Skocz do zawartości
Nerwica.com

Byłem z kimś okropnym - opowieść ku przestrodze


Rekomendowane odpowiedzi


Jesteś bardzo, bardzo miły, ale po tych latach i w moim obecnym stanie to już naprawdę nie zadziała...  To nie czas, w którym mógłbym jeszcze cokolwiek sobie wywalczyć. Jak wspominałem, jestem martwy, nieżywy, u mnie się wszystko skończyło, a i ja sam się poddałem. Nie robię nic innego od zapijania się na śmierć w zakurzonym pokoju. Piwo, wódka, spirytus, byle się zamroczyć i nic nie czuć. A niepowodzenia, o których mówisz nie istnieją, bo niepowodzenia = poniesienie porażki w jakimś działaniu, a że działań się nie podejmuję, to trudno tutaj spełnić tę definicję.  Co do negatywnych myśli biorących górę, ja też nie mam nic do powiedzenia, bo po prostu innych od nich nie ma. "All I have are negative thoughts", cytując Jokera.


W nic pozytywnego w przyszłości nie wierzę, nie wierzę też w przyszłość, bo się o nią starałem, aż w końcu stwierdziłem, że to jak rzucanie się z motyką na Słońce, więc, powtórzę się, odpuściłem. Zwłoki chodzą, tylko jeszcze nie śmierdzą, jak powinny. I nie, nie wierzę też w to, że cokolwiek przede mną jeszcze może być - to dla mnie bez znaczenia. Dopóki ta bestia robi, co robi, JAKAKOLWIEK poprawa mojego stanu nie zrobiłaby mi najmniejszej różnicy, obojętnie czy obracałbym grubą kasiorą, czy żebrał o dwa złote pod sklepem. Terapia została przerwana głównie dlatego, że ta pani wreszcie pojęła to, co jej mówiłem i co już wcześniej ktoś w tym wątku zauważył, czyli "chcesz tylko, żeby spotkało ją jakieś nieszczęście". Nie wykazywałem żadnej poprawy i nie wykonywałem terapeutycznych "zadań", bo moje życie straciło dla mnie jakikolwiek sens i po prostu przestało być istotne, zwłaszcza, że ona nadal nie zaprzestała niszczenia go. Jeden jej czyn, a cała moja walki odpada... próbowałem sie podnieść i co i rusz znowu mnie rzucała na kolana. Po latach, koszmarach, manipulacjach, po potwornościach, po okrucieństwie, zrozumiałem wreszcie,  że ja nie chcę być szczęśliwy. Nic mi to nie da. Chcę tylko jednego. Ta bestia ma cierpieć, ponieść karę. Poczuć to, co ja poczułem przez nią.


Moja nadzieja dotyczy wyłącznie krzywdy, na którą ona zasługuje, niczego innego. Celu nie mam, wszystko jest mi obojętne. To dość ciekawe, że można tak upodlić wtedy jeszcze człowieka z ogromnymi marzeniami i aspiracjami i skierować jego myśli tylko na doznane potworności, ale nic nie poradzę, to nie mój wybór. Pewności siebie i determinacji też nie mam. Dziękuję, że mi tak piszesz, ale na istotę w takim położeniu, jak moje, to nie zadziała, nie dotrze. Te zniszczenia są stanowczo zbyt głębokie. Już nie chcę być tym, kim chciałem być. Odpuściłem. Przegrałem. Przestało mi na tym zależeć. W siebie wierzyć nie będę, wierzyłem po wielokroć razy i nic z tego. Nie ma lepszej wersji mnie i jej nie będzie. Futility to teraz jakieś tam zdruzgotane, pocięte i zachlane truchło, a nie człowiek, którego można z tego burdelu wyciągnąć. Na to już za późno. Bo teraz stałem się ohydnie przerażającym, rozwalonym na amen psychicznie gnojem,  w którego spieprzonym umyśle widnieje tylko jedno nic, nic, nic więcej. Możecie mnie skrytykować w opór, tak pewnie zrobicie, ALE JA NIE CHCIAŁEM ŻEBY TAK BYŁO. Po prostu w tonach krzywd to JEDYNE, co mój umysł zdołał wytworzyć, w dodatku w reakcji obronnej, nie umiejąc pokonać chorej traumy..


Co od medytacji i oddechów... oddechy nie pomagają, medytacji nigdy nie próbowałem, pewnie się mylę, ale nie chcę siedzieć po turecku i bączyć tylko "ommmm", a nie wiem, jak medytacja naprawdę wygląda. Ale wyobrażanie sobie, że jestem lepszy i szczęśliwy... próbowałem skoku międzywymiarowego. Noc późna, świeczki, ciemno, cicho, rozmowa z alter-ego w lustrze, zamiana miejscami... i kuźwa trafiłem do jeszcze gorszego miejsca, bo dosłownie nad ranem sytuacja się jeszcze bardziej schrzaniła. Rozpaczliwe i pełne desperacji sięganie między innymi w okultyzm też nic nie pomogło, klątwy i złorzeczenie nie zadziałały, nie odwróciły ról. NIENAWIDZĘ JEJ.

 

Nie umiem wyobrazić sobie swojej przyszłości, nic tam nie ma. Na nic, prócz jej krzywdy, nie czekam, niczego innego nie chcę, o niczym innym nie marzę, otwarty nie jestem i nie będę. Jestem, jak ktoś napisał wcześniej "zafiksowany" na tym punkcie i wątpie, żeby cokolwiek mogło to zmienić. Dlatego też nie pisałem w tym temacie... bo jeszcze wtedy szukałem pomocy, rad i wsparcia. Teraz ich nie szukam, bo żadne konwencjonalne metody nie pomogą w mojej sytuacji. No chyba, że ktoś ma namiary do zajebistego prawnika, cudotwórcy, lub płatnego mordercy... wtedy może coś z tego będzie. Tylko wtedy.


Dziękuję Ci. Dziękuję. Dobry z Ciebie człowiek. Tylko może ja już zbyt zły, byłbyś mi w stanie pomóc. Nie cieerpię tego, co ona ze mną zrobiła, nie cierpię... zwłaszcza, że WYGRAŁA

 

Edytowane przez Futility

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wygląda, że ona jest dla Ciebie bardzo kimś specjalnym.

Ale kiedyś, za jakiś czas nie będziesz ją tak postrzegać jak dzisiaj postrzegasz.

Bo coś na pewno się zmieni, czasy się zmieniają, może nawet zrobi się kiedyś stara i brzydka i nie będzie miała znajomych. Może taki stan rzeczy by cię usatysfakcjonował, ale nie o to chodzi.

Chodzi, o to że ta relacja jaką masz z nią teraz, nie będzie taka żywa jak dzisiaj, że jak tylko ją zobaczysz, to ciśnienie podskakuje od razu.

Trudno Ci odpuścić możliwe dlatego, że zna Twoje słabości, ponieważ wcześniej się bardzo przed nią otworzyłeś, dużo zainwestowałeś i poświęciłeś. Nauczyłeś się, że ma na Ciebie większy wpływ i dostęp niż ktoś inny.

Ale, nie ma takiej osoby, która może stać się dla drugiego kogoś całym światem, to tak nigdy nie działa, nawet gdybyśmy chcieli.

Przyjdzie czas, gdy zaczniesz się od tego uwalniać, dokładnie wtedy gdy sam o tym zdecydujesz, gdy zrozumiesz co jest ważniejsze, a co nie jest tak ważne.

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie jest dla mnie nikim specjalnym - jest katem i sadystą, który wyrządził mi niewyobrażalną krzywdę, z której nie potrafię się otrząsnąć. Słyszałem słowa, że za jakiś czas się to zmieni, że czas zaleczy rany i będzie wszystko super fajnie, ale to było z 5 lat temu. I ani jeden dzień od tej pory nie był dniem udanym i przez ani jeden dzień nie poczułem się lepiej, ba, rok przez rok jest coraz gorzej, bo na początku, o dziwo, jeszcze jakoś się starałem, a teraz już nie. Tyle tylko, że jak ona się zrobi stara i brzydka, to mnie już na tym świecie dawno nie będzie, bo albo nie wytrzymam nerwowo przez to, co dalej wyprawia, i siądę na jakiś zawał serca lub inny udar, albo to się zakończy moją samobójczą śmiercią... a może i samobójstwem rozszerzonym, do cholery, bo jestem już w tak psychotycznym stanie, że któregoś dnia naprawdę mogę pęknąć i dojdzie do złych, złych rzeczy... które byłyby spowodowane JESZCZE GORSZYMI wymierzonymi w moim kierunku.

 

Tak, to, że zna moje słabości to ogromny problem, bo właśnie dlatego NIC nie robię ze sobą - bo ten potwór wie, co mnie boli najbardziej. I dlatego, zamiast rozwoju, zdrowia, wolę się zapijać - nie chcę dać jej żadnych bodźców, nie chcę jej sprowokować, zmusić do kontrreakcji. Dlaczego? Pisałem wcześniej: zawsze MUSIAŁA mi udowadniać, że jest ode mnie lepsza absolutnie we wszystkim, cynicznie stwierdzając "ale przecież nie rywalizujemy", paskudne bydlę. Nawet jeżeli przez te lata zdarzały sie jakieś pozytywne rzeczy, nikomu nie dawałem o nich znać. Nigdzie o nich nie pisałem. Bałem się. Żadne z tych nie dawało mi pozytywnych emocji, a tylko i wyłącznie strach i lęk. Wiedziałem, że jak się dowie, to nie wytrzyma, będzie musiała to przebić, nie odpuści sobie. Dlatego nie chcę już ŻADNYCH sukcesów ani postępów w mojej wegetacji, nic a nic, prace, awanse, kursy, pieniądze, wszystko jedno, mam to totalnie gdzieś. Nie chcę, żeby znowu się wywyższała i tłamsiła moje małe zwycięstwa i pozytywne emocje, przebijała je jak w jakimś pokerze, tak jak robiła to od tylu, tylu lat. A gdy sam zdecyduję, co jest ważniejsze i zacznę się z tego uwalniać... Tu nie ma miejsca na moją decyzję, ja zostałem przymuszony do swojej przez ciężką chorobę, w którą mnie wpędziła. Co jest dla mnie ważne? Sprawiedliwość i kara dla tej potwornej bestii. Co nie jest tak ważne? Ja. Moja "przyszłość", zarżnięta przez nią tępym nożem. Nic więcej.

 

Może mała analogia dla kontekstu... mam dwie pigułki do wyboru, jak w Matrixie. Pierwsza z nich sprawia, że ten potwór jest bezkarny i rozwija się na mojej krzywdzie, a w zamian za to, ja jestem multimilionerem, spełniłem swoje dawne marzenia, mam kochającą, cudowną żonę, kilkoro wspaniałych dzieci, wiedzie się świetnie, rodzice są w pełni zdrowia, nie mamy żadnych trosk. Druga sprawia, że jestem bezdomnym, śmierdzącym żulem, którym wszyscy gardzą i na którego dosłownie plują, ale w zamian za to, ona ponosi za to wszystko karę i cierpi przez resztę życia, i ona, i jej rodzina, i jej bliscy, wszyscy, których zmanipulowała i których na mnie nabuntowała. Co byś wybrał, Ty i inni forumowicze? Pigułkę numer 1, z całą pewnością. Ja natomiast nie miałbym żadnych wątpliwości i i za pierwszym, i za setnym razem wybrałbym pigułkę numer 2. Nigdy byś mnie do tej pierwszej nie przekonał. Nigdy.

 

Postaw się w mojej sytuacji. Wyobraź sobie, że ktoś, jeszcze Ci niegdyś bliski, uderza w Twoje wszystkie słabe punkty, a wiedzę na ich temat ma tylko z tego, co mu powiedziałeś, a przez wszystkie lata znajomości znęcał się nad Tobą psychicznie, szantażował, poniżał, stawiał wieczne warunki i kazał wybierać, odcinając Cię od Twojej rodziny i Twoich przyjaciół. Potem rozgadywał wszystkie Twoje sekrety, szczuł na Ciebie wszystkich swoich i waszych wspólnych znajomych, manipulował całym Twoim otoczeniem, niszczył Twoje dobre imię, pomawiał Cię o niestworzone rzeczy, kłamał wszystkim w żywe oczy na Twój temat i doprowadzał Cię do głębokich okaleczeń, alkoholizmu, targnięcia się na własne życie, posłał Cię nawet do szpitala psychiatrycznego w skrajnie negatywnym stanie. A po wszystkim wyszedł z tego jako.. ofiara. I to CIEBIE wszyscy za to nienawidzą. Gdyby było mało, nie poniósł kary, drwiłz  wyrządzonej Ci krzywdy, rozwijał się, w żaden sposób nie doświadczając sprawiedliwości, a Ty jesteś tak złamany i zniszczony, że żadna terapia nie jest Ci w stanie pomóc i non stop masz koszmary i się ciągle budzisz i nie możesz normalnie spać, podczas gdy Twój oprawca uprawia... "charity washing", "pomaga" dzieciom, co i rusz stawia koło siebie słowo "pozytywnie". I wiesz, że TOBIE już teraz NIKT nie uwierzy. Co byś zrobił z takim potworem, co byś zrobił w takiej sytuacji? Nie tylko Ty, ktokolwiek z tego forum. Każdy, kto widzi ten post. Co? Co tutaj zrobić przy takim skur... przy takiej niewyobrażalnej podłości i bezczelności? Czy jest tutaj CHOCIAŻ JEDNO normalne rozwiązanie? Ja go nie widzę. Nie widzę

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Futility Z każdej Twojej wiadomości bije jedno: nie chcesz się leczyć ani iść dalej, dopóki ona nie zapłaci. Ale prawda jest taka, że czekając na jej upadek, sam nie wstajesz z ziemi – i to jest najgorsza forma oddania jej władzy nad sobą.

