Skocz do zawartości
Nerwica.com

NibyBlogForumowy który pisze franek_nowy


nowy_franek

Rekomendowane odpowiedzi

Witajcie.

Kiedyś pisałem, tzn próbowałem zacząć pisać jakiegoś bloga na necie, ale jakoś mi nie szło,

w sumie nie wiem po co, chyba po to by - jak wszyscy - podzielić się swoim życiem z innym,

anonimowo wyrzucić z siebie to co boli, co niepokoi, ew to co cieszy, bawi...

Ale odstąpiłem od tego pomysłu, chyba najbardziej dlatego, że widzę wszechobecną głupotę

ludzi na necie, brak zrozumienia dla piszących, wyśmiewanie się, zero empatii, chamstwo, kretynizm permanentny, itd,

nie ma więc sensu pisać nawet wg mnie tam gdzieś.

 

Forum to co innego jak zauważyłem, przynajmniej w większości przypadków są tu ludzie,

który rozumieją a przynajmniej próbują zrozumieć drugiego. Więc postanawiam, że będę tu pisać swoje opowieści.

 

W zasadzie nikt nie musi komentować, pisać czegoś, a jak ma pisać głupoty to wypad od razu :twisted:

 

To mój wątek i ja tu rządzę 8) no, znaczy rządzi administracja ale temat będzie mój :pirate:

 

W większości będą tu widnieć wpisy związane z uczuciami, raczej nieszczęśliwymi , emocjami, przeżyciami głównych bohaterów... Więc jeśli ktoś ma alergie to nie zmuszam do czytania.

Salam alejkum.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kolejny wieczór, kolejna noc.

F. miał już spać, ale jako że nie mógł zasnąć to włączył jeszcze raz kompa z nadzieją,

że w ten sposób odgoni złe myśli a i sen łatwiej nadejdzie i powieki same szybciej się zamkną.

Przejrzał kilka stron na necie , włączył muzykę na cały prawie regulator... w słuchawkach rzecz jasna,

bo cisza nocna obowiązuje. Luxtorpeda... Generalnie słucha F. zupełnie innego gatunku muzy

ale ostatnio ta kapela wpadła mu w ucho.

Głośna muzyka pozwala się o dziwno czasem wyciszyć , choć na trochę , a tego ostatnio potrzeba w życiu.

 

"W krainie nigdzie-nigdzie..." żyje nasz bohater ostatnio, w zasadzie czas i miejsce mogły by dla niego przestać istnieć.

Podobnie jak cały świat. Miał niedawno F. myśli by skończyć z tym życiem, ale publicznie nie można o takich rzeczach gadać,

bo będzie kolejne ostrzeżenie więc już bądźmy cicho.

Jedno w zupełności wystarczy, a i zawsze jakoś tak groźniej "człowiek" wygląda na takim forum jak ma ostrzeżenie ;)

 

Leki, które od jakiegoś czasu F. bierze chyba trochę działają. Trochę, tzn na tyle na ile mogą, odganiają myśli o śmierci chyba, ale niestety nic poza tym.

Nie zmienią przecież beznadziejnej rzeczywistości jaka otacza F. dookoła.

Oczywiście zdaje on sobie sprawę, że tak w zasadzie to jeszcze najgorzej nie jest,

bo wrodzone poczucie empatii pozwala mu zawsze dojrzeć to, że inni mają naprawdę gorzej,

ale z drugiej strony: złość na świat i brak kogoś blisko, kto by go zrozumiał nie pozwala mu za długo myśleć o innych,

a przeciwnie - kieruje coraz więcej jego myśli ku samemu sobie. No bo kto ma o nim myśleć teraz jak nie on sam.

 

"Ile tych chwil było kiedy, modliłeś się o podanie reki,

o przyjazną pomocną dłoń gdzieś obok,

o otuchy słowo, lek na problemy,

co myślałeś wtedy, gdy dotykałeś z bliska gleby".

 

Jest we F. dużo wspomnianej złości i żalu do świata o to, że teraz kiedy tak bardzo trzeba mu pomocnej dłoni,

gdy dotyka tej gleby nie ma kogoś obok, podczas gdy on sam zawsze starał się jak mógł tylko pomagać komu mógł, choćby rozmową i zrozumieniem.

Cóż, takie jest życie - myśli nieraz sobie.

Może to i dobrze, że tak myśli, bo to choć na chwile pozwala mu wziąć się w garść,

mieć to wszystko w d*pie i przestać się użalać nad sobą. Choć na chwilę - dotąd, aż kolejne złe myśli jego głowy nie wypełnią...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wieczorem siedząc przy kompie, na necie F. natknął się na kolejny głupi artykuł na temat związków.

Artykuł na jednym z wiodących portali internetowych traktował o braku czasu w dzisiejszych czasach,

o braku tego czasu dla najbliższych, w rodzinie, między dwojgiem bliskich ludzi,

którzy bliscy byli sobie kiedyś tylko, a dziś jedynie mijają się w domu a wiadomości do siebie (typu zrób zakupy, wrócę późno)

niekiedy zostawiają napisane na małych karteczkach, które przyklejają potem na lodówkę.

 

Od razu przypomniał się F. ostatni jego związek. Swoją miłość poznał na studiach, na których

-jak to na studiach - jest stosunkowo dużo czasu wolnego, można swobodniej nim dysponować

i poświęcać go drugiemu w ilościach często hurtowych. Po studiach F. przeprowadził się w rodzinne strony B. aby być przy bliżej niej,

jednak nie zamieszkali razem, tylko osobno. W zasadzie tak miało być i "po Bożemu" i po kolei i pies wie co jeszcze.

Faktem jednak stało się to, że F. i B. chyba nie tak wyobrażali sobie to bycie bliżej.

Wiadomo, inne otoczenie, inne zajęcia, problemy. Jedno miało prace, drugie było sfrustrowane tym, że jej nie ma.

Kiedy oboje ją już mieli cała sytuacja między nimi była już obrócona o 360 stopni, wspólny język gdzieś zaginął,

szlak trafił plany a coraz częściej pojawiały się pretensje i wzajemne obwinianie.

I myśli : jak w obliczu problemów na początku drogi życiowej myśleć o wspólnej przyszłości?

 

Czas jest czymś bardzo cennym dziś, nie da się go ani kupić ani tym bardziej cofnąć.

Ale bardzo szkoda, że nie da się go cofnąć. Na pewno F. inaczej by sie zachował

w pewnych sytuacjach, nie zaniedbał czegoś, coś zrobił, a nie unosił się "honorem",

żalem, zagniewaniem.

Czasem można przeczytać, usłyszeć wypowiedzi różnych ludzi, którzy mówią, że niczego

w swoim życiu nie żałują. Albo im pogratulować, że ich życie takie jest, poniekąd szczęśliwe,

albo krótko powiedzieć, że to banda hipokrytów noszących slogany na ustach.

F. bardzo wielu rzeczy żałuje, tego co zrobił czy właśnie tego co nie zrobił.

Niestety ma świadomość, że jego samoświadomość była i jest większa niż świadomość B.

jeśli chodzi o popełniane błędy. Oczywiście, że sama świadomość jeszcze nic nie daje,

niczego nie naprawi, ale jest zawsze początkiem - początkiem choćby do rozmowy,

spotkania, przytulenia, ponownie rozmowy, zrozumienia potrzeb i racji drugiego człowieka...

 

...a może F. jest w błędzie, może są typy ludzi, którzy za cholerę nie powinni się

z sobą wiązać, i oni oboje właśnie takimi typami byli?

Oboje byli z rodzin nie do końca normalnych mówiąc delikatnie, ale nie ma co już pisać

o jakichś tam DD. Faktem jest, że kiedy sie poznali - dużo o tym rozmawiali, właśnie o swoim

dzieciństwie, o swoich domach. Może to ich tak bardzo zbliżyło do siebie.. W sporej części

na pewno, ale zbliżyło tych dwoje też uczucie, które się narodziło gdzieś między tym wszystkim.

Z perspektywy czasu F. widzi, że zabrakło po prostu zwyczajnej rozmowy,

to co jest takie błahe - jest tak ważne w życiu dwojga. Nikt nie jest alfą i omegą by wiedzieć

co myśli i oczekuje druga strona. F. potrafił zamknąć sie w sobie, przemilczeć coś co go bolało,

gdyż myślał, że tak dla związku będzie lepiej. Ale nie było. Gdy jednak postanowił w końcu

mówić o swoich racjach , to napotykał mur, brak zrozumienia. Czasem myśli - czy wszystkie kobiety takie są?

-póki jest dobrze i facet milczy to jest ok, ale jeśli czegoś on chce to już dobrze nie jest?

Zapewne B. też czuła się nie raz tak, nierozumiana, F. ma tego świadomość. Dziś, kiedy jest za późno.

Gdyby mógł cofnąć czas, coś by zmienił, tak myśli, gdyby mógł...

 

-- 24 lip 2012, 23:02 --

 

Może to jednak jest wina tych "dzieci", które w nas siedzą? Jaką rolę odgrywa teraz w życiu F. jego

dzieciństwo , "dom" rodzinny pisany w cudzysłowie, rodzice? Czy należy to wszystko tym tłumaczyć

i poniekąd tak demonizować te syndromy DD'owe ?

F. ma świadomość, czego brakowało w jego dzieciństwie, nawet gadał o tym kiedyś z panią psycholog na terapii,

jakieś dwa lata temu... I doszli do wniosku, że zawsze brakowało poczucia bezpieczeństwa, stabilności,

a zamiast tego był strach przed ojcem, zbyt mało mądrej miłości, czułości i innych takich. Dlatego teraz F.

jest osobą, która świadomie bądź nieświadomie za cel postawiła sobie szukaniu w życiu tego właśnie.

Nigdy nie były ważne dla niego kasa, wypasiona fura, chata itp gó#na , a jedynie żeby było co zjeść i gdzie spać,

ale zza to kochać i być kochanym.

Z kolei ten minimalizm nigdy nie podobał się B., zresztą - nic dziwnego może w tym nie ma, dziś większość

kobiet myśli tak samo, szukają samca alfa, który jest silny, ambitny itd, inna sprawa że je potem taki jeden

z drugim po łbie leje ale one nie odejdą.

Dziecko siedzące we F. zawsze najbardziej zwracało uwagę na to co niewidoczne, na uczucia, ew na to co

"słyszalne", czyli słowa, bo chyba każdy chce wiedzieć, że jest ważny, kochany, etc, każdy tez chce widzieć drobne gesty,

czuć bliskość przytulenia, dotyku itp.

Tego często F. w związku brakowało. Ale czy brakowało bo było za mało , czy brakowało

bo "wewnętrznemu dziecku w nim siedzącemu" zawsze będzie tego brakować, będzie mało tego ? Raczej to pierwsze jednak.

Bo mimo wszystko to mężczyzna ,który też rozumie, że w życiu poza okazywaniem uczuć trzeba jeszcze

coś innego robić, myśleć o przyszłości itd. Ale zawsze podstawą w związku chyba powinno być to co między ludźmi?

 

Niestety samotność w związku to problem sporej grupy ludzi, częściej pewnie dotyka kobiety,

ale jak widać - nie tylko. Ktoś, kto nie zna konkretnie danej osoby będzie to tylko trywializować

i racjonalizