Skocz do zawartości
Nerwica.com

Jakie według Was mogę mieć zaburzenia?


doll731

Rekomendowane odpowiedzi

Po raz pierwszy udzielam się tu w jakiejkolwiek dyskusji internetowej, więc proszę o wyrozumiałość.

 

Mam jakieś zaburzenie wrodzone / od wczesnego dzieciństwa, które nie do końca pasuje do żadnych obecnych kryteriów diagnostycznych, przynajmniej w moim mniemaniu. Dlatego proszę tu o pomoc, żeby może ktoś mógł mnie nakierować, co może być właściwie ze mną nie tak. Jest mi łatwiej to tutaj napisać, niż to wszystko powiedzieć takiemu psychiatrze czy terapeucie. Byłam dwukrotnie hospitalizowana psychiatrycznie za skierowaniem, mam oficjalne diagnozy (dla głównego rozpoznania te kryteria zostały baaaardzo naciągnięte, wręcz wymyślone / przekręcone, bo ja czegoś nie miałam, a w karcie jest, że mam). Moje diagnozy właściwie niczego mi nie wyjaśniają, "nie sięgają dostatecznie głęboko". W jednym szpitalu ordynator powiedział, że oni nie są w stanie stwierdzić, co mi dokładnie jest.

 

Dla jasności zacznijmy od tego, że jestem młodą dorosłą kobietą całkowicie zdrową w ciele, poza dość sporym niedoborem żelaza i witaminy D3. Nigdy nie (nad)używałam substancji psychoaktywnych, nigdy nawet nie próbowałam papierosa, a alkohol piłam chyba tylko wtedy, jak mi raz ciotka kupiła na dwudziestkę czy którąśtam wino. Rodzice zresztą od dziecka wpajali mi wstręt do alkoholu, ponieważ moi obaj dziadkowie byli od niego uzależnieni. Mieszkam z rodzicami, jestem NEETem. Mój iloraz inteligencji mieści się w normie, miałam robiony test w poradni. Nie pamiętam jakichkolwiek "traum" z dzieciństwa. Mam ciocię, która ma zdiagnozowaną schizofrenię. Przy narodzinach miałam 10 punktów w skali Apgar.

 

W dzieciństwie przejawiałam niektóre cechy podobne do spektrum autyzmu, brak chęci nawiązywania kontaktów z rówieśnikami, brak dzielenia się z innymi swoimi przeżyciami. Nigdy nie czułam miłości do swoich rodziców, ani rodzeństwa, które pojawiło się znacznie później, mimo tego, że oni byli i są dla mnie dobrzy, a ja staram się być dobra dla nich.

 

W szkołach podstawowych byłam jedną z najlepszych uczennic, mimo, że nigdy nie starałam się specjalnie o dobre stopnie. Nauka przychodziła mi bez większego wysiłku. Bardzo wcześnie nauczyłam się czytać, w wieku około czterech lat. Pojechałam na kilka konkursów. W późnym gimnazjum oraz liceum moje oceny znacznie się pogorszyły, stałam się jakby niezdolna do nauki i aktywnego uczestnictwa w lekcjach. Nie skończyłam żadnej szkoły średniej. W liceum, mając niedostateczne praktycznie ze wszystkich przedmiotów, powtarzałam pierwszą klasę dwukrotnie, potem drugą chyba jeden raz. Już tego nawet nie pamiętam, mimo, że to było właściwie niedawno temu. Nie chciałam iść do, według wielu, "łatwiejszej" szkoły, takiej, jak zawodówka, bo po pierwsze nie byłam w stanie się określić, jaki chciałabym mieć zawód, po drugie nie byłabym w stanie uczestniczyć w praktykach. Teraz nie jestem w stanie się sama zapisać do szkoły.

 

Nigdy nie miałam żadnych "ambicji", od dziecka było to widoczne. W podstawówce koleżanka spytała mnie, kim chcę być, gdy będę starsza, inne dziewczyny chciały być fryzjerkami, ona policjantką, a ja odpowiedziałam niby dla żartu, że chcę być "żulem", ale to nawet nie był żart, ja naprawdę nie miałam i do dziś nie mam pojęcia, co chcę w życiu robić. Nie mam ani nie miałam żadnych zainteresowań, żadnego hobby. Jeżeli kiedykolwiek czymkolwiek się interesowałam, to bardzo powierzchownie. Nigdy też nie mam chęci, żeby coś robić. Wolę się nudzić, albo chodzić w koło po pokoju i rozmyślać nad tym, co tak właściwie jest ze mną nie tak. Mało rzeczy kiedykolwiek sprawia mi jakąkolwiek przyjemność. Mam brak własnej woli. Nie mam żadnych silnych przekonań na jakikolwiek temat, wszystko jest zależne. Ja uważam, że ja nie mam osobowości ani silnego ego, że nie ma właściwie czegoś takiego, jak "ja". Od dziecka jestem taka bezsilna, bezradna. W szpitalu pewien lekarz powiedział o mnie właśnie, że jest we mnie dużo wyuczonej bezradności.

 

Nigdy nie miałam znajomych, ani żadnej przyjaciółki bądź przyjaciela. Na mój telefon nie przychodzą żadne wiadomości, tylko powiadomienia o lekach. Nie mam doświadczeń społecznych, które mają moi rówieśnicy. Za bardzo nad tym nie ubolewam, piszę tylko, jak jest. Ponieważ w opinii ogólnej to jest "nienormalne", i może być związane z jakimiś zaburzeniami właśnie. Zresztą, dla mojej osoby nie jest to zbyt ważne. Zauważyłam, że nawet, jeśli mam niektóre te same doświadczenia, co inni, to one na mnie jakby nie wpływają, spływają po mnie, nie uczę się z nich, mój charakter jest stały. Ja na wiele rzeczy jestem "ślepa", "nie widzę" ich. Jestem w pewnym sensie doświadczeniowo "upośledzona", właśnie nie chodzi tu o ilość doświadczeń, które sama miałam, to że ich nie mam to jest skutek, nie przyczyna! Gdzieś to tak we mnie głęboko siedzi, z czegoś się bierze, ale nie wiem, z czego.

 

Nie chcę mieć takich przyjaźni, jakie mają inni. Pragnę takiego szczerego, głębokiego związku z drugą osobą, miłości bezwarunkowej, ale taka nie może istnieć. Wszystko na tym świecie jest "za coś" i to mnie obrzydza, kiedy ktoś nazywa taki transakcjonalny związek "miłością". Sama nie byłam i nigdy nie chcę być w żadnym związku romantycznym. Dla jasności, ja sama uważam, że jestem osobą prawie całkowicie aseksualną i aromantyczną, co wynika z takiej ogólnej aspołeczności. Gdybym nawet nią nie była, to i tak wybrałabym abstynencję seksualną z powodu moich przekonań, że powinno się oddać całego siebie tylko tej jednej osobie, którą się kocha, a prawdziwa miłość właśnie na tym świecie nie istnieje po prostu i nie może zaistnieć.

 

Ja zresztą nawet nie uważam, że jestem chora psychicznie, czy zaburzona (ale tak mogą uważać inni); po prostu mam swoją "filozofię", którą przekładam nad takie normalne, "zdrowe" (ja uważam, że nikt "zdrowy" z tego świata nie jest tak naprawdę zdrowy) funkcjonowanie, i wszystko wynika właśnie z tego, z takich ośrodkowych przekonań o życiu, że nie warto jest żyć czy się o cokolwiek starać. I TO NIE SĄ ŻADNE "MYŚLI REZYGNACYJNE"! Moim głównym przekonaniem o tym świecie jest to, że jest on po prostu zepsuty. To jest taki jakby "pół-świat"; nie ma w nim połowy rzeczy, połowy konceptów, które powinny istnieć. Dlatego nawet nie jesteśmy w stanie niektórych rzeczy sobie wyobrazić. Nie może istnieć prawdziwa miłość czy współczucie. Uważam, że ten świat powinien zostać zniszczony. Ten świat. Kiedyś pisałam taki pamiętnik bez dat, i najczęściej występujące w nim słowa to były właśnie "ten świat". Zresztą on cały był o tym samym, dzień w dzień, tylko napisane innymi słowami. Pewnego razu się zdenerwowałam, że on jest taki monotematyczny, i go zniszczyłam (ten pamiętnik w sensie). Teraz już nie jestem w stanie pisać ani się wysłowić.

 

Uważam też, że nie warto jest dążyć do szczęścia, bo nikt na świecie nie jest i nie był nigdy naprawdę szczęśliwy.

 

Ja wszystkie interakcje z innymi ludźmi odbieram jako wrogie, i mam tak, odkąd pamiętam. Przebywanie wśród innych bardzo szybko mnie wyczerpuje z tego względu, że zdaję sobie sprawę z tego, że ci ludzie mogliby mi wyrządzić krzywdę. Prawdopodobnie to jest skutek mojej chronicznej samoizolacji, w naturze taki osobnik, który nie ma wsparcia, po prostu nie ma szans z obcymi grupami, które mogłyby być wobec niego wrogie, i dlatego ich unika. Z tego powodu ja bardzo rzadko wychodzę na zewnątrz, bo na przykład, gdy widzę wolno jadący obok mnie samochód, to od razu sobie myślę, że przecież osoba jadąca autem mogła by na przykład mnie porwać, a ja nie miałabym jak się bronić. Ja mam taką paranoję nawet wobec członków najbliższej rodziny, kiedy ktoś jest zły i jest jakaś kłótnia, to ja się boję, że może on jest sfrustrowany i to chował latami, i nas wszystkich pozabija, choć zdaję sobie sprawę, że to nie ma sensu.

 

A to wszystko, co tutaj napisałam, to tylko takie powierzchowne problemiki, bo prawda leży głębiej... Może kiedyś napiszę więcej. Jest jeszcze wiele więcej moich "dziwactw" (które ja uważam za normalny skutek obserwacji świata), których tutaj jeszcze nie opisałam. W sumie to, co napisałam tutaj, jest podobne do tego, co mówiłam wtedy w szpitalu, więc wnioski możecie mieć podobne do tych doktorków. Jakoś nie mam dzisiaj możliwości, by "sięgnąć głębiej".

 

Pogodziłam się już z tym, jaka jestem. Nie warto ze sobą walczyć, ani się oceniać. Jest tak wiele czynników, które mogą wpływać na to wszystko.

 

Jeżeli jesteście czegoś ciekawi odnośnie mojej osoby to możecie tutaj napisać, a ja będę się starała wytłumaczyć.

 

Jak będzie kilka odpowiedzi, to może napiszę tu, co mi zdiagnozowano w szpitalu i co podejrzewa u mnie moja psychiatra.

Edytowane przez doll731
Zepsute formatowanie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

"Przebywanie wśród innych bardzo szybko mnie wyczerpuje z tego względu, że zdaję sobie sprawę z tego, że ci ludzie mogliby mi wyrządzić krzywdę. Prawdopodobnie to jest skutek mojej chronicznej samoizolacji, w naturze taki osobnik, który nie ma wsparcia, po prostu nie ma szans z obcymi grupami, które mogłyby być wobec niego wrogie, i dlatego ich unika."