Zemsta, którą karmisz w głowie, nie sprawi, że przestaniesz cierpieć. Ona nawet nie zaspokoi tego głodu sprawiedliwości, który masz – tylko pogłębi pustkę. Bo nic, co jej się stanie, nie cofnie lat bólu. A dopóki Twoim celem nie jest życie, tylko jej klęska, to będziesz wegetował właśnie w tym miejscu, które tak nienawidzisz.

Twoja krzywda była realna. Ale to, że jej nienawidzisz, nie oznacza, że musisz siebie niszczyć razem z nią. Nikt Ci nie każe zapominać. Ale jeśli nie zmienisz kierunku, to cała Twoja przyszłość zostanie poświęcona komuś, kto już dawno poszedł swoją drogą.

To nie będzie sprawiedliwość. To będzie dobrowolne trwanie w roli ofiary, z którą tak bardzo chcesz się pożegnać.

 

Z tego, co piszesz, wyłania się bardzo wyraźny obraz psychicznego utknięcia – nieprzepracowanej traumy, która z czasem przekształciła się w tożsamość zbudowaną na poczuciu krzywdy i potrzebie odwetu. Tu już nie chodzi tylko o cierpienie. To cierpienie stało się osią całego życia – czymś, co nadaje mu kierunek, treść, sens.

Zemsta, o której tyle piszesz, nie jest już celem – ona jest fundamentem, na którym zbudowałeś całe swoje "tu i teraz". I dlatego tak trudno Ci cokolwiek odpuścić. Bo za tą nienawiścią nie ma dziś nic – żadnego "ja", żadnej przyszłości, żadnego planu, tylko pustka.

Właśnie dlatego żadne racjonalne argumenty nie trafiają. Bo jeśli miałbyś przyznać, że to się już nie wydarzy – że nie będzie tej „kary”, tej upragnionej sprawiedliwości – musiałbyś zmierzyć się z pytaniem, co dalej. A na to pytanie chyba nie chcesz sobie jeszcze odpowiedzieć.

Ale tak długo, jak pozwalasz, by to wszystko nadal kierowało Twoim życiem, tak długo będziesz żył według zasad tamtej relacji – mimo że ona się skończyła. I to, paradoksalnie, sprawia, że wciąż jesteś w tym związku. Choć on dawno się zakończył, Ty w nim tkwisz. Tyle że teraz jesteś już w nim sam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Racja - nie chcę się leczyć ani iść dalej. Nie udaję, że jest inaczej. Moja potencjalna przyszłość jest całkowicie nieistotna, jest dla mnie niczym, nie zamierzam jej jakkolwiek budować ani kłaść fundamentów pod lepsze jutro. Mogę być tym wspomnianym przez siebie bezdomnym żulem, żadnej różnicy mi to nie robi. Mogę sobie tutaj wegetować i się do tej menelskiej skrajności doprowadzać, wszystko jedno. Mylisz się jednak odnośnie zemsty i jej klęski, krzywdy. Jak ja sobie choćby i głębiej pomyślę, że na przykład zżera ją złośliwy nowotwór, jej dom płonie, jej bliscy cierpią, spotyka ją jakiekolwiek nieszczęście... to czuje w sobie w środku takie ciepło i taką radość, jakich nigdy wcześniej nie czułem, aż mi się szeroki uśmiech sunie na usta. Dosłownie robi mi się gorąco, ale z ekscytacji, nie stresu. Te wizje są niemal orgazmicznie piękne i cudowne, no po prostu jakby się najgłębsze marzenia spełniały. Gdyby cokolwiek z tego się ziściło, zapewniam Cię, jestem w stanie wstać na nogi, zawalczyć o siebie i zmienić wszystko, łącznie ze swoim podejściem. To byłoby jak zerwanie się z kajdanów, jak koniec kary, jak otwarta brama do tego, czego jeszcze kiedyś pragnąłem. Wtedy świat jest już mój, wtedy kończy się wegetacja. Zaczyna się prawdziwe ŻYCIE. Mogę być spokojny, bo to bydle już go nie niszczy. Mógłbym odetchnąć z ulgą... tak samo jak miliony ludzi odetchnęły z ulgą, jak Stalin wyciągnął kopyta. I to jest idealna analogia.

 

Odpisując na resztę Twojego posta, moja krzywda nie była realna - ona JEST realna, bo to się nie skończyło. To nie jest przeszłość.  I nie tkwię dobrowolnie w roli ofiary, po tym wszystkim JESTEM ofiarą, ofiarą przemocy psychicznej czy zniesławienia, i twierdzenie, że tak nie jest, jest kłamstwem. Być może jest to psychicznie utknięcie, ale tej traumy totalnie nikt nie umiał pomóc mi przepracować, lekarze, terapeuci, nikt, nikt sobie nie poradził i długo ze mną nie wytrzymał. A znudziło mi się ciągłe odsyłanie do innych specjalistów i ta wynikająca z bezradności rotacja. Cierpienie, masz rację, jest osią mojego istnienia, bo życiem bym tego nie nazwał, ale co zrobić, jak naprawdę nie czuję niczego innego? Kierunek, sens, treść, wszystko przeżarte bólem. A moje "tu i teraz" to tak, tylko i wyłącznie żądza zemsty, a poza nią jest pustka dlatego, że nic innego nie ma dla mnie znaczenia. Nie uda się? Śmierć. Uda? Odrodzenie, jak feniks z popiołów. Nie ma innych opcji, tylko te dwie. Bo bez kary i sprawiedliwości nie ma dla mnie żadnej drogi ani żadnych postanowień. W związku "mogę" być, bo nie zakończył się normalnie, a blokami, ciszą, brakiem najmniejszej nawet rozmowy, choćby i przez telefon czy komunikator, choć o nią błagałem, ale mi chodzi w dużej mierze o to, co PO związku, co się dzieje teraz, co wyprawiała przez tyle, tyle lat i nie ustawała i nie ustaje, o szczucie, kłamanie, pomówienia, psychiczne wyniszczanie, rozwijanie się na mojej krzywdzie, o tą bezczelną bezkarność. Zrozum, prosze, zrozum, ja chcę się z tego uwolnić, ale są tylko dwie opcje. Albo ja, albo ten potwór. A jak to będzie trwało tak długo, jak trwa... ech, poprzestańmy na tym, że któregoś dnia mogę poczuć, że nie mam innego wyjścia niż (?)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Futility To, co napisałeś, jest bardzo niepokojące. Otwarcie mówisz, że nie chcesz żyć, że Twoją jedyną motywacją do zmiany byłaby cudza krzywda, że widzisz tylko dwa możliwe zakończenia: zniszczenie drugiej osoby albo zniszczenie siebie. Piszesz o tym, że cierpienie jest Twoim jedynym napędem, a wizja zemsty jedynym powodem, by w ogóle wstać z łóżka.

Rozumiem, że Twoja krzywda była i jest dla Ciebie realna. Ale to, w jaki sposób mówisz teraz o "odrodzeniu przez czyjeś nieszczęście", przekracza granicę emocjonalnego odreagowywania. To już wchodzenie w obszar, który może oznaczać zagrożenie – dla Ciebie i dla innych.

Jako administrator forum mam obowiązek reagować, kiedy ktoś pisze rzeczy, które mogą świadczyć o tym, że rozważa działanie w afekcie, w stanie skrajnego kryzysu psychicznego. 

Forum nie jest miejscem, gdzie można snuć fantazje o przemocy wobec innych ludzi, nawet symbolicznej. To nie jest już tylko opowieść o krzywdzie – to wezwanie do kary, która ma przynieść Ci sens istnienia. A to bardzo niebezpieczne – nie tylko dla Ciebie, ale także dla otoczenia.

Jeśli naprawdę nie widzisz już żadnej drogi, to właśnie to jest moment, w którym trzeba zgłosić się po pilną pomoc psychiatryczną – nie nową terapię, nie rozmowę, tylko interwencję kryzysową, być może szpitalną. To nie jest słabość. To ratowanie życia.

Jeśli nadal chcesz korzystać z forum, musisz przyjąć, że nie będziemy wspierać treści o charakterze obsesyjnym, przemocowym czy nawołującym do zemsty. Chcemy pomagać, ale nie możemy przyglądać się biernie pogłębianiu się destrukcji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@mała_mi123 Szczerze wątpię, że ktoś przechodzi przez coś o równej skali.

 

@Dryagan Oczywiście, że jest niepokojące. Już sam dawno doszedłem do tego, że to, co czuję znacznie przekroczyło wszystkie możliwe społeczne normy. Zdaję sobie z tego sprawę, nie wybraniam się, że "tak nie jest", bo tak jest. To chorobliwie dzika i psychotyczna mania, zupełny obłęd, to moje stwierdzone PTSD działające w trybie turbo. I tak, innych zakończeń od tych, które podałeś nie przewiduję. Albo albo. Wiem też, że to może oznaczać jakąś formę zagrożenia... ale absolutnie nie dla postronnych, nie zamierzałem i nie zamierzam, nie wiem, dorwać gnata i postrzelać do randomów na ulicy, albo wjechać autem w jakieś zbiorowisko. NIE. W przeciwieństwie do niej, nigdy nie myślałem o krzywdzeniu osób niewinnych.... Odnośnie reszty Twojej myśli, kłócił się z Tobą nie będę, masz rację, przyznaję Ci ją. Pomimo bardzo kontrowersyjnych treści moich poprzednich postów, naprawdę Cię rozumiem, każde z Twoich słów. I dziękuję, że jako administrator mnie nie zbanowałeś, nie zamknąłeś tego tematu, ani w ogóle i mojego konta, i tematu nie skasowałeś. Mógłbyś tak zrobić, pewnie, jakieś podstawy na pewno ku temu mógłbyś mieć, ale cieszę się, że tego nie zrobiłeś. To całkiem miłe. Wiem, że forum to nie miejsce na snucie fantazji o przemocy, nie chciałem ich do końca snuć, bardziej wyrzuciłem z siebie to, co mi leżało na wątrobie. I prawda, tylko wezwanie do kary może przynieść mi sens istnienia. Ale, powtórzę się, to nie byłoby niebezpieczne dla OTOCZENIA
Drogi nie widzę, a pomoc psychiatryczna była bezskuteczna, jestem przypadkiem fatalnym i nieuleczalnym, czego dowodem jest moje tułanie się od lekarzy do lekarzy, gdzie nikt nie był w stanie sobie poradzić z moimi problemami. Coś tam myślałem od psychiatrów dla żołnierzy po wojnach czy od psychiatrów związanych z totalnie skrajnymi przypadkami, no ale to takie luźne myśli, bo jak nie tacy ludzie, to nikt "normalnego" kalibru nic tutaj nie zdziała. Interwencja kryzysowa jest zrozumiała, ale szpitalna? Gdybyś mnie znał i wiedział, jak olbrzymią krzywdę i traumę wyrządziły mi wszystkie moje pobyty (np do tej pory nie umiem zasypiać w ŻADNYM łóżku oprócz własnego), to interwencji szpitalnej byś mi nigdy nie doradził. To piekło, które nikomu w niczym nie pomoże i nie pomogło. Dehumanizacja. I mówię po trzech pobytach, po tym, co tam widziałem i czego tam doświadczyłem. To jak zamknąć psa w ciasnym kojcu i liczyć, że nauczy się żyć na podwórku z otwartą furtką. Nie, nie, nie.
Chyba  chcę korzystać z forum i wiem, że tu akurat nikt takich rzeczy jak moje "postulaty" wspierać nie będzie, ale nie tego chciałem - nie prosiłem o rady jak się zemścić albo odgryźć. Nie rozumiem tylko twierdzenia, że nikt nie będzie wspierał treści obsesyjnych. Ja tu nie chcę, żeby ktoś mi to nakręcał, ale jest to po prostu bardzo, bardzo poważny problem, z którego zdaję sobie sprawę, ale z którym poradzić sobie absolutnie nie umiem. Nie chcę, żeby to było "wspierane", a raczej zrozumiałe. I jako przestroga. Pomyśl(cie) Jaką paskudnie głęboką i niewyobrażalną krzywdę trzeba komuś wyrządzić, by mówił, myślał i czynił dokładnie tak jak ja, prawda? Jak trzeba komuś ostro dopierniczyć, by to dopierniczenie było ze sto razy mocniejsze emocjonalnie niż śmierć babci i dziadka...? A co do biernego przyglądania się ku destrukcji... no cóż, nie wierzę w swoje wyzdrowienie, przegrałem, zabiła mnie, mogę zatem stanowić najzwyklejszy na świecie zły przykład i personifikację konsekwencji kobiecej toksyczności. Może na tym forum ktoś taki jak ja też jest potrzebny. Nie każdego da się uratować i ja jestem tego dowodem. Amen

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Futility Dziękuję Ci za tak szczerą i spokojniejszą odpowiedź. Widać w niej ogromny ból, ale też świadomość tego, że to, co przeżywasz, przekracza granice wytrzymałości i zdrowego funkcjonowania. I choć piszesz, że nie prosisz o wsparcie dla zemsty – dobrze, że to doprecyzowałeś – nadal bardzo wyraźnie widać, jak silnie cały Twój światopogląd oparty jest na tej jednej emocji. Doceniam jednak, że nie chcesz nawoływać do przemocy i że sam wiesz, gdzie przebiega granica między „wyrzuceniem z siebie bólu” a niebezpiecznym fantazjowaniem.

Wiesz, co mnie uderza w tym, co piszesz? Że Ty nie zaprzeczasz potrzebie pomocy, tylko wierzysz, że żadna już nie zadziała. Utożsamiasz się z własnym bólem tak bardzo, że zaczynasz traktować siebie jako ostateczny dowód na to, że nie każdemu można pomóc. I to jest bardzo niebezpieczne myślenie – również dlatego, że może zniechęcać innych do szukania wsparcia, gdy Ty sam mówisz: „ja jestem przypadkiem beznadziejnym, więc może i Ty jesteś”.

Piszesz, że pobyty w szpitalu były dla Ciebie traumatyczne. I ja to naprawdę rozumiem. Doskonale wiem, jak wygląda szpital psychiatryczny (byłem kilka razy, przetrwałem), wiem, że to nie bajka. Że nie chodzi tam o ciepłe koce, kakao i uzdrawiające rozmowy, tylko często o przetrwanie i przejście przez coś bardzo trudnego, często nieprzygotowanego na indywidualny przypadek. Ale mimo wszystko – czasem w sytuacji granicznej to jedyne miejsce, które może uchronić przed tym, co nieodwracalne. Choćby tymczasowo.

Są inne możliwości niż oddział całodobowy – ośrodki pracy z traumą, terapeuci z doświadczeniem w skrajnych przypadkach, programy leczenia dla ofiar przemocy psychicznej. Ale żeby do nich trafić, trzeba choć na chwilę zakwestionować przekonanie, że "już nic się nie da".

Twoja historia może być przestrogą. Ale jeśli naprawdę chcesz, żeby była czymś więcej – nie kończ jej słowem "Amen". Nie kończ jej wcale.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję jeszcze raz za zrozumienie i za to, że tego wątku nie zamknąłeś i nie wywaliłeś do forumowego śmietnika. W istocie traktuję siebie jako przypadek, któremu nie można pomóc, nieudane terapie i wszelkie możliwe próby wyjścia z tego bagna są dowodem, ale to nie jest, moim zdaniem, niebezpieczne myślenie. To jest stawianie sprawy otwarcie, bez ceregieli i "słodzenia". Świat nie jest utopią, nie jest idealny, a rzeczy, które większość z nas słyszała w dzieciństwie w stylu "możesz być, kim chcesz", są, niestety, błędne i nieprawdziwe. Świat nie każe za zło i nie wynagradza za dobro i absolutnie nic nikomu nie da, bo karma, bo marzenia, bo widzimisię, bo się pomodlę, bo tak. Niestety. Ja to tylko zauważyłem i poznałem, doświadczyłem. Nie zdefiniowałem. Zaprojektowałbym to inaczej jako stwórca, no ale wiadomo, że nim nie byłem, nie jestem i nie będę. Nie chcę też zniechęcać innych do szukania wsparcia. Zakładając ten temat kilka lat temu miałem, tak naprawdę, odwrotne intencje - chciałem pokazać innym użytkownikom czym kończy się popełnianie błędów takich, jakie popełniłem ja i co nieco pouczyć innych na swoim przykładzie... choć wtedy ni cholery nie przypuszczałem, że to dojdzie do etapu takiego, w jakim tkwię dziś dzień. Rozumiem Twoje szpitale, Ty rozumiesz moje, ale naprawdę - żadna graniczna sytuacja nie jest aż tak graniczna, jak pobyt w takim piekle. Tak i tak miałbym rozmowy z lekarzem, więc po co mi jeszcze do tego izolacja i odebranie wolności? Nagle wyzdrowieję, bo zamiast jeździć na wizyty i siedzieć w domu, to będę na oddziale, gdzie nie będę miał zajęcia, rozrywek, kontaktu ze światem zewnętrznym, swobody, szacunku, a personel będzie mnie traktował z góry, po chamsku, a lekarz i tak przyjdzie raz dziennie, żeby ze mną pogadać? To nie jest leczenie. To nie jest żadna pomoc.

Ośrodki pracy z traumą, skrajni terapeuci, poważne programy leczenia...Nie sądzę, żeby to coś dało. Bo to nie jest przeszłość. Wspominałem sto razy. To teraźniejszość. Najpierw trzeba powstrzymać tego potwora, a potem zająć się powikłaniami. To jakby zacząć opatrywać złamaną rękę, w którą ktoś cały czas napiernicza kijem bejsbolowym. Nic nie da. Pozbyć się kata, zabrać mu ten kij, i dopiero wtedy podjąć się opieki medycznej. I tak, moja historia może być przestrogą, powinna być przestrogą. Nawet dla mnie. Ale czym więcej ma być? Przepraszam, ale nie rozumiem. Dlaczego jej nie kończyć, czemu nie kończyć jej slowem "amen"?. Naprawdę nie rozumiem...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Futility Wiesz… ja też kiedyś zostałem bardzo mocno skrzywdzony przez kobietę, którą kochałem - opisywałem tę historię w tym wątku. Długo się z tego nie podnosiłem, całe lata. Aż w końcu zrozumiałem jedno: największą siłą, jaką mogę mieć, jest to, że w końcu będzie mi dobrze – i że nie będzie miała ze mną nic wspólnego. I dziś tak właśnie jest. Mam rodzinę, jestem szczęśliwy, nie myślę o niej ani przez chwilę. Nie interesuje mnie, co robi. A to, że się kiedyś tak źle zachowała? To dziś tylko cień, który dawno stracił znaczenie.

W Twoim przypadku to może wyglądać inaczej, ale jedno wiem na pewno: Jeśli chcesz prawdziwej zemsty, to właśnie tak powinna wyglądać. Nie krzykiem. Nie upadkiem. Tylko tym, że stoisz na nogach, uśmiechasz się, masz swoje życie i nie interesuje Cię już, co ona robi.

Bo właśnie wtedy – jeśli w ogóle na Ciebie patrzy – to ją może zaboleć. Bo wtedy widzi, że nie udało jej się Ciebie złamać. Że przetrwałeś. Że nie musiała przegrać – wystarczyło, że Ty zacząłeś wygrywać. 

A dzisiaj? Kiedy żyjesz tylko jej cieniem, kiedy sam siebie unieruchamiasz przez wspomnienie tamtej relacji – to właśnie może jej sprawiać satysfakcję. Bo wygląda na to, że nadal ma nad Tobą władzę.

Zerwij to. Odzyskaj swoje życie nie „pomimo niej”, tylko tak, jakby jej już dawno nie było. Bo realnie – nie ma jej. Nie ma jej przy Tobie, nie ma jej w Twoim domu, w Twojej codzienności. Jest tylko w Twojej głowie. I to tam musisz wygrać. Czego Ci życzę najserdeczniej

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Na logikę organa potrzebuja zgłoszenia, Ale jak znam świat reakcji nie będzie i tak

To takie przykre że historia Futility skończyć się może tragedia ale taki jest świat.... Oby bez przypadkowych ofiar śmiertelnych. Żywi zostaną i będą cierpiec

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rozważałeś zmianę miejsca zamieszkania? Chodząc tymi samymi ulicami, co ona, i mijając ją czasem na ulicy, faktycznie może być ciężko emocjonalnie zamknąć ten rozdział.

 

Czasem nie ma wyjścia i trzeba się tak radykalnie odciąć, żeby rany mogły w ogóle zacząć się goić. Wliczyłbym też ograniczenie kontaktu ze wspólnymi znajomymi, jeśli są po jej stronie albo nie rozumieją, że nie chcesz słyszeć w ogóle o tym, że ona żyje (albo jeśli nie potrafisz się powstrzymać przed wypytywaniem ich o nią).

 

Radykalne ale tak jak mówisz, ciężko żeby zrosła się ręka, która codziennie jest łamana.

 

W morderczych fantazjach wg mnie nie ma nic złego, o ile są to tylko fantazje, które pomagają ci uporać się z sytuacją, i o ile jesteś w stanie oddzielić je od rzeczywistości i wiesz, że nie wcielisz ich w życie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Cień latającej wiewiórki Masz rację co do jednego – zmiana miejsca zamieszkania i zerwanie kontaktów ze wspólnym otoczeniem może pomóc, jeśli ktoś faktycznie ma możliwość, by się tak odciąć. Takie fizyczne oddzielenie się od źródła bólu bywa ważnym krokiem. Ale też trzeba powiedzieć wprost: wiele osób takiej możliwości nie ma – z różnych powodów. I wtedy cała praca musi się odbyć wewnątrz, w głowie – przez przestawienie myślenia, wyciszenie reakcji, budowanie emocjonalnego dystansu. To trudniejsze, ale możliwe - jestem przykładem takiej reakcji (moja była dziewczyna  przez pewien czas mieszkała po sąsiedzku ze mną, spotkania nawet przypadkowe - były normą).

Ale jeśli chodzi o „mordercze fantazje” – tu muszę się nie zgodzić. To nie jest bezpieczny sposób na przeżywanie emocji. Nawet jeśli ktoś ich nie realizuje, to regularne karmienie się wyobrażeniami przemocy może utrwalać destrukcyjny sposób myślenia, pogłębiać cierpienie i oddalać od jakiejkolwiek poprawy. Rozumiem, że czasem człowiek szuka ujścia – ale właśnie dlatego pisałem o tym, że najsilniejszą odpowiedzią na krzywdę może być odzyskanie własnego życia.

Lepiej poświęcić energię na coś, co nas wzmacnia, niż na scenariusze, które nas jeszcze bardziej zatruwają – nawet jeśli „tylko w myślach”. Tego się trzymajmy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie myślałem, że będzie tu taki gwar, choć mnie to oczywiście cieszy, dlatego odpowiem, jak na mnie przystało, po kolei.

 

@hurt_locker Mógłbym powiedzieć, żebyś sobie stąd po prostu poszedł, skoro nie rozumiesz i nie wnosisz niczego konstruktywnego od takiego pogardliwego ogólnika "co ja bredzę", ale wiesz co? Nie zrobię tak. Zostań. Rozwiń się, jeśli zechcesz.

@Dalja Tak, reakcji i tak nie będzie, tak sądzę... Przemoc psychiczna, zniesławienie i pomówienia to rzeczy możliwe, może, w umiarkowany sposób, do udowodnienia, ale dopóki mam ręce i nogi, to nikt się tym nie zajmie. Podobno prawnicy i sądy mają poważniejsze rzeczy do roboty, także ten... Nie wiem, co musiałaby jeszcze zrobić albo w co mnie wpędzić, żeby ktoś wreszcie chociaż udał, że może kiwnie palcem w mojej sprawie. To zresztą bardzo popularny problem, który często jest bagatelizowany, jak z samobójcami. Gada, gada, gada, męczy, nudzi, a nagle cyk, koniec człowieka. I dopiero wtedy ludzie się zastanawiają jak mogliby pomóc, jak już i tak jest za późno. Moja historia pewnie nie zakończy się od tego inaczej. Jak mówisz, taki jest świat.
@Cień latającej wiewiórki Absolutnie takiej możliwości nie rozważałem i rozważać nie będę. Dlaczego? To proste. Nie będę się powtarzał po sto razy w tym wątku, skrócę tylko że zniszczyła wszystko - na tym poprzestańmy - i absolutnie NIE DAM jej możliwości, żeby jeszcze na dodatek wygoniła mnie z rodzinnego miasta i rodzinnego domu! Co to, to nie! Bez przesady! A "kontakt" ze wspólnymi znajomymi? Nie mamy już wspólnych znajomych, bo wszyscy po czasie stali się JEJ znajomymi, nie moimi. A moi, nie wspólni? Też nie mam kontaktu. Zupełnie się odizolowałem od wszystkich. Nie ma przy mnie nawet jednej osoby. Zero. Z nikim nie rozmawiam i z nikim się nie widuję.

@Dryagan Ale co innego być skrzywdzonym, a być krzywdzonym. Przeszłość a teraźniejszość. Gratuluję Ci, że udało Ci się sobie z tym poradzić i wyjść na ludzi, założyć rodzinę, naprawdę, ale nie każdemu jest to pisane. Słyszałem też już parę razy, że najlepsza zemsta = zostać porządnym człowiekiem i osiągać sukcesy, które będą jak zadra w oku dla drugiej strony, poradzić sobie, wypiąć tyłkiem i żyć jak gdyby nigdy nic się nie stało, ale do tego też trzeba samozaparcia, motywacji i, co ważne, CHĘCI. U mnie tych trzech aspektów nie ma. Ja się już de facto złożyłem do grobu i zrezygnowałem ze wszystkiego, na czym kiedykolwiek mi może zależało. A stanąć na nogi... jak stanąć, jak są całkowicie połamane? Wiem, że powinienem jej pokazać, że nie udało jej się mnie złamać, ale byłoby to kłamstwem i próbą złapania Słońca na wędkę. No nie da rady, nieważne jakbym daleko zarzucał spławik. Albo haczyk. Albo linkę. Nie wiem, nigdy nie wędkowałem. Ale tak, ona na pewno ma satysfakcję. Nie wierzę, że nie. Nie po to się tak "starała". I jest, głównie w głowie, ale poza nią TEŻ. Inaczej nie szukałbym choćby pomocy prawnej. A wygrana w głowie to za mało, żeby się uwolnić, to naprawdę za mało... ale dziękuję, może kiedyś doznam cudu i faktycznie wygram. Może. Co do drugiej wiadomości, to wiem, że te mordercze fantazje nie są normalne ani bezpieczne, ale w zasadzie wynikają z samych siebie, po prostu w mojej głowie są i tyle. Gdybym spisywał te scenariusze i je wymyślał na potęgę to może i byłby problem, ale jak same mnie nachodzą i mój umysł sam do nich prowadzi, to co mam zrobić? Zaprzeczać? Udawać, że ich nie ma? To głupota, zamiatanie sprawy pod dywan, ignorowanie sedna. Nie umiem inaczej przeżywać tych emocji, a już lepiej, jak mój umysł się "wyciszy" po czymś takim, niż jakbym miał wyładowywać je na swoich i tak już za bardzo pociętych rękach. Już im chyba starczy tej masakry. A destrukcyjny sposób myślenia i tak nie wynika z tych myśli, a z, no bądźmy szczerzy, wszystkich innych, bo każda została zatruta jej osobą. Wiesz, co się stanie, jak się potknę o krawężnik, co pomyślę? "ale by się śmiała". A jak coś mi się nie uda? "ale by się ucieszyła". A jak, haha, uda? "ale mi zaraz dopier.... i udowodni, że to jest gówno a nie sukces, że ona może lepiej". Tak, jak robiła przez lata... Dobrze jest poświęcić energię na coś konstruktywnego, ale konstruktynwych rzeczy to ja nie dokonałem już od lat i pewnie nie dokonam, bo to na nie mi właśnie brakuje energii i motywacji... ehh... Dziękuję

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Futility Wiesz… ja to wszystko rozumiem. Nie, nie dosłownie – ale rozumiem ten stan, w którym człowiek już nawet nie wierzy w poprawę, tylko przyjmuje ból jako coś trwałego, codziennego, stałego. I nawet jeśli ktoś mu poda rękę, to on tej ręki już nie ma siły chwycić, bo przecież „i tak nic się nie zmieni”. Dlatego nie będę Ci mówić, co powinieneś zrobić, bo sam dobrze to wiesz. I właśnie dlatego to jest tak bolesne – że wiesz, a nie możesz, nie chcesz, nie umiesz.

Ale skoro nadal tu piszesz, nadal odpowiadasz, nadal się odzywasz – to może w tej ciemności jednak coś się tli, nawet jeśli sam to odrzucasz. Nie będę udawać, że wiem, jak Ci pomóc. Ale chcę, żebyś wiedział jedno: Nie musisz udowadniać nikomu, że "jesteś silny", żeby zacząć żyć. Nie musisz wygrywać z jej cieniem. Możesz po prostu pozwolić, żeby on z czasem się oddalił. Sam. Bez wysiłku, bez walki. A jeśli kiedyś – za tydzień, za miesiąc, za dwa lata – poczujesz, że masz ochotę coś zrobić dla siebie, nie przeciw niej – to będzie już bardzo dużo. A póki co – po prostu trwaj. I pisz, jeśli potrzebujesz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Futility dlaczego nie podejmujesz terapi? Jeśli chcesz napisać, że nie wierzysz, że ci pomoże, że z tego wyjdziesz, bo juz próbowałeś to w sumie to była jedna z pierwszych rzeczy które powiedziałam teraz terapeucie, że ja już nie wierzę, że z tego wyjdę. 10 lat temu wierzyłam. Jak terapeutka powiedziała wtedy, że myśli, że leczenie zamnie rok to tak sobie wyobrażałam, że za rok nie będę tego miała i co... . Czy żałuję tych prób, czasu, wydanych pieniedzy...? Nie. Kto wie czy bez nich byłabym przynajmniej w miejscu w którym jestem teraz. Jedyne czego żałuję to, że tak późno zaczęłam się leczyć, że przez lata pewne schematy się utrwaliły.

Terapeuta zapytał, po co przyszłam skoro nie wierzę w wyleczenie i odpowiedziałam, że chcę podnieść swój komfort życia.

Ja nie wiem czy ta terapia mi pomoże, czy nie zaszkodzi, a jeśli tak to w jakim stopniu, ale warto coś robić zamiast trwać w miejscu w którym jest bardzo źle. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, Dryagan napisał(a):

@Mic43 nawoływanie do zemsty i jakiejkolwiek przemocy jest na tym Forum źle widziane - kolejny taki wpis i dostaniesz osta

Gdzie tu widzisz nawoływanie? Rzucam propozycję, zastanawiam się. Gdzie tu widzisz nawoływanie do przemocy? Każda zemsta musi być przemocą? 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jest mi naprawdę bardzo, bardzo miło, że przynajmniej tutaj nie jestem porzucony i ze się wypowiadacie i dzielicie swoimi radami i próbujecie mi się pomóc. Przez długi czas nikt tyle dla mnie nie robił. Dziękuję. I pozwólcie, że odpiszę Wam po swojemu - po kolei.

