Skocz do zawartości
Nerwica.com

Moje własne zwycięstwo!


Ballde27

Rekomendowane odpowiedzi

Witam wszystkich!

Około roku temu przewinąłem się przez to forum, by znaleźć odpowiedź co mi jest. Niestety nie byłem w stanie uczestniczyć w życiu tego forum bo po prostu nie byłem w stanie.. Ale od początku, dla ludzi którzy dopiero zaczynają walkę tak jak ja ją zaczynałem rok temu. Wszystko można osiągnąć nawet samemu!

 

Więc. Jestem dzieckiem z rodziny wielodzietnej. Jako najmłodszy z rodzeństwa mam trzy starsze siostry, do tego była mama i ojciec. Ojciec zawsze dużo pił odkąd tylko pamiętam. wiele razy sprawiał mi przykrość i mnie ranił swoją obojętnością do jedynego syna. Mam też czasem dała w gaz ale to jednak z nią jestem bardziej zżyty. Przeszedłem w życiu wiele ale zawsze wychodziłem na prostą dawałem radę i parłem do góry. Kiedy mój ojciec wyjechał za granice do pracy, tam dalej pił... Mieszkałem już wtedy tylko z najmłodszą siostrą i mamą. Miałem wtedy 17 lat, brakowało nam pieniędzy. Moja mama ciągle płakała ale zawsze tak bym tego nie widział, moja siostra nie pomagała. Jest raczej osobą która nie rozumie, że nie ma pieniędzy tylko krzyczy "Jestem Twoim dzieckiem to masz mi dać, trzeba było sobie tyle dzieci nie robić" straszna egoistka jednymi słowy. Bardzo mnie to raniło jak traktuje naszą matkę i zawsze chodź to samolubne darzyłem moją siostrę pewnym rodzajem nienawiści bo przez nią nasza mama jak i zresztą ja przechodziliśmy największe cierpienie. Rzuciłem szkołę średnią by szukać pracy, wtedy zaczął się też mój pierwszy poważny związek. Szlajałem się od jednego zmywaka do drugiego, byle tylko sprawić uśmiech na zatroskanej twarzy najbliższej mi osoby, mojej mamy. Tak mijał czas i trwałem w walce o lepsze jutro właśnie dla mojej mamy i kobiety z którą wówczas byłem. Jeśli chodzi o nią i jej rodzinę też nie miała lekko ale miała ten luksus, że jej rodzice mieli firmę i byli bardzo bogaci... Nie miała zmartwień mojego pokroju, że np jesteśmy w domu głodni itp... Jej matce od razu nie przypadłem do gustu. Przecież jakim prawem taki ktoś jak ja może być z jej córką, przecież ja nie mam nic i jestem nikim. To było zawsze jej zdanie na mój temat, wiele razy mi groziła lub opłacała różnych dziwnych typków, którzy mnie napadali... Wtedy zaczął się mój lęk, lęk o własne życie. Ale jako kochający facet nie miałem zamiaru rezygnować z miłości mojego życia. Moja dziewczyna po skończeniu 18 lat postanowiła uciec do mnie i ze mną zamieszkać. Tak się stało, z racji tego że dzieliła nas różnica 100km "Poznań>Konin" nie mieliśmy problemów z jej rodzicami. Uznali że ich córka nie jest warta zachodu by za nią jeździć. I tak żyliśmy sobie spokojnym torem życia.

 

Ale nadszedł dzień kiedy wszystko diametralnie się zmieniło. Pewnego lata zachorowałem na zapalenie krtani i gardła... Tu zaczął się mój lęk, i ataki paniki, duszności itp... Ale co tu się dziwić, upał nieziemski a ja mam spuchnięte gardło. Ledwo oddychałem. Panikowałem, nie spałem praktycznie wcale. To była próba dla mojej kobiety której nie przeszła, zaczęła szukać pocieszenia w ramionach innych chodź wtedy jeszcze tego nie wiedziałem oczywiście. Poniewierała mną mówiąc że jestem baba nie chłop, że mam nie po układane w głowie itp. Jakoś wyzdrowiałem chodź byłem kompletnie wykończony i niestety już byłem bardzo wyczulony na tym punkcie. Choroba zostawiła mi w pamiątce nerwice. Standard, klucha w gardle, zwracanie uwagi ciągle na to jak oddycham. Ale dawałem radę, musiałem dla mamy i mojej miłości. Ale niestety przyszedł taki dzień kiedy wszystko legło w gruzach. Dowiedziałem się, że moja już wtedy narzeczona mnie zdradza. Sypiała z 4 kolegami dla przyjemności... To był mój gwóźdź do trumny. Chodź w rozpaczy to wybaczyłem jej byle by ze mną została, wiedziałem że jest jedyną osobą która jakoś hamuje mój lęk. Jednak mnie zostawiła...

Depresja mnie zjadała wielkimi kęsami... Po tacie miałem wtyczkę, że automatycznie w tak wielkiej klęsce łapałem za domowy lek na depresje. Wódka w ilości 0.5/0.7 i z sześć piw to była norma co dziennie. To jakoś powstrzymywało mój lęk. Ani się nie obejrzałem już piłem bo musiałem. Kiedy rano się budziłem łapałem ze stołu niedopitą wódkę żeby załagodzić delirkę. Byłem wrakiem człowieka, nie umiałem przerwać tego pasma samozniszczenia. Aż pewnego dnia trafiłem na oddział ratunkowy. Podejrzenie marskość wątroby i zapalenie trzustki... Lekarz kiedy spojrzał na mój dowód osobisty i zobaczył że mam 20 lat przeżegnał się. Chwile to strawił w ciszy i po chwili wrzasnął na mnie jak nikt inny. "CZY TOBIE CZŁOWIEKU ŻYCIE NIE MIŁE? CHCESZ ŻYĆ?! Odpowiedziałem że tak... Że chcę żyć... Jak mógłbym nie chcieć. Wtedy podniósł głos jeszcze raz. "W TAKIM STANIE POCIĄGNIESZ MOŻE PÓŁ ROKU, CO TY ROBISZ DO KUR*Y NĘDZY!!!" To był moment kiedy przeraziłem się... Przeżyłem retrospekcje, która mnie zmiażdżyła...

 

I tu zaczęła się moja walka z moim życiem. Na początek wygrać z nałogiem, który już doskonale trawił mój organizm. To był największy KOSZMAR W MOIM ŻYCIU. zimne poty, kołotania serca, zero snu... Nie umiem tego opisać jakie to było straszne... Ale udało mi się, udałem się po pomoc do lekarza rodzinnego. PAMIĘTAJCIE TO ŻADEN WSTYD, KAŻDY MOŻE UPAŚĆ. Lekarz pomógł mi natychmiast, zlecił odpowiednie leki na odtrucie, jednak nie mógł złagodzić mojego apetytu na alkohol... Tu musiałem wykazać się swoją siłą walki. Nadszedł jednak taki moment kiedy depresja, nerwica i głód alkoholowy zaatakowały w jednym momencie. Zapłakany powiedziałem do mamy żeby szybko umówiła mnie do jakiegoś psychiatry bo myślę o tym żeby skoczyć z okna.... Od razu zareagowała i umówiła mi wizytę jeszcze tego samego dnia. Pani doktor wysłuchała mnie, chodź prawie nie mogłem wydusić z siebie normalnego słowa. Tiki ramieniem, drżenia, łamiący się głos. Dostałem leki i zostałem skierowany na terapie do psychologa a Pani doktor nadal prowadziła mój przypadek bo uczęszczałem na terapie do przychodni gdzie przyjmowała na kasę chorych. Po dłuższych oględzinach czyli paru już wyzytach u psychologa i ponownych wizytach u niej stwierdziła u mnie apatie. Do dziś mam problem z wyrażaniem uczuć ale o tym później. Moja terapeutka była strzałem w dziesiądke. Jako że miałem 3 siostry, które miały masę koleżanek świetnie dogaduje się z kobietami, lepiej niż z mężczyznami. Dlatego szybko do mnie dotarła i nie wstydziłem się mówić o moich problemach.

 

Dziś już rok jestem na lekach. Terapia pomogła ale nadal uczęszczam. Ataki paniki znikły, chęć do alkoholu też. Od roku nie piłem, nie miałem ani grama alkoholu w ustach. Może i nie jestem najszczęśliwszą osobą na świecie ale udało mi się zmienić moje życie na pewno na lepsze. Nie mam przyjacół itp ale wciąż jestem na tym świecie i tak długo jak będę żył nie wdepnę w to samo bagno!

Życzę wszystkim tyle samo wytrwałości ile miałem ja by to osiągnąć. Jeśli ktoś chcę ze mną porozmawiać zapraszam do napisania meila.

 

Pozdrawiam gorąco.

Jan!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dużo wytrwałości życzę :) Rozumiem, jak ciężka jest walka z uzależnieniem, bo sama kiedyś się uzależniłam od leków. Pomogła mi terapia - warto na nią chodzić nawet kilka lat. Polecam też książki: Leczenie uzależnionego umysłu oraz Potęga Teraźniejszości

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×