy jego mechanizmy i jasno sprecyzujemy sobie jakich cech w ludziach nie lubimy a jakie sa dla nas pożądane. Oczywiscie nikt nie mowil ze to latwe ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardziej_plejer - świetny temat posta... Dla mnie nerwica to też tania dziwka lubiąca masochistyczne gierki... Twoja rodzina - matka próbująca wychować syna na świętego. W końcu - jak ta kukułka - zostawia Cię pod opieką babci. Później przebywasz w środowisku totalnej patologii - siedzisz w ciemnym pokoju w aurze dymu z fajek - nasuwa mi się porównanie do piekielnych czeluści. Ojciec - pantoflarz - wydaje mi się antyautorytet dla ciebie. Co do Twojego stosunku do samego siebie... Najpierw musiałbyś się dowiedzieć, co to są WŁASNE potrzeby (sama mam z tym problem, dlatego o tym piszę). Poza tym nie można być świętym na siłę (kiedyś usłyszałam takie zdanie w kierunku do mojej osoby). Altruizm - to tak na prawdę poważne skrzywienie - do końca niezgodne z ludzką naturą. Poza tym, kiedy sam wyciągasz rękę - masz prawo wymagać, żeby i tobie ktoś ją kiedyś podał. Co do stawiania sobie granic - też mam ten problem - bo w ogóle ich nie postawiłam - a to z kolei odzwierciedla się w różnych dziedzinach życia... Ehhhh :/ Pozdrawiam :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No to patrzcie na to:

Wszystkie, absolutnie wszystkie partnerki jakie spotkalem pochodzily z domow, gdzie ojciec - nie szanowal matki, byl najwazniejszy, byl przewodnikiem stada, zdradzal matke a ona go potem przyjmowala z otwartymi ramionami, byl mega ksieciem (przynajmniej ja jako ten z odwrotnej rodziny tak to postrzegam, pytanie jak bylo obiektywnie).

 

A wiec wszystkie moje partnerki pochodza z rodziny odwrotnej... ale!

Kazdorazowo mialem poczucie, ze moje partnerki sa takie same, ze zawsze mimo ze wygladaly poczatkowo inaczej i zachowywaly sie inaczej.

I co odkrylem? Ze to ja wpedzam sie w taki schemat. Ja zaczynam byc bierny, ja zaczynam oddawac inicjatywe, zgadzac sie na wszystko, nie wchodzic w konflikty. Poczatek obecnego zwiazku byl jak grajaca gitara - wszystko na swoim miejscu. Czulem sie jak ksiazke z bajki, ja decydowalem o wszystkim (no prawie), robilem na co mam ochote, mowilem wprost o wszystkim, poruszalem mega trudne dla mnie tematy (jakos potrafilem sie przemoc), co skutkowalo tym, ze i partnerka byla zadowolona z takiego zwiazku (bo ja bylem zadowolony)... i nagle bum, zaczalem rozgrzebywac jej poprzedni zwiazek, doszukiwac sie u niej dola za wszelka cene, probowac jej pomoc, spelniac jej oczekiwania, zachcianki, godzic sie na wszystko...

 

Na tym wlasnie polega niesprawiedliwosc. Ja tu sobie zycie ukladam po swojemu, a tu BANG! cos strzela w mozgu i zaczyna dziac sie inaczej. Grzebie w jej przeszlosci i probuje naprawiac, mi rosnie frustracja, nieszczescie, ona widzi, ze ja nieszczesliwy, zaczyna czuc sie winna (a rozmawia ze mna, pyta co sie stalo, czasem mowi, ze nie powinnismy rozmawiac, ze to nie dobrze... a ja swoje - naprawianie), kolo sie zamyka, wszystko zaczyna sie obracac w zla strone. Niezaleznie od tego co ja chce. Moment, w ktorym zdaje sobie sprawe z tego co robie jest zawsze idealnie wypierany albo nawet, jesli nagle zrobie inaczej (wejde w konflikt), to od razu chce go zazegnac...

 

Wlasnie ostatni zwiazek na poczatku byl dobry - a wiecie czemu? Bo na poczatku bylo tak jakos dziwnie, bylem szczesliwy, ale bylo inaczej niz zwykle i bylo dziwnie, czulem sie nieswojo (no jak to - dziewczyna przy mnie a nie ja przy dziewczynie?)... to jest u mnie oznaka tego, ze tworze normalna relacje. Poczucie tego, ze jest nienormalnie :)

 

I gdzie tu nogi a gdzie glowa???!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bardziej_plejer, czyli jak widzisz Twoje obserwacje pokrywaja sie mniej wiecej z komentarzami do Twojego pierwszego postu. A swoja droga to szacun czlowieku za tak glebokie wywnetrznienie, ja na 100% bym tak nie umial, a mysle ze 90% ludzi z forum nie potrafiloby sie tak otworzyc, zawsze sa jakies obawy, a nikt nie lubi byc wydrwiony czy odrzucony. Sklaniam czoła ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bardziej_plejer, czyli jak widzisz Twoje obserwacje pokrywaja sie mniej wiecej z komentarzami do Twojego pierwszego postu. A swoja droga to szacun czlowieku za tak glebokie wywnetrznienie, ja na 100% bym tak nie umial, a mysle ze 90% ludzi z forum nie potrafiloby sie tak otworzyc, zawsze sa jakies obawy, a nikt nie lubi byc wydrwiony czy odrzucony. Sklaniam czoła ;)

 

Forum jest anonimowe w zasadzie... wiec nie mam nic do stracenia. Lubie mowic o sobie :)

 

[Dodane po edycji:]

 

Jeszcze mala errata:

 

Na tym wlasnie polega niesprawiedliwosc. Ja tu sobie zycie ukladam po swojemu, a tu BANG! cos strzela w mozgu i zaczyna dziac sie inaczej. Grzebie w jej przeszlosci i probuje naprawiac, mi rosnie frustracja, nieszczescie, ona widzi, ze ja nieszczesliwy, zaczyna czuc sie winna (a rozmawia ze mna, pyta co sie stalo, czasem mowi, ze nie powinnismy rozmawiac, ze to nie dobrze... a ja swoje - naprawianie), kolo sie zamyka, wszystko zaczyna sie obracac w zla strone. Niezaleznie od tego co ja chce. Moment, w ktorym zdaje sobie sprawe z tego co robie jest zawsze idealnie wypierany albo nawet, jesli nagle zrobie inaczej (wejde w konflikt), to od razu chce go zazegnac...

 

Wlasnie ostatni zwiazek na poczatku byl dobry - a wiecie czemu? Bo na poczatku bylo tak jakos dziwnie, bylem szczesliwy, ale bylo inaczej niz zwykle i bylo dziwnie, czulem sie nieswojo (no jak to - dziewczyna przy mnie a nie ja przy dziewczynie?)... to jest u mnie oznaka tego, ze tworze normalna relacje. Poczucie tego, ze jest nienormalnie :)

 

I gdzie tu nogi a gdzie glowa???!!!

 

[Dodane po edycji:]

 

i te pieprzone paranoje czasami. stany lekowe. oskarzanie innych o wszystko, ze chca dla mnie zle, ze chca mnie wyrolowac.

moze mam je przez nerwice, ale jak mialem 14lat upalalem sie z kolegami i praktycznie zawsze 'lapalem paranoje'... i chyba mi tak

zostalo, ze w momencie ostrych nerwow wpadam w ten sam stan. 13lat temu powod paranoi zawsze byl ten sam - 'matka sie dowie,

ze palilem' albo 'nie zdam do liceum, bo sie nie naucze, matka bedzie zla' albo 'policja wie, ze palilem, zaraz tu wpadnie, matka sie dowie'...

 

pamietam niesamowite wkretki w pierwszym semestrze liceum jak siedzialem sparalizowany lekiem przed ksiazka i moje myslenie zabrnelo do tego, ze 'zostane bejem' tj. nie moge sie uczyc, nie pamietam co przeczytalem, nie zdam klasowki, nie poprawie klasowki, bo nie moge sie uczyc, nie zdam przedmiotu, nie zdam do nastepnej klasy, wyrzuca mnie ze szkoly, do nastepnej mnie nie przyjma, nie skoncze szkoly, nie bede mial pracy, nie bede mial pieniedzy, umre sam, to juz koniec... i puls 200 uderzen na minute i melisa i tak przez pierwsze dwa lata liceum.

 

[Dodane po edycji:]

 

Bardziej_plejer - świetny temat posta... Dla mnie nerwica to też tania dziwka lubiąca masochistyczne gierki... Twoja rodzina - matka próbująca wychować syna na świętego. W końcu - jak ta kukułka - zostawia Cię pod opieką babci. Później przebywasz w środowisku totalnej patologii - siedzisz w ciemnym pokoju w aurze dymu z fajek - nasuwa mi się porównanie do piekielnych czeluści. Ojciec - pantoflarz - wydaje mi się antyautorytet dla ciebie. Co do Twojego stosunku do samego siebie... Najpierw musiałbyś się dowiedzieć, co to są WŁASNE potrzeby (sama mam z tym problem, dlatego o tym piszę). Poza tym nie można być świętym na siłę (kiedyś usłyszałam takie zdanie w kierunku do mojej osoby). Altruizm - to tak na prawdę poważne skrzywienie - do końca niezgodne z ludzką naturą. Poza tym, kiedy sam wyciągasz rękę - masz prawo wymagać, żeby i tobie ktoś ją kiedyś podał. Co do stawiania sobie granic - też mam ten problem - bo w ogóle ich nie postawiłam - a to z kolei odzwierciedla się w różnych dziedzinach życia... Ehhhh :/ Pozdrawiam :)

 

To zostawienie z babcia trwalo moze z 3 tygodnie, ale przeszedlem swoje... tak mi sie wydaje.

Wlasne potrzeby posiadam. Ja je nawet egzekwowalem przez pierwsze miesiace zwiazku... zawsze tak sie dzieje, tylko potem ŁUP i cos sie zmienia we mnie. Nie mam na to wplywu. To nie partnerki mnie zmieniaja, nie manipuluja mna, nie chca dla mnie zle, to JA SAM SIE UDUPIAM, DAZE DO TEGO ZA WSZELKA CENE. Kurde, nie chce tak. Czy mozna te dziwke nerwice jakos stepic, wyklac, nasrac jej za kolnierz? :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tzn kto?

Tzn. autor, ale ty w sumie tez fajnie piszesz ;)

 

Bardziej_plejer - świetny temat posta... Dla mnie nerwica to też tania dziwka lubiąca masochistyczne gierki...

Nic z tego, nerwica to nie wirus, ani bakteria, ktora nas zaatakowala, to my sami sobie robimy (podswiadomie, mechanicznie), jednak my sami.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja jestem wielkim zwolennikiem medytacji, wiec polecam, sprobuj.

Problemow nie da sie rozwiazac, one sie moga jedynie same z siebie rozplynac kiedy zamiast je analizowac, obserwujemy je z boku, wtedy gdy sie pojawiaja, zaczynaja pochlaniac nasza uwage i w koncu znikaja.

Analizowanie utrzymuje je tylko na miejscu. Mam na mysli oczywiscie problemy emocjonalne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie łam sie, nie tylko nerwica robi takie "przesluchania" samego siebie. Deprecha tez, i to permanentnie 24/24. Pewnie Cie to nie pocieszy, ale jak sobie o tym wszystkim w necie poczytasz (mysle, ze to forum to juz wiele) bedzie Ci troche latwiej oceniac pewne wlasne objawy jako wkręty zaburzonego afektu lub ojako biektywne obserwacje. Jakies leki bierzesz? Sorki jesli mi to ucieklo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie biore. Popijam meliske w stanach mocnego zagrozenia... ale melisa nie motywuje, wycisza jedynie bol wewnetrzny.

Musze sie wyprowadzic od rodzicow i odciac sie emocjonalnie na jakis czas. To powinno mi mocno pomoc.

I terapia terapia terapia.

 

Deprecha jest u mnie chyba pochodna nerwicy. Bo nerwica to lek, lek z nieistniejacego zagrozenia, lek to bezradnosc, bezradnosc czesto wywoluje niska samoocene, niska samoocena - depresja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie biore. Popijam meliske w stanach mocnego zagrozenia... ale melisa nie motywuje, wycisza jedynie bol wewnetrzny.
Idz Ty lepiej do psychiatry - melisa Cie nie wyleczy. Dostaniesz jakies aktywizujace prochy i bedzie Ci moze latwiej znalezc jakis obiektywizm.
Musze sie wyprowadzic od rodzicow i odciac sie emocjonalnie na jakis czas. To powinno mi mocno pomoc.