@Dryagan Tak, wiem. Nie mogę, nie chcę i nie umiem. To dobre, bardzo dobre słowa, którymi notabene, prawie kropka w kropkę, była moja... odpowiedź. Odpowiedź na pytanie "czy zamierzasz zapomnieć i jej przebaczyć?". Piszę i się odzywam i mi to nawet pomaga, na pewno mam tu teraz duże wsparcie - większe, niż bym się spodziewał. Mój problem nie jest typowy, a ja nie jestem już, jakby to powiedzieć, "normalny", mogę brzmieć niepokojąco, więc sam fakt, że nie posypały się tutaj tony krytyki wiele dla mnie znaczy. Nie myślałem, że tak będzie. Ale tak, coś się tli... mały żar w popiele życia, które zginęło w pożarze. Tylko ten żar mnie ogrzewa. A udowadniać nie muszę, nie mam komu i nie mam czego. Ale gdyby tak się wreszcie oddaliła... chciałbym tego. Byłoby mi prościej. Trwać będę, ale coś dla siebie a nie przeciwko niej? Nie wierzę w to. Nie w najbliższym czasie. Nie, żeby kiedykolwiek.

@bei Podjąłem terapie, pisałem o tym w którymś z poprzednich postów. Trwała ponad rok. Pani terapeutka się starała, i to mocniej, niż większość poprzednich terapeutów. Czasami nawet czułem, że ona chce mi pomóc nie dlatego, że jej za to płacę, ale dlatego, że... że chce. Tak sama z siebie. Doszło nawet do terapii rodzinnej żeby znaleźć wspólnie rozwiązanie, ale koniec końców to niczego nie dało. Przypomnę, że nie wykazywałem postępów w leczeniu, bo był tylko jeden temat z mojej strony i poza nim żadnych chęci poprawy swojego życia. Pani się po prostu poddała, bo nie umiałem współpracować. Trudno mi ją winić. Chociaż... ona też powiedziała, że co najmniej rok spotkań i będę w lepszym stanie i że mnie doprowadzi do porządku, no ale takiego delikwenta jak ja się chyba nie spodziewała i  rzuciła się trochę z motyką na Słońce. Tak czy owak, od pierwszej do ostatniej terapii nie zrobiłem ani jednego kroku naprzód. A pewnie i kilka w tył.

@Mic43 oraz @Maat oraz ponownie @Dryagan Proszę, spokojnie. Mic43 sam napisał, że zemsta to nie to samo co przemoc, i ja się z nim zgadzam, bo przemocy nie zamierzam stosować. A zemsta... nie będę kłamał, chciałbym jej. Nie kryję się z tym i nie będę. W mojej sytuacji trudno byłoby nadstawiać drugi policzek i machnąć ręką, udając, że nic się nie stało, prawda? Tak po prostu pójść w swoją stronę i usilnie sprawiać wrażenie, że ten wypalony dookoła i do gołej ziemi las mojego istnienia w którym umyślnie podłozyła ogień, dalej jest ładny, zielony i pełen życia... Maat, wiele się nacierpiałem, prawda, ale czy... czy to by tego cierpienia nie zakończyło? Nie snuję planów, głośno myślę. Po prostu nic tak nie zachęca takich zwyrodnialców jak choćby ona do dalszego czynienia zła tak bardzo, jak bezkarność ich działań. Dopóki ktoś lub coś nie powie STOP, to się nie zakończy. Niestety. Dryagan, jeśli mogę o to prosić, nie dawaj ostrzeżenia Mic43 - nie wydaje mi się, żeby miał złe intencje. Szukamy tu wspólnie jakiegoś wyjścia i czasami mogą padać opcje czy propozycje, które delikatnie wyłamują się z ram pod tytułem "zacznij żyć swoim życiem i olej temat", ale dla mnie są naprawdę ważne... Nie znaczy to, że mamy knuć plany zemsty na kilku następnych stronach, ale bardziej, że jestem na tyle bezradny w swojej sytuacji, że chciałbym by, w miarę możliwości, przejrzeć lub przegadać różne rozwiązania bez takich, które miałyby być łamaniem prawa. Ona bardzo chciała zrobić ze mnie bandytę pomówieniami i poważnymi oskarżeniami i właśnie tej satysfakcji jej dać nie mogę... Przynajmniej tej

Edytowane przez Futility

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

35 minut temu, Futility napisał(a):

Trwać będę, ale coś dla siebie a nie przeciwko niej? Nie wierzę w to. Nie w najbliższym czasie. Nie, żeby kiedykolwiek.

 

A dlaczego?
W ten sposób pozbawiasz się swojej mocy, takich nawet małych alternatywnych ścieżek, które nie toczą się tylko wokół kogoś. Z tego, co poznałem, co tutaj piszesz, to zdecydowanie większość rzeczy dotyczy Twoich myśli niż naprawdę styczności, spotykania się, spędzania czasu w jakimś miejscu.

 

A jesteś też otwarty na to co ludzie tutaj napisali, i to jest jedna z tych małych kroków, które mogą wydać owoce.


I NiE sPodZieWałeŚ sIę.  Może poszukasz jeszcze innych nieodkrytych możliwości dla siebie, tak  by nabrać inne doświadczenia, jak np. pisałeś o swojej babci czy terapeutce, a znajdzie się również ktoś w przyszłości.

Tak,właśnie, by poszukać i doświadczyć pozytywne rzeczy dla siebie.
 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Futilitywiem, że miałeś terapie. Nie chodziło mi o to że nie próbowałeś tylko, że odpuściłeś. Ja na swojej drodze spotkałam z 6 terapeutów+ 3 na terapi grupowej na oddziale dziennym na którym byłam pól roku. Ciągle sobie powtarzasz, że jestes beznadziejnym przypadkiem. Może terapia będzie wyzwaniem dla ciebie i terapeuty też. Jak chodzi o finanse to jest terapia na NFZ, trzeba poczekać, ale ty i tak czekasz wiec dlaczego nie czekać w kolejce. Na forum są osoby które są w terapi od kilku lat. To tak nie działa, że myślało się ze roczna terapia wystarczy, a nie wystarczyła wiec tyle, nie ma dalszych opcji. Dlaczego nie chcesz próbować do skutku? Ta terapeutka sama zrezygnowala z kontynuowania terapi? Czasami tak się zdarza, ja też usłyszałam żebym poszukala kogoś innego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×