Skocz do zawartości
Nerwica.com

Trauma na tle religijnym


Rekomendowane odpowiedzi

Hej, nie przedłużając chciałabym opisać moją hitorię związaną z religią chrześcijańską i jak to wpłynęło na moje zachowanie. Nie mam na celu odciągnięcia kogoś od wiary ani nikogo poniżyć, nie uważam też, że każdy chrześcijanin jest taki jak w mojej historii, sama uważam, że ta religia ma dużo pozytywnego wpływu na ludzi.

 Zaczęło się to pół roku temu. Od wielu lat jestem osobą, która szuka odpowiedzi o duchowości i o tym co tak naprawdę dzieje się na świecie i kto lub co tym światem rządzi. Po tych wielu latach szukania informacji w książkach o starożytnych cywilizacjach i interpretowaniu ich postanowiłam zaglądnać do Biblii. Zaczęłam oglądać wypowiedzi przeróżnych amerykańskich pastorów z kościołów baptystycznych, adwentystycznych i ewangelikańskich i wszystko to co mówili nagle zaczynało nabierać ogromnego sensu a wsyzstko co wiedziałąm do tej pory okazało się złe i fałszywe. Nagle poczułam, że to w tej księdze zawarta jest cała prawda i że powinnam wgłębić się w chrześcijaństo i poświęcić moje życie Jezusowi. Na początku nie było tak źle, zaczynałam odnajdywać spokój i ukojenie w moim chaotycznym życiu, schody zaczęły się kiedy dowiedziałam się, że muszę zrezygnować ze wszystkiego co do tej pory sprawiało mi radość (sztuka, muzyka, filmy, książki, gry komputerowe itp.) Im więcej się dowiadywałam z wypowiedzi pastorów tym bardziej zaczynałam bać się świata, bo szatan i jego demony czekają za każdym rogiem i trzeba myśleć, czytać i słuchać o Jezusie 24h na dobę żeby się od nich uchronić. Zaczynałam odcinać się od ostatnich znajomych, którzy mi zostali i co gorzej od bliskiej rodziny (rodzeństwa, rodziców) bo widziałam w nich demony. Bałam się też poznawać nowych ludzi, bo co jeśli nie będą chrześcijanami i będą mnie namawiać do spędzania czasu w "przyziemny, grzeszny" sposób (wiem, brzmi strasznie, ale niestety miałam wyprany mózg aż do tego stopnia). Wszystko co nie było związane z Jezusem i jego nauką było satanistyczne, demoniczne, złe i tak dalej. Bałam się wszystkiego, nawet sprzątania w mieszkaniu, poważnie... Wydawało mi się, że dbanie o siebie, dom czy innych ludzi nie jest dla Boga więc nie można tego robić. Byłam wtedy bezrobotna więc leżałam całymi dniami i nocami słuchając pastorów mówiących o drugim zejściu Jezusa na Ziemię, o okultyzmie i demonach w każdym rogu i na każdym kroku, o tym co masz robić a czego nie robić żeby zasłużyć na miejsce w Niebie, o tym, że czasy babilońskie powróciły i Bóg znów zemści się na grzesznikach. Oglądałam filmiki z wypedzania demonów z gejów, osób transseksualnych, czy nawet ludzi, którzy po prostu są źli, bo istnieją w swoim grzesznym fizycznym ciele. Byłam tak omamiona, że wierzyłam we wszystko co widziałam, komentarze pod tymi filmami były gorsze niż samo nagranie, bo ludzie pisali je w taki sposób, że szło we wszystko uwierzyć (typu "PRAISE THE LORD!!! GOD IS SO GOOD, REPENT TO JESUS CHRIST OR BURN IN HELL!!!!" coś w tym stylu). To był jakiś koszmar, miałam ataki lęku, ciągle spięte mięśnie i przyspieszone tętno, bałam się codziennie absolutnie wszystkiego. Przestałam tworzyć moje prace graficzne, bo bycie kreatywnym może być oznaką opętania przez demona, który chce mnie poprzez tworzenie ściągnąć do piekła, bałam się że rysując i projektując uprawiam idolatrię, że kiedy wyobrażam w głowie coś abstrakcyjnego i surrealistycznego to nie jest to dar od Boga a od szatana (kiedy teraz to piszę to sama w to nie wierzę). Nie mogłam dbać o siebie używając kremów czy nakładając makijaż bo fizyczna atrakcyjność to atrybuty Jezebel (Isztar), przestałam zwracać uwagę na to w co się ubieram, sprawdzałam czy dany wzorek na ubraniu jest dopuszczalny i nie ma okultystycznego znaczenia. Sprawdzałam w internecie czy ćwiczenia fizyczne są grzechem i oczywiście znajdowałam takie odpowiedzi jak "Jeśli robisz to dla wyglądu to tak" więc oczywiście uważałam, że ćwiczyć też nie mogę. Sprawdzałam po prostu wszystko, pewnej nocy wpadłam w taką psychozę, że musiałam dowiedzieć się czy oddychanie i załatwianie potrzeb fizjologicznych nie jest grzechem, czy to jak się spojrzę na przystojnego faceta to nie popełniam z nim grzechu pożądania, każdy ludzki odruch był wynikiem kuszenia szatana. Trwało to może miesiąc, później się trochę uspokoiłam i zaczęłam zadawać sobie pytania dotyczące interpretowania Biblii (Oczywiście według baptystów czy ewangelistów jest to niedopuszczalne, bo każda próba myślenia na własny sposób to tak naprawdę szatan próbujący odciągnąć ciebie od "jedynej PRAWDY"). Trochę się z tego wyrwałam i dla uspokojenia czytałam opinie na temat Boga i Jezusa ludzi z otwartym umysłem (czyli tych złych, okropnych wolnomyślicieli ateistów, satanistów, pogan i co nie tylko) i bardziej było mi bliżej do ich wypowiedzi niż ludzi non stop straszących piekłem i cytujących wybrane wersy z BIblii. Trwało to krótko, bo jednak pranie mózgu podziałało i wróciłam do słuchania pastorów, przy okazji cały wewnętrzny spokój minął i znów bałam się żyć. 

 Dwa dni temu zadzwoniła do mnie mama i w rozmowie spytała się co się ze mną dzieje i czemu brzmię tak smutno, bo akurat wtedy byłam po sesji "prania mózgu". Nie wytrzymałam i wybuchłam głośnym płaczem (przepraszam sąsiadów heh). Powiedziałam jej wszystko w co zaczęłam wierzyć, że się wszystkiego boję, bo demony i grzech są wszędzie, że zaczęłam słuchać pastorów baptystów i że już dłużej nie wytrzymam. Mama nie mogła uwieżyć, była przerażona, że wplątałam się w sektę i spytała się ile to trwa. Rozmawiałyśmy o tym przez 2 godziny, więc uspokoiło mnie to. Zaproponowała żebym opowiedziała o tym swojej psychiatrze, szczerze to chciałabym się z tego wygadać, ale boję się, że wypisze mi jakieś leki antypsychotyczne. Jak myślicie, to tobry pomysł? Czy lepiej to przemilczeć? Mieliście kiedyś podobną historię? Jeśli tak to chętnie je przeczytam. Razem zawsze raźniej. Póki co od tamtej rozmowy z mamą dałam sobie spokój ze wszystkimi organizacjami religijnymi czy to chrześcijaństwo, buddyzm, szinto, new age czy cokolwiek. Postanowiłam nie doszukiwać się już wszystkiego na siłę i żyć zwykłym, codziennym życiem... Nie potrzebuję tego by odróżniać dobro od zła czy dbać o swojego ducha.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@gżegżółka witaj na Forum. To, co opisujesz wygląda na nerwicę eklezjogenną, dlatego absolutnie nie możesz tego zatajać przed psychiatrą, bo stało się Twoim głównym problemem. Byłem kiedyś blisko z Kościołem, teraz powiedzmy, że troszkę się rozjechaliśmy, ale jeśli mogę coś powiedzieć - wiara powinna wspierać a nie wprowadzać w stany nerwicowe. Wszystkie Twoje zachowania nie mają nic wspólnego z prawdziwą wiarą, wynikają z choroby, chociaż nie jest to psychoza.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć 

 

Postanowiłam napisać w tym wątku bo czytając ciebie zobaczyłam siebie. 

Przez wiele lat szukałam odpowiedzi, tak jak ty. Przechodziłam przez różne wyznania. Aż w końcu stwierdziłam że znalazłam to co szukam. Chciałam to poznać lepiej więc skontaktowałam się z tym związkiem wyznaniowym i wtedy zaczęłam swoją przygodę. Uczyłam się w domu ( oczywiście z ich książek, czasopism, broszur), na początku było wow. Chłonęłam wszystko niczym gąbka. Nie chciałam spotkania raz na dwa tyg czy miesiąc, chciałam minimum raz w tygodniu. W ciągu trzech miesięcy przystąpiłam do takiego jakby egzaminu z wiedzy. Było spotkanie ze starszymi ( taka funkcja w tej organizacji), musiałam odpowiedzieć na pytania dotyczące wiary i przytaczać do tego wersety z Biblii ( ich oczywiście), czy czasopism. Przeszłam egzamin bez problemu. Mówili że chyba jeszcze nigdy nie mieli tak dobrego kandydata ( ta jasne), zaproponowano mi chrzest, ale ja najpierw chciałam głosić dobrą nowinę. I głosiłam. Zanim to nastąpiło musiałam zerwać znajomości z przyjaciółmi, znajomymi a nawet rodzina ( tak to działa, po czasie doszłam do tego dlaczego tak jest. Mianowicie masz się uzależnić od nich, wtedy jest większa szansa że taki człowiek zostanie tam). Musiałam zerwać ze swoimi pasjami bo przecież były złe, nie mogłam oglądać TV chyba że ich programy z płyt czy na necie, nie mogłam słuchać muzyki. A rozmowa z mężczyzną była zła jeśli była by sam na sam. Nie mogłam chodzić na żadne koncert, żadne imprezy, do dzieci do szkoły na przedstawienia, nie mogłam obchodzić urodzin swoich czy dzieci, ani świąt. To wszystko z czasem zaczęło mnie bardzo męczyć. Zaczęłam wpadać na nowo w depresję. Stałam się zależna od nich. Na początku naprawdę było fajnie, bo przecież ci ludzie tak bardzo byli życzliwi, zawsze wspierali, zawsze byli gdy tego potrzebowałam. Moja rodzina zaczęła się rozpadać, dzieci miały mi za złe że nie chodzę na ich występy, że nie obchodzę ich urodzin czy świąt. Zaczęliśmy się od siebie odsuwać. Z czasem gdy głoszenie szło mi bardzo dobrze, dostałam propozycję( kolejną zresztą), mogłam starać się o wyższy szczebel głosiciela, ale musiała bym wziąć chrzest a ja panicznie boje się zanurzyć w wodzie i tylko to mnie powstrzymywało, chociaż próbowali wymyślić że można to zrobić bardziej prywatnie itp itd. Zaproponowano mi naukę bardziej zaawansowana że tak powiem. Więc zaczęłam się uczy jak manipulować ludźmi, jak w czasie rozmowy przy głoszeniu zauważyć że ktoś ma problem i go podejść od odpowiedniej strony, jak do tego wykorzystał nasze materiały itp. Chodząc na głoszenie mieliśmy różne broszury i od tego w jaki sposób wyczuliśmy człowieka dostawał on odpowiednią broszurę i wyuczony na blachę tekst od nas🤪 nie był to takie trudne. Ale wtedy zauważyłam jak to wszystko wygląda od środka, jak bardzo wykorzystano mnie i tysiące ludzi, gdzie na początku było tak fajnie bo do takich sekt ( tak dzisiaj nazywam to sektami) trafiają głównie osoby z problemami np depresją, samotnością, niezrozumieniem itp. A później wszystko się zmienia, bo zostajesz wtajemniczony w sztuczki werbowania ludzi, i widzisz też obłudę i zakłamanie tych osób ( bo tobie na początku zabrania się wszystkiego, a oni na swoich spotkaniach prywatnych nie są wcale lepsi niż inni ludzi). Moją czarę goryczy przelało to gdy młody chłopak popełnił samobójstwo bo nikt nie chciał mu pomóc. On chodził i prosił o pomoc, był ofiarą prześladowania w szkole, był bity, poniżany itp. był też u mnie szukać pomocy mimo że nie powinien bo ja byłam mężatką a on mężczyzną, ale ja w tym czasie byłam w szpitalu bo moja ciąża była zagrożona i próbowano powstrzymać przedwczesny poród pod koniec 4 miesiąca. Kiedy wróciłam do domu przyszły do mnie dwie głosicielki, były takie nijakie. Pytałam co się stało ale one próbowały unikać tematu,w końcu jedna z nich nie wytrzymała i powiedziała mi co się stało. I wiesz co mnie wtedy najbardziej zabolało? Że ona jako ciocia tego chłopaka, bo to jej najbliższa rodzina oskarżyła tego chłopaka o to że to diabeł go opętał i zmusił do tego 🤬 nawet jego matka tak mówiła. I mieli gdzieś że on cały czas mówił co się dzieje i że ma już dosyć, mówili mu że musi to wytrzymać, że to dla Boga itp, że to diabeł go testuje. Później też mówili że niby był chory psychicznie, nie nie był. Chłopak był młody (18 lat), pełny życia, śmiał się, żartował i nie raz mi mówił że jak skończy szkołę to mi pomoże dokończyć remont w domu. Naprawdę nic nie wskazywało na to by miał jakieś problemy psychiczne, jego matka owszem bo choruje od wielu wielu lat na depresję. A on naprawdę chodził po ludziach później i prosił o pomoc bo już nie dawał rady, był już tak zdesperowany że wyszedł po za sektę i prosił sąsiadów o pomoc, bo wręcz w szkole go katowano za odmienność. Wiem że dwóch sąsiadów poszło do jego rodziców ale oni nic z tym nie zrobili. Ja odeszłam od nich. Powiedziałam że nie mogę żyć w czymś takim i nie mogę mieć na sumieniu ludzi których tam wciągnęłam. Ale podziękowałam im za to jak bardzo mi otworzyli oczy. Jedyna pamiątka po tej przygodzie która trwała kilka lat to imię mojego młodszego syna. Od tamtego czasu jestem ateistką. Poznałam wielu ludzi skrzywdzonych przez to wyznanie, jak i wielu ludzi z innych wyznań i sekt. Od wielu lat jestem administratorem na grupie FB o sektach a szczególnie tej jednej, bo dostałam taką funkcje od pewnego człowieka który występował nawet w TV i mówił o tym wszystkim. 

Dobrze że uciekłaś od tego, bo uwierz że gdybyś weszła dalej to było by gorzej i albo otworzyło by ci to oczy albo byłabyś stracona. Bo na początku musisz się pozbyć znajomych, przyjaciół a często i rodziny właśnie po to by nie mieć nikogo tylko tych z sekty, bo takimi ludźmi łatwiej jest wtedy sterować. 

Co do psychiatry. Ja wtedy poszłam do psychiatry po porodzie i powiedziałam wszystko, nie ukrywałam niczego. Dzięki temu miał obraz tego co się stało i jak bardzo moja psychika została tam zjechana.

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

4 godziny temu, Dryagan napisał:

@gżegżółka witaj na Forum. To, co opisujesz wygląda na nerwicę eklezjogenną, dlatego absolutnie nie możesz tego zatajać przed psychiatrą, bo stało się Twoim głównym problemem. Byłem kiedyś blisko z Kościołem, teraz powiedzmy, że troszkę się rozjechaliśmy, ale jeśli mogę coś powiedzieć - wiara powinna wspierać a nie wprowadzać w stany nerwicowe. Wszystkie Twoje zachowania nie mają nic wspólnego z prawdziwą wiarą, wynikają z choroby, chociaż nie jest to psychoza.

Bardzo mądre słowa. Bez narzucania ideologii - merytoryka w czystej postaci. Zresztą nie pierwsza. Jak będą wybory na Króla Moderatorów masz mój głos bez kampanii 🙂

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

29 minut temu, chester napisał:

Bardzo mądre słowa. Bez narzucania ideologii - merytoryka w czystej postaci. Zresztą nie pierwsza. Jak będą wybory na Króla Moderatorów masz mój głos bez kampanii 🙂

Dziękuję bardzo, może powinienem takie wybory zorganizować, żeby podbudować sobie ego, bo ostatnio słabo z tym u mnie 😄

Natomiast wracając do nerwicy eklezjogennej - być może coś takiego przeżywałem w ostatnich klasach podstawówki, też strasznie bałem się grzechu, albo nawet że zgrzeszę nieświadomie. Wpędzało mnie to w stany depresyjne. Człowiek się nakręcał sam. Dzisiaj wiem, że prawdziwa wiara jest przeciwieństwem strachu. Myślę, że strach czasem wywołuje zinstytucjonalizowanie wiary. Rozumiem też potrzebę religii, cos takiego jest w człowieku, że potrzebuje absolutu. Dziś jest mi daleko do Kościoła, ale nie znaczy to, że nie wierzę. jestem prywatnym heretykiem z własną koncepcją Boga. Jestem pewien jednego, że strach jest największym problemem, paraliżuje umysł i niczego nie buduje, a wszystko potrafi zniszczyć. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

5 godzin temu, Dryagan napisał:

Dziękuję bardzo, może powinienem takie wybory zorganizować, żeby podbudować sobie ego, bo ostatnio słabo z tym u mnie 😄

Jedni by się podbudowali a inni czytaj ja...zdołowali :mrgreen:

Jednak uważam, że główny moderator jest świetny nie tylko merytorycznie ale jest bardzo zaangażowany w forum i daje dobry przykład innym modkom :D

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo ciekawy temat...

 

Ja ewidentnie nie radzę sobie ze sferą religijną. Dla mojej "psychiki" wszystkie surowe czy rygorystyczne religie jawią się jako duże zło i bezsens (szczególnie razi "ją", gdy te wiary są spośród monoteistycznych czy abrahamowych). Religia katolicka okazywała się dla mnie za trudna (rachunek sumienia, spowiedź, skrupuły). "Bałbym się" zanurzenia (formy chrztu praktykowanej przez niektóre religie)... Ale najbardziej "niepokoi" mnie Koran, islam (zdecydowanie niezbyt popularny skrypturalizm, nie sunnizm czy szyizm), ponieważ w Koranie są bardzo liczne, niewyobrażalne zależności i prawidłowości matematyczne i językowe i to stanowi dla mojej "psychiki" wielką zagwozdkę. Boję się pójścia do piekła, surowej kary bożej, jest we mnie "przeświadczenie", że skoro w Koranie jest ogrom cudownych "koincydencji", to musi być on objawieniem od jedynego Boga... Nie mam siły na rytualne modlitwy, poszczenie w ramadanie, pielgrzymkę do Mekki...

 

Obecnie biorę kilka leków psychotropowych (sertralinę (w maksymalnej dawce), paroksetynę, sulpiryd, kwetiapinę, olanzapinę, lamotryginę), po których jestem raczej jeszcze bardziej "leniwy" :( Nie mam pracy, ale za to mam rentę socjalną i zasiłek pielęgnacyjny. Nie radzę sobie z dorosłym życiem.

 

Monoteizm i istnienie życia pozagrobowego w nieskończoność dla mnie są czymś logicznym, ale wieczne potępienie jawi się jako absolutny absurd sprzeczny z miłosierdziem i dobrocią Boga.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

18 minut temu, take napisał:

Bardzo ciekawy temat...

 

Ja ewidentnie nie radzę sobie ze sferą religijną. Dla mojej "psychiki" wszystkie surowe czy rygorystyczne religie jawią się jako duże zło i bezsens (szczególnie razi "ją", gdy te wiary są spośród monoteistycznych czy abrahamowych). Religia katolicka okazywała się dla mnie za trudna (rachunek sumienia, spowiedź, skrupuły). "Bałbym się" zanurzenia (formy chrztu praktykowanej przez niektóre religie)... Ale najbardziej "niepokoi" mnie Koran, islam (zdecydowanie niezbyt popularny skrypturalizm, nie sunnizm czy szyizm), ponieważ w Koranie są bardzo liczne, niewyobrażalne zależności i prawidłowości matematyczne i językowe i to stanowi dla mojej "psychiki" wielką zagwozdkę. Boję się pójścia do piekła, surowej kary bożej, jest we mnie "przeświadczenie", że skoro w Koranie jest ogrom cudownych "koincydencji", to musi być on objawieniem od jedynego Boga... Nie mam siły na rytualne modlitwy, poszczenie w ramadanie, pielgrzymkę do Mekki...