I terapia terapia terapia.

Czyli dobrze kombinujesz, jakas aktywnosc jeszcze jest. Nie zmarnuj tego i nie wypusc resztek pary w gwizdek.
Deprecha jest u mnie chyba pochodna nerwicy. Bo nerwica to lek, lek z nieistniejacego zagrozenia, lek to bezradnosc, bezradnosc czesto wywoluje niska samoocene, niska samoocena - depresja.

To sie nazywa objawy krzyzowe (ale niekoniecznie wtórne, chociaz w Twoim przypadku tak) w odroznieniu od pierwotnych, osiowch. Dobrze ze to odrozniasz, bedzie Ci latwiej dystansowac sie do samego siebie :) Powodzenia :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie chce prochow. Znam te stany bardzo dobrze, cale zycie je obserwuje. Ja wiem,kiedy ze mna jest cos nie tak.

Wiesz - ja prowadze w miare normalne zycie - mam stala prace, poszedlem na studia na ktore chcialem, ale czasem mi odbija.

Czasem tylko wpadam we wkretki. Oczywiscie, jesli nie bedzie wyjscia, to pojde sie nawet hospitalizowac,

ale czuje, ze terapeuta mi pomoze, bo kumaty koles dosyc (pierwsze spotkanie i od razu wnioski a nie ciagla grzebanina bez celu).

 

Za kilka dni jade sam do polnocnej afryki, zeby to gowno przezwyciezyc. Powinno byc spoko.

Troche sie obawiam, czy dam rade, czy sobie poradze... ale skoro dozylem takiego wieku i jeszcze mi sie nic nie stalo, to zakladam ze sie uda.

 

[Dodane po edycji:]

 

mam prosbe o ocene logiki w mojej historii. gdzie ewentualnie szukac jeszcze uchybien...? :)

 

POCZUCIE KRZYWDY

1. zostalem skrzywdzony w dziecinstwie

nie wiem czy jest to zwiazane z tym, ze matka mnie zostawila z alkoholikami, czy nie kochala dostatecznie, czy moze nie chciala ciazy ze mna (miala wyrzuty sumienia w stosunku do kosciola), wyjezdzala i zostawiala mnie z babcia (a ja sie platalem po wsi, wiec bylem zaniedbywany)

ale na pewno z jednym z powyzszych

2. od dziecinstwa nosze w sobie poczucie krzywdy (miedzy innymi czuje sie gorszy od innych, malo meski, wybrakowany), bo zostalem skrzywdzony, wiec 'na pewno jest cos ze mna nie tak, inni sa lepsi'

 

NERWICA

1. w mieszkaniu 'u alkoholikow' nie mialem bezpieczenstwa, balem sie, pojawialy sie pozniej leki (powstalo skojarzenie - nie ma matki, bedzie zle)

2. lek powodowal napiecie, bylem wychowywany na grzecznego chlopczyka,wiec agresje rowniez kierowalem do wewnatrz -> od piatego roku rozladowywalem to mastrubujac sie, pozniej pomagalem sobie w napieciu strasznie obgryzajac skorki u palcy (autoagresja przynajmniej dawala mi poczucie, ze boli z jakiegos powodu a nie tak po prostu)

3. powstawalo rowniez napiecie w stosunkach z matka - zaczynalem nienawidziec matki, bo byla dla mnie zla... ale ze bylem chlopczykiem katolikiem, to uczucie to wypieralem... no bo jak mozna miec negatywne odczucia w stosunku do mamusi...

4. matka dodatkowo byla nadopiekuncza,wiec troche wzniecala moje leki. bo to tu to tam widziala zagrozenie. sama ma nerwice, ojciec rowniez (jak sie okazalo)

 

RELACJE Z KOBIETAMI

1. cale zycie jestem w trybie 'przyjme kazda krzywde' - poniewaz uodpornilem sie na krzywdy z dziecinstwa, wypierajac je, teraz inne 'niby splywaja po mnie' (przekraczaja moje granice, ale ja je wypieram) powodujac narastajaca frustracje

2. przyzwyczailem sie do tego, wiec teraz gdy ktos mnie krzywdzi, ja tego nie zauwazam (wyparlem moje potrzeby i granice, zeby minimalizowac lek?)

