Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nerwica Lękowa Co zrobić? Moja historia...część 2


LDR

Rekomendowane odpowiedzi

kurcze musisz sie czyms zajac ja tez na poczatku mialam takie mysli jak poszlam na targi medycyny i zobaczylam napis ze deprecja to opetanie jasne a bolaca pita to zapalenie pluc no i telewizja tez robi wode z mosgu dlatego ja ogladam tylko komediie i smieszne programy ja mam teraz wizyte 13 marca bo lekarka jest ciekawa jak sie bebde po nowym leku czula wiec trzym sie i nie daj sie:)))

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A teraz moja historia...

 

Początek

 

Z nerwicą zmagam się już ładnych parę lat. Zaczęło się w czasie kiedy nie zaliczyłem 1 semestru studiów z związek z dziewczyną stopniowo zaczął się rozpadać... Siedziałem przez kilka miesięcy w domu, czasem gdzieś wychodziłem. W lecie rano zaczęły pojawiać się pojedyncze nieregularne uderzenia serca. Z dnia na dzień coraz bardziej się tego bałem. Serce - to o które tak zawsze się martwiłem... Nie potrafiłem nie myśleć o tym, że mi za chwilę może pojawić się nieregularne uderzenie.

 

Jednego lipcowego dnia chcąc oderwać się od złych myśli pojechałem z ojcem 100km poza miasto do jego kolegi (ja jako kierowca). Znów myśli... strach... coraz większy. W połowie drogi powrotnej z przerażeniem stwierdziłem że zaczynają mi drętwieć ręce. Po kilku minutach pojawiło się drętwienie nóg... i zaczęło się. Zaczął drętwieć mi kark, plecy, z przerażeniem zatrzymałem samochód i wyturlałem się z niego na ulicę czując że cały zaczynam drętwieć i tracić przytomność. 50km od domu. Daleko do większej miejscowości... środek pola... Po chwili wstałem (kręciło się w głowie okropnie), ojciec przerażony (zasiadł za kierownicą). Zatrzymywaliśmy się jeszcze 3 razy po drodze zanim dojechaliśmy na stację pogotowia ratunkowego. Tam odesłali mnie do psychiatry, zapisałem się też do kardiologa...

 

Pani psychiatra zbagatelizowała problem, dała mi coś na depresję i dowidzenia. Do kardiologa chodziłem kilkukrotnie - echo serca, EKG, USG, badanie średnicy żył, zastawek itd... i nic nie znaleziono. "Czy wszystko jest ok? mogę jeździć na rowerze?" - "Tak, oczywiście". Po tej wizycie kamień spadł mi z serca... Magnez, potas, witaminki i będzie ok.

 

Powrót do zdrowia...

 

W tym samym czasie zjawił się u mnie kolega ze szkoły średniej. Zaproponował mi pracę w firmie w której pracował i polecił studia zaoczne. Zostałem przyjęty do pracy, poszedłem na studia... Pierwsze dni na studiach to był koszmar - każdego ranka od 8 do 9 męczyły mnie nieregularne uderzenia serca. Później mijało... Zauważyłem że to ma związek ze stresem.. Po dwóch miesiącach arytmia minęła. Przyjemna praca, dobre wyniki w szkole. Od 16 do 22 w pracy. Weekend na studiach. Nie było czasu na myślenie...

 

Przyszło kolejne lato, wsiadłem na rower - przejechałem kawałek - faktycznie! Nic się złego z sercem nie działo. Zacząłem robić zdjęcia temu co mnie otacza. Rower, zdjęcia, koledzy, wyjazdy do innych miast i mimo powracających myśli o tym co było - nic nie było mnie w stanie "ruszyć".

 

Początek koszmaru

 

Jesień. Do pracy jeżdżę przez całe miasto w godzinach szczytu, horror. Jednego dnia jadę na rowerze, innego samochodem... Poniedziałek - piątek praca, weekend - szkoła. Dzień w dzień, bez urlopu, bez odpoczynku.

 

Wietrzny, deszczowy październikowy dzień. Wsiadam na rower, przjejeżdżam 500 metrów i nie mogę. Arytmia. Z każdym mocniejszym naciśnięciem pedała dostaję serię nieregularnych uderzeń serca... Zsiadam, doczłapuję się do domu na piechotę...

 

Sobota. Po szkole. Padał deszcz, kolega nie może uruchomić auta. "Popchnij proszę". Pcham z drugim kolegą, auto ruszyło, idę do swojego i horror - przez ponad minutę serce wali jak oszalałe nieregularnym tempem... Uspokoiło się. Wracam przerażony do domu. Boję się podejmować wysiłku. Boję się bać!

