Skocz do zawartości
Nerwica.com

Czy można się nie nadawać do terapii?


Evia

Rekomendowane odpowiedzi

Postanowiłam zakończyć moją przygodę z terapią, która tak naprawdę oprócz wyczyszczonego portfela nie przyniosła żadnych skutków. Właściwie to z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że nie dała mi nic. Według terapeutki to błąd, że postanowiłam to zakończyć, według niej ewidentnie potrzebuję leczenia (a nie zdążyła nawet poznać zalążka mojego szamba w głowie) Mimo to nawet nie wiem jakie kryteria ją utwierdzają w tym przekonaniu, w końcu jak przykładny psycholog nie może mi dawać żadnych odpowiedzi. Z tym, że ja również ich nie znam ani nawet się do nich nie przybliżam. Podobno na terapię przychodzę na odwał (pogadam sobie i życie toczy się dalej) Z tym, że nie rozumiem w jaki sposób oprócz chodzenia na nią mam wykazać zaangażowanie i jakiś trud, nawet nie wiem co mam robić. Poza tym wkurza mnie też próba schematycznego szufladkowania, która okazuje się błędnym torem. Już przed terapią wiedziałam jak powstały w mojej osobie pewne mechanizmy czy nawet poglądy, nie wiem jednak w jaki sposób ta wiedza ma mnie "uleczyć". Nie rozumiem w jaki sposób ma to działać, bo tak jak to wygląda do tej pory to nie ma żadnego sensu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja byłam w terapii 12 lat. Nie mam zaburzeń odżywiania, nie wymiotuję, może też z racji tej, że jestem na prochach, ale czuję, że jest gorzej niż lepiej, w dodatku właśnie zdałam sobie sprawę, że angażuję się w kontakty za pieniądze tzn. płacę ludziom za przebywanie ze mną, to niedorzeczne, kiedyś tego nie było. Moim zdaniem psychoterapia nie może wszystkim pomóc. Jeżeli ktoś ma siłę i pieniądze na eksperyment jakim jest psychoterapia to pewnie powinien z niej korzystać w przeciwnym wypadku odradzałabym. Zdecydowanie jestem przeciwna twierdzeniu, że psychoterapia leczy. Nie leczy, relacja leczy, relacja z praktycznie z każdym kto mógłby wykazać trochę zainteresowania i empatii. Tutaj jest jeszcze taka korzyść, że psychoterapeuta mimo wszystko bardzo często wie o różnych zaburzeniach i często jest po studiach psychologicznych, to jedyny atut psychoterapii z psychoterapeutą po dyplomie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moim zdaniem psychoterapia wyrosła na gruncie samotności, bezradności, przemocy i wielu emocji negatywnie wpływających na rozwój i egzystencję człowieka jaka rozsiała się po społeczeństwie i znalazła łatwy sposób na czerpanie z tego gruntu materialnych korzyści.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

17 godzin temu, tosia_j napisał:

ja się trzykrotnie nie nadawałam do terapii, bo nie wiedziałam co chciaĺabym zmienic w sobie...

I w końcu zaczęłaś się nadawać? Ja też nie wiem co mam w sobie zmienić. Właściwie to na mojej terapii nawet nie było to za bardzo poruszane, tylko raczej wynik mojej całej osoby, który sprawia, że nie jestem szczęśliwa. Moje wady okazują się dosyć przydatne. Gdybym ich nie miała to byłoby ze mną dużo gorzej. Tak więc pomimo tego, że moje wady są w niektórych przypadkach dosyć uciążliwe to w innych mnie ochraniają.

 

9 godzin temu, karolink napisał:

Jeżeli ktoś ma siłę i pieniądze na eksperyment jakim jest psychoterapia to pewnie powinien z niej korzystać w przeciwnym wypadku odradzałabym.

No właśnie moja terapeutka sama zwróciła na to uwagę, że terapię potraktowałam jako eksperyment dla formy rozrywki i nie ma we mnie zaangażowania. Dodatkowo fakt, że to ja płacę wpływa na to, że umywam ręce od reszty. Z tym, ze ja nadal nie rozumiem co ja mam robić i w jaki sposób mam być zaangażowana. Ona mi też nie odpowie bo nie jest od tego, i to ja powinnam sobie na to odpowiedzieć. Tylko mi to brzmi jak absurd? :D

9 godzin temu, karolink napisał:

Zdecydowanie jestem przeciwna twierdzeniu, że psychoterapia leczy. Nie leczy, relacja leczy, relacja z praktycznie z każdym kto mógłby wykazać trochę zainteresowania i empatii. Tutaj jest jeszcze taka korzyść, że psychoterapeuta mimo wszystko bardzo często wie o różnych zaburzeniach i często jest po studiach psychologicznych, to jedyny atut psychoterapii z psychoterapeutą po dyplomie. 

Ona też nie nazwała tego leczeniem, raczej odwołała się analogią do choroby fizycznej. KIedy zapytałam o swoje kryteria chorobowe to mi powiedziała, że nie jesteśmy w psychiatryku gdzie jest to istotne i dostaje się leki na poprawę. Może w sumie powinnam faktycznie o tym pomyśleć, bo te gadki działają mi na nerwy. Gadanie jak z politykiem, który leje wodę i nie ma żadnych konkretów. Mało tego to podczas rozmowy z nią wiem jakich mogę spodziewać się odpowiedzi i tak manewruję słowem aby spróbować usłyszeć coś innego. Taka trochę zabawa w kotka i myszkę. Nie wiem też co daje  fakt, że ta kobieta posiada kwalifikacje i wymagany dyplom, skoro sama mówiła, że diagnostyka nie jest istotna, tylko efekt i poprawa mojego stanu obecnego, czyli dążenie do ulepszenia jakości mojego życia. Z tym, że osoby bez dyplomów też nie okazują się przydatne. Jestem osobą raczej otwartą, tzn mam wielu ludzi obok siebie, dużo gadam, czasami do znudzenia, są przy mnie jednak osoby, które się tym interesują. Jednak wysłuchanie przez nich też nic nigdy mi nie dało.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

23 minuty temu, Evia napisał:

I w końcu zaczęłaś się nadawać? Ja też nie wiem co mam w sobie zmienić. Właściwie to na mojej terapii nawet nie było to za bardzo poruszane, tylko raczej wynik mojej całej osoby, który sprawia, że nie jestem szczęśliwa. Moje wady okazują się dosyć przydatne. Gdybym ich nie miała to byłoby ze mną dużo gorzej. Tak więc pomimo tego, że moje wady są w niektórych przypadkach dosyć uciążliwe to w innych mnie ochraniają.