3. daze do odczuwania poczucia krzywdy, bo to dla mnie 'normalne' / ewentualnie po prostu nie zauwazam co w moim interesie jest a co nie

4. w momencie kiedy juz sie zakocham... zaczynam dazyc do poczucia krzywdy, wycofuje sie, daje sie ranic, nie przeciwstawiam sie, nie mowie czego potrzebuje (a/ no bo jak to osoba, ktora mnie kocha moze robic cos nie w moim interesie? b/ jak moglbym sie przeciwstawic kobiecie, przeciez cale zycie mama mnie kochala i nie moge nic powiedziec zlego o niej...)

5. pojawilo sie byc moze skojarzenie w mozgu, ze matka mnie zostawila, bo mnie nie chciala, wiec za wszelka cene musze dazyc do tego, zeby mnie chciala, wiec musze spelniac jej zachcianki i oczekiwania i walczyc o akceptacje, co byc moze przekladam rowniez na zwiazek

 

milo, ze jest to forum, bo przynajmniej zmusza mnie do syntezy moich problemow.

dzieki - ktokolwiek to czyta. to mobilizujace.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej,

 

Tak tylko chce napisac, ze po pol roku od mojego pierwszego posta wcale nie jest lepiej.

Wpadlem chyba w depresje. Monitoruje swoj stan przez wiekszosc czasu... nonstop sie

zastanawiam czy zwariowalem czy nie... mam mysli egzystencjalne - po co to wszystko,

w jakim celu, bezsens, bezsens, bezsens.

 

Po drodze, to jest na poczatku kwietnia strasznie sie upalilem joint'em...

Wpadlem w panike, ze umieram, ze to juz koniec, chcialem jechac na pogotowie.

Od tamtego czasu mialem trzy napady paniki (w roznych sytuacjach).

Pozostala mi chyba derealizacja, depersonalizacja... niepokoj i jeszcze raz niepokoj,

ze to juz sie nie cofnie, ze na zawsze taki zostane, taki bez celu i swojego miejsca.

 

Kurde, to niesamowite, ale jestem mega zaskoczony, ze ja juz tu pisalem na poczatku stycznia...

Wydawalo mi sie, ze moje zycie przed felernym joint'em bylo piekne, sliczne, pelne sensu,

ale bylo chyba inaczej... a to znaczy, ze nie sfiksowalem do konca, bo juz przed upaleniem sie bylo slabo :)

 

A moze ja mam depresje?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej... dzieki za linki :)

 

Mam jeszcze jedno pytanie:

Jak sobie radzicie z samotnoscia we wszechswiecie?

Jasne - jest nas na tej planecie wiele, w tym wielu nerwicowcow... ;)

Ale kazdy jednak ma swoj wlasny, niepowtarzalny swiat.

Z mojej perspektywy nie jest to pozytywna sytuacja. Kazdy sam...

Da sie nie byc samemu? :) (moze to infantylne... wiem...)

 

[Dodane po edycji:]

 

Z drugiej strony wszyscy mamy tak samo... i jakos dajemy rade.

Motto na dzis: "zesraj sie a nie daj sie!". Pozdro.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W ogole jestem w trakcie terapii, na ktora chodze o listopada... czyli moj pierwszy post byl po 2 pierwszych miesiacach terapii.

Zaczynam zauwazac pierwsze symptomy zmiany wywolane przez terapie. Troche inaczej patrze na zycie.

To mnie przeraza poki co, bo uswiadamiam sobie wiecej niz wczesniej. Jednym zdaniem - opuscilem moje bezpieczne miejsce.

 

Okazuje sie, ze ludzie wcale na mnie nie patrza z miloscia (no moze jakies totalne wyjatki), ze swiat nie jest piekny, dobry

i bezpieczny, a sklada sie z ludzi, ktorzy chca dobrze dla siebie. Poprzednio caly czas idealizowalem rzeczywistosc. Co chwila

tworzylem sobie nowy bezpieczny swiat, nie czulem nigdy napiecia, bo go wypieralem. Nigdy wczesniej chyba nie zauwazalem siebie i swoich

potrzeb, zawsze uciekalem w potrzeby innych osob. Generalnie kazdego zawsze wysluchiwalem i chetnie pomagalem

innym (nawet w swietlicy w podstawowce chetnie opiekowalem sie innymi... to chyba bylo lepsze niz tesknienie za rodzicami).

 

Moze uciekalem dlatego, ze to dla mnie bolesne, ze jestem sam. Jasne - nikt lepiej o mnie nie zadba niz ja sam,

ale to troche przerazajace poki co, ze jestem zdany sam na siebie i tylko na siebie... ze moja przyszlosc zalezy

ode mnie i powinienem robic zawsze w zgodzie ze soba, tak zeby nie obudzic sie kiedys z reka w nocniku...

 

Ehhh, gdzie sie podzialy moje idealy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy ktos z Was, kto byl w terapii doswiadczyl depresji (w trakcie terapii...)?

 

Wydaje mi sie, ze od jakiegos czasu moj nastroj nie jest zwiazany z moim zyciem,

ktore dla innych wyglada zupelnie normalnie i szczesliwie. "Siedze" caly czas w smierci,

egzystencjalnych problemach... tak jakby poza nimi swiata nie bylo. To, ze nic mnie

nie cieszy to nawet nie bede pisal :) Mam duzo leku w sobie, napiecia. Moje mysli

caly czas placza sie wlasnie w okol egzystencjalnych tematow i patrzenia na zycie

jak na okruszyne, gdzies na jakiejs niebieskiej kulce we wszechswiecie.

 

Od jakis dwoch tygodni nie moge sie porzadnie wyspac, klade sie zmeczony

i zmeczony wstaje. Czuje, ze jestem w czarnej dupie. Kiedys bylem czesciowo,

ale teraz to jest przytlaczajace na maksa... moze nie do konca, bo przeciez

pracuje i egzystuje w miare normalnie... ale jestem jakis taki zagubiony, jakbym

rozpadl sie na czesci. Nie wiem kim jestem, dokad zmierzam, skad sie wzialem

tu gdzie jestem i dlaczego jestem taki jaki jestem. Brak mi odpowiedzi na podstawowe

pytania. Rzygam juz nimi, szczerze mowiac (pytaniami).

 

Byc moze dojrzewam wlasnie emocjonalnie albo zaczynam brac w pelni odpowiedzialnosc

za swoje zycie... nie wiem. Czy ktos z Was mial cos podobnego podczas terapii?

 

PS. Wydawalo mi sie, ze pojde na terapie i zycie bedzie uslane momentalnie rozami,

a ja bede przenosil gory i tryskal radoscia i pewnoscia siebie. Pewnosc siebie moze

jest ok, bo jestem "bardziej w sobie i w zgodzie ze soba"... ale ten smutek???

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja w trakcie terapii wpadłem w depresję. Nawet w mega depresję. Czuję się jakby mi ktoś grunt z pod nóg zabrał, jakby mi sufit spadł na głowę, jakbym się rozpadł na milion małych kawałeczków, i już nie wiem kim jestem, czego chcę, czego nie chcę...

Terapia się skończyła a ja w tym zostałem. Ale nie żałuję. Dzięki terapii dużo zrozumiałem, a to już coś. Czy pójdę dalej? Czy dam radę coś z tym wszystkim zrobić? Oto jest pytanie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

to mam malego pocieszyciela dla Ciebie:

BEDZIE DOBRZE.

 

generalnie wierze w to, ze wszystko dazy do harmonii i jesli jestesmy w depresji

to nie ma bata, zeby tak bylo caly czas. w koncu wyjdzie slonce, zawsze tak jest.

i dla tego slonca warto czekac :) trzymam kciuki za Twoje samopoczucie, bo nie

wiem co mam zrobic sam ze soba :)

 

dlugo juz tak masz?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam już tak 2 lata. Długo. Długo i męcząco. Dzięki za pocieszenie. Ja w sumie też wierzę, że to słońce wyjdzie... Nie, inaczej, to słońce już jest, tylko ja go wciąż nie umiem dostrzegać. Wierzę, że się tego nauczę prędzej czy później. Sam nie wierzę w to, że w to wierzę, ale wierzę.. :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×