 

Obecnie biorę kilka leków psychotropowych (sertralinę (w maksymalnej dawce), paroksetynę, sulpiryd, kwetiapinę, olanzapinę, lamotryginę), po których jestem raczej jeszcze bardziej "leniwy" :( Nie mam pracy, ale za to mam rentę socjalną i zasiłek pielęgnacyjny. Nie radzę sobie z dorosłym życiem.

 

Monoteizm i istnienie życia pozagrobowego w nieskończoność dla mnie są czymś logicznym, ale wieczne potępienie jawi się jako absolutny absurd sprzeczny z miłosierdziem i dobrocią Boga.

Hej, dzięki za odpowiedź. Co do tych rygorystycznych zasad to tak, ja też w nich widzę więcej zła niż dobroci. Po przeczytaniu Księgi Powtórzonego Prawa byłam przerażona do szpiku kości. Kobiety były ukamieniowane za to, że dotknęły niechcący krocza mężczyzny, ludzie byli zmuszani do zabijania wyznawców innych religii, niewolnicy byli bici i zabijani i nie widziano w tym nic złego, mogłabym wypisywać więcej, ale już szczerze nawet nie pamiętam co tam było zapisane. W skrócie ludzie byli skazywani na śmierć na najmniejsze i najbardziej absurdalne "wykroczenia". Zastanawiałam się i szukałam odpowiedzi na pytanie dlaczego chrześcijanie nie widzą w tym nic nieludzkiego i złego. A to tłumaczenie, że skazanie na śmierć to była metafora śmierci duchowej a nie zabicie człowieka (nie mam słów...) a to, że Bóg robił to z miłości bo wiedział co jest dla nas dobre, poza tym jest naszym stwórcą i ma jakieś wymagania względem nas a to, że to już nas nie dotyczy, bo Jezus umierając na krzyżu wypełnił Prawo. Znalazłam nawet taką osobę, która napisała, że tak powinno być i KPP jest dobra i sprawiedliwa. 
Spokojnie, ja też kiepsko radzę sobie jako dorosła osoba (cokolwiek to znaczy, bo bycie dorosłym to nie tylko posiadanie pracy, samochodu, własnej rodziny i spłacanie kredytów jak to się niektórym wydaje, to tylko taka norma społeczna) zawsze byłam uważana za osobę bujającą w obłokach, dopiero od niedawna wyrobiłam sobie "twardszy" pancerz i podchodzę do życia poważniej. . Najważniejsze, że masz pieniądze z renty. Ja jestem na wenlafaksynie i Baklofenie (jestem uzależniona od alkoholu, co nie polepsza mojej sytuacji). Przez ostatni rok bardzo się też zamknęłam w sobie, nie mam ochoty spędzać z nikim czasu. Nie przeszkadza mi to jakoś, ale na dłuższą metę wiem, że to niezdrowe. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 17.03.2023 o 06:27, Kawa Szatana napisał(a):

Aloha!

 

Żeby nie było. W kwestii leków/lekarzy jestem totalna noga, więc nie będę się mądrzył, ale wydaje mi się, że zatajanie prawdy nie jest w porządku. Lekarz potrzebuje informacji, aby prawidłowo ocenić stan pacjenta i podjąć odpowiednie leczenie, więc uważam, że tak - powinnaś powiedzieć.

 

Co do religii/wiary etc. wychodzę z założenia, że to nie Bóg stworzył człowieka, a człowiek stworzył Boga, aby m.in. mieć na kogo zrzucać odpowiedzialność za swoje działania. "Dlaczego Bóg na to pozwolił?" ta.. bo to przecież Bóg jest odpowiedzialny za wojny, głód etc. nie człowiek.. - wygodnie tak twierdzić.

Też ciekawa teoria (już widzę jakbym została skarcona przez baptystów, że się z Tobą zgodziłam xd) Ja też miewałam przemyślenia czy ci wszyscy bogowie i Yahwe (który podobno jest tym prawdziwym) nie zostali zmyśleni, by wprowadzić podziały między ludźmi i w pewnym sensie politykę. Jenak moim zdanie prawdopodobne mogłaby być to, że za stworzeniem człowieka stoi kilka "bogów", czyli np członków jakiegoś bardziej rozwiniętego od nas gatunku, może byliśmy krzyżówką małpy z czymś innym albo eksperymentem genetycznym, ale szczerze nie zastanawiam się już nad tym, postanowiłam żyć codziennością i tym co jest teraz

 

W dniu 17.03.2023 o 06:40, Dryagan napisał(a):

@gżegżółka witaj na Forum. To, co opisujesz wygląda na nerwicę eklezjogenną, dlatego absolutnie nie możesz tego zatajać przed psychiatrą, bo stało się Twoim głównym problemem. Byłem kiedyś blisko z Kościołem, teraz powiedzmy, że troszkę się rozjechaliśmy, ale jeśli mogę coś powiedzieć - wiara powinna wspierać a nie wprowadzać w stany nerwicowe. Wszystkie Twoje zachowania nie mają nic wspólnego z prawdziwą wiarą, wynikają z choroby, chociaż nie jest to psychoza.

Wow, pierwszy raz słyszę o takim zaburzeniu. Na pewno trochę o tym poczytam i się zainteresuję. Ja właśnie nigdy nie byłam blisko z kościołem, wręcz przeciwnie, uważałam go za kopalnie pieniędzy i propagandę polityczną (mówię tu zwłaszcza o koś. katolickim) a tu proszę, stało się coś takiego, że dałam się wplątać w baptystów... To fakt, życie w ciągłym strachu przed grzechem nie jest zdrowe dla duszy. Nie mówię, żeby od razu robić co się nam tylko podoba i żyć bez skrupułów , ale też nie bać się wstać z łóżka, bo można przez przypadek zgrzeszyć. Dzięki za radę i odpowiedź 🙂

 

W dniu 17.03.2023 o 07:22, Szczebiotka napisał(a):

Cześć 

 

Postanowiłam napisać w tym wątku bo czytając ciebie zobaczyłam siebie. 

Przez wiele lat szukałam odpowiedzi, tak jak ty. Przechodziłam przez różne wyznania. Aż w końcu stwierdziłam że znalazłam to co szukam. Chciałam to poznać lepiej więc skontaktowałam się z tym związkiem wyznaniowym i wtedy zaczęłam swoją przygodę. Uczyłam się w domu ( oczywiście z ich książek, czasopism, broszur), na początku było wow. Chłonęłam wszystko niczym gąbka. Nie chciałam spotkania raz na dwa tyg czy miesiąc, chciałam minimum raz w tygodniu. W ciągu trzech miesięcy przystąpiłam do takiego jakby egzaminu z wiedzy. Było spotkanie ze starszymi ( taka funkcja w tej organizacji), musiałam odpowiedzieć na pytania dotyczące wiary i przytaczać do tego wersety z Biblii ( ich oczywiście), czy czasopism. Przeszłam egzamin bez problemu. Mówili że chyba jeszcze nigdy nie mieli tak dobrego kandydata ( ta jasne), zaproponowano mi chrzest, ale ja najpierw chciałam głosić dobrą nowinę. I głosiłam. Zanim to nastąpiło musiałam zerwać znajomości z przyjaciółmi, znajomymi a nawet rodzina ( tak to działa, po czasie doszłam do tego dlaczego tak jest. Mianowicie masz się uzależnić od nich, wtedy jest większa szansa że taki człowiek zostanie tam). Musiałam zerwać ze swoimi pasjami bo przecież były złe, nie mogłam oglądać TV chyba że ich programy z płyt czy na necie, nie mogłam słuchać muzyki. A rozmowa z mężczyzną była zła jeśli była by sam na sam. Nie mogłam chodzić na żadne koncert, żadne imprezy, do dzieci do szkoły na przedstawienia, nie mogłam obchodzić urodzin swoich czy dzieci, ani świąt. To wszystko z czasem zaczęło mnie bardzo męczyć. Zaczęłam wpadać na nowo w depresję. Stałam się zależna od nich. Na początku naprawdę było fajnie, bo przecież ci ludzie tak bardzo byli życzliwi, zawsze wspierali, zawsze byli gdy tego potrzebowałam. Moja rodzina zaczęła się rozpadać, dzieci miały mi za złe że nie chodzę na ich występy, że nie obchodzę ich urodzin czy świąt. Zaczęliśmy się od siebie odsuwać. Z czasem gdy głoszenie szło mi bardzo dobrze, dostałam propozycję( kolejną zresztą), mogłam starać się o wyższy szczebel głosiciela, ale musiała bym wziąć chrzest a ja panicznie boje się zanurzyć w wodzie i tylko to mnie powstrzymywało, chociaż próbowali wymyślić że można to zrobić bardziej prywatnie itp itd. Zaproponowano mi naukę bardziej zaawansowana że tak powiem. Więc zaczęłam się uczy jak manipulować ludźmi, jak w czasie rozmowy przy głoszeniu zauważyć że ktoś ma problem i go podejść od odpowiedniej strony, jak do tego wykorzystał nasze materiały itp. Chodząc na głoszenie mieliśmy różne broszury i od tego w jaki sposób wyczuliśmy człowieka dostawał on odpowiednią broszurę i wyuczony na blachę tekst od nas🤪 nie był to takie trudne. Ale wtedy zauważyłam jak to wszystko wygląda od środka, jak bardzo wykorzystano mnie i tysiące ludzi, gdzie na początku było tak fajnie bo do takich sekt ( tak dzisiaj nazywam to sektami) trafiają głównie osoby z problemami np depresją, samotnością, niezrozumieniem itp. A później wszystko się zmienia, bo zostajesz wtajemniczony w sztuczki werbowania ludzi, i widzisz też obłudę i zakłamanie tych osób ( bo tobie na początku zabrania się wszystkiego, a oni na swoich spotkaniach prywatnych nie są wcale lepsi niż inni ludzi). Moją czarę goryczy przelało to gdy młody chłopak popełnił samobójstwo bo nikt nie chciał mu pomóc. On chodził i prosił o pomoc, był ofiarą prześladowania w szkole, był bity, poniżany itp. był też u mnie szukać pomocy mimo że nie powinien bo ja byłam mężatką a on mężczyzną, ale ja w tym czasie byłam w szpitalu bo moja ciąża była zagrożona i próbowano powstrzymać przedwczesny poród pod koniec 4 miesiąca. Kiedy wróciłam do domu przyszły do mnie dwie głosicielki, były takie nijakie. Pytałam co się stało ale one próbowały unikać tematu,w końcu jedna z nich nie wytrzymała i powiedziała mi co się stało. I wiesz co mnie wtedy najbardziej zabolało? Że ona jako ciocia tego chłopaka, bo to jej najbliższa rodzina oskarżyła tego chłopaka o to że to diabeł go opętał i zmusił do tego 🤬 nawet jego matka tak mówiła. I mieli gdzieś że on cały czas mówił co się dzieje i że ma już dosyć, mówili mu że musi to wytrzymać, że to dla Boga itp, że to diabeł go testuje. Później też mówili że niby był chory psychicznie, nie nie był. Chłopak był młody (18 lat), pełny życia, śmiał się, żartował i nie raz mi mówił że jak skończy szkołę to mi pomoże dokończyć remont w domu. Naprawdę nic nie wskazywało na to by miał jakieś problemy psychiczne, jego matka owszem bo choruje od wielu wielu lat na depresję. A on naprawdę chodził po ludziach później i prosił o pomoc bo już nie dawał rady, był już tak zdesperowany że wyszedł po za sektę i prosił sąsiadów o pomoc, bo wręcz w szkole go katowano za odmienność. Wiem że dwóch sąsiadów poszło do jego rodziców ale oni nic z tym nie zrobili. Ja odeszłam od nich. Powiedziałam że nie mogę żyć w czymś takim i nie mogę mieć na sumieniu ludzi których tam wciągnęłam. Ale podziękowałam im za to jak bardzo mi otworzyli oczy. Jedyna pamiątka po tej przygodzie która trwała kilka lat to imię mojego młodszego syna. Od tamtego czasu jestem ateistką. Poznałam wielu ludzi skrzywdzonych przez to wyznanie, jak i wielu ludzi z innych wyznań i sekt. Od wielu lat jestem administratorem na grupie FB o sektach a szczególnie tej jednej, bo dostałam taką funkcje od pewnego człowieka który występował nawet w TV i mówił o tym wszystkim. 

Dobrze że uciekłaś od tego, bo uwierz że gdybyś weszła dalej to było by gorzej i albo otworzyło by ci to oczy albo byłabyś stracona. Bo na początku musisz się pozbyć znajomych, przyjaciół a często i rodziny właśnie po to by nie mieć nikogo tylko tych z sekty, bo takimi ludźmi łatwiej jest wtedy sterować. 

Co do psychiatry. Ja wtedy poszłam do psychiatry po porodzie i powiedziałam wszystko, nie ukrywałam niczego. Dzięki temu miał obraz tego co się stało i jak bardzo moja psychika została tam zjechana.

 

 

 O ludzie, co za przykra historia, ale dobrze przeczytać ją od doświadczonej osoby... Jeśli bliska osoba z rodziny oskarża młodego chłopaka o to, że się zabił bo go opętał szatan a nie dlatego, że wszyscy olewali jego problemy, mówiąc, że to dla Boga to już wiedz, że mózg jest wyprany totalnie. Okropne i nieludzkie, ale właśnie na tym polegają sekty, żeby odczłowieczyć ich członków.

Co do rzucania hobby i zainteresowań to była chyba najcięższa część w tym wszystkim, bo z osoby z własną osobowością i charakterem stałam się pustą skorupką. Wspomniałaś też o celebrowaniu świąt czy urodzin. Mi też wpajano, że to jest najgorsze co może być, bo to wszystko wywodzi się z pogaństwa, ale teraz myślę, że nawet jeśli to co? Mi się te wszystkie święta kojarzą z bliskością rodziny czy przyjaciół a nie z oddawaniem czci fałszywym bożkom.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 8.09.2024 o 22:54, Ilovewinter napisał(a):

Bardzo mnie zaciekawiła historia @gżegżółka ponieważ rok temu (ale ten czas szybko leci!) zrobiłam "angielskie wyjście" z pewnej lokalnej wspólnoty chrześcijańskiej. Póki co nie żałuję tej decyzji. Chętnie któregoś razu podzielę się swoją historią. 

 

Fajnie, że odkopałaś ten temat. 

 

Jeśli chodzi o mnie, to miałam podobnie, bo gdy za bardzo weszłam w religię, to nagle wszystko było złe. Malowanie się, muzyka, ćwiczenia, dieta, ludzie... Te symbole. One były wszędzie. Zaczęłam palić swoje książki, które miały w sobie choćby jakąś domieszkę "zła". Ubrania... gwiazdki były już dla mnie alarmujące. Po prostu je wyrzucałam. Ach, ile fajnych ciuchów straciłam: koszulki nirvany, mansona, lany del rey, i te zwyczajne z gwiazdami czy motylami. 

 

Zaczynałam popadać w depresję, nerwicę. Tez bałam się wszystkiego. Miałam obsesję.

 

To była zwykła, katolicka wiara. Taka niewinna, nie? Teraz poszukuję nadal. Co będzie po śmierci? Nie wiem. Czasem skłaniam się ku reinkarnacji, no ale.. nie chcę za dużo nad tym dywagować, rozmyślać, czytać o tym. Nie. Chcę żyć życiem, tu i teraz. Może będziemy w nirwanie, może nas nie będzie i pustka. Ale najważniejsze jest teraz, tu na ziemi. Nie bać się żyć, umierać sie chyba większośc boi, ale niech to nie przysłania nam piękna i sensu tego świata 🍒

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Droga Gżeg

W dniu 12.09.2024 o 09:54, Verinia napisał(a):

 

Fajnie, że odkopałaś ten temat. 

 

Jeśli chodzi o mnie, to miałam podobnie, bo gdy za bardzo weszłam w religię, to nagle wszystko było złe. Malowanie się, muzyka, ćwiczenia, dieta, ludzie... Te symbole. One były wszędzie. Zaczęłam palić swoje książki, które miały w sobie choćby jakąś domieszkę "zła". Ubrania... gwiazdki były już dla mnie alarmujące. Po prostu je wyrzucałam. Ach, ile fajnych ciuchów straciłam: koszulki nirvany, mansona, lany del rey, i te zwyczajne z gwiazdami czy motylami. 

 

Zaczynałam popadać w depresję, nerwicę. Tez bałam się wszystkiego. Miałam obsesję.

 

To była zwykła, katolicka wiara. Taka niewinna, nie? Teraz poszukuję nadal. Co będzie po śmierci? Nie wiem. Czasem skłaniam się ku reinkarnacji, no ale.. nie chcę za dużo nad tym dywagować, rozmyślać, czytać o tym. Nie. Chcę żyć życiem, tu i teraz. Może będziemy w nirwanie, może nas nie będzie i pustka. Ale najważniejsze jest teraz, tu na ziemi. Nie bać się żyć, umierać sie chyba większośc boi, ale niech to nie przysłania nam piękna i sensu tego świata 🍒

"Umiłowani, miłujmy się nawzajem, gdyż miłość jest z Boga, i każdy, kto miłuje, z Boga się narodził i zna Boga. (8) Kto nie miłuje, nie zna Boga, gdyż Bóg jest miłością. (9) W tym objawiła się miłość Boga do nas, iż Syna swego jednorodzonego posłał Bóg na świat, abyśmy przezeń żyli. (10) Na tym polega miłość, że nie myśmy umiłowali Boga, lecz że On nas umiłował i posłał Syna swego jako ubłaganie za grzechy nasze. (11) Umiłowani, jeżeli Bóg nas tak umiłował, i myśmy powinni nawzajem się miłować. (12) Boga nikt nigdy nie widział; jeżeli nawzajem się miłujemy, Bóg mieszka w nas i miłość jego doszła w nas do doskonałości. (13) Po tym poznajemy, że w nim mieszkamy, a On w nas, że z Ducha swojego nam udzielił. (14) A my widzieliśmy i świadczymy, iż Ojciec posłał Syna jako Zbawiciela świata. (15) Kto tedy wyzna, iż Jezus jest Synem Bożym, w tym mieszka Bóg, a on w Bogu. (16) A myśmy poznali i uwierzyli w miłość, którą Bóg ma do nas. Bóg jest miłością, a kto mieszka w miłości, mieszka w Bogu, a Bóg w nim. (17) W tym miłość do nas doszła do doskonałości, że możemy mieć niezachwianą ufność w dzień sądu, gdyż jaki On jest, tacy i my jesteśmy na tym świecie. (18) W miłości nie ma bojaźni, wszak doskonała miłość usuwa bojaźń, gdyż bojaźń drży przed karą; kto się więc boi, nie jest doskonały w miłości. (19) Miłujmy więc, gdyż On nas przedtem umiłował. (20) Jeśli kto mówi: Miłuję Boga, a nienawidzi brata swego, kłamcą jest; albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi. (21) A to przykazanie mamy od niego, aby ten, kto miłuje Boga, miłował i brata swego." - 1 List apostoła Jana 4:7-21 Biblia Warszawska

 

Mam osobistą relację z BOGIEM Ojcem i zmartwychwstałym ZBAWICIELEM którzy są nieskończenie wspanialsi od najlepszych ludzi, są doskonali, są źródłem sprawiedliwości, miłości, prawdy, a Biblia to jedyna natchniona Księga, ale wiele osób ją przeinacza, przekręca z różnych powodów. Straciłem 8 lat temu rękę w wypadku, ale jako zbawiony z łaski przez wiarę mam obiecany pokój ducha, bo mam Chrystusowego Ducha Świętego, mam nieskończenie więcej niż niezbawieni, a najlepsze dopiero przede mną w Nowym Jeruzalem : "Owocem zaś Ducha jest miłość, radość, pokój, cierpliwość, życzliwość, dobroć, wiara; (23) Łagodność, powściągliwość. Przeciwko takim nie ma prawa." - List apostoła Pawła do Galacjan 5:22-23 Uwspółcześniona Biblia Gdańska

 

"Królestwo Boże bowiem to nie pokarm i napój, ale sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym." - List apostoła Pawła do Rzymian 14:17 UBG

 

OJCIEC i Zmartwychwstały nie chcą religii, nie chcą ceremonii, rytuałów, bycia z NIMI ze strachu, z przymusu, ale dobrowolnie z miłości gdy zaufa się ICH miłości, a wszystko nie w mocy religijności, ale w nadprzyrodzonej cudownej Bożej mocy Ducha Świętego. Zbawienie jest z łaski przez wiarę - zobaczcie np. Efezjan rozdział 2 wersety : 1-10.

Wszystkiego co prawdziwie dobre - przede wszystkim ku zbawieniu, ale i tego co fizycznie dobre. Dominik 🙂

,

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×