Skocz do zawartości
Nerwica.com

27 lat trwania..


Lux24

Rekomendowane odpowiedzi

Nie wiem co tu robię, nie wiem, czy mam depresję. Nie można nic o sobie powiedzieć w kilku słowach, bo nie można opowiedzieć całego siebie i całego swojego życia. Powiem tak: jestem kobietą i mam 27 lat, 27 lat beznadziejnego życia, które polega na tym, by przetrwać kolejny dzień. Nie jestem typem samobójcy, ale gdyby to życie skończyło się 2, 5, 7 lat temu, tak naprawdę niczego bym nie straciła, bo od tamtej pory nie wydarzyło się nic dobrego. Jedynie ból.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ale gdyby to życie skończyło się 2, 5, 7 lat temu, tak naprawdę niczego bym nie straciła, bo od tamtej pory nie wydarzyło się nic dobrego. Jedynie ból.

 

 

Witaj Lux 24 , kompletnie nic dobrego ? Nawet jednej chwilki , dającej jakąś nadzieję na lepsze?

Ale i tak Ci współczuję , choć co Ci to pomoże, pewnie nic. Nam tylko nadzieję ,że gdyby to miało się skończyć już/aż 8 lat temu, pewnie byłoby tam coś dobrego do wspominania.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję Wam za miłe powitanie, odpowiem zbiorczo, w jednym poście.

 

Nie wiem dlaczego spotykają mnie takie doświadczenia, być może sama popełniam błędy, choć wydaje się, że wszystko staram się robić dobrze.

 

Rodzina, przyjaciele.. Nie mam męża ani dzieci, jeśli o to chodzi, nie jestem przeciwna związkom, ale nigdy nie chciałam mieć rodziny, więc z tym problemu nie mam. Przyjaciele.. Są co najmniej dwie osoby, które mogę tak nazwać, ale to osoby twardo stąpające po ziemi i bardzo konkretne. Gdybym potrzebowała pieniędzy lub złamała nogę i potrzebowała pomocy, pomogłyby, jestem pewna, ale problemy wewnętrzne z ich punktu widzenia to nic ważnego. Poza tym czy w dorosłym życiu można mieć przyjaciół? To nie jest to samo, co w czasach licealnych, teraz każdy poświęci ci godzinę, ale ogólnie ma swoje sprawy. Ludzie mi nie pomogą, ostatecznie i tak wszystko muszę zrobić w swoim życiu sama.

 

Nic dobrego, no dobrze, może trochę wyolbrzymiam, ale gdyby te dobre momenty położyć na wagę z tymi złymi, nie wiem co by przeważyło. Poza tym wszystko ma swoją cenę, kochałam kogoś, bardzo mocno, co mi z tych dobrych momentów z nim, kiedy wszystko się skończyło? Nie potrafię pozytywnie patrzeć na podobne doświadczenia.

 

Teraz myślicie pewnie: no tak, my tu mamy poważne problemy, a ona po prostu rozstała się z facetem. Nie o to chodzi, mój główny problem w tej chwili polega na tym, że nie potrafię być samodzielna. Kiedyś żyłam dla siebie, miałam swoje cele, swoje plany i było znośnie, w każdym razie czułam się silniejsza, potem zjawił się on i plany się pomieszały - to, co będę robić, to gdzie będę mieszkać, wiązało się z nim. Jego nie ma i ja nie potrafię znów myśleć samodzielnie, nie umiem odbudować swojego świata tylko dla siebie. Jak to zrobić? Jak wykonać samodzielny ruch z optymistycznym nastawieniem, że wszystko będzie dobrze?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj Lux24, :smile: Jesteś w trudnej sytuacji , co tłumaczy w tej chwili Twoje pesymistyczne podejście do życia . Nie jesteś teraz w stanie dostrzec nic pozytywnego w swoim życiu bo przezywasz dużą stratę .Straciłaś miłość , marzenia , plany to zupełnie zrozumiałe że odczuwasz pustkę , ale z czasem pewnie zaczniesz inaczej spoglądać na tą sytuacje i wróci Ci chęć do życia , nie da sie tego przyspieszyć . Może to banalne , ale musisz sobie po prostu dać czas ,żeby wrócić do normalności .Pozdrawiam cieplutko

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję agat 7, wiem, że masz rację, ale z czasem.. Czas nie stoi w miejscu, nie mogę się wyłączyć na pół roku i się regenerować, trzeba żyć. Moja znajomość pociągała za sobą wszystko - przede wszystkim zmianę miejsca, za tym szło mieszkanie, praca. W tej chwili jestem z niczym i sama muszę dokonać tych zmian /muszę tak czy inaczej, z innych przyczyn/. Trudno mi, czuję się jak wędrowiec/tułacz błądzący bez celu i bez sensu. I co dla mnie najważniejsze - bez psychicznego wsparcia.

 

Czytam to forum, bo jestem tu nowa, przeczytałam sporo mądrych rzeczy w innych wątkach np. o rozstaniach, gdzie pierwszą fazą powinien być odwyk, czyli pozbycie się wszystkiego co się wiąże z tą osobą i urwanie kontaktu. Zrobiłam to, ale nadal kiedy słyszę telefon lub sprawdzam pocztę, mam nadzieję. Że też człowiek musi mieć taką głupią naturę.

 

Tak czy inaczej pisanie pomaga, chyba zostanę tu na dłużej lub pomyślę o blogu, z tym że blog to pisanie w próżnię, a tu jesteście Wy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Poza tym czy w dorosłym życiu można mieć przyjaciół? To nie jest to samo, co w czasach licealnych, teraz każdy poświęci ci godzinę, ale ogólnie ma swoje sprawy. Ludzie mi nie pomogą, ostatecznie i tak wszystko muszę zrobić w swoim życiu sama.

Odpowiadam że w dorosłym życiu można mieć przyjaciół bo ja się przyjaźnię już z goła 30 lat :roll: . Przyjaciel to nie osoba która zorganizuje Ci życie - życie niestety musisz przeżyć sama. To Twoje życie i Ty decydujesz jak je przeżyjesz a przyjaciel jest z Tobą w różnych chwilach Twojego życia - nie tylko żeby pomagać i wspierać ale żeby dzielić też radości i sukcesy. To jest obustronny "pakt".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Lux24, Witaj. Też byłam swego czasu w podobnej sytuacji do Twojej. Najgorsze to uzależnić się od drugiej osoby i pokładać w niej wszelkie nadzieje. Mam nadzieję, że już nigdy nie popełnię tego błędu. Trzeba być silnym samemu, a jeśli się tej siły w sobie nie ma, trzeba jej się nauczyć. Mi bardzo w tym pomaga moja terapeutka. Życzę Ci również takiej osoby, która pokaże Ci jak iść przez życie z podniesioną głową, bez względu na przeciwności.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Lux24, Mam nadzieję, że już nigdy nie popełnię tego błędu.

 

Jestem idealistką, uważam, że jak kochać to do końca, więc jak nie popełnić tego błędu? Jak to w ogóle rozgraniczyć? Przecież kiedy jest się w związku to drogi ludzi się splatają, w pewnym momencie żyje się razem i są już np. nie moje, ale wspólne plany. Wydaje mi się, że nie można kochać i jednocześnie trzymać się z daleka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale można kochać i nie uzależniać się od drugiej osoby. Kochać do końca to znaczy też mimo to że miłość drugiej osoby (ani moja) nie będzie doskonała i nieskazitelna. No i musisz też dbać o siebie. Twoja miłość nosiła ślady uzależnienia od drugiej osoby.

Najlepiej jakbyś o tym porozmawiała z psychologiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Twoja miłość nosiła ślady uzależnienia od drugiej osoby.

 

Nic mi o tym nie wiadomo, już czytam. Póki co przeczytałam, że:

"Uogólniając, można powiedzieć, że uzależnienie od kogoś polega na tym, że odczuwamy utratę własnej samodzielności na rzecz innej osoby. Wcale nie jest powiedziane, że uzależnić się możemy tylko od partnera, można mówić także o uzależnieniu od rodziców, a nawet szefa. Chodzi o to, że mamy do czynienia z dużym poczuciem zagrożenia nawet gdy wyobrazimy sobie chwilę spędzoną w oderwaniu od danej osoby. Uzależnienie od innej osoby przejawia się także w tym, że jedynym celem naszego działania jest próba zadowolenia tej właśnie osoby. W takiej sytuacji zazwyczaj wyzbywamy się własnych przekonań, poglądów i systemu wartości, przejmując je od chociażby partnera."

 

Po dwóch ostatnich zdaniach wnioskuję, że to na pewno nie ja. Niczego się nie wyzbyłam, dlatego właśnie moja relacja się rozpadła. Chyba że ktoś jeszcze tak uważa po przeczytaniu moich postów, wtedy będę musiała się poważnie nad tym zastanowić.

 

-- 07 maja 2013, 23:11 --

 

Odgrzebuję swój wątek, bo znów jest źle. Pojawiłam się tu prawie miesiąc temu, świeżo po rozsypaniu się czegoś dla nie bardzo ważnego z bardzo ważną osobą. Było fatalnie, ale z każdym dniem lepiej, można powiedzieć, że nawet się wyciszyłam. Mimo to po urwaniu kontaktu odzywaliśmy się do siebie sporadycznie, wnikałam, wnikałam, aż dowiedziałam się rzeczy po której znów czuję ten okropny ból.

Jemu niby nie zależy, ale moje słowa bolą, myślę, że gdybym była mu obojętna to by go nie bolały. Mnie tak samo jego słowa bolą, nie rozumiem, dlaczego dwoje dorosłych, mądrych ludzi o podobnej wrażliwości nie potrafi się porozumieć.

Rozsądek podpowiada, że jak się chce to można, z tego wynika, że on nie chce, ale nie mogę tego przyjąć do wiadomości. Na chwilę mogę, a potem znowu rodzi się głupia nadzieja.

Powiedzcie mi, jak się od tego odciąć, bo ja zwariuję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×