X

Jeżeli ktoś wyrządza krzywdę drugiemu człowiekowi to czeka go wieczne potępienie i piekło. Na pewno nie wejdzie do królestwa Bożego, nawet jeśli próbuje zagłuszyć sumienie "niby słusznością" swoich działań.

Piekło jest pojemne. Na pewne rzeczy są tez paragrafy.

A co wyuczonej bezradności - umiesz złożyć zawiadomienie np. na policji, czy raczej masz problemy z tak prozaicznymi czynnościami? 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Piszę to, co czuję dzisiaj.

 

Niektórzy są po prostu niezdolni do życia. Mi brak cech typowo ludzkich, nie mam zdolności do miłości, mam takie wynaturzone emocje. Powinien już być jakiś wyrok na mnie. Ja właściwie uważam, że to moi rodzice powinni byli mnie zamordować, kiedy byłam małym dzieckiem, bo już wtedy to było oczywiste. Mam jakiś straszny kompleks odnośnie moich rodziców zabijających mnie. Mój ojciec powiedział mojej matce, kiedy ta zachciała z nim brać ślub, że on ślubu nie chce, bo nie będzie się później z nią rozwodzić. Skoro tak wyglądały ich relacje, to równie dobrze moja matka mogła dokonać aborcji. Nie rozumiem, dlaczego tak nie zrobiła. Ja (napisałam tutaj coś, co potem musiałam wyciąć), nie jestem w stanie nikogo kochać, i dlatego nie powinnam nigdy być matką, ani córką, nie powinnam mieć żadnej rodziny. Zawsze, kiedy moi rodzice powiedzą mi coś przykrego, albo między sobą, mam myśli samobójcze albo zastanawiam się, skoro tak mnie nienawidzą, to dlaczego mnie po prostu nie zabiją.

 

Moja rodzina jest nienormalna, jesteśmy takimi pustymi ludźmi, bez wolnej woli. Sądzę, że możemy być jedynymi ludźmi na tym świecie, którzy mają taką przypadłość, dlatego nikt nie byłby w stanie nam pomóc. Oni nie widzą u siebie choroby. Tylko moje rodzeństwo jest normalne, jak inni ludzie, myślę, że przez to, że mają ode mnie innego ojca. On jest pod tym względem też normalnym człowiekiem, mimo, że jest skończonym alkoholikiem, który był przemocowy wobec mojej matki, miał napady agresji i groził, że wyrzuci dzieci przez balkon. On i jego rodzina są po prostu ludźmi, którzy mają swoje ludzkie wady. My jesteśmy nieludcy. Postronne osoby, które nie znają nas głębiej, oczywiście stwierdziłyby, że to on jest bardziej zaburzony. Powierzchownie może się tak wydawać. Nikt tego nie zrozumie, w jaki sposób my jesteśmy chorzy. Nikt nie zrozumie w pełni tego, co ja tutaj napisałam.

 

Mam dosyć siebie i mojego otoczenia. Wolałabym żyć w psiej budzie niż w tym cholernym domu, z którego mój ojciec jest taki dumny, którego przebudowa trwa od lat, przez który są ciągle kłótnie. Chciałabym być bezdomna. Często o tym fantazjowałam jako nastolatka, chciałam po prostu uciec, ale nigdy tego nie zrobiłam, bo bałam się, że ktoś mnie zgwałci lub wykorzysta w inny sposób, bo wyczuje, że jestem sama. Obejrzałam dawno temu na youtube wywiad z matką dziewczyny z zespołem Downa (samą siebie uważam za głębiej upośledzoną, niż jakikolwiek zespół chromosomalny, bo tacy mają wciąż cechy ludzkie, są pełnoprawnymi ludźmi, a ja nie jestem), której córka kilkukrotnie uciekała z domu, i mówiła tam, jak kontaktowali się z policją, jak szybko ją znajdowali. Miałam wtedy wrażenie, że mówią to specjalnie do mnie, żebym nie próbowała uciec. Jestem w pułapce, nie mam jakichkolwiek szans się stąd wydostać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja nie wierzę w karmę, wierzę, że wszystkie "wierzenia" istnieją tyko po to, by ludziom było łatwiej żyć, funkcjonować na codzień. Jeżeli będzie wojna, to się bardzo cieszę - najlepiej trzecia światowa, nuklearna, bo jak już wcześniej pisałam chcę, by ten świat został zniszczony. Pani jest albo była prawdopodobnie chrześcijanką, odnoszę takie wrażenie. Pan Jezus sam powiedział, że "królestwo jego nie jest z tego świata". Trollem nie jestem, piszę o swoich realnych problemach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

18 godzin temu, doll731 napisał(a):

Nigdy nie miałam żadnych "ambicji", od dziecka było to widoczne. W podstawówce koleżanka spytała mnie, kim chcę być, gdy będę starsza, inne dziewczyny chciały być fryzjerkami, ona policjantką, a ja odpowiedziałam niby dla żartu, że chcę być "żulem", ale to nawet nie był żart, ja naprawdę nie miałam i do dziś nie mam pojęcia, co chcę w życiu robić. Nie mam ani nie miałam żadnych zainteresowań, żadnego hobby. Jeżeli kiedykolwiek czymkolwiek się interesowałam, to bardzo powierzchownie. Nigdy też nie mam chęci, żeby coś robić. Wolę się nudzić, albo chodzić w koło po pokoju i rozmyślać nad tym, co tak właściwie jest ze mną nie tak. Mało rzeczy kiedykolwiek sprawia mi jakąkolwiek przyjemność. Mam brak własnej woli. Nie mam żadnych silnych przekonań na jakikolwiek temat, wszystko jest zależne. Ja uważam, że ja nie mam osobowości ani silnego ego, że nie ma właściwie czegoś takiego, jak "ja". Od dziecka jestem taka bezsilna, bezradna. W szpitalu pewien lekarz powiedział o mnie właśnie, że jest we mnie dużo wyuczonej bezradności.

 

Nie można mieć celów ani ambicji, jeśli się nie wie kim się jest. Jest to problem własnej tożsamości. Człowiek pyta sam siebie: kim jesteś? I nie wie. Natomiast prawda jest taka, że w momencie kiedy się mówi to "nie wiem", to tak naprawdę mówi, że się nie wie tego, co się czuje, czego się chce, czego potrzebuje. Nie mając własnej tożsamości człowiek nie potrafi nawiązać normalnych emocjonalnych relacji z innymi ludźmi. Nie wiedząc jaki jest, czego pragnie albo odsuwa się od innych i popada w izolację, albo zaczyna odgrywać męczącą rolę, która ma wpasować go na pozór w normalne życie. Kolejnym problemem, którego nawet jesteś świadoma to twoje "ja". Uważasz, że nie posiadasz "ja" i masz tu rację, bo "ja" to nie jest coś z czym człowiek się rodzi. To "ja" trzeba skonstruować. Trzeba je stworzyć, rozwijać, przechodząc pomyślnie różne fazy okresu dojrzewania aż do pełnej dorosłości. Tak więc "ja" może być po prostu potencjałem, czymś czym człowiek mógłby się stać, gdyby jego środowisko byłoby bardziej sprzyjające.

 

 

18 godzin temu, doll731 napisał(a):

Nigdy nie miałam znajomych, ani żadnej przyjaciółki bądź przyjaciela. Na mój telefon nie przychodzą żadne wiadomości, tylko powiadomienia o lekach. Nie mam doświadczeń społecznych, które mają moi rówieśnicy. Za bardzo nad tym nie ubolewam, piszę tylko, jak jest. Ponieważ w opinii ogólnej to jest "nienormalne", i może być związane z jakimiś zaburzeniami właśnie. Zresztą, dla mojej osoby nie jest to zbyt ważne. Zauważyłam, że nawet, jeśli mam niektóre te same doświadczenia, co inni, to one na mnie jakby nie wpływają, spływają po mnie, nie uczę się z nich, mój charakter jest stały. Ja na wiele rzeczy jestem "ślepa", "nie widzę" ich. Jestem w pewnym sensie doświadczeniowo "upośledzona", właśnie nie chodzi tu o ilość doświadczeń, które sama miałam, to że ich nie mam to jest skutek, nie przyczyna! Gdzieś to tak we mnie głęboko siedzi, z czegoś się bierze, ale nie wiem, z czego.

 

Nie miałaś ich dlatego, że nie zdecydowałaś się na odgrywanie roli. Wybrałaś izolację, która dobrze chroni przed możliwym lękiem czy innymi niepowodzeniami w relacjach z innymi. Niemniej jednak jest nad czym tu ubolewać, bo ego się normalnie nie rozwija, a im człowiek starszy tym gorzej, bo czas płynie, a chcąc się rozwinąć na nowo trzeba dorosnąć, trzeba to wszystko wtedy nadgonić, wszystko to co nas ominęło. Ewentualnie można dalej stać w miejscu, ale może być tylko gorzej.

 

18 godzin temu, doll731 napisał(a):

Nie chcę mieć takich przyjaźni, jakie mają inni. Pragnę takiego szczerego, głębokiego związku z drugą osobą, miłości bezwarunkowej, ale taka nie może istnieć. Wszystko na tym świecie jest "za coś" i to mnie obrzydza, kiedy ktoś nazywa taki transakcjonalny związek "miłością". Sama nie byłam i nigdy nie chcę być w żadnym związku romantycznym. Dla jasności, ja sama uważam, że jestem osobą prawie całkowicie aseksualną i aromantyczną, co wynika z takiej ogólnej aspołeczności. Gdybym nawet nią nie była, to i tak wybrałabym abstynencję seksualną z powodu moich przekonań, że powinno się oddać całego siebie tylko tej jednej osobie, którą się kocha, a prawdziwa miłość właśnie na tym świecie nie istnieje po prostu i nie może zaistnieć.

 

Nasz świat należy uznać, za transakcyjny. Należy dawać oraz brać. Miłość bezwarunkowa to element dziecięcej wyobraźni albo przejaw niemowlęcej zależności. W rzeczywistości wygląda to tak, że oczekiwanie miłości bezwarunkowej jest niczym innym jak postrzeganiem jakiejś osoby w świetle własnych pragnień wobec niej. Jest tu pewniej element identyfikacji i chęci dosłownie "włączenia kogoś" w siebie lub odwrotnie.

 

18 godzin temu, doll731 napisał(a):

Ja zresztą nawet nie uważam, że jestem chora psychicznie, czy zaburzona (ale tak mogą uważać inni); po prostu mam swoją "filozofię", którą przekładam nad takie normalne, "zdrowe" (ja uważam, że nikt "zdrowy" z tego świata nie jest tak naprawdę zdrowy) funkcjonowanie, i wszystko wynika właśnie z tego, z takich ośrodkowych przekonań o życiu, że nie warto jest żyć czy się o cokolwiek starać. I TO NIE SĄ ŻADNE "MYŚLI REZYGNACYJNE"! Moim głównym przekonaniem o tym świecie jest to, że jest on po prostu zepsuty. To jest taki jakby "pół-świat"; nie ma w nim połowy rzeczy, połowy konceptów, które powinny istnieć. Dlatego nawet nie jesteśmy w stanie niektórych rzeczy sobie wyobrazić. Nie może istnieć prawdziwa miłość czy współczucie. Uważam, że ten świat powinien zostać zniszczony. Ten świat. Kiedyś pisałam taki pamiętnik bez dat, i najczęściej występujące w nim słowa to były właśnie "ten świat". Zresztą on cały był o tym samym, dzień w dzień, tylko napisane innymi słowami. Pewnego razu się zdenerwowałam, że on jest taki monotematyczny, i go zniszczyłam (ten pamiętnik w sensie). Teraz już nie jestem w stanie pisać ani się wysłowić.

 

To jak widzimy świat zależy od tego jakie mieliśmy w nim relację. Jeżeli były one dobre, albo w miarę dobre - świat jest dobry, jeżeli ludzie, których spotkaliśmy byli źli - świat jest zły. Tutaj zdecydowanie liczą się proporcję i jakość tych relacji. Jednak prawda jest taka, ze świat jest zarówno zły i dobry jednocześnie. Kiedy człowiek jest słaby i nie radzi sobie w życiu często będąc tym dobrym, zapożycza sobie zło i wyolbrzymia je, chowając za tym tak naprawdę swoją głęboką wrażliwość, frustrację czy głęboki żal. Mówiąc krótko człowiek woli wydawać się być złym, niż słabym.

 

18 godzin temu, doll731 napisał(a):

Uważam też, że nie warto jest dążyć do szczęścia, bo nikt na świecie nie jest i nie był nigdy naprawdę szczęśliwy.

 

To jest akurat czysta projekcja z twojej strony.

 

18 godzin temu, doll731 napisał(a):

Ja wszystkie interakcje z innymi ludźmi odbieram jako wrogie, i mam tak, odkąd pamiętam. Przebywanie wśród innych bardzo szybko mnie wyczerpuje z tego względu, że zdaję sobie sprawę z tego, że ci ludzie mogliby mi wyrządzić krzywdę. Prawdopodobnie to jest skutek mojej chronicznej samoizolacji, w naturze taki osobnik, który nie ma wsparcia, po prostu nie ma szans z obcymi grupami, które mogłyby być wobec niego wrogie, i dlatego ich unika. Z tego powodu ja bardzo rzadko wychodzę na zewnątrz, bo na przykład, gdy widzę wolno jadący obok mnie samochód, to od razu sobie myślę, że przecież osoba jadąca autem mogła by na przykład mnie porwać, a ja nie miałabym jak się bronić. Ja mam taką paranoję nawet wobec członków najbliższej rodziny, kiedy ktoś jest zły i jest jakaś kłótnia, to ja się boję, że może on jest sfrustrowany i to chował latami, i nas wszystkich pozabija, choć zdaję sobie sprawę, że to nie ma sensu.

 

Jest to efekt braku dobrych, normalnych relacji rówieśniczych. Przez brak takich relacji osoba się nie indywidualizuje. W efekcie może zacząć się bać najpierw swoich rówieśników, a potem wszystkich ludzi. Innymi słowy jest to efekt złych relacji, braku zdrowych relacji. Takie lekko paranoiczne myśli, jak "ktoś może mnie porwać" wynikają z tego, że człowiek się boi, że tak naprawdę w rzeczywistości nikt się nim nie przejmuje, więc wmawia sobie, że jest tu głównym aktorem i ktoś tam na niego czyha. Czyli dla tego kogoś jest ważny, na tyle, aby ten ktoś mógł go skrzywdzić. Kolejny przykład z tym lękiem przed pozabijaniem przez jakąś osobę także jest efektem tego skupienia na sobie do tego stopnia, że wszystko, wydaje się odnosić do nas samych. Ogólnie rzecz biorąc jest to efekt uboczny nadmiernej samoświadomości.

 

18 godzin temu, doll731 napisał(a):

A to wszystko, co tutaj napisałam, to tylko takie powierzchowne problemiki, bo prawda leży głębiej... Może kiedyś napiszę więcej. Jest jeszcze wiele więcej moich "dziwactw" (które ja uważam za normalny skutek obserwacji świata), których tutaj jeszcze nie opisałam. W sumie to, co napisałam tutaj, jest podobne do tego, co mówiłam wtedy w szpitalu, więc wnioski możecie mieć podobne do tych doktorków. Jakoś nie mam dzisiaj możliwości, by "sięgnąć głębiej".

 

Pogodziłam się już z tym, jaka jestem. Nie warto ze sobą walczyć, ani się oceniać. Jest tak wiele czynników, które mogą wpływać na to wszystko.

 

Jeżeli jesteście czegoś ciekawi odnośnie mojej osoby to możecie tutaj napisać, a ja będę się starała wytłumaczyć.

 

Jak będzie kilka odpowiedzi, to może napiszę tu, co mi zdiagnozowano w szpitalu i co podejrzewa u mnie moja psychiatra.

 

Zgaduje, że diagnoza która została postawiona to F.60 albo F.61, czyli mieszanka kilku typów zaburzeń osobowości, ewentualnie F.41.1 (zaburzenie lękowe uogólnione).

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

10 godzin temu, yumiyu napisał(a):

Nasz świat należy uznać, za transakcyjny. Należy dawać oraz brać. Miłość bezwarunkowa to element dziecięcej wyobraźni albo przejaw niemowlęcej zależności. W rzeczywistości wygląda to tak, że oczekiwanie miłości bezwarunkowej jest niczym innym jak postrzeganiem jakiejś osoby w świetle własnych pragnień wobec niej. Jest tu pewniej element identyfikacji i chęci dosłownie "włączenia kogoś" w siebie lub odwrotnie.

 

Niech Pani wybaczy, ale tutaj się muszę nie zgodzić, choć zgadzam się z resztą posta.

Jeżeli miłość miałaby sprowadzać się do tego, że ja drugiej osobie coś daję i coś od niej biorę, to w takim razie nie jest to prawdziwe duchowe połączenie z drugą osobą, tylko używanie jej do zaspokojenia swoich potrzeb emocjonalnych. Potrzeb, które wynikają z naszych uwarunkowań jako gatunku ludzkiego (zwierzęcego). Miłość powinna wykraczać ponad to. I nie liczy się, że korzyści byłyby obopólne. Powinniśmy dzięki miłości stawać się czymś więcej. Boli (i bawi?) mnie to, jeżeli to prawda, że ludzie są już tak zaślepieni przez ten świat i przez mechanikę tej gierki, tak się w to wszystko wczuli, iż myślą, że ona nie może istnieć nawet teoretycznie i że to tylko bajki, albo że tylko naiwni lub podobni do dzieci w to wierzą. No i oczywiście sugestia, jak ktoś wierzy, to dlatego, że sam ma niezaspokojone potrzeby. A mnie właśnie wcale nie na tym zależy.

 

10 godzin temu, yumiyu napisał(a):

To jest akurat czysta projekcja z twojej strony.

 

Nie. Ja nigdy nie spotkałam kogoś ani nie słyszałam o kimś, kto by był całkowicie spełniony. Zawsze jest gdzieś jakaś pogoń, chęć posiadania czegoś więcej, i chodzi mi tu zdecydowanie o sferę niematerialną.

 

10 godzin temu, yumiyu napisał(a):

Zgaduje, że diagnoza która została postawiona to F.60 albo F.61, czyli mieszanka kilku typów zaburzeń osobowości, ewentualnie F.41.1 (zaburzenie lękowe uogólnione).

 

Właśnie nie. Również uważam, że zaburzenia osobowości pasowałyby do mnie bardziej niż to, co mam wpisane obecnie. Widzę w sobie wiele cech takich zaburzeń.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej

Jeżeli chcesz to możesz do mnie napisać na pw. Tylko akurat mi jest już bardziej dalej niż bliżej, jeśli chodziło by o zniszczenie tego świata, bądź myślę jakiegokolwiek innego. Natomiast kiedyś, też byłem podzielony jak i przeciwny wielu rzeczom. Wiem jak to jest.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No ok, ale napisałaś też, że nie wiesz kim jesteś, więc skąd możesz mieć taką pewność, że jesteś gorsza albo inna/odrębna ? Nie musisz do siebie takich rzeczy przyjmować. Uważasz, że jeśli ktoś powie Ci coś przykrego, to jest to prawdą? Wiadomo, jeśli powiedzą Ci to rodzice, to jest trochę trudniej, ale że zacytuję słowa Jezusa, o którym wspomniałaś.

 

Nie to, co wchodzi do ust, czyni człowieka nieczystym, ale co z ust wychodzi, to go czyni nieczystym”

 

To od nas zależy jak myślimy o sobie czy innych, i tak samo inni mogą o nas powiedzieć tyle ile sami myślą.

 

A rzeczy przez które przechodzisz to są problemy, a problemy istnieją tylko w czasie gdy jeszcze nie wiemy jak je rozwiązać, bądź spojrzeć na coś inaczej. I nigdy nie jest to coś osobistego, jako coś co mogło by nas zdefiniować w jakimś momencie, chociaż często tak to traktujemy.

 

Tutaj np. każdy ma jakiś problem z którym się akurat zmaga i każdy ma jakieś swoje inne wyjątkowe wyzwanie. Czasami też niektóre dusze znajdują ze sobą wspólny język jak i potrafią się wspomóc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

5 godzin temu, Relfi napisał(a):

A rzeczy przez które przechodzisz to są problemy, a problemy istnieją tylko w czasie gdy jeszcze nie wiemy jak je rozwiązać, bądź spojrzeć na coś inaczej. I nigdy nie jest to coś osobistego, jako coś co mogło by nas zdefiniować w jakimś momencie, chociaż często tak to traktujemy.

 

Tyle, że moje problemy akurat istniały od zawsze, to jest wszystko, co znam, więc trudno mi się z nimi nie identyfikować. Zmagam się też z wieloma problemami natury egzystencjalnej, które, jak się zdaje, ludzkość zna już od wielu lat, więc raczej nie można powiedzieć, żeby to było tymczasowe.

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 28.11.2024 o 06:01, doll731 napisał(a):

Niech Pani wybaczy, ale tutaj się muszę nie zgodzić, choć zgadzam się z resztą posta.

Jeżeli miłość miałaby sprowadzać się do tego, że ja drugiej osobie coś daję i coś od niej biorę, to w takim razie nie jest to prawdziwe duchowe połączenie z drugą osobą, tylko używanie jej do zaspokojenia swoich potrzeb emocjonalnych. Potrzeb, które wynikają z naszych uwarunkowań jako gatunku ludzkiego (zwierzęcego). Miłość powinna wykraczać ponad to. I nie liczy się, że korzyści byłyby obopólne. Powinniśmy dzięki miłości stawać się czymś więcej. Boli (i bawi?) mnie to, jeżeli to prawda, że ludzie są już tak zaślepieni przez ten świat i przez mechanikę tej gierki, tak się w to wszystko wczuli, iż myślą, że ona nie może istnieć nawet teoretycznie i że to tylko bajki, albo że tylko naiwni lub podobni do dzieci w to wierzą. No i oczywiście sugestia, jak ktoś wierzy, to dlatego, że sam ma niezaspokojone potrzeby. A mnie właśnie wcale nie na tym zależy.

 

Być może masz po prostu na myśli miłość platoniczną, która z zasady jest czymś bardzo rzadkim, bo ludzie to istoty cielesne. Natomiast problem jaki tu widzę jest taki, że zawieszenie na takiej idealnej miłości, jeszcze bardziej "odrywa" cię od rzeczywistości. Taki odbiór miłości może być po prostu próbą ucieczki od wymagań życia. Czyli jeśli próbujemy ujarzmić idee miłości i przekształcić ją zgodnie z własnym ideałem, to jest to próba ominięcia wymogów jakie niesie ze sobą normalne życie. W takim wypadku może nie o piękno miłości tutaj chodzić, ale o to, że człowiek jej się po prostu obawia, obawia jej się w jej prawdziwej rzeczywistej formie. Formie, która nie jest idealna, która narażona jest zawsze na porażkę i która ma swoją brzydką cielesną stronę. Łatwiej jest zawiesić się na ideale, bo ideał nie istnieje. I jak wcześniej wspominałam żądając od miłości stanu, który jest trudny do osiągnięcia, albo całkowicie nieosiągalny, w swojej wyobrażonej idei miłości żąda się od partnera wypełnienie luki. Czyli nie tyle co co spotkania własnego ideału, ale także dopełnienia własnej osobowości poprzez związek symbiotyczny. "Normalny" człowiek, też oczekuje, że miłość spełni jego ideały, ale jest on w stanie odwrócić się od fikcji, stawia on czoła rzeczywistości i liczy się z nią. U ciebie problem może wyglądać tak, że trudno ci zrezygnować z twojego światopoglądu, twoich zasad, które stały się tak sztywne, że odwrócenie się od nich, to tak jakby odmówić posłuszeństwa twojemu własnemu charakterowi. Potem dajmy na to, że jeśli kiedykolwiek zdecydowałabyś się na jakiś związek z powodu presji społecznej, to mogłabyś odczuwać w pewnym sensie "triumf" za każdym razem gdyby związki miłosne nie spełniałyby twojego ideału przez co nie wychodziłyby. Następowałoby pewnie najpierw bolesne rozczarowanie, ale byłby w tym pewien element ulgi, a nawet rozkoszy własnego triumfu, w stylu "a nie mówiłam?".

 

W dniu 28.11.2024 o 06:01, doll731 napisał(a):

Nie. Ja nigdy nie spotkałam kogoś ani nie słyszałam o kimś, kto by był całkowicie spełniony. Zawsze jest gdzieś jakaś pogoń, chęć posiadania czegoś więcej, i chodzi mi tu zdecydowanie o sferę niematerialną.

 

Tutaj już jest widoczny twój egocentryzm, który jest typowy dla osoby w okresie dorastania. Innymi słowy dla osoby niedojrzałej. To zawsze dzieci i nastolatkowie są egocentryczni. Dlatego, że dzieciom i nastolatkom ciężko odróżnić, to na czym uwagę skupiają inni, od tego, na czym skupiają uwagę oni sami. Czyli dzieci oraz nastolatki zakładają, że jeśli same są opętane jakąś myślą czy sposobem w jaki widzą oni dane zjawisko, to inni ludzie muszą widzieć je tak samo. Innymi słowy, jeśli nie podejmą wysiłku, aby zrozumieć, o czym myślą inni ludzie, automatycznie zakładają, że inni ludzie myślą tak samo jak oni. Są zatem egocentryczni, ponieważ postrzegają swoje perspektywy i potrzeby jako praktycznie jedyne istniejące. Egocentryzm normalnie odpuszcza w późniejszym okresie dojrzewania, kiedy nastolatki uczą się z powtarzających się interakcji społecznych i nabywają doświadczenia w relacjach z innymi. Natomiast o takim nienormalnym rozwoju mówimy głównie przy zaburzeniach osobowości, nerwicach, psychozach czy schizofrenii.

 

W dniu 28.11.2024 o 06:01, doll731 napisał(a):

Właśnie nie. Również uważam, że zaburzenia osobowości pasowałyby do mnie bardziej niż to, co mam wpisane obecnie. Widzę w sobie wiele cech takich zaburzeń.

 

Przy zaburzeniach osobowości, nerwicach czy psychozach zawsze mniej lub bardziej widoczne są tzw. deficyty poznawcze. W tych powyższych zaburzeniach zawsze widoczne będą gołym okiem trudności, że tak powiem w zmianie jednego zestawu reakcji na inny. Pamiętaj, że w przyszłości diagnoza zawsze może ulec zmianie, czasami jest tak, że to co z pozoru może wyglądać na zaburzenia osobowości, równie dobrze może przypominać objawy prodromalne poprzedzające schizofrenie. W tym przypadku należałoby zaufać specjalistą, i w miarę możliwości dokonać weryfikacji otrzymanych diagnoz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej.

 

Masz duuuuzo racji i ciekawe spostrzeżenia. Bardzo podobne do moich 

 

Ten świat jest zepsuty. Jest pusty. Nikt się nie zastanawia kim jest, po co, dlaczego... I to się uważa za normalne.

Wg mnie nie.

 

Nie lubię tych wszystkich etykiet. Ale jeśli bym miała Ci przypisać jakieś zaburzenie według psychologii to byłoby to pewnie zaburzenie schizoidalne?

 

W sumie śmiesznie. Ja mam pewnie schizotypowem tak myślę. Ostatnio psychiatra powiedział że odradza mi terapię. I mówi to już drugi lekarz 

Że mi terapia nic nie da i żebym się nie zmieniała...

 

To chyba najlepszy opcja 

Edytowane przez Verinia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, Verinia napisał(a):

Masz duuuuzo racji i ciekawe spostrzeżenia. Bardzo podobne do moich 

 

Ten świat jest zepsuty. Jest pusty.

 

Autorka tematu prawie nie wychodzi z domu i możliwe że to przez swoje racje i spostrzeżenia wszystkie interakcje z innymi ludźmi odbiera jako wrogie.
Nie wiem, czy to dobrze że jakoś chciałabyś ją w tym utwierdzać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

16 minut temu, Relfi napisał(a):

 

Autorka tematu prawie nie wychodzi z domu i możliwe że to przez swoje racje i spostrzeżenia wszystkie interakcje z innymi ludźmi odbiera jako wrogie.
Nie wiem, czy to dobrze że jakoś chciałabyś ją w tym utwierdzać.

Ale to już jest część jej osobowości. Nie tęskni za ludźmi, to i po co miałaby się zmuszać do kontaktu?

16 minut temu, Relfi napisał(a):

 

 

 

Edytowane przez Verinia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, Verinia napisał(a):

Nie tęskni za ludźmi, to i po co miałaby się zmuszać do kontaktu?

No jak się odbiera wszystkich jako wrogów to pewnie, że nie ma co za nimi tęsknić - tylko takie przekonania wiele mówią o tym jakie relacje nawiązuje autorka tematu.
 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, mienta napisał(a):

Autorka postu pewnie jest psychopatką, skoro chce zniszczyć świat, tylko dlatego że sama nie potrafi odczuwać szczęścia. Dobrze, że nie jest u władzy.

Nie raczej, nie jest psychopatką :)

W dniu 28.11.2024 o 22:46, doll731 napisał(a):

Nie chcę nikogo karać.

 

tylko jak jesteśmy w dołku, albo pod wpływem trudnych emocji to trochę nam wiele z otoczenia obojętnieje :))

ww.png

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 1.12.2024 o 21:31, Melodiaa napisał(a):

@doll731 powiedz dlaczego byłaś 2 razy w szpitalu psychiatrycznym i kto cię tam skierował? 

 

Psychiatra. Pierwszy raz głównie ze względu na postępujące trudności w szkole, drugi - dlatego, że czułam, że nie radzę sobie w życiu, rzuciłam szkołę, nie brałam leków i miałam napady złości, na przykład raz mojej matce wykrzyczałam, że jej i całej rodziny nienawidzę, chyba wytykałam jej wszystkie błędy z przeszłości, jakie tylko mogłam sobie przypomnieć, i jeszcze moje dużo młodsze rodzeństwo to słyszało. Drugi raz, jak ojciec kiedyś zaczął narzekać, że coś tam jest niezrobione w kuchni, to zaczęłam wrzeszczeć, że mam już tego wszystkiego dosyć, pobiegłam do łazienki i nożyczkami obcięłam sobie zupełnie włosy, prawie całkowicie na łyso. Później nie potrafiłam wytłumaczyć swojego zachowania, znaczy wiem, że nie godziłam się na swoje życie i chciałam coś drastycznie zmienić, pokazać, że jeszcze mam nad czymkolwiek kontrolę.
Teraz chce mnie trzeci raz wysłać... (do innego szpitala).

 

W dniu 29.11.2024 o 22:22, yumiyu napisał(a):

Tutaj już jest widoczny twój egocentryzm, który jest typowy dla osoby w okresie dorastania. Innymi słowy dla osoby niedojrzałej. To zawsze dzieci i nastolatkowie są egocentryczni. Dlatego, że dzieciom i nastolatkom ciężko odróżnić, to na czym uwagę skupiają inni, od tego, na czym skupiają uwagę oni sami. Czyli dzieci oraz nastolatki zakładają, że jeśli same są opętane jakąś myślą czy sposobem w jaki widzą oni dane zjawisko, to inni ludzie muszą widzieć je tak samo. Innymi słowy, jeśli nie podejmą wysiłku, aby zrozumieć, o czym myślą inni ludzie, automatycznie zakładają, że inni ludzie myślą tak samo jak oni. Są zatem egocentryczni, ponieważ postrzegają swoje perspektywy i potrzeby jako praktycznie jedyne istniejące. Egocentryzm normalnie odpuszcza w późniejszym okresie dojrzewania, kiedy nastolatki uczą się z powtarzających się interakcji społecznych i nabywają doświadczenia w relacjach z innymi. Natomiast o takim nienormalnym rozwoju mówimy głównie przy zaburzeniach osobowości, nerwicach, psychozach czy schizofrenii.

 

No dobra, niech będzie.
Niektórzy ludzie są naprawdę szczęśliwi. Teraz muszę uczyć się zacząć to dostrzegać...
(To też prawda, że jestem egocentryczna i przez swoją izolację nie mam innego punktu odniesienia, niż mój własny.)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×