Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nasz wspólny dzienniczek uczuć! ;-)


Gość Monar

Rekomendowane odpowiedzi

Przesadziłam dzisiaj... przyszedł nowy współlokator porozmawiać z nami, a ja przesadziłam z sympatią. Trudno mi było powstrzymać się od tej sympatii, przecież nie znam tego człowieka, wydaje się sympatyczny, tylko ja tą sympatią chyba wzbudzałam zazdrość we współlokatorze i trochę zdawałam sobie z tego sprawę. To było mściwe :( Nie chcę się mścić...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Trochę zdominowałam ten dział.. przeżywam dużo niezrozumiałych uczuć, łatwiej mi gdy je opiszę lub z kimś porozmawiam. W poniedziałek na sesji odczuwałam zazdrość, gdy terapeutki poświęcały uwagę innym i uległam potrzebie uwagi i zaangażowałam się w sesję. A na sesję przyszłam, żeby między innymi powiedzieć kiedy chciałabym zakończyć terapię, ale nie poweidziałam w końcu. Cały czas się waham. Boję się nieprzyjemnych uczuć, które wiążą się z rozstaniem. Przez te dni od poniedziałku czuję sztuczną radość, taką pod którą jest dużo smutku, złości, rozczarowania, braku nadziei na moje zaufanie w terapii. Mam bardziej ambicje... ale ja nie mam na to siły, ambicją kierowałam się za często w życiu. Z takich rzeczy w tej terapii mogłabym jeszcze spróbować przejść przez konflikt z grupą i terapeutką. Tylko co z tymi sprawami z dzieciństwa, które śnią mi sie po nocach??? Czy w takiej sytuacji, gdy atmosfera jest napięta czy ja mogę zaufać? czy chcę? Przez większość czasu w terapii dostawałam mało zrozumienia... Dlaczego oddzielam się radością od tych nieprzyjemnych emocji? Męczę się, bo czuję duże ciśnienie w sobie pod wpłwem tych uczuć... A odzielam się pewnie, bo uciekam przed bólem, wolę zaprzeczać? Wolę uciekać? Od półtora miesiąca jestem tak daleko od swoich autentycznych uczuć, od czucia swoich potrzeb. Ulegam często takiej wewnętrznej presji, żeby robić co jest akceptowane przez innych w moim odczuciu, zatracam prawdzią siebie, którą dopiero co zaczęłam odkrywać. Nawet ta decyzja o terapii jest taka niejasna, czuję się zależna od terapii, od tego co powie terapeutka i jednocześnie czuję, że ja już nie chcę się otwierać, bo czuję lęk. Być może już żadne zranienie mnie nie spotka, ale tu chodzi o to że kredyt zaufania u mnie się wyczerpał, starcza jedynie na te kilka dni po sesji, a potem pojawia się zwątpienie, docieram do swoich autentycznych uczuć.

Czy mam jeszcze zaifanie do części grupy po konflikcie? Czy chcę mówić o swoich doświadczeniach? Czy będę czuć się z tym dobrze?

 

Obejrzałam niedawno film "Zbliżenia", który opowiada niezdrowej o relacji matki i dorosłej córki... i przypomniała mi się moja mama, to że nasze relacje wyglądają podobnie, są (były ?) chyba nawet bardziej toksyczne. Miałam też nadzieję na więcej scen ze zbliżeniami seksualnymi. Moje życie seksualne jest raczej martwe, chciałam chociaż zobaczyć kochającą się parę na ekranie, chciałam pomarzyć. Ale też w czasie filmu przypominałam sobie terapeutkę i wyobrażałam sobie, że opowiadam o tym filmie, o symbolach i że czuję się mądra, robię wrażenie swoją spostrzegawczością, czuję uznanie. Czasem wydaje mi sie że terapia stała się takim emocjonalnym domem, który odwiedzam, mimo różnych nieporozumień, chętniej niż dom rodzinny. Zapominam czasem, że mam matkę biologiczną. Czuję się z tym źle. Terapia i terapeutki swoją akceptacją mogą wydawać się jak tacy dobrzy rodzice, ale u mnie te granice się zatarły. To przywiązanie często miało i chyba nadal czasem ma taki charakter uzależnienia.

 

Mam też kłopot z tym, żeby zachowywać się tak jak czuję, gdy na przykład ktoś mnie zezłości, to naturalna reakcją jest chyba powściąganie emocji lub jakieś wycofanie na na jakis czas. A ja ostatnio jestem miła, czasem za bardzo. Robię to wbrew sobie, żeby nie zrobić przykrości drugiej osobie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Agnieszka_Kk,

A skąd wiesz,że zrobiłabyś przykrość drugiej osobie wyrażając wprost to,co czujesz?

Udawanie miłej w sytuacji,gdy jesteś pełna złości też dobre nie jest,bo jesteś nieszczera

i w jakimś sensie rzeczywiście zatracasz prawdziwą siebie.

 

Ostatnio zaczęło mi zależeć na takiej akceptacji innych wbrew sobie, wbrew swoim uczuciom. To jest tak silnq potrzeba, że się zapominam. Wpadam w skrajności, teraz ta skrajność, a wcześniej zachowywałam się zupełnie odwrotnie- byłam asertywna, akceptację dawałam sama sobie, ale ludzie z mojego otoczenia nie darzyli mnie sympatią. Zdecydowanie wolę być sobą i uwzględniać swoje potrzeby i uczucia, wyrażać je gdy jest taka potrzeba. Potrzebuję odnaleźć środek.

 

 

Na poprzedniej sesji usłyszałam od drugiej terapeutki co do rezygnacji z terapii, że sama nie jestem pewna. No i to prawda. Dobrze by było nie uzależniac swojej decyzji od zachowania osoby prowadzącej terapię. Być może wcześniej ta szybka decyzja była celowa, żebym poczuła się odrzucona? Jeśli tak, to nie lubię takich technik w terapii. A potem na ostatniej sesji zmiana zdania... Czuję się zależna... czuję się jak taki pies podwórkowy na łańcuchu... dlaczego w życiu mam często takie utrudnienia? Dlaczego w terapii też? I dlaczego to terapeuta myli się w relacji ze mną? A wobec innych w grupie nie popełnia błędu?! Próbuję się zezłościć, ale złość chyba już minęła. Ostatnio czuję duże obciążenie psychiczne i fizycznie, bo jako kobieta żyjąca sama mam wrażenie, że dźwigam swoje problemy i co najmniej połowy osób żyjących w mieście, w którym mieszkam. I do tego w tej terapii kolejne utrudnienia. A miałam nadzieję, że terapia jako metoda będzie dobra, że nikt mnie tam nie zrani.

 

Potrzebuje wsparcia, potrzebuję powiedzieć komuś, że mi ciężko jest. Potrzebuje powiedzieć też komuś o sobie, o tym że nie mam wsparcia w rodzinie. Chociaż mam siostrę, często rozmawiamy ze sobą. Ale rodzina, to starsze pokolenie- rodzice, oni rzadko byli, rzadko są wsparciem. Mój tata choruje, z mama mam niezdrową relację, ona uważa mnie w znacznym stopniu za dziecko. To dziecko ma 27 lat. Próbuję się emocjonalnie usamodzielniac powoli, ale wsparcia to ja nie widzę. W snach wracają wspomnienia o traumatycznych doświadczeniach, nastrój mam w kratkę, raz radość, euforia, potem smutek, złość, niechęć, tęsknota.. Co mi właściwie jest? Jestem z rodziny alkoholowej, mój tata pił wiele lat, a potem zachorował na schizofrenie, wczesniej miał inne zaburzenia. Jako dziecko byłam molestowana. Moja matka jest oschła emocjonalnie, nie okazywała mi zbyt wielu uczuć, a jak to robiła to w taki sposób np "ty jestes taka spokojna, a twoja siostra to...." albo chwaliła siostrę a ja czułam zazdrość. Były też dobre chwile, ale w porównaniu z tym bagnem, to było ich za mało, żebym mogła się dobrze rozwijać emocjonalnie.

 

Czuję pisząc to taką niemoc... bezsilność. Chciałabym, żeby ktoś mnie słownie utulił.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Agnieszka_Kk,

Tulę Cię słownie,ale to chyba tak nie zadziała;)Ty potrzebujesz wsparcia w realu,byłoby Ci

łatwiej gdybyś poczuła,że nie jesteś sama,że nie jesteś wcale skazana na samotność..

W relacjach zawsze jest jakieś ryzyko odrzucenia,ale to dotyczy każdego z nas,więc

nie musisz się tak bardzo bać,gdy chcesz się otworzyć na innych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Agnieszka_Kk,

Tulę Cię słownie,ale to chyba tak nie zadziała;)Ty potrzebujesz wsparcia w realu,byłoby Ci

łatwiej gdybyś poczuła,że nie jesteś sama,że nie jesteś wcale skazana na samotność..

W relacjach zawsze jest jakieś ryzyko odrzucenia,ale to dotyczy każdego z nas,więc

nie musisz się tak bardzo bać,gdy chcesz się otworzyć na innych.

 

Dzięki za przytulenie ;) Tak jest własnie, potrzebuję takich realnych więzi, ale na to odrzucenie i zranienia jestem uwrażliwiona, czuję przed tym lęk. Odrzucić można, intelektualnie rozumiem że ktoś kiedyś może nie chcieć nawiązać ze mną relacji. Ale w uczuciach jest lęk mimo tego rozumienia. Obawiam się też zranień, nieprzyjemnych słów, złośliwości, takiego jadu. Byc może nie z każdym trzeba wchodzić w relacje. Jestem wrażliwą osobą, więc może z takimi osobami dobrze jest nawiązywać znajomości.

 

A jak jest u ciebie z relacjami?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wróciłam z sesji grupowej. Powiedziałam, że zostaje... ale ja nadal nic z tego nie rozumiem, trudno zrozumieć swoje uczucia. Czuję się jakby moja i tak krucha indywidualność została naruszona, gdy powiedziałam o swojej decyzji. To tak jakby mnie wchłonęło coś większego, z czym walczę. Na dwie osoby w grupie przenoszę swoje uczucia. I tak pragnę ich akceptacji, że aż mnie skręca w środku na sesji. Chyba miałam cichą nadzieję, że ktoś się ucieszy :( Że ktoś powie "fajnie, że zostajesz". Nikt nic takiego nie powiedział :( Szkoda. Może o tym powiem. Ta sesja była dla mnie pełna emocji, których nie potrafiłam wyrazić :cry:

Terapeutka się do mnie nie odzywała. Chce jej wybaczyć, tylko to wybaczenie obawiam się, że spowoduje we mnie silne emocje, kolejne potrzeby, z którymi wyjdę z sesji i zostanę sama. To wybaczenie dla mnie jest jak przeproszenie jej za swoje zachowanie. Tylko to jest takie nieadekwatne. Swoją mamę musiałam przepraszać prawie zawsze gdy było jakieś nieporozumienie, nawet gdy ona była nie w porządku. Gdy ona była odpowiedzialna za swoje nieprzyjemne zachowanie, to ja mogłam powiedzieć, jej że wybaczam, a ja przepraszałam. W ogóle wybaczyłam częściowo w sobie swojej mamie i gdy widziałyśmy się ostatnio na grillu w sobotę, to mogłam z nią rozmawiać w miarę swobodnie. Ale moja mama złościła się na mnie za to, że ona nie wie co u mnie słychać, a przecież jak ktoś chce wiedzieć, to może zadzwonić, ona dzwoni rzadko. Wydaje mi się, że ona złości się tez o to, że traci kontrolę nade mną. I z tym wybaczaniem u mnie wiąże się lęk, że gdy ja wybaczę terapeutce, to ona będzie mieć nade mną kontrolę. To jest bardzo ważna myśli!!! Dlatego tak wstrzymuję się przed wybaczeniem. Ale wstrzymuję się przed wybaczeniem, bo nie wyraziłam uczuć, które przeżywałam gdy zostawiła mnie samą na 1,5 miesiąca po swojej wpadce. Mam chęć na nią nakrzyczeć ze złości!!! I tak zrobię.

W grupie czułam się pominięta. Mało mówiłam, to pewnie dlatego. Ale czułam też taką niemoc w sobie, gdy próbowałam z kimś wejść w interakcje. Tak jakbym była niewidzialna, jakby moje delikatne uczucia były trudne do przyjęcia. Czułam lęk. W ogóle czuję się zablokowana przy jednej osobie, z którą trochę rywalizujemy. Chyba o tym też warto powiedzieć. Ehh.. na sesji mam pustkę w głowie z lęku przed złością. Czułam się bezsilna... jak małe kilkuletnie dziecko.

 

W ogóle moje problemy sięgają o wiele głębiej, wydaje mi się, że do etapu niemowlęctwa.. mam chyba braki w poczuciu bezpieczeństwa, bliskości, akceptacji od rodziców z tego okresu, dlatego w tej terapii potrzebuję wszystko to co się dzieje ze mną obejrzeć powoli...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pomaga mi to pisanie tutaj. Piszę też w swoim papierowym dzienniku...

 

Wieczorem, a w zasadzie w nocy już przyszedł do naszego domu mężczyzna w sprawie pokoju, bo współlokator się wyprowadza. I to był mężczyzna, o wiele starszy od nas. Jego obecność w mieszkaniu wywołała we mnie złość. Reaguję często tak na wielu mężczyzn, którzy są tacy zbyt dominujący, skracający dystans i traktują kobiety jak rozrywkę. Ten facet taki był. Poczułam się zszokowana jego postawą gdy przywitał się ze współlokatorką słowami "cześć, Artur jestem", a jak współlokatorka odpowiedziała cześć, to on czy ona się nie cieszy :shock: Mnie chciał zaprosić na kawę, wypytywał o dziewczyny w mieszkaniu i ich chłopaków, jak długo są razem :shock: Przypominał mi kogoś z rodziny...

 

Powiedziedziałam współlokatorom, że mam lęk przed piciem alkoholu, bo w mojej rodzinie ktoś pił... ulżyło mi, że to powiedziałam, ale reakcja była mało wspierająca... :cry: ehh... czuję że za dużo powiedziałam o sobie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę trochę o wczorajszej sesji, bo mam takie poczucie jakbym wyszła z jeszcze większym ciężarem. Powiedziałam na sesji coś takiego, że mam nadzieję, że porozumiemy się i wyjasnimy sobie nieporozumienia. A jedna z osób w grupie powiedziała, że jej ulżyło... poczułam się właśnie obarczona odpowiedzialnością za wcześniejsze nieporozumienia, a ja tylko wyrażałam swoje uczucia, nieprzyjemne. No i byłam nierozumiana i atakowana, bo się odróżniałam. Owszem chcę powiedzieć o swoich uczuciach, ale nie chcę brać odpowiedzialności za całą grupę. Każdy tam jest dorosły...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moje uczucia są takie zmienne... Jechałam tramwajem i przypomniała mi się rozmowa z terapeutką odnośnie dodatkowej sesji indywidualnej sprzed kilku dni. W czasie rozmowy czułam się jak mała dziewczynka, która cieszyła się bo terapeutką powiedziała, że możliwa jest taka sesja w terapii grupowej. Czułam też radość, bo to tak jakby odzyskać możliwość kontaktu, odzyskać bo osoby w grupie złościły się, że kontaktowałam się z terapeutką, gdy byłam w psychicznej rozsypce :cry:

A te uczucia mam zmienne, bo jak się zastanowiłam, to terapeutka powiedziała coś obciążającego mnie. Dla mnie nigdy z tego, że kontaktowałam się z terapeutką, nie robiłam tajmenicy. Ktoś tam w grupie powiedział, że powstała tajemnica, poczułam się osądzona niesprawiedliwie, a w czasie rozmowy z terapeutką raz jeszcze. No mam ochotę jej to wyrzucić na tej sesji indywidualnej... wrrr! Jeszcze to, że się przede mną tłumaczyła z odbieraniem telefonów, też jest taki niekomfortowy. Być może ta sytuacja coś mi przypomina z relajcji z rodzicami. Po tym jak uświadomiłam sobie to obciążanie, zaczęłam mieć wątpliwości czy chcę być dalej w terapii. Ale te wątplowości u mnie ostatnio są częste :?

 

Racjonalnie wiem, że mogłam prosić o wsparcie, gdy sobie nie radziłam, ale to jak inni na to spojrzeli było i dalej jest bolesne :cry: To takie podważanie tego czy można prosić o wsparcie, zazdrość, bo nikt w grupie tego nie robił. Czuję często odrzucenie... czy to z powodu sytuacji w terapii?

 

Dzisiaj piątek, w piątki często jest tak że mam natłok uczuć... i żal, złość, smutek, rozczarowanie, niechęć, poczucie winy... :cry:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jest mi smutno :cry: Chciałam sprawić sobie trochę przyjemności i spontanicznie wsiadłam w tramwaj, a potem pociągiem chciałam pojechać i wysiąść w przypadkowym miejscu. Ale po wyjściu z tramwaju zaczęłam mieć wątpliwości czy to dobry pomysł, poczułam się spięta i ta odległość od domu wydała mi się duża, a ja taka samotna i bezranda. No i straciłam chęć. Od jakiegoś czasu mam kłopot, żeby być spontaniczną, radosną, mam problem z wyjściem z domu. Dobrze czuję się w domu i najbliższej okolicy albo w miejscach, które znam. Jak wróciłam to w domu była współlokatorka, która się wyprowadziła i czekała na osobę, która miałaby wprowadzić się na jej miejsce. Porozmawiałyśmy trochę, w zasadzie to ona mówiła więcej, a ja czułam się taka nieważna, jakbym była śmietnikiem. Miałam wrażenie, że traktuje mnie przedmiotowo, tak by tylko się nagadać, a to co ja dodawałam, było tylko dodatkiem. Złości mnie taka postawa. Kiedyś powiedziałam jej jak się czuję, gdy ona głównie mówi i co? Nie było dla mnie przestrzeni w tej rozmowie :( Podobnie zachowywała się moja mama. Chciałabym żeby ktoś z autentycznym zainteresowaniem zapytał co u mnie i wysłuchał. Czy to tak wiele? gdy dodawałam od siebie spostrzeżenia, to mówiłam szybko, bo czułam strach przed tym, że nie zdąże dokończyć.

 

Tak mi się wydaje, że w ciągu dnia chciałam sobie udowodnić, że mogę być zadowolona. Ale mi wcale ten pomysł ze spontaniczną podróżą nie sprawił przyjemności. Pokazał mi moje ograniczenia :( Nie chcę robić nic na siłę :( Ja chyba uciekam od swoich uczuć, od poczucia winy, od smutku.. na siłę odgradzam się od nich, bo czuję strach przed tym, że ludzie nie będą chcieli mnie takiej smutnej, potrzebującej wsparcia, bezsilnej. Ostatnio nie akceptuję siebie, brzydzę się tego jak wyglądam. Czuję często pogardę do siebie, nie potrafię się sobą opiekować. Eh...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mogę wyjść z depresji. Staram się i staram, i nic z tego nie wychodzi. Opowiedziałam już wszystko na terapii. Moja obecna terapia trwa 1,5 roku, poprzednia 1 rok. Razem mamy 2,5 roku i jak byłam chora, tak jestem nadal. Życie uciekło mi przez palce i nadal ucieka. Nie mam prawa jazdy i nie wiem czy kiedykolwiek je zrobię. Powinnam pójść do szkoły językowej i pouczyć się języka, ale nie mam na to siły. Co za straszna choroba z tej depresji. Na dziś koniec użalania, dzienniczku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cały rok poprzedni był dla mnie ciężki psychicznie, teraz trafił mi się dłuższy urlop w pracy, leżę i wegetuje. Nie mam ochoty na nic, nie chce widzieć ludzi ani znajomych na oczy. 
A to przez to, że w końcu zdałam sobie sprawę z tego, że rodzice nigdy nie interesowali się mną, wynikami w szkole, marzeniami, niczym, od tamtych czasów aż po dziś potrafią tylko siedzieć przez tv i sączyć chmielny napój. 
Tak leżę i czuje pustkę, że nic nie osiągnęłam w życiu. Tak to prawda, ledwo gimnazjum skończyłam i po czasie poszłam do byle jakiej pracy, żeby uciec od tamtego syfu i zarobić na to, na co nigdy nie mogłam sobie pozwolić, czyli na wszystko. Ale teraz jak się dorobiłam większości, brakuje mi rodziny takiej jak mają inni, którzy od małego uczyli pewnych rzeczy i manier, ja musiałam sama siebie wszystkiego uczyć bez żadnego autorytetu. 
Zawsze mi dzieciaki zazdrościły, że nie dostaje żadnych kar jak coś przeskrobałam. Też myślałam, mam fajnie ale jednak przejrzałam teraz na oczy i to nie było takie fajne. Może bym się nauczyła, że trzeba się starać lepiej w szkole, czy w domu. A dziś nie potrafię mieć nawet swojego zdania, w pracy mogą mnie wykorzystywać jak im się podoba, nie umiem się bronić ani zawalczyć o swoje dobro i godność. 
Zastanawiałam się nad psychoterapią ale nawet tego się boję. 
Źle się z tym wszystkim czuje, powiedziałabym że jak śmieć nie człowiek. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niby ten rok 2019 był dobry, ale skończył się jak zwykle. Na początku roku zakochałam się, na końcu roku musiałam się odkochać moja wina, ztchórzyłam. Dostałam awans w pracy, teraz nie wiem czy dalej zostanę na tym stanowisku (może to dostać osoba po znajomosciach z szefem), rozstałam sie z przyjaciółką, to toksyczna osoba a ja dawalam sie jej wykorzystywać (w sumie to na plus powinnam zaliczyć). Mam takie wrażenie, że szczęście samo do mnie przychodzi, rzuca mi się pod nogi a ja je depcze. Co czuje? POCZUCIE WINY. Ale czy jestem winna? Nikt mnie nie nauczył jak powiedzieć chłopakowi ze sie w nim zakochałam, nikt mnie nawet nie nauczył się uśmiechać (jak sie uśmiecham to od razu słyszę w głowie tekst "i co się tak szczerzysz"). Nikt mnie nie nauczyl walczyc o swoje, nauczyli mnie ustępować ("to sie nie oplaca", "patrzcie jaka ambitna pani ze wsi", "urodzilas sie pod stolem to na stol nie wychodz"). Po co klamac ze ten rok byl dobry, po co walczyc, analizowac, terapie? Mam poczucie winy, że sie nie zmieniam i jest mi bardzo smutno.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam poczucie, że psychoterapia indywidualna nie do końca jest dla mnie. Jak skończy się pandemia, to chciałabym pójść na terapię płatną grupową, ale z drugiej strony się boję. Już raz odrzucono moją kandydaturę na terapię grupową, boję się, że sytuacja znów się powtórzy. Boję się znów doznać odrzucenia. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zrezygnowałam z terapii i dobrze mi z tym. Nie mam zamiaru kontynuować w przyszłości. Książki dotyczące psychologii będę nadal czytać, ale z mniejszą częstotliwością. Chcę się teraz skupić na innych aspektach mojego zdrowia. Mam kilka celów, które od lat czekają na realizację i czuję, że nadszedł odpowiedni moment, aby zacząć realizować porzucone plany. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj był ciężki dzień. Krewna trafiła do szpitala. Bardzo to przeżyłam. Moja odporność na różne wydarzenia życiowe jest taka niewielka. Jestem taka nieprzygotowana do życia. Obarczona bagażem nieistotnych doświadczeń, które są kulą u nogi. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zaczęłam nową pracę.. tęsknię za byłą pracą, tak miło mnie dziewczyny pożegnały.

Ale teraz szukam pracy na rano, bo popołudniami nie chcę pracowac

A co mnie przeraża.. śmierć mojej mamy i bliskich. 

że kiedyś dostanę wiadomość o ich śmierci.. lepiej żebym miała wtedy coś na uspokojenie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W tym roku zmarło dwóch kolegów,z którymi pracowałam kilka lat temu . Dzieliło ich...30 lat.Bo jeden zmarł jako 60cio,a drugi- jako 30 latek.Po części ( raczej sporej) wykończył ich alkohol.

Staram się - wiem, że to oklepany zwrot,ale- czerpać z życia jak najwięcej.Popełniać błędy, gafy, wygłupiać się,ale też pochylić nad kimś, przytulić,pomilczeć.Być sobą.

To jest dla mnie ważne.Być sobą bez względu na szepty i spojrzenia ludzi.Robić to,co lubię,a nie to,co WYPADA.

Nie wiadomo, kiedy mnie dorwie kostucha,nie myślę o tym w ogóle, aczkolwiek boję się śmierci.

Jednak-zanim się spotkamy -zamierzam ŻYĆ i cieszyć się tym,na ile potrafię.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

13 godzin temu, Maat napisał(a):

W tym roku zmarło dwóch kolegów,z którymi pracowałam kilka lat temu . Dzieliło ich...30 lat.Bo jeden zmarł jako 60cio,a drugi- jako 30 latek.Po części ( raczej sporej) wykończył ich alkohol.

Staram się - wiem, że to oklepany zwrot,ale- czerpać z życia jak najwięcej.Popełniać błędy, gafy, wygłupiać się,ale też pochylić nad kimś, przytulić,pomilczeć.Być sobą.

To jest dla mnie ważne.Być sobą bez względu na szepty i spojrzenia ludzi.Robić to,co lubię,a nie to,co WYPADA.

Nie wiadomo, kiedy mnie dorwie kostucha,nie myślę o tym w ogóle, aczkolwiek boję się śmierci.

Jednak-zanim się spotkamy -zamierzam ŻYĆ i cieszyć się tym,na ile potrafię.

Oooooo a takich co się zapiło to nie liczę. Teraz nawet jeden już na etapie końcowym jest.

Moja praca to głównie na obcowaniu z pijanymi się kręci. 

Ja to trzy razy kosy uniknąłem z wypadków. Raz mnie chciała bandyterka skończyć. To był okropny okres mojego życia. Wtedy to już miałem ochotę im w tym pomóc. 

Ktoś mi wtedy pomógł i życie uratował za co będę do końca życia wdzięczny. 

Bóg już tam dla dla tego człowieka luksusy ma przygotowane na bank.  

Staram się jakoś tam żyć. 

Co ma być to będzie. 

Poświęcam życie żeby pomóc innym jak tylko mogę. 

Ja to już praktycznie rzecz biorąc to nie jestem nikomu potrzebny więc to robię to dla tych  co moja wiedza będzie przydatna.

 Rodzice wychowali mnie jak mogli. 

Do dziś przychodzi mi taka myśl, że gdyby matka mnie zaraz po urodzeniu do wora wsadziła i wrzuciła do rzeki to by było z korzyścią dla wszystkich. 

Teraz to ani z kim porozmawiać ani nic. 

Wszystko takie bez celu i sensu. 

Dlatego innym ludziom chcę pomóc żeby im ułatwić coś w życiu. 

Przychodzimy na ten świat po coś.

Ja nie wiem po co ja tu jestem. Skoro żyję to coś do zrobienia jeszcze widocznie jest.

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×