 

Sytuacja zaczęła się pogarszać kiedy w trakcie dojazdów do pracy zacząłem panicznie bać się skrzyżowań na którch nie było możliwości zjazdu. Bałem się że ten z tyłu zacznie na mnie trąbić jak nie wjadę a jeśli wjadę to będą na mnie krzyczeć ci którym zablokowałem drogę. Jednego dnia pomyślałem sobie "a co by było gdybyś się wystraszył w tym ogromnym korku i dopadła cię arytmia?". I od tej pory panicznie bałem się stania w korku. Wpadałem w panikę gdy wjeżdżałem w zakorkowaną drogę z barierkami i słupkami po obydwu stronach jezdni. Bez możliwości zawrócenia, skręcenia gdziekolwiek... Kilka razy nie byłem w stanie dojechać do pracy. Zacząłem wyjeżdżać wcześniej, było lepiej! Nie jechałem też drogami z których nie dało się zawrócić.

 

Niestety zauważyłem że próg strachu jaki powoduje wystąpienie arytmii był zmienny. Jadąc do szkoły mogłem wpadać w panikę i nic mi się złego nie działo ale ZAWSZE wracając do domu wystarczył niewielki strach, żeby zaczynał się horror.

 

Błędne koło... Boję się że się będę bał bo wtedy może wystąpić arytmia i wtedy jeszcze bardziej będę się bał.

 

Koszmar

 

Ku mojej uciesze zmieniono mi godziny pracy - od 19 do 3 w nocy. Podobało mi się to ... do czasu.

 

Od godziny 22 siedziałem już tylko sam w biurze. W magazynie do rana pracowali ludzie. Jednego dnia o godzinie 23 zadzwonił zdenerwowany klient z miejscowości odległej o 50km. "Nie dostałem towaru!!!". Zaczął bluzgać, krzyczeć... odłożyłem słuchawkę. Godzinę później był u mnie w biurze... Krzyki, przekleństwa, strach! Gdy klient pojechał ja nie mogłem się uspokoić. Poszedłem umyć naczynia żeby się uspokoić, później wyszedłem z biura i skierowałem się do toalety. Coraz większy strach... Noc... 10 km od domu... 5km do centrum... Serce wali jak oszalałe. Boję się ruszyć, boję się wrócić do domu "nie dam rady przejechać 10 km"... myślę że to już koniec... płaczę bo żal mi rodziców. Odnajduje mnie kolega magazynier zaniepokojony moją półgodzinną nieobecnością - ryczę jak małe dziecko, mówię co się ze mną dzieje, on mnie pociesza i trochę się uspokajam ale dalej wszystkiego się boję... W drodze powrotnej dopada mnie ogromna arytmia. Dojeżdżam do postoju taksówek, biorę taryfę i jadę do domu.

 

Znów wizyta u psychiatry. Lek na depresję plus Doxepina. To mi dało względny spokój. Odwiedziłem też jednego z lepszych kardiologów w mieście. EKG, USG, badanie średnicy tętnic, wymiarów ścianek komór serca. Dostałem lek na zmniejszenie ciśnienia. Nic nie znaleziono...

 

Teraz

 

Teraz żyję... sobie... Gdy dopadnie mnie nieregularne pojedyncze uderzenie serca to zwykle nie powoduje to wpadania w panikę. Biorę Seroxat - wróciłem do niego po półrocznej przerwie (wpadłem w panikę jadąc do pracy + arytmia).

 

Boję się wielu rzeczy... Nie ma mowy o wyjeździe dalej niż 10km od domu. Nie wsiądę do windy, do autobusu. Każda sytuacja która wywołuje lekki stres - u mnie wywołuje strach. Najbardziej boję się wpadnięcia w komunikacyjny korek w drodze do domu. Na szczęście mogę siedzieć w pracy do kiedy mi się podoba. Miejsce pracy - idealne - willa, ogród, własny duży pokój. Właściciele firmy - wspaniali ludzie, którzy akceptują moje problemy i przymykają oko gdy się spóźnię bo coś mnie psychicznie po drodze 'przyblokuje'. Mimo to przez okno widzę ogród... za ogrodem drogę... zakorkowaną od prawie dwóch lat przez remont 60 metrowego mostu, który mają remontować jeszcze rok (skandal... krajowa droga).

 

Panicznie boję się zakorkowanego całego miasta, co się już zdarzało (wykopane bomby, pozalewane ulice przez pęknięte rury wodociągowe). Dopadają mnie wtedy myśli - "co będzie jak się wystraszysz a możesz uspokoić się tylko w domu?". Ostatnio jak na złość o godzinie 16:30 w piątek wysiadł prąd w całej dzielnicy. "Prąd będzie za 2 godziny", słyszę w słuchawce. Robi się coraz ciemniej, za oknem gigantyczny korek. Nikogo prócz mnie nie ma w firmie. Mam do wyboru - siedzieć sam w ciemnym domu bez światła albo wracać do domu w ogromnym korku. Wybieram to drugie. Z paniki ratuje mnie ojciec który przez połowę drogi zagaduje mnie przez telefon.

 

Są dni kiedy nie myślę o strachu - mogę wtedy stać w korku przez dłuższy czas i nie wpadnę w panikę. Jednak gdy się przez pół dnia "podkręcam" wtedy zaczynam bać się najdrobniejszych rzeczy...

 

Chodziłem na psychoterapię prywatnie ale po jakimś czasie zauważyłem że odpowiadam 3 raz na te same pytania i to przez ponad połowę sesji. Zrezygnowałem. 60zł za godzinę - za dużo a nie widać sensu kontynuowania. Państwowy psychiatra odsyła mnie do psychologa, tam 4 miesiące czekania. Matka krzyczy na mnie że nie odwożę jej do siostry i siostry nie przywożę do nas i odwożę do jej domu. Nie rozumie że dla mnie to horror jechać przez pół miasta w korku. Zresztą... nawet korka nie musi być... też mogę wpaść w panikę... Rodzina? Tylko ojciec mnie rozumie. Matka mnie nie rozumie, babcia pije, wujek pije, dziadek pije - nie mamy normalnych świąt od kilku lat. Każda Wigilia to awantura, każda Wielkanoc to awantura, każde imieniny to awantura...

 

Zastanawiam się czy będę kiedyś normalny... Czy przejdę na piechotę dalej niż 700 metrów... czy wyjadę kiedyś z tego miasta i pozwiedzam kraj... czy zobaczę znów morze... czy znajdę miłość swojego życia i czy serce przestanie mi przypominać o sobie...

 

Ostatnio siostrze powiedziałem dlaczego nie zawsze mogę ją odwieźć do domu (każdy myśli że to przez moje lenistwo!). Ona powiedziała że też miewa lęki gdy mąż ma wrócić do domu - im bliżej do godziny powrotu - tym większy strach... Skąd ja to znam...

 

Ale wyszło długie... No nic. Jutro kolejny dzień, oby obyło się bez strachu, czego i Wam życzę... Dobranoc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam serdecznie.

 

Pierwsze objawy pojawiły się jeszcze w gimnazjum, ale występowały rzadko i łatwo dało się je pokonać. Prawdziwe problemy przyszły dopiero w liceum, gdzieś na przełomie I/II klasy. Obecnie jestem w klasie maturalnej, co dodatkowo pogłębia moje lęki.

 

Co sprawia mi trudności? Wszystko, co wiąże się z kontaktem wzrokowym / słownym / fizycznym z innymi ludźmi. Objawy to trzęsące się ciało (w szczególności głowa i ręce), nadmierne pocenie, czerwienienie się, trudności w wysłowieniu się czy mętlik w głowie. Praktycznie cały czas w szkole czy w miejscu publicznym (gdzie widzą mnie inni ludzie) spędzam w ogromnym zdenerwowaniu, dopiero dom pozwala mi się odprężyć. Denerwuję się przy odpowiedzi w szkole, siedząc w autobusie, stojąc w kolejce itp. itd. Trzęsę się przy tym jak cholera! Jest po prostu masa sytuacji, które sprawiają mi problemy! Im więcej o tym myślę, tym jest gorzej... staram się opanować, a tylko pogłębiam swoje zdenerwowanie. Przez to boję się, że przy ustnej maturze po prostu stanę jak wryty i nie będę mógł wykrztusić słowa. A to już za niecałe 3 miesiące! Przez to też nie zapisałem się na prawo jazdy...

 

Wiem, że słowa nie oddadzą prawdziwej męki, ale to jest naprawdę okropne!

 

Muszę dodać, że problemów z nauką nie miałem nigdy, więc to na pewno nie jest przyczyną.

 

Dopiero niedawno przeanalizowałem, co ze mną jest nie tak. I że w końcu muszę coś z tym zrobić, inaczej dalej nie będę w stanie normalnie funkcjonować wśród ludzi i zrealizować swoich pomysłów/planów. Zacząłem więc szukać informacji na necie i tak właśnie trafiłem tutaj...

 

Więc proszę Was o odpowiedź na pytanie: od czego zacząć? Czy udanie się do lekarza rodzinnego, aby uzyskać skierowanie do psychologa jest dobrym pomysłem? Jak mam przekonywająco uzasadnić swoją prośbę, żeby nie robił mi z tym problemów? Boję się tego spotkanie jak ognia... w sumie jak każdej nerwowej dla mnie sytuacji...

 

Ja chcę po prostu żyć normalnie, tak jak moi znajomi:-(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ad 2008 jak czytam twoja historie to mam wrazenie jak bym czytala jeden z przykladow ksiazkowych nerwicy lekowej gdzie facet mial takie objawy jak ty i po rozmowie z psycholog okazalo sie ze ma to zwiazek z rozstaniem z jego sympatia ale co bylo dalej to nie pamietam

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 7:04 am ]

eternia najlepiej isc odrazu do psychiatry nie do rodzinnego bo rodzinny nie wiele moze

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

moim problemem jest to ze jak ide po ulicy i widze jakis ludzi to odrazu zaczynam zle stawiac jedna noge, wydaje mi sie ze mam jakis kompleks czy cos takiego bo jak ide i nikogo nie ma przedemna to ide dobrze tylko najgorzej gdy ktos idzie przedemna bo wtedy mysle ze ta osoba patrzy sie na moja noge i zle ide to jest jakby skurcz miesni, jak mozecie to pomozcie dajcie jakies metody zebym o tym nie myslal bo to przeszkadza mi prosze o odpowiedz z gory dziekuje

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Znalazłam pracę w Warszawie, wyjechałam, choć gdzieś w środku czułam opór. Było mi tam strasznie samotnie, dużo stesu, pochorowałam się, zdecydowałam ze wracam. i tak :

 

dzień przed powrotem ,miałam iść na „ słynny” Stadion Dziesięciolecia, popatrzeć co to za zjawisko, może kupić sobie jakieś spodnie, może coś mamie, do domu. Wstałam, umyłam się, zjadłam śniadanie. Dokańczałam pić kawę, już chyba nawet założyłam kozaki, aż poczułam że robi mi się słabo. Tak bardzo że musiałam się położyć. Nagle poczułam rozlewający się gorąc w klatce piersiowej, duszność. Panika, nie wiedziałam co mam robić. Wbiegłam na korytarz żeby sprawdzić jaki jest nr mieszkania, żeby podać na pogotowiu. Okropny lęk, co ze mną, co mam zrobić, jestem tu sama, co będzie jak przyjedzie pogotowie, jak mnie zabiorą do szpitala. Co mi w ogóle jest ?! Było mi słabo, miałam uczucie że za chwilę zemdleję. Chciało mi się wymiotować.

Sprawdziłam godz. przyjęć w przychodni i zdecydowałam się jechać, miałam nadzieję że jakoś tam dojadę bo przystanek prawie spod kamiennicy. Cały czas myślałam byleby tylko udało mi się tam dotrzeć, a potem to już nich się dzieje... jestem w „ bezpiecznym miejscu”, jakby co to się mną zajmą. Nie będę sama. Cały czas miałam zawroty i wrażenie mdlenia. Siedze na przystanku, autobus nie przyjeżdza, boję się że zaraz upadnę... pytam pana czy daleko stąd jest postój taksówek, okazuje się że daleko, że lepiej autobusem ma być zaraz, rzeczywiście jedzie, wsiadam- siadam. I sobie wyobrażam co będzie jak zemndleję. Co zrobi starszy pan z wypchanym plecakiem, siedzący naprzeciw mnie. Kto zadzwoni po pogotowie, czy kierowca zatrzyma autobus, czy inni pasażerowie się stłoczą się patrzeć co się dzieje. Denerwował mnie chłopak siedzący po przeciwnej stronie, jego spokój, beztroska, leniwe beznamiętne gapienie się w okno , potem wciąganie czapki na głowę, powolne wstawanie żeby wysiąść. A ja tu przecież prawie u-m-i-e-r-a-m. Śledzę ulice. Malborska , to już nie daleko, może uda mi się....Mijamy Szpital Grochowski, myślę może powinnam tu wysiąść, bo dalej mogę nie dojechać...Myślę że może mam stan przedzawałowy, może zawał. Nie chcę umierać, boję się...Dojeżdzamy, mijamy skrzyżowanie z Ostrobramską, jest! Zamieniecka, przystanek wysiadam. Ale teraz jak ja dojdę ?!! ja zaraz zemdleję, gorąc czuję, całkowita słabość. Boże a to tak nie daleko tylko przez potrójne światła i potem tylko kawałeczek. Przede mną jakieś dziewczyny- może poprosić je o podprowadzenie. ? Oddaliły się, może dam radę sama. Tyko jak przejdę przez te cholerne światła? Boję się że zemdleję na przejściu, na ulicy podczas przechodzenia na drugą stronę. Czekam na zielone, denerwuję się że tak długo światło nie zmienia się. Jest! udało mi się przejść przez światła. No teraz to już nie daleko. (W międzyczasie pojawiła się myśl- dlaczego nie mdleję a mam uczucie jakby to za chwilę miało się stać) Przyśpieszam kroku, prawie biegnę, jest!, wchodzę do przychodni... no tu jestem bezpieczna. Chce mi się siku, udaję się do WC, ale mam świadomość że ryzykuję, bo jak mi się coś stanie to szybko może nikt mnie nie znaleźć, bo kibel w bocznym korytarzu.

Ale udało się, wbiegam do rejestracji, cała mokra, wystraszona, wkurza mnie powolność pielęgniarki w szukaniu karty. Wchodzę do gabinetu. Padam na leżankę. Udało się dotarłam , teraz niech dzieje co chce. Mówię doktorowi że mi słabo, że za chwilę zemdleję, że mi duszno, że czuję gorąc w klatce piersiowej. Ten jak by nigdy nic, przegląda moją kartę, potem bierze patyczek i karze mi otworzyć usta...Jezu.... jak jestem zła- przecież ja prawie miałam zawał ten do mnie z patyczkiem. Palant, konował. No ale w końcu mnie zbadał, osłuchał,zmierzy ł ciśnienie ,popatrzył latarką w oczy. I mówi że niczego niepokojącego nie wykrył ani w sercu ani w płócach. Ja mówię mu że ledwo co tu dotarłam... że nie mam siły. Pyta mnie czy czymś się ostatnio zdenerwowałam. No... było coś. Mówi że te dolegliwości to być może na tle nerwowym.. Pytam co mam zrobić, ja nie wrócę do domu, nie dam rady. Zaprowadza mnie do zabiegowego, kładę się na leżance. Mam się uspokoić( huju ale ja miałam prawie zawał ). Przychodzi pilęgniarka, bada cukier – w normie. Rozmawia ze mną. Co jakiś czas zagląda lekarz, pyta czy lepiej. Trochę lepiej trochę nie. Mówię że dalej czuję gorąc w klatce piersiowej. On że w badaniu tego nie ma. Mówię że jak wyjdę mogę zemdleć, stracić przytomność. On na to że gdzyby tak miało się stać to badanie by wykazało jakieś symptomy. I pytam z niedowierzaniem: i j a nie zemdleję?. On -Na pewno pani nie zemdleje, zaświadczam że będzie wszystko w porządku. Częściowo mnie to uspokaja.

Uczucie mdlenia i gorąca przeszło, decyduję się iść. Minęły wcześniejsze objawy. Ale jestem trochę przerwżona tym co się ze mną działo. Mam ochotę na pierogi ze szpinakiem – wstępuję więc po drodze na plac Szembeka. Nie ma pierogów, spaceruję między stoiskami, czuję się normalnie. Kupuję turkusową chustę , myślę będę miała pamiątkę z bazaru Szembeka. Trochę obawiam się wsiąść do tramwaju... ale wsiadam jadę, robię zakupy na dole kamiennicy. W domu robię sobie cherbatę i się kładę. Nie mogę zasnąć, zimno mi. Chyba znów mam atak, staram się przeczekać- jak radził doktor. Powtarzam sobie jego słowa- Nic złego się nie stanie. Ale się boję, wstaję chowam komórkę z ładowarką do torby, żebym miała jak zawiadomić rodzinę gdzie jestem, jakby mnie zabrało pogotowie. Golę dokładnie ;) nogi, na wypadek gdybym miała leżeć w szpitalu. Wyjmuję klucz z drzwi gdybym nie była w stanie ich otworzyć jak przyjedzie właścicielka. Ciągle myślę o szpitalu, wyobrażam sobie jak mnie zabiera pogotowie. Gdzieś chyba w pół do trzeciej kładę się z powrotem do łóżka. Chyba zasypiam.

 

oto dzień, po któtym nic nie jest takie samo, wszystko sie wywróciło ;(

 

a było to nieco ponad rok temu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nana x czytałam to z zapartym tchem a wiesz czemu bo tak wyglądał mój pierwszy atak paniki lęku tyle, że miał miejsce jeszcze dalej od domu bo w Anglii w Londynie w samym centrum miasta do którego pewnie już nigdy nie pojadę taki mam wstręt ;) i jak sobie przypomnę tego angielskiego konowała co mi chciał grypę wmówić i tym cholernym paracetamolem leczyć to mi się śmiać chce z perspektywy czasu choć wtedy pierwszą rzeczą o jakiej marzyłam to dopaść samolot albo najlepiej wehikuł czasu i śmignąć do domu!

oto dzień, po któtym nic nie jest takie samo, wszystko sie wywróciło ;(

to prawda u mnie miało miejsce to prawie 6 lat temu i nic od tamtej pory już nie jest takie jak było..... ale czy to źle????

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kurcze moj pierwszy atak lek tez tak wygladal szlam akurat z dzieckiem do mojej mamy juz bylam nie daleko a tu nagle dusznosc zimny pot bol w klatce piersiowej drezenie calego ciala a puls to chyba ze 130 bo przechodzila obok mnie kobieta ktora mnie zlapala i posadzila na lawce a drugi atak mialam tez z dala od domu ale bylam u tesciow w Gdansku to wtedy myslalam ze mam zawal zmierzylam cisnienie 220\170 puls 140 przyjechalo pogotowie popatrzyli jak na wariatke dali zastrzyk ktory mi nie pomogl i pojechali ....... no coz od tamtej pory juz minelo 5 lat a ja lecze sie nadal ale wierze ze wyjde z tego wkoncu na nerwice pracuje sie cale zycie to na wyleczenie tez trzeba czasu:))

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kurcze moj pierwszy atak lek tez tak wygladal

 

U mnie to samo.

Na szczescie(nieszczescie) w domu.

Juz zyc sie z tym odechciewa!!!!!!!! :/ :'(

A tak wogole to chce,abyscie mi pomogli.

 

Moj chlopiec od jakiegos czasu mowi,ze chyba ma to co ja-tzn.nerwice.

Nic mu sie nie chce,stracil ochote do zycia,jest pzrygnebiony,ma doly (bez powodow!) ,czuje sie nie potrzebny.

