Skocz do zawartości
Nerwica.com

sama


szept_83

Rekomendowane odpowiedzi

Witam! Mimo że od ponad 3 lat chodzę na terapie psychologiczną dowiedziałam się ostatnio najpierw że mam problemy z socjalizacją a potem, że moje napady to nerwica.

W sumie to zaczęło się jak miałam 15 lat(teraz mam25) ale w okresie dorastania, obniżone nastroje, huśtawki itp. często mają miejsce. Ogólnie to mimo tego że po za szkołą radziłam sobie ok. to jakoś swojego miejsca w grupie nie potrafiłam znaleźć, zawsze gdzieś tam z boku cicha, nieśmiała.

Nie lubiłam szkoły, zawsze to był jakiś stres.

I ten stres towarzyszy mi do tej pory tyle że zamiast z nabytym doświadczeniem (studia, praca, nowi ludzie) zmniejszać się to on przybiera na sile.

Doświadczenia różne, ale oczywiście ja kolekcjonuje te kiepskie, a one kumulują się i w rezultacie doszłam do punktu, w którym stwierdziłam że sama sobie nie dam rady z tym wszystkim.

To było jakieś 3 lata temu i wtedy trafiłam na terapie… i tak mi się to ciągnie raz lepiej raz gorzej wiem że tak bywa i że jeśli ktoś ma pewne skłonności i wbudowany schemat myślenia to nie jest łatwo go zmienić. Staram się walczyć z tymi swoimi lękami tylko mimo tego że dużo ludzi na około,

to ja czuje się strasznie samotna w tym wszystkim. Bo większość ludzi, moich bliskich zazwyczaj, którym mówię jak się czuje uznaje to jako banalny wymysł, chwilowy stan.

A mi jest tak ciężko, szczególnie ostatnio gdy stany nerwicowe przybrały na sile i obok obniżonego nastroju, pojawiły się ataki . Nie mam ochoty nawet na spotkania ze znajomymi, wcześniej naprawdę przyjemność sprawiały mi te spotkania, ostatnio nawet z nimi nie czuje się dobrze i swobodnie, pewnie odbierają to jako odtrącenie z mojej strony.

Boję się że jeśli szybko nie wyjdę z tego swojego „dołka” to zostanę całkiem sama.

Pozdrawiam!!!

:lol:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witaj szept!!!!!

Nawet nie wiesz jak Cię rozumiem! Mam to samo, nerwica ostatnio daje mi popalić. Zaczynam być w rozsypce. Na szczęście spotykam się z ludźmi. Jednak też nie czuje się ostatnio z nimi dobrze! Problem polega na tym, że ja czuję się ze sobą fatalnie. Z moimi znajomymi nic złego się nie dzieje. To ja nie mogę zaakceptować siebie. Staram się ... właściwie to kłamie, ostatnio nie staram się w polubić siebie. Co do mówienia o tym jak się czuję robię to ostatnio rzadko. Wiem, że mamy moc oddziaływania na siebie, za pomocą afirmacji, autosugestii, relaksacji.... Ja jednak przestałam wierzyć w te metody. Staram się więc odbudować w sobie energię, nie wiem jednak jak to skutecznie robić......nie ukrywam że mam nawet myśli samobójcze ale nigdy nie próbowałam się zabić i myślę, że mimo wszystko zbyt bardzo kocham życie by do czegoś takiego się dopuścić. Chodzę cała w lękach, porobiona i zdołowana. Ale co ciekawe, gdy widzę dziecko na filmie zaczynam ryczeć... Teraz się pośmiejecie. Oglądając Harrego Pottera co chwila miałam łzy w oczach...... Biorąc pod uwagę nie adekwatność łez do scen wiem, że coś ze mnie wyłazi, coś co jest źródłem moich lęków. To w sumie uspokajająca myśl..... Za dużo mam też czasu a za mało ruchu fizycznego. Czekam na cieplejsze dni kiedy wreszcie pójdę na rower. ..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oj Heta jak ja bardzo cię rozumiem, te huśtawki nastrojów, te natrętne myśli, poczucie zagrożenia ciągłe, nic cię nie cieszy nawet to, co kiedyś sprawiało, że czułam się lepiej teraz jest ci obojętne…

Co do tego rozchwiania emocjonalnego to mi łzy potrafią stanąć w oczach jak z kimś gadam nawet jeśli nie mówimy o niczym smutny, wprost przeciwnie. Ostatnio to przewrażliwienie jest okropne bo nie kontroluje tego do końca…mam nadzieje że po tych 3 latach uda mi się w końcu ruszyć z miejsca, chociaż w sumie to ruszyłam już, ale bardzo powoli to idzie dwa kroki do przodu jeden do tyłu, ale wierze że będzie jeszcze ok. postaram się bo nie chcę tak żyć. Tylko fajnie było by mieć kogoś, kto wspiera kto rozumie, kogoś prócz psychologa bo wtedy łatwiej :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiem o czym mówicie, sam czuje się fatalnie przez ostatnie miesiące z samym sobą, jeszcze gorzej w towarzystwie innych kiedy czuje, ze nie jestem sobą i momowolnie robie z siebie - we własnym odczuciu - jakieś pośmiewisko. Zima zaczyna mi juz coraz bardziej doskwierać, wciaz utrzymujaca sie zla pogoda, smutna szara, nie pozwala mi oderwać myśli od nieszczęść i smutków, stąd od rana taki nastrój. Teraz przez święta trochę odpocząłem, ale na dłuższą metę to nie wystarczy.

Byle do wiosny(prawdziwej). :smile: może uda sie myśli skierować na jakieś "cieplejsze".

 

Pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj jednak wstałam i powiedziałam sobie, że trzeba się jakoś pozbierać. Nikogo w domu nie było więc zaczęłam od okrutnego śpiewu Cant liveeee without....youuuu! Potem w wannie już cały dom się trząsł od mojego wycia. W takie o to głupie sposoby, próbuje stymulować swoją psychikę. Pomogło, na razie czuję się w miarę ok. Teraz sobie siedzę i podryguje do Bueno Vista Social Club. Najważniejsze jest to jak zacznę dzień. Powinnam dużo wysiłku poświęcać w poranek i o tym nie zapominać. We wtorek mam terapie, czas na łzy, dobrze jest oczyścić swoją psychikę. Ostatnio mam zbyt duży kryzys, więc powinnam silniej walczyć!!!! Wiem, że najbardziej pomógłby mi ruch! Potrzebuje tego jak wody! Ciągle czekam na to słońce. Wystarczy mi trochę ciepła. Musimy próbować się wybijać z tych jazd! Każdy ma swoje sposoby, trzeba tego szukać. One czasami są bardzo proste. Czasami są to naprawdę głupoty ale dają powera!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Racja grunt to uwolnić pozytywne emocje, nawet jeśli jest to okrutny śpiew, ale zawsze coś, co daje choć odrobinę radości. Ja niestety nie należe do osob lubiących poranki, po części jest to moja wina. Pamiętam czasy gdy otwierając rankiem oczy nie było nic piękniejszego niż słońce wcierające sie szparami między żaluzjami do mojego pokoju. Zawsze urzekały mnie takie własnie letnie, wiosenne poranki i nie trzeba było nic więcej by określić dzień doskonałym. Poprzedniej wiosny robiłem sobie taki "test" czy to jeszcze na mnie działa, ale z przykroscią stwierdziłem, że te odczucia na tle mojego zamglonego smutkiem życia rysują się gdzies w oddali, widoczne tylko jako piękne wspomnienia.

Drążąc dalej myśli, przypominając sobie chwile radości, ze smutkiem stwierdziłem, że nie potrafie cieszyć się już tymi pięknymi drobiazgami...

..wszystko jakoś straciło na swej sile i zaczynam naprawde bać się, że ktoregos pięknego ranka gdy słońce budzić mnie będzie do życia zaklnę cicho, że coś mi świeci po oczach, obórce się na drugi bok i ....znow zasne.

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 9:27 pm ]

Ale żeby nie było tak pesymistycznie to dodam, że powoli wracają do mnie marzenia i cele w których spełnienie znów zaczynam wierzyć.. o :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Marzenia, plany :smile: coś pięknego zwłaszcza jeśli coś zaczyna z tego wychodzić naprawdę fajna sprawa.

Zawsze niesamowitego powera dawała mi nowa praca, kurs.. różnie to potem wychodziło, ale ogólnie sama próba robienia czegoś jest ważna. Najgorzej się czuje gdy jestem w takim zawieszeniu, i nie mam siły ruszyć z miejsca.

Dziś np. czuje się lepiej troszkę, ile może dać odrobina słońca, rozmowa z ludźmi..

Zaczynam myśleć jak to wszystko naprostować, wiem, że trzeba czasu i pracy, cierpliwości.

Stosunkowo nie dawno zdałam sobie sprawę z tego, co mi dolega, mimo że jak już wcześniej wspomniałam od jakiś 3 lat odwiedzam gabinet psychologa, chociaż wcześniej padały słowa takie jak fobia społeczna, nerwica itp. a ja czułam, że nie jest to zwykła „nieśmiałość”, jakoś nigdy nie docierało to do mnie w takiej formie, pewnie dlatego że kiedyś w takiej postaci jak teraz objawiało się sporadycznie i jakoś łatwiej mi było przejść nad tym do porządku dziennego. Teraz np. nie mogę swobodnie jechać na uczelnie bo nie czuje się tam najlepiej, udaje że wszystko gra ale w środku aż się gotuje.

Może musiałam dojść do tego punktu, do takiego stanu by wreszcie uświadomić sobie co się dzieje i ruszyć z miejsca, znowu zacząć cieszyć się życiem, odetchnąć głęboko bo teraz czuję się jak gdyby przywalona ogromnym kamieniem.

Fajnie będzie wydostać się z pod niego pośpiewać sobie przy porannej kawce na ganku leśniczówki, oddychać swobodnie, cieszyć się z tego, że świeci słońce, że są wokół dobrzy ludzie :smile:

Realizować takie swoje marzenia śmieszne jak np. nauka gry na akordeonie, coś takiego naprawdę może naładować pozytywnie :smile:

Można wtedy oderwać się od tej codzienności, mozołu i smutków.

Więc jutro dzwonie umówić się na kolejną wizytę u psychologa.

Lecę do roboty tam zazwyczaj mi się polepsza troszkę :D no i biorę się za tą nieszczęsną magisterkę bo czasu coraz mniej. Musze wykorzystać tę tendencje rosnącą i zrobić coś wreszcie bo promotor mnie rozszarpie ha ha

Trzymajcie kciuki!! Zaraz wiosna grunt to nie poddawać się, nie ulegać i uczyć się na nowo tej radości, o jakiej mówi Julek i takiej beztroski…

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

szept_83 Widać wiele radości i chęci do działania w Twoich słowach.

Cieszę się, że jest ktoś kogo nawet śnieżne początki zimy nie mogą wybić z pozytywnego rytmu, miło jest czytać takie radosne wypowiedzi.

 

Dziękuje, za tę garść pozytywów.

 

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak mówiłam to taka trochę dobra mina do złej gry…, ale ogólnie staram się nie tracić gruntu pod nogami, jak czuje, że znowu coś nie tak tel. I wracam na terapie „przerabiam” to co ciągnie w dół, najczęściej troszkę to trwa, potem jest lepiej. Ostatnia zima dała mi się we znaki. Podwójny etat, czyli wstajesz rano ciemno, wracasz do domu się wyspać i znowu kierat. Praca też nie łatwa, bo z psychicznie chorymi, ehhh i no i przychodnia. W weekendy studia ostatni rok magistra, wzięłam na siebie dość dużo, dodać jeszcze problemy osobiste i gotowe.

Na zdrowiu mi się odbiło to trochę od fizycznej strony i z tego co widać na psychice też.

Teraz jakoś trzeba to poukładać. Zaczęłam od powrotu na terapie, „odstawiłam” jeden etat, zajęłam się studiami, teraz zbieram się by zamknąć pewien etap w życiu osobistym, strasznie mnie to męczy i wiem, że dopóki tego nie zrobię nie będę spokojna, ale do tej pory zbyt wiele emocji się kłębiło.

Mam nadzieje że się uda, bezbolesne to raczej nie będzie ale dużo zależy od tej drugiej osoby…

Ciężko…

 

staram się nie tracić tego pozytywu, zawsze się tam tli jakaś iskierka :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

×