Skocz do zawartości
Nerwica.com

Jak wyszłam z zaburzeń odżywiania


88eldorado

Rekomendowane odpowiedzi

Pomyślałam, że może kogoś zainspiruje przebieg mojego leczenia. Serdecznie polecam.

 

1. Jak wpadłam?

Toksyczny związek na studiach. Mnóstwo stresów z nim związanych.

 

2. Jaki był rdzeń?

Ojciec-wycofany alkoholik i mama-tyran, która krytykowała mój wygląd. Można sobie wyobrazic.

 

3. Od czego się zaczęło?

Od zrzucenia dwóch kilogramów wskutek niedoborów finansowych. Nie miałam kasy na żarcie. Podjarałam się spadkiem wagi, i poszło. Moim "osiągnięciem" było BMI 16. Bieganie, super-zdrowa dieta, dzięki której wykluczyłam po prostu niemal wszystko, zostały warzywa, a i to nie wszystkie.

 

4. Co pomogło mi rozpocząc leczenie?

Przyznałam przed najbliższymi, że cierpię na anoreksję. To był ogromny krok naprzód. Bez tego trudno byłoby ruszyc nadal. Musiałam po prostu pokazac, że się pogubiłam, pokazac, że sobie nie radzę. To było straszne, ale i przyniosło ogromną ulgę. Oczywiście od tego była jeszcze dłuuuuga droga do przejścia. Po drodze wpadłam w bulimię, nadmiernie też cwiczyłam. Długo wzbraniałam się przed pójściem na terapię.

 

5. Co było później?

 

Psychiatra - dostałam leki przeciwdepresyjne. Pojawiła się motywacja do działania, do przezwyciężenia choroby.

 

Terapia grupowa - rozpracowałam swoje dzieciństwo od stóp do głów. Stałam się bardziej świadoma siebie, bliższa samoakceptacji. Oczywiście daleko mi jeszcze było do zdrowia, zaburzenie było aktywne, ale otworzyłam się bardziej na ludzi.

 

Jeszcze później?

Terapia behawioralna-poznawcza. Jest IDEALNA dla zaburzeń odżywiania. Nie wyobrażam sobie innej, która mogłaby pomóc. Moim zdaniem jest konieczna. Dysponuję wieloma przydatnymi materiałami, które dostałam od terapeutki, i oto, co mogę powiedziec niektórym z Was:

 

1. W większości przypadków bardzo dużo złych emocji spowodowanych jest NIEDOŻYWIENIEM.

2. 5-6 posiłków w ciągu dnia co 3-4 godziny to idealne rozwiązanie. Organizm po przebytej chorobie (bulimii czy anoreksji) jest rozregulowany. Mózg cały czas woła o jedzenie, nawet jeśli je dostaje. Co ciekawe! - z początku, przy "nabieraniu" masy, można tyc tylko na brzuchu - ale to się ROZŁOŻY. Z czasem, przy regularnych posiłkach, wszystko się ustabilizuje, ciało się "poukłada".

Dowód: eksperyment na grupie ZDROWYCH mężczyzn. Poddano ich ścisłej diecie z limitem kalorii. Efekt na koniec eksperymentu - jedzenie w samotności, jedzenie zbyt szybko, wylizywanie talerza, nadmierne cwiczenia, by "zaoszczedzic" kalorie(!), myślenie natrętne o jedzeniu, odosobnienie.

3. Ważenie tylko raz w tygodniu, zawsze tego samego dnia i o tej samej porze.

4. Stopniowe dodawanie nowych produktów do menu (powoli, delikatnie, na miarę sił) i przekonywanie się, że wow, nie ważę później 100 kg.

 

 

Ok, się rozpędziłam. Generalnie. Terapia, terapia, i jeszcze raz terapia. Dziewczyny, chłopaki, proszę Was! Leczcie się!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Trudno byłoby mi samej pracować nad sobą, potrzebowałam kogoś, kto by mi uświadomił, jak ważne jest "chwycenie byka za rogi". Taką osobą była moja terapeutka. Przerobiłam z nią nawet niechęć do wchodzenia do kuchni pełnej współlokatorów ;) boisz się tego? - zrób to i przekonaj się, że nie jest to takie straszne.

 

Bardzo dużo czytałam na temat swoich choróbsk, dzięki czemu reakcje mojego organizmu były dla mnie bardziej zrozumiałe. Wiedziałam, że jeśli znów zacznę restrykcyjną dietę, to skończy się napadem obżarstwa, więc jadałam (i nadal to robię) co 3-4 godziny, nigdy wcześniej, nigdy później (no chyba że była jakaś wyjątkowa sytuacja). Na przestrzeni terapii moja waga lekko się wahała, a ja przekonywałam się, że nawet ważenie 2 kg więcej mnie nie zabije.

 

Jeśli chodzi o żarcie i rzyganie, to bardzo pomogły mi po prostu fakty. Nie zdążę wyrzygać wszystkiego. 70% kalorii wchłonie się, zanim zdążę o tym pomyśleć. To opinia lekarzy. Właściwie wydaje mi się zasadna, bo nigdy nie zauważyłam, by rzyganie pozwalało schudnąć, jedyne, czego się nabawiłam, to refluksu.

 

Widzę też, że u mnie zaburzenia odżywiania są reakcją na stres i złe samopoczucie, są ucieczką od tego. Najlepiej wtedy po prostu poczekać, aż mi przejdzie. Nie mówię, że nie mam już krzywych anorektycznych faz, bo miewam, ale wychodzę z założenia, że każdy ma swoje za uszami, i najważniejsze, jak sobie z tym radzi. Niekiedy przed okresem czuję się jak balon i mam zamiar się odchudzać. W pierwszym momencie czuję strach - "o nie! znowu zaczynam!", a potem myślę "kochana, tyle razy zaczynałaś na jeden dzień, że z pewnością nic ci nie będzie".

 

Ciężki był też lęk przed niejedzeniem. Wiadomo, wygłodzony organizm KOCHA JEDZENIE. Był czas, kiedy najadałąm się na zapas, bo bałam się, że później nie będę mogła zjeść. To też minęło dzięki jedzeniu co 3 godziny, moje ciało przekonało się, że jednak nie zamierzam go już maltretować.

 

Och, rozpisałam się... No więc praca... hm. chyba stawianie czoła lękom jest kluczowe. I łaskawsze patrzenie na własne błędy. I rozpoznawanie błędów poznawczych (o tym można poczytać w internecie zapewne).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×