Raz wystapil u niego 'atak',dokladnie wczoraj... niepokoj,placz w poduszke,poczucie ze nie jest potrzebny,strach,nagle bole... :(

Czy to moze byc nerwica?a moze depresja?prosze Was,co o tym myslicie???

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

poziom intelektualny ,możliwości,chciałbym wogóle nie mieć w sobie boga,chociaż jestem teraz ateistą nie moge wyplenić tego boga,on tam dalej we mnie jest ,religia to naprawdę zaraźliwa choroba.

Mam takie coś że bardzo dużo od siebie wymagam ,i boję sie że jak coś zrobie gorszego to mi się coś stanie z moją jakością.

po prostu mam taką budowe teraz psychiki że jak cos złego zrobie gorszego niż dobrego wypracowałem to obwiniam się ,boję się że to mi zniknie,boję się że jakąś energia duch sądzą mnie.To naprawde nie wygodne ,przez to mam lęki o własny poziom i walcze dużo.bóg mi spaprał życie ,wiem że wiara w nego jest zła ,zresztą nie wierze że coś jest.

poza tym mam w sobie.Wszystko przeżywam w środku ,mam natręctwo które obawia się że nie podołam w"wyścigu szczurów".nie wiem jak ten strach przed bogiem ,gdyż nie mam dowodów że go nie ma zniszczyć,paliłem już obrazki święte itp ,ale ciągle w głowie mam boga ,po prostu nie wykluczam że go nie ma ,a chciałbym wiedzieć że go nie ma.Jak przyjdzie mi coś do głowy to jeszcze napisze

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 4:25 pm ]

najgorsze u was to tylko to że sie boicie czegoś np że się udusicie ,a ja mam tak że jak sobie coś wmówię np że cos źle zrobiłem to się taki robie

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 4:28 pm ]

wy macie tak że boicie sie tylko że np udusicie się ,ja mam tak że jak coś sobie wmówię że np coś złego zrobiłem to taki sie staje ,wy tylko boicie się a ja taki się staje ,co pomyślę,że np pomyslę że jestem chory i jestem chory od razu psychicznie ,czuję się nie sobą

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 4:32 pm ]

mam tak że jak sobie coś wmówię ,to nie mogę sobie tego wymówić ,czym to jest spowodowane że nie moge sobie teraz odmówić,byłem fanatykiem boga teraz go nienawidze

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 4:35 pm ]

po prostu może mam za dobre serce ,próbowałem mieć gorsze ale to wiązało sie z tym że stawałem się gorszy ,mniej kontaktowy ,rozmownynie otwarty strachliwy,dlatego lepiej doceniać wszystko .Czy takie są objawy zła że sie taki stajesz czy po prostu tak myślisz że się tak stanie i dlatego sie to staje ,czy mozna nakrecić wobec siebie spirale wmówienia

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 4:45 pm ]

Jak skończyć z bogiem na dobre ?Całkowicie nie wierzyć

Mam jeszcze takie coś że powstrzymuje się od całkowitego odrzucenia wiary

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 4:51 pm ]

wszystko przez to że mam przeszłość zasraną i nie wierze w siebie teraz

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No ja też miałem atak nerwicowy w domu i od tamtej pory się zaczęło. Wiele już na tym forum pisałem...i wiele się również dowiedziałem.

 

Ja myślę, że jestem na dobrej drodze, ale ona jest strasznie wyboista i pokręcona. Ostatnio mam dni całkowitego spokoju, ale wystarczy jedna mała rzecz i klops....zaczyna się. Zauważyłem, że u mnie to się wiąże z tym, że np. umawiam się z kimś, ta osoba nie przychodzi, to wtedy jakis taki mnie smutek ogarnia, poprostu czuję taki placz w środku, no i oczywiście potem to już wiadomo. Najgorse jest to, ze nie potrafię jakos o tym zapomnieć, tylko jak mam jakieś reakcje to sobie tłumaczę, zamiast olać. Najgorsze dla mnie są myśli w głowie, że z kimś gadam, gdzieś jestem, kimś jestem...oczywiście jak amykam oczy, bo jak otwieram to normalnie jest, Właśnie ostatnio w tym stanie smutku ogarnęła mnie myśl, że świat na około mnie jest jakiś dziwny, jakbym zwariował i sobie go wymyślił. Tragedia. No, ale nie dałem się przekonać :) chociaż ta myśl, tak ciągle siedziała we mnie.

 

Obecnie mam jakby uczucie gorąca na całym ciele, tak jakby mnie skóra szczypała...nerwy chyba. Życie w stresie przez stres. Samo nakręcanie się nakręcaniem. Czasami to mbnie poprostu przeraża, bo ja już sam nie wiem czy to napewno nerwica, czy już psychoza a może schizofrenia.

 

Byłem u psychiatry. Powiedziała zaburzenia lękowe. Przepisała mi ParoMerk, żeby mnie uspokoic, bo na psychoterapię nie mam czasu obecnie. Ale go nie biorę, bo jak poczytałóem opinię ludzi na forum i ulotkę to zrezygnowałem. Nie wiem, czy dobrze zrobiłem...?!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przepisała mi ParoMerk, żeby mnie uspokoic, bo na psychoterapię nie mam czasu obecnie. Ale go nie biorę, bo jak poczytałóem opinię ludzi na forum i ulotkę to zrezygnowałem. Nie wiem, czy dobrze zrobiłem...?!

 

To w jaki sposób zamierzasz sobie pomóc,skoro nie podjołeś psychoterapii ani leczenia farmakologicznego :?::shock:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak juz napisałem na psychoterapię nie mam czasu, a lekarz powiedziała mi, ze lek to droga na skróty...ale mam obawy przed zaczęciem leczenia farmakologicznie, bo to nie jest tak, ze jak się sobie chce to się bierzę, tylko jak się zacznie to trzeba kontynuować. A co z tymi nieporządanymi efektami na początku??

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam Wszyskich!

Jestem nowa na forum i bardzo proszę o pomoc, radę...Od dłużeszego czasu(3 lata) mam problemy ze zdrowiem.Odwiedziłam już wielu lekarzy w tym psychiatrów i diagnoza to zaburzenia osobowości + lęk uogólniony.

Tylko,że moje objawy są inne niz opisywane na forum...Nie mam żadnych ataków paniki, kołatania serca, duszności czy strachu przed umieraniem. Moim głównym problemem są problemy z bezsennością-uporczywe i potęgujące się w wypadku stresujących sytuacji.Poza tym jestem ciągle zmęczona(czuję się tak jakbym miała cięzką grypę tylko,że bez gorączki kataru i kaszlu), wypadają mi włosy, mam problemy ze skórą a ostatni to nawet rzęsy mi zaczęły wypadać. Pod względem psychicznym nie czuję się żle chociaż czasem zdarza mi się, że np.bez konkretnego powodu,najczęsciej wieczorem jestem nagle bardzo zdenerwowana tak jakbym za 5 minut miała zdawać maturę.Wyniki badań krwi oczywiście w normie.Od 2 lat birę Lerivon w dawce 30 mg na noc(zaczynałam od 5mg) i do tego od 8 miesięcy Chlorprotixen w dawce 37,5mg też na noc. Po lekach przytyłam ale nie jestem w stanie nic z tym zrobić bo jestem tak zmęczona ,że ćwiczyć nie mogę.W zasadzie to jak jestem niewyspana lub nawet wyspana ale taka zmęczona to nie jestem w stanie wogóle normalnie funkcjonować. Zauważyłam że przyzwyczajam się do leków, najpierw jet w mairę ok, potem muszę zwiększąc dawki ale im więcej zwiększam tym bardziej tyję. Zamartwiam się tym.Do tego w przyszłym tygodniu zaczynam nową pracę.Nie wiem jak mam sobie poradzić wstawać codziennie rano i pracować 8 godzin? Dodam, że odbyłam i zakończyłam psychoterapię ale nie widzę żeby było znacząco lepiej. I do tego te wypadjące włosy...Nie wiem czy to wszystko to mogą byc objawy nerwicy czy to skutki uboczne leków. Proszę napiszcie co o tym sądzice.Ja nie wiem już co robic???

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kazdy moze ma jakieś lęki,ja rozumiem tylko lęki spowodowane nie przez siebie ale boga,ja jestem taki że boję się żeby mi nic się nie stało,mam lęki

tym czy coś na świecie jest czy nie ma,mam pewne wątpliwości gdyż jest tak że co ty dajesz to ci to przychodzi z powrotem ,wiem że to tworzy przyszłość twoją historię,bo ja mam tak że jak coś zrobie i tego nie pamiętam to nic mi nie jest ,nie zadręczam się że bede gorszy ,to jest tak jakby nie było tego ,a jak np pamiętam dobrze wymagam od siebie np wyrzucić papierek na dworze i jak tego nie zrobie pamieć mnie zadręcza ,a jak nie pamietam zapomniałem o papierku to nie mam pretensji do siebie.

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 8:55 pm ]

ale chyba lepiej wyrzucić papierek bo myślę że bede lepszy czyli że ktoś jakiś bóg czy coś,czy napewno to coś daje ,muszę sam się siebie zapytać

jeszcze coś napisze jak mi przyjdzie do głowy

czołem

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 8:58 pm ]

bo mam nadzieje że bedę lepszy jak coś dobrego zrobie ,czy to jest głupia nadzieją odpowiadajcie

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 9:01 pm ]

bo mam tak że wymyślam złe rzeczy ,jakieś ,ale moim zdaniem w życiu dobrze jest być ostrożnym

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem juz sam na poczatku jak sobie przypomnie mialem takie chore filmy ze sprawdzalem cos po kilka razy np czy wlozylem koledze plyte do plecaka koledze ale sobie olewalem takie rzeczy potem jakos mialem przerwe a teraz masakra jak cos powiem w szkole kolega albo zrobie to potem po powrocie mysle i mysle czy dobrze zrobilem bo sie shizuje ze sie beda ze mnie smiac ,albo beda mnie wyzywac .kiedys sie w szkole nie schizowalem ale ostatnio juz zaczyna mnie to dopadac nawet w szkole mowie ze nie mam z kim o tym pogadac po prostu boje sie ze mnie beda smiac nawet najlepszemu kumplowi o tym nie powiem Co zrobic wogule najlepiej ze mi ktos dokladnie powiedzial co to jest bo nie wiem .Ogulnie jak sie ktos zna to z chcecia odpowiem na wiecej pytan zeby tylko jakos sie pozbyc tego z mojej glowy Pozdro

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki wielkie za posty. Tarczycę już robiłam wielokrotnie łącznie z ft3,ft4- wychodziło w normie,endokrynolog skierował mnie do psychologa.... Fe też było w normie i poziom magnezu także, a włosy wypadaja nadal....że nie wspomnę o tragicznym "zmęczonym" samopoczuciu. Słuchajcie czy WAm przy nerwicy też włosy wypadają?O co tu może chodzić?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Słuchajcie czy WAm przy nerwicy też włosy wypadają?O co tu może chodzić?

 

Niewiem czy to od nerwicy czy też nie ale mam kilka takich okresów w roku że włosy wychodza mi praktycznie garściami az sie boję czesać!

Trwa to ok 1,5 m-ca i potem przechodzi jak ręką odjoł na kilka miesiecy i znów powtórka z rozrywki...ehh

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a mnie długie włosy tak denerwowały (w sensie, że nie były idealne) i ścinam je na 1 mm :twisted:

wielu ludzi wybausza oczęta :shock: gdy mnie widzi i pewnie zastanawiają się, czy mam jakąś białaczkę albo AIDS, heh; a ja je po prostu ścinam w akcie buntu przeciwko wszelkiemu złu, kiczowatości i absurdowi na tym ziemskim padole -> i tak btw to jest bardzo wygodnie i wygląda się całkiem nieźle :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Witam wszystkich! Nie bede tu pisal o dupie Marynie, zaczne od samego poczatku mojego problemu depresyjno - lekowego, a bylo to w polowie 2004 r. Od tamtego momentu po dzien dzisiejszy zmagam sie z zaburzeniami emocjonalnymi. Od polowy roku 2005 lecze sie lekami psychotropowymi, przepisanymi od mojego psychiatry (ktora notabene jest kobieta;). Nie chce tutaj rozczulac sie nad soba, to przeciez zalosne plakac kiedy mozna walczyc z przeciwnosciami - to o wiele lepsze rozwiazanie. Trzeba jednak zdac sobie sprawe ze swojego problemu a potem go rozwiazac krok po kroku - jak to mawia selekcjoner polskiej reprezentacji pilkarskiej:) No, ale wracam do tematu swojego zaburzenia. Bralem antydepresyjny Velafax od konca 2005 do sierpnia 2007, z krotkimi przerwami oraz wspomagajacy koncentracje Lucetam. Nie powiem ze one mi nie pomogly, zwlaszcza Velafax. Postanowilem jednak po 1,5 roku odstawic na wlasna reke te leki i przez jakis czas bylo ok. Klopoty jednak wrocily na jesieni zeszlego roku - poczucie obnizenia nastroju i zaburzenia koncentracji, z ktorymi to borykam sie do dzis. Biore znowu te same leki, oba w wiekszej dawce. Mieszkam obecnie w Irlandii i tutaj znalazlem sobie prace, z ktorej jestem zadowolony, zwlaszcza pod wzgledem finansowym (wyplaty sa co tydzien). Jednakze leki nie pomagaja mi na tyle, ile bym chcial. Mam duze klopoty z zapamietywaniem roznych rzeczy, czesto nie orientuje sie w terenie, nawet kiedy bylem juz w jakims miejscu poprzednio. Nie jestem glupkiem, uwazam siebie za madrego goscia z wlasnymi pogladami i stylem, ale nie moge sam pokonac tych dolegliwosci, ktore mam. Najgorszy jest nawrot depresji czy tez stanow lekowych - musisz sie wtedy zmuszac do wszysktiego, bo na nic nie ma sie ochoty. Nie bede owijal w bawelne - wkurwiajace to jest, bo ochota do zycia to cos, co dostaje kazdy i tego nie powinno sie tracic do konca zycia. Niestety, bardzo nieoczekiwane i trudne jest to zycie.

Pod koniec marca wybieram sie do polskiego psychologa w Dublinie - licze na jego dorazna pomoc, chyba zdecyduje sie na psychoterapie. Napiszcie mi jesli mozecie, czy cos wam to dalo, ewentualnie czy macie jakies praktyczne porady radzenia sobie z depresja i podobnymi stanami przygnebienia.

PS. Wielkie sorry za brak polskich znakow;)

pozdrawiam wszystkich 'niedostosawanych spolecznie' - aby slonce nam wszystkim swiecilo w te gorsze dni:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×