Czyli jak rozumiem wiesz, że masz wady, które przeszkadzają i utrudniają Ci życie, ale nie chcesz ich zmienić bo są przydatne. A czy zamiana ich na coś innego może lepszego, może podobnego mogłoby Ci pomóc?

28 minut temu, Evia napisał:

No właśnie moja terapeutka sama zwróciła na to uwagę, że terapię potraktowałam jako eksperyment dla formy rozrywki i nie ma we mnie zaangażowania. Dodatkowo fakt, że to ja płacę wpływa na to, że umywam ręce od reszty. Z tym, ze ja nadal nie rozumiem co ja mam robić i w jaki sposób mam być zaangażowana. Ona mi też nie odpowie bo nie jest od tego, i to ja powinnam sobie na to odpowiedzieć. Tylko mi to brzmi jak absurd? :D

Nie wiem w jakim nurcie jesteś, ale wnioskuję, że któryś analityczny. Jeżeli tak, to przynajmniej w moim wypadku praca polega na myśleniu i wyciąganiu wniosków i próbę przełamania schematu. Przykład z ostatniej mojej sesji: Wiem, że jednym z moich problemów jest to, że nie mówię ludziom wprost gdy mnie czymś zranili, zamiast tego po którymś razie się od nich odsuwam, wycofuję, końce relacje. Jest to dla mnie wygodne/bezpieczne, ale i uciążliwe, bo tracę ludzi na których mi zależało. Mając tą wiedzę mogę spróbować następnym razem w relacji z kimś bliskim zamiast milczeć gdy czymś mnie zrani zwyczajnie się odezwać i zobaczyć co się stanie. Jeżeli nawet nie od razu, to mogę porozmawiać z tą osobą po jakimś czasie. Mogę zawalczyć o daną relację. TO co ważne, to mając WIEDZĘ, MOGĘ  ją wykorzystać by coś zmienić lub MOGĘ zostać przy tym co jest.

43 minuty temu, Evia napisał:

Może w sumie powinnam faktycznie o tym pomyśleć, bo te gadki działają mi na nerwy. Gadanie jak z politykiem, który leje wodę i nie ma żadnych konkretów. Mało tego to podczas rozmowy z nią wiem jakich mogę spodziewać się odpowiedzi i tak manewruję słowem aby spróbować usłyszeć coś innego. Taka trochę zabawa w kotka i myszkę. Nie wiem też co daje  fakt, że ta kobieta posiada kwalifikacje i wymagany dyplom, skoro sama mówiła, że diagnostyka nie jest istotna, tylko efekt i poprawa mojego stanu obecnego, czyli dążenie do ulepszenia jakości mojego życia. Z tym, że osoby bez dyplomów też nie okazują się przydatne. Jestem osobą raczej otwartą, tzn mam wielu ludzi obok siebie, dużo gadam, czasami do znudzenia, są przy mnie jednak osoby, które się tym interesują. Jednak wysłuchanie przez nich też nic nigdy mi nie dało.

Terapia na razie daję mi wiedzę, pozwala spojrzeć na siebie z boku i to JA odkrywam co robię i czemu mi to służy czy na plus czy na minut. Nikt tej wiedzy nie daje mi na tacy, bo pewnie w ileś rzeczy bym nie uwierzyła. Czasami T musi na prawdę dużo lać wody bym w końcu SAMA dostrzegła co robię. Też bawię się w kotka i myszkę słowami gdy już dochodzi do mnie sprzeczność  między myślą o działaniem. Nie jest to takie straszne przyznać przed samym sobą, że tak jest. Gdy już wiem co robię i dlaczego to robię mogę pomyśleć, przedyskutować jakie są inne opcję i dlaczego z nich nie korzystam: czy to z wygody, czy ze strachu, czy z lenistwa. A co z tym zrobię poza gabinetem to już moja sprawa, moja decyzja czy coś zmienię czy zostanę przy tym co jest.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Psychoterapia powinna pomóc Ci nie tylko poznać mechanizmy działania czy myślenia, ale nauczyć jak je zmienić z korzyścią dla siebie. Jest to ciężka praca ze sobą i psychoterapeuta jej za Ciebie nie wykona. Ona może tylko pomóc, nakierować Cię na właściwe tory. Możliwe też, że trafiłaś na nieodpowiedni nurt, w jakim działała psychoterapeutka. Jest ich sporo i ważne, żeby wybrać taki, który nam odpowiada. Tu jest do pobrania bezpłatny pdf z opisem różnych nurtów w psychoterapii: http://terapiarodzinna.com/biblioterapia/psychoterapia/psychoterapia-po-ludzku/ . Warto się znimi zapoznać przed podjęciem kolejnej próby.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Evia wiesz ja nie wiem czy to takie dobre analizowanie siebie i wdawanie się w rozwiązłe tłumaczenia co i dlaczego, może naprawdę umknąć przy tym parę fajnych chwil życia. Sugeruję, abyś poczytała Psychoterapię bez makijażu Witkowskiego, od tak z przymrużeniem oka, nie chodzi o to, żeby nie brać tej książki poważnie, ale też nie można brać zbyt poważnie, po prostu wypośrodkować. Jest tam wiele cennych uwag. Tak naprawdę nie ma żadnego odgórnego planu działania w terapii, wiele zależy od zaburzenia, od terapeuty, od nurtu, od setek innych czynników. Moim zdaniem jeżeli tego koniecznie nie potrzebujesz po prostu zrezygnuj, znajdź coś innego na poprawienie swojego dobrostanu. Szukałam w Wawie grupy samopomocowej, ale niestety nie znalazłam, mało tego, a coś takiego właśnie bym sugerowała, tzn. spróbować. Wiesz mam wrażenie i o tym też pisze w tej książce, że długa psychoterapia i rozdrabnianie wszystkiego, mechanizmów zachowań, przyczyn danego zachowania nie zawsze służy, poza tym niestety niemal zawsze jest tak, że psychoterapeuta nie podaje wiedzy na talerzu, sami mamy do niej dojść, a to bardzo, bardzo długo trwa i zjada portfel. Może lepiej poczytać sobie książkę, pogadać, skorzystać z innej formy pomocy psychologicznej niż psychoterapia, która zakłada dłuższą relację np. konsultacji. Ja tak zrobiłam kilkukrotnie. Generalnie to teraz mam chęć poznawać ludzi i żyć bynajmniej nie w świecie psychoterapii i wszystkiego co wokół niej się kręci tak jak robiłam to przez 12 lat. Straciłam wiele kontaktów, odsunęłam się od rodziny itp. Lepsze jest życie bez psychoterapii no chyba, że ma się kupę szmalu. Ludzie po psychoterapii naprawdę bardzo często niekorzystnie się zmieniają nawet sami o tym nie wiedzą, nie są już "normalni" dla innych, tylko dziwaczni, wszystko analizujący i rozkładający. Po co analizować siebie, jak można analizować świat wokół i mieć towarzysza w tym nie za kupę szmalu, ale za serce.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

21 godzin temu, Evia napisał:

i w końcu zaczęłaś się nadawać? Ja też nie wiem co mam w sobie zmienić. 

nie, zrezygnowałam z terapii. zostałam przy prochach.

 

W dniu 21.08.2018 o 23:25, karolink napisał:

właśnie zdałam sobie sprawę, że angażuję się w kontakty za pieniądze tzn. płacę ludziom za przebywanie ze mną, to niedorzeczne, kiedyś tego nie było.

tak, tez uwazam ze tak działa psychoterapia. ja oczekiwałam porad co robic na wypadek nadchodzacej derealizacji lub ataku lęku

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałam i przemyślałam wasze odpowiedzi i muszę przyznać, że chyba faktycznie macie rację pod względem złego doboru terapii. Obecnie chodzę na terapię w nurcie psychodynamicznym. Zanim się zapisałam wiedziałam mniej więcej co z czym się je i chociaż bardziej do mnie przemawiał nurt behawioralny, to spotkałam się z wieloma opiniami, że nie jest on do końca skuteczny, bo podobno zajmuje się objawami a nie "leczy", jednak czynnikiem decydującym w wyborze mojej terapii była lokalizacja i dogodność terminów (zależało mi na konkretnych dniach i godzinach)

Bez terapii jestem typem analizatora jednak nic z tego nie wynika, tzn myślę, że dobrze siebie znam i wiem skąd się biorą pewne mechanizmy itd ale ta wiedza nie wpływa na komfort mojego życia i nawet nie rozumiem w jaki sposób miałoby to na mnie wpłynąć. Pierwszy z brzegu przykład "Nie potrafię okazywać i nazywać uczuć, podobno część z nich została zepchnięta i gdzieś tam są (aczkolwiek nie wiem gdzie) Wiem, że wynika to z mojego wychowania gdzie przejawianie uczuć nie było w dobrym tonie więc musialam je tłumić, w efekcie niektóre z nich zostały całkowicie wyparte. Ogólnie prowadzi to do trudnych relacji w związku tj frustracja partnera, problemy z zaangażowaniem i bliskością oraz nieumiejętność podtrzymywania trwałych relacji. Moje wnioski? W sumie ciężko o nie... :D W każdym razie nie wiem w jaki sposób sprawic żeby niektóre uczucia wróciły (szczęście, ekscytacja, zainteresowanie) Poza tym w podobny sposób zostało wychowanych większość chłopców na świecie i jakoś nie koniecznie borykają się teraz z czymś takim jak ja. Aczkolwiek ten temat wyszedł zupełnie przypadkowo i dodatkowo i nie wiem co ma wnosić, bo nie wiem w jaki sposób okazywanie uczuć ma mi cokolwiek ułatwić, zarówno z autopsji jak i obserwacji wiem, że raczej nie wróży to nic dobrego. Osoby emocjonalne mogą być potraktowane jako potencjalna ofiara a potencjalna ofiara narażona jest na wykorzystanie i atak. Mało tego to przypuszczam, że gdybym taka była to wiązałoby się bezpośrednio z moimi dochodami, czyli miałabym około najniższej krajowej a żyć jednak za coś trzeba.

Inny przykład. Całą strukturę świata i życia postrzegam przez pryzmat walki. W rodzinie jak i najbliższym otoczeniu byłam najmłodsza a do tego jedyną dziewczyną. Wszystko ale dosłownie wszytsko musiałam sobie wywalczyć a jeśli spoczęło się choć na chwilę to można było tego gorzko pożałować. Później analogie dostrzegałam zawsze i wszędzie i tak jest do dziś. Nie jest jednak możliwe aby mój pogląd na świat był inny, jakakolwiek zmiana byłaby jedynie łyknięciem niebieskiej pigułki.

Mam napięte mięśnie, często przez to nie mogę spać. Te uczucie jest bardzo irytujące, czasem czuję jak wręcz świdrują mi kości i nie mogę nic z tym zrobić, wiem że to kwestia psychiki i nierozładowanych napięć. Wnikają z frustracji , która bierze się z relacji z przede wszystkim z partnerem jak i częściowo z innymi ludźmi. Nie wiem w jaki sposób relacje się uzdrawia i w jaki sposób się rozmawia aby wynik był dla mnie satysfakcjonujący, rozmowy zwykle kończą się jeszcze większą frustracją i jeszcze większym napięciem. Najrozsądniejszym rozwiązaniem zawsze okazuje się zakończenie relacji i św spokój... I tak w kółko... Z tym, że mojego obecnego partnera raczej kocham (też nie jestem pewna co to za uczucie ale raczej wszytsko na to wskazuje, że tak jest) Poza tym on jest psycholem prześladowcą więc i tak się ode mnie nigdy nie odczepi, więc najlepiej by było wypracować jakąś współpracę...

Przyszła mi do głowy myśl o terapii grupowej. Dużo ludzi, dużo perspektyw, co przekładałoby się na większy obiektywizm. Na indywidualnej podobno moje ciągłe szukanie obiektywizmu to również nieprawidłowość...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Evia większość tego co piszesz mógłbym napisać ja o sobie. Tak samo bóle mięśni, głowy, szczęki, napięty kark itd wynikające z nierozładowanych napięć i emocji tłumionych latami. Tak samo postrzegam świat jak pole walki. Wynika to z wychowania, doświadczeń z dzieciństwa, otoczenia. Tak samo wszystko to rozumiem swoim rozumem, tak samo po jakimś czasie psychoterapii miałem poczucie że to nic nie daje, bo ja rozumiem co się ze mną dzieje, ale to rozumienie mi nie pomaga. Aż przyszedł taki moment, że moje rozumienie w końcu się poddało, bóle napięciowe były tak silne, że już nie dawałem rady. Na psychoterapii zamiast analizować i rozumieć zacząłem po prostu mówić, mówić, mówić. Zaczęły się ze mnie wylewać wspomnienia i emocje, które z nich wynikają, a których nigdy nie okazałem bo tak byłem nauczony. Przez kilka dni głównie płakałem. Potem zacząłem rozmawiać z ludźmi. Niemożność tłumienia tego dłużej w sobie była już tak silna, że musiałem o tym rozmawiać. Że ból głowy utrudniał mi pracę, powiedziałem o swojej nerwicy szefowi. Że na jodze miałem napięte wszystkie mięśnie aż do bólu i pani prowadząca to zauważyła, to też jej powiedziałem dlaczego. Ale najważniejsza była rozmowa z mamą. Pierwszy raz szczerze o moim dzieciństwie, jej problemach, lęku i stresie jaki wtedy czuła. I nagle poczułem, że nie jestem sam, że jak chcę to mogę rozmawiać, mogę mówić o uczuciach, umiem płakać albo śmiać się szczerze jak mam ochotę, że nikt mnie nie piętnuje za to że mam zaburzenia, że czasami jest mi gorzej. Pierwszy raz idąc do pracy poczułem że idę w bezpieczne miejsce a nie na wojnę. POCZUŁEM a nie ZROZUMIAŁEM. To jest zasadnicza różnica. Bo rozumiałem to już od dawna. Od tego czasu minęło kilka tygodni. NIe jest idealnie, czasami różne objawy wracają, ale to straszne napięcie i ból na razie nie wróciły. Zmienia mi się postrzeganie świata, zaczynam jakby słuchać swoich emocji i uczuć, a nie tylko rozumu. Dociera do mnie powoli jaki jestem, czego chcę w życiu i co lubię, bo do tej pory wszystko to tłumiłem po prostu działając tak jak uważałem że trzeba i co mi rozum podpowiadał. To nie jest proste, to jest początek drogi, ale już wiem, że potrafię i zamierzam się tego trzymać.

Ja to widzę tak, że od urodzenia, przez różne trudne doświadczenia z dzieciństwa i młodości wypracowałem sposób życia, działania, reagowania. Polegający głównie właśnie na rozumie, zastanawianiu się co trzeba, a nie co chcę, wymyślaniu różnych zasad, tłumieniu emocji bo przecież one w niczym nie pomogą. I podejmowaniu decyzji na zasadzie żeby były jak najbezpieczniejsze i najmniej inwazyjne, a najlepiej żeby nic nie zmieniać bo zmian się bałem. Nie widziałem potrzeby okazywania uczuć, rozmawiania z ludźmi o tym co się czuje, a nie myśli. Zresztą i tak kontakty z ludźmi traktowałem z dystansem, bo przecież każdy to potencjalny wróg.  I taki sposób reagowania sprawdzał się jakiś czas, pozowlił przetrwać trudne okresy z dzieciństwa, ale w dorosłości już coś zaczęło zgrzytać. Na początku oczywiście człowiek nie wie o co chodzi, więc próbuje używać tego samego mechanizmu: analizowanie, nowe zasady, tłumienie, rozładowywanie. Ale to nie pomaga, napięcie jest coraz większe aż przychodzi kulminacja, gdy po prostu cały ten mechanizm się poddaje. I nagle zaczynasz dostrzegać w sobie te uczucia, nazywać je, przeżywać, a nie tylko rozumieć. Do mnie dotarło jak bardzo robiłem sobie krzywdę takim sposobem życia i reagowania. Dociera do mnie, że nie jestem ronbotem, tylko wrażliwym człowiekiem, że nie potrzebuję zasad, wiedzy, walki z innymi, nie muszę umieć zareagować w każdej sytuacji, za to po wszystkich moich doświadczeniach z przeszłości, potrzebuję przede wszystkim akceptacji. Najpierw sam muszę  zaakceptować siebie i mam ogromną potrzebę bycia zaakceptowanym. A z uwagi na właśnie taki sposób postrzegania świata jaki miałem moje małżeństwo jest w stanie agonalnym, a przyjaciół nie posiadam. I jest mi z tego powodu po prostu smutno. Nie czuję już złości, nie mam potrzeby walki, jest mi zwyczajnie smutno. Ale mam coraz więcej sił, żeby to zmieniać. Nie wiem czy się rozwiodę, czy nasz związek uda się naprawić, ale pierwszy raz w życiu mam poczucie, że mam czas próbować, że nie umrę jutro z bólu głowy, bo tym razem nie będę robił nic wbrew sobie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z mojej perspektywy babranie się w dzieciństwie szczególnie u osób które doświadczały ogromnej krzywdy nie ma żadnego sensu. Nic absolutnie nie wnosi. Kogoś kto miał na zmianę i dobre i złe doświadczenia jest moim zdaniem neutralne, natomiast u osoby z przewagą złych doświadczeń jest czymś wręcz cofającym. W psychoterapii w wielu nurtach dochodzi do regresu tak czy owak, jest on pożądanym stanem dla nabrania zaufania do terapeuty, nikt nie zastanawia się jednak, czy aby uda się z tego regresu wyjść, a nikt też nie zagwarantuje na 100%, że nawet przy najlepszych wysiłkach terapeuty tak się stanie, poza tym czasem terapeuta może podtrzymywać regres, aby terapia ciągnęła się w nieskończoność. Najgorsze jednak, że nawet jak najlepszy terapeuta z jak najlepszymi intencjami i kwalifikacjami może sobie z tym nie poradzić, ponieważ po prostu pewnym rzeczom nie da się zaradzić w psychoterapii z powodu jej ograniczeń. Nikt nie chce się z tym babrać i ostatecznie i tak zostajemy z tym sami. Psychoterapeuta ma dla nas tylko godzinę, znajomi i przyjaciele, którzy dotychczas nie wiedzieli zajęci są stanem aktualnym, swoimi sprawami i rodzinami, nie ma nikogo, no chyba, że ktoś ma dużo szczęścia co chciałby się z tym mierzyć i to przechodzić. Bywa więc tak, że terapeuta rozbabra, wejdzie w coś czego nie powinien dotykać, a potem zostaniemy z tym sami. Tak robi w przeważającej mierze psychoanaliza, najkrótszy czas jej trwania to 5 lat po 3 spotkania w tygodniu, inne nurty też czerpią z mechanizmów wytworzonych w dzieciństwie, ale już nie w tak dużej mierze. Czasem najbezpieczniej jest zostawić przeszłość samej sobie, jeżeli przyjdą do nas pewne wspomnienia po prostu przyjmujemy je, ewentualnie rozmawiamy z kimś bliskim o nich, natomiast przywoływanie ich na siłę, zagłębianie się bywa niebezpiecznie. Sądzę, że rozmowa z koleżanką czy przyjaciółką, wymiana doświadczeń może nawet w "sztucznej" tzn. psychoterapeutycznej grupie może być dużo bardziej wspierające i budujące niż wynurzanie się przy terapeucie, który jest w tym momencie często wspierający na potrzeby sytuacji, ale tak naprawdę nic w to nie wnosi. Nasz umysł sam się broni i nieprowokowany nie przywoła czegoś co mogłoby nam zagrażać. Kolejnym niemniej ważnym aspektem całej sprawy jest to, że nasze wspomnienia bądź co bądź są w jakieś mierze zniekształcone, nie da się przywołać "czystych" w pełni odpowiadających prawdzie wspomnień, to dlatego często obwinia się psychoanalizie, że nakierowuje na "fałszywe" wspomnienia, a jestem w stanie przyznać rację doniesieniom, że przy silnym wpływie psychoterapeuty może nawet wywołać mniemanie, że coś co nam się wydaje , że było  prawdziwe w istocie rzeczy jest nieprawdziwe. Rzadko mi się to zdarzało, właściwie już niewiele pamiętam takich sytuacji, ale rozmowa z koleżanką jeszcze w dzieciństwie i znalezienie wspólnego doświadczenia, języka np. na bicie nas przez matki podnosiła na duchu, czuło się, że można z tą osobą konie kraść. Można namiastkę tego uczucia znaleźć przy terapeucie, ale jest to fałszywe uczucie prowadzące na manowce. Po pierwsze to się musi kiedyś skończyć i relacja musi być całkowicie zerwana ( ten fakt zaszczepia w nas strach, który czasem z kolei prowadzi do tego, że wręcz przeciwnie zostajemy w terapii dłużej niż powinniśmy), po drugie dostajemy to za pieniądze, a to sprawia, że cała sytuacja jest sztuczna, wykreowana, nieprawdziwa. Poczytajcie wątek :

To najgorsza sytuacja jaka może się stać, strasznie współczuję tej dziewczynie, bo to jest to czego tak strasznie się bałam w trakcie terapii, że coś mi ją odbierze. Najbardziej się bałam o względy ekonomiczne. Tej dziewczynie się to przytrafiło i nikt, ani nic nie jest w stanie jej pomóc, a terapeutka też nie szuka jakiegoś kreatywnego wyjścia z sytuacji, jak choćby kilka darmowych spotkań, albo możliwość pisania listów, emaili, czy cokolwiek innego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oczywiście, że można się nie nadawać do terapii. Dziś znalazłam wypis z oddziału dziennego sprzed kilku lat, a na nim jak byk napisane: pacjentka nie została zmotywowana do wykonywania zadań terapeutycznych.Prawdopodobnie dlatego, że byłam wtedy w tak ciężkiej depresji, że nie dało się mnie wtedy zmotywować nawet do zrobienia sobie herbaty.

Ja przez 1,5 roku byłam w terapii poznawczo- beh. i potem 1,5 roku w psychodynamicznej + w tym nurcie tez w terapii grupowej.Angażowałam się w terapie poznawczą, bo w psychodynamicznej nie ma się za bardzo w w co angażować, opowiadasz terapeucie na sesji, co ci przyjdzie do głowy i tyle. Po 3 latach terapii indywidualnych ich efekt oceniam jako zerowy. Najbardziej pomogłam ja sobie sama, a nie jakiś terapeuta, może trochę pomogła mi terapia grupowa, bo miałam na niej kontakt z innymi ludzmi. Teraz po 9 latach odstawiam leki i jestem przekonana, że zawdzięczam to w 100 % sobie i mojej walce z objawami zaburzeń.

Oprócz depresji i lęków mam zdiagnozowane mieszane zaburzenia osobowości. Na to podobno pomaga intensywna 3 miesięczna lub półroczna terapia terapia na oddziałach nerwic i zaburzeń osobowości.Kiedyś lekarz powiedział, że mi tylko taka półroczna terapia w zamknięciu może pomóc.  Dwa lata temu byłam na konsultacji do przyjęcia na taki oddział, ale mnie odrzucili, bo tam tylko terapia psychodynamiczna, a ja byłam w takim stanie, że jak sama psycholog ( uczciwie)powiedziała, mogło mi to tylko zrobić krzywdę. Powiedzieli mi tam, że ewentualnie mogą mnie przyjąć za rok, dwa, jak będę w lepszym stanie psychicznym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

4 godziny temu, karolink napisał:

Po pierwsze to się musi kiedyś skończyć i relacja musi być całkowicie zerwana ( ten fakt zaszczepia w nas strach, który czasem z kolei prowadzi do tego, że wręcz przeciwnie zostajemy w terapii dłużej niż powinniśmy), po drugie dostajemy to za pieniądze, a to sprawia, że cała sytuacja jest sztuczna, wykreowana, nieprawdziwa

 

Do mnie te argumenty nie trafiają. Po pierwsze to wszystko się kiedyś skończy. Gdyby przy rozpoczęciu terapii rezygnować z niej, bo kiedyś się skończy, to równie dobrze można od razu zrezygnować ze związku, pracy, w ogóle życia, bo wszystko się kiedyś skończy.

A fakt, że coś jest za pieniądze nie oznacza, że od razu jest to sztuczne i nieprawdziwe. Z jednej strony nie do końca trafne jest porównanie psychoterapii do każdej innej usługi jak naprawa samochodu czy sprzątanie, bo wkracza jednak w rejony uczuć, przeżyć, rozmowy czyli coś co nam się nie kojarzy z usługami płatnymi, ale z drugiej strony, jeżeli psychoterapia jest wskazana, to znaczy że sobie do tej pory nie ułożyliśmy tych uczuć, przeżyć, relacji, które powinny być za darmo i potrzebujemy w tym pomocy. Nie widzę nic złego w tym, że ktoś za tę pomoc bierze pieniądze, a ktoś inny jest gotowy za to płacić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

1 minutę temu, marekt napisał:

 

Do mnie te argumenty nie trafiają. Po pierwsze to wszystko się kiedyś skończy. Gdyby przy rozpoczęciu terapii rezygnować z niej, bo kiedyś się skończy, to równie dobrze można od razu zrezygnować ze związku, pracy, w ogóle życia, bo wszystko się kiedyś skończy.

A fakt, że coś jest za pieniądze nie oznacza, że od razu jest to sztuczne i nieprawdziwe. Z jednej strony nie do końca trafne jest porównanie psychoterapii do każdej innej usługi jak naprawa samochodu czy sprzątanie, bo wkracza jednak w rejony uczuć, przeżyć, rozmowy czyli coś co nam się nie kojarzy z usługami płatnymi, ale z drugiej strony, jeżeli psychoterapia jest wskazana, to znaczy że sobie do tej pory nie ułożyliśmy tych uczuć, przeżyć, relacji, które powinny być za darmo i potrzebujemy w tym pomocy. Nie widzę nic złego w tym, że ktoś za tę pomoc bierze pieniądze, a ktoś inny jest gotowy za to płacić.

Nie muszą trafiać, ważne że do mnie trafiają, poza tym z tego co piszesz ty je rozumiesz dosłownie, a nie o to tu chodzi. Relacja jest sztuczna, wręcz wyekstrahowana na potrzeby laboratoryjne. Nie ma w niej nic autentycznego na dłuższą metę. Nie chodzi o to, że musi się skończyć, to nawet bardzo pożądane, aby skończyła się jak najszybciej biorąc pod uwagę, że stwarza obciążenie finansowe leczonego, a zazwyczaj są to ludzie niezbyt majętni. Terapeuci bardzo często mówią o końcu terapii po to wręcz aby zaszczepić w pacjencie lęk, że jak skończy terapię nie poradzi sobie z emocjami i życiem, a to z kolei powoduje, że zostaje dłużej w terapii, a to z kolei sprawia, że jest dłużej źródłem finansowania dla swojego terapeuty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

5 godzin temu, karolink napisał:

 

To najgorsza sytuacja jaka może się stać, strasznie współczuję tej dziewczynie, bo to jest to czego tak strasznie się bałam w trakcie terapii, że coś mi ją odbierze. Najbardziej się bałam o względy ekonomiczne. Tej dziewczynie się to przytrafiło i nikt, ani nic nie jest w stanie jej pomóc, a terapeutka też nie szuka jakiegoś kreatywnego wyjścia z sytuacji, jak choćby kilka darmowych spotkań, albo możliwość pisania listów, emaili, czy cokolwiek innego.

Skąd wiesz jaki ta historia miała ciąg dalszy i że zaważyly względy ekonomiczne? Przecież autorka tematu o tym nie pisała.

Współczuję Ci chorej relacji z terapeutką, bo taka ona była i ewidentnie trafiłaś do kogoś kto powinien wybrać inny zawód. Jednak ta Twoja krucjata przeciwko psychoterapii jest trochę irytująca. Są różne nurty i są dobrzy i profesjonalni terapeuci. Nie można wszystkiego wrzucać do jednego worka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A kto pisze, że sytuacja dziewczyny miała względy ekonomiczne. Czytaj ze zrozumieniem. Napisałam, że sytuacja jaka ją spotkała, czyli ogromny smutek i niemożliwość poskładania się po zakończonej ( z różnych względów terapii) to tragedia i tego jej współczuję, ponieważ sama się bałam, a to ja właśnie bałam się ze względów ekonomicznych, ale nigdzie nie jest napisane, że jej to przypisuję. NIkt jednak nie pisze o zagrożeniach w psychoterapii i masz rację póki mi będzie wolno będę prowadzić swoją krucjatę i na tym forum od tak, bo mam taki kaprys tak jak ty masz kaprys wtrącania swoich trzech groszy kiedy to niepotrzebne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moja relacja z terapeutką nie była chora, była jedną z typowych, niestety ! Ludzie, którzy tkwią w tym tego nie wiedzą, dopiero nabranie dystansu, oderwanie się, zajęcie się swoim życiem w oderwaniu od terapii może prowadzić do wniosków czym jest psychoterapia i jak była prowadzona. Ja miałam kilku psychoterapeutów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Evia zastanawiałam się długo nad Twoim pytaniem i myślę, że to nie jest tak, że człowiek zupełnie nie nadaje się do terapii. Raczej jest to kwestia tego czy w danym momencie naszego życia jesteśmy otwarci na taką formę pomocy. Ja pierwszy kontakt z terapią miałam 12 lat temu i rzuciłam ją po kilku miesiącach. Nie potrafiłam znaleźć wspólnego języka z terapeutką, nie rozumiałam jej wydumanych interpretacji, nie wiedziałam czego ode mnie oczekuje i ogólnie miałam wrażenie, że nie dostaję tego po co przyszłam. Tak jak Ty, nie rozumiałam w jaki sposób miałoby to zmienić moje życie. Minęło jednak 10 lat, w między czasie dużo rzeczy się w moim życiu zdarzyło i podjęłam kolejną próbę walki o jakieś normalne postrzeganie siebie i życie bez strachu. Tym razem najpierw poczytałam o różnych formach terapii, wybrałam nurt, który wydawał  się być najbardziej zbliżony do mojego sposobu myślenia, znalazłam osobę, która mi pasuje i jakoś idziemy (a może bardziej wleczemy się) do przodu. Oczywiście miewam chwile zwątpienia, czasami jestem wręcz wściekła i chcę to wszystko rzucać, ale gdzieś tam w tle zachodzą we mnie zmiany. To nie jest tak, że nagle po sesji wychodzę jako inna osoba. Raczej dostrzegam subtelne zmiany w myśleniu o sobie, reagowaniu na różne sytuacje i zaczynają się pojawiać różne emocje, o których istnieniu nawet nie wiedziałam. Nie wiem jaki będzie finał tej przygody, ale przynajmniej mam szansę zmienić cokolwiek, zamiast stać w miejscu i spędzać życie na walczeniu ze sobą. 

Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że terapia to całkowicie sztuczna relacja i że coś takiego mogłabym dostać od przyjaciół. Z przyjaciółmi, czy rodziną mamy specyficzne powiązania i musimy liczyć się z tym, że nasze zachowania wpływają na ich samopoczucie, poza tym te osoby nie patrzą na nas obiektywnie i nie jest ich rolą bycie naszym terapeutą. Poza tym terapeuta posiada wiedzę jak radzić sobie z różnymi problemami, od "normalnych" osób można usłyszeć głównie "tak mi przykro" albo "to straszne, że coś takiego przeżyłaś". To w żaden sposób nie pomaga w rozwiązaniu problemu, daje jedynie poczucie zaopiekowania, ale ono akurat szybko przemija. Natomiast co do argumentu, że relacja z terapeutą jest płatna- cóż, nie wymagam od kogoś kto poświęcił kilka-kilkanaście lat i mnóstwo kasy na szkolenia, aby teraz pomagał mi za darmo. Tak jak nie wymagam tego od przedstawiciela każdego innego zawodu.  

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Najwięcej sensu miałaby psychoterapia z dobrze zaprogramowanym robotem. Można by mu przypisywać różne uczucia, ale racjonalnie wiedziałoby się, że dzieje się to tylko na potrzeby psychoterapii i tak naprawdę robot ten do nas nic nie czuje i nawzajem można by analizować swoje uczucia względem robota, ale suma summarum wytłumaczyć sobie, że jest to tylko projekcja na potrzeby jakiegoś bliżej nieokreślonego eksperymentu jakim jest psychoterapia. Nigdzie nie udowodniono, że metody psychoterapeutyczne pomagają w rozwiązaniu problemów. Nie ma żadnej statystki na ten temat, jest statystyka na temat poprawy zdrowia w przypadku różnych zaburzeń czy chorób, trudno jednak dociec co stałoby się gdyby zastąpić psychoterapię, czego akurat nie da się zrobić placebo itp. a nie są badania w Indiach, które udowadniają, że wsparcie społeczne może się w dużej mierze przyczyniać do zdrowienia z zaburzeń i chorób psychicznych. Co z tego, że od normalnych osób usłyszymy jak im przykro i jakieś mało fachowe do psychoterapii wsparcie, czy to co nam daje psychoterapeuta w ogóle można nazwać wsparciem, radą? Świetnie jeżeli akurat masz terapeutę, który daje ci rady jak rozwiązać problem, wielu terapeutów jednak w wielu zresztą nurtach czeka, aż pacjent sam dojdzie do tego jak rozwiązać problem, co najwyżej ich na to ukierunkowuje. Świetnie jak ktoś ma pieniądze, czas i chęć na to żeby miesiącami lub latami w czymś takim uczestniczyć, gorzej kiedy zarazem mu się nie mówi tego, że to na tym mniej więcej polega i nie jest to zdecydowanie leczeniem. Psychoterapia to forma relacji, która domniemanie może leczyć, ale absolutnie nie ma na to żadnych dowodów, a statystyka pokazała, że wychodzi 50/50 i to w przypadku psychoterapii poznawczo-behawioralnej, a nie w innych nurtach. Może lepiej otoczyć siebie kreatywnymi i empatycznymi przyjaciółmi? Trochę to trudne, dlatego właśnie powstała psychoterapia, a ponieważ bądź co bądź to stosunkowo łatwe nabijanie sobie kieszeni kosztem ludzi chorych i często zagubionych coraz więcej i w coraz to liczniejszych dziedzinach życia przywołuje się psychoterapeutów, niedługo to będzie niemal promowane jako sposób na życie, mieć psychoterapeutę. Nie mówię, że to koniecznie źle, nie, ale ludzie powinni znać i mieć świadomość dwóch stron medalu. Psychoterapia dla zranionej duszy może być w pewnych momentach najpiękniejszym przeżyciem, ale nie można zapominać o tym, że za to się płaci, nie tylko materialnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

czytam twoje wypowiedzi karolink już od dłuższego czasu i chcę napisać że bardzo mi przykro że Twoja terapia tak sie potoczyła, ale naprawdę przez swoje wywody możesz zniechęcić wiele osób do jej podjęcia. Ja dzięki psychoterapii w wieku 34 lat zdołałam w końcu wyprowadzić się z domu, od mamy, która bardzo kocham ale wiem że to nie było dobre dla mnie że mieszkam z nią. Gdybym nie miała swojej terapeutki nie dałabym sobie rady sama w wielkim mieście. Przeprowadziłam się do Krakowa, po terapii w Kobierzynie. Moja terapeutka pracująca w nurcie psychoanalitycznym mimo tego bardzo często bardzo trafnie nakierowuje mnie jak powinnam postąpić w danej sytuacji. Mimo że wiem że robi to tylko w celach terapeutycznych to jestem pewna że mnie lubi i zależny jej żebym wyszła na prostą. A to że robi to za pieniądze jest normalne, tak jak ja otrzymuję wynagrodzenie za swoją prace , tak i ona za to ze mi pomaga otrzymuje wynagrodzenie.

Edytowane przez bordelka_33

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

19 godzin temu, karolink napisał:

 

To najgorsza sytuacja jaka może się stać, strasznie współczuję tej dziewczynie, bo to jest to czego tak strasznie się bałam w trakcie terapii, że coś mi ją odbierze. Najbardziej się bałam o względy ekonomiczne. Tej dziewczynie się to przytrafiło i nikt, ani nic nie jest w stanie jej pomóc, a terapeutka też nie szuka jakiegoś kreatywnego wyjścia z sytuacji, jak choćby kilka darmowych spotkań, albo możliwość pisania listów, emaili, czy cokolwiek innego.

Na tyle ile zdążyłam wyczytać w podręcznikach dla psychoterapeutów takie zakończenie jest prawidłowe. Niektórzy żegnają T jak przyjaciela, który wyjeżdża, niektórzy odczuwają to jak śmierć kogoś bliskiego. Normalny jest płacz, smutek, żal... Jest to coś, co każdy inaczej odbierze i raz jest lepiej, raz gorzej. Błędem było by przedłużanie terapii w nieskończoność, bo ona musi się kiedyś skończyć.

13 godzin temu, karolink napisał:

Moja relacja z terapeutką nie była chora, była jedną z typowych, niestety ! Ludzie, którzy tkwią w tym tego nie wiedzą, dopiero nabranie dystansu, oderwanie się, zajęcie się swoim życiem w oderwaniu od terapii może prowadzić do wniosków czym jest psychoterapia i jak była prowadzona. Ja miałam kilku psychoterapeutów.

Po tym co piszesz i po długości terapii obawiam się, że Twoja relacja z T nie była typowa. Jeżeli się nie mylę nakłoniła Cię do założenia działalności gospodarczej i pracy dla innej pacjentki co już samo w sobie jest złamaniem zasad psychoterapii. Nie powinnaś nawet poznać się z inną pacjentką za pośrednictwem T, rozmawiać o innych pacjentach, bo to złamanie tajemnicy. Jeżeli pomyliłam fakty to daj mi znać.

Terapia nie może Cię wyrywać z Twojego życia, T nie ma być przyjacielem, znajomym, kimś z kim idziesz na kawę czy do kina. T ma Ci pomóc patrząc z boku na Twoje życie zrozumieć co robisz, co się działo i jaki to ma wpływ na Ciebie, Twoje relację, pracę, myślenie o sobie i przyszłości. W terapii musisz stworzyć prawdziwą relację by zobaczyć jak funkcjonujesz w tym prawdziwym życiu. T dostosowuje się do Ciebie, by Ci w tym pomóc, w iluś miejscach musi hamować to co myśli lub czuję, ale to nie sprawia, że jest od razu sztuczny czy fałszywy. Ma przede wszystkim myśleć o Tobie , czy to co robi pomoże Ci. Jest to coś za co płacisz, bo jest to relacja jednostronna, T poza pieniędzmi i satysfakcja/nerwami/stresem nic z tego nie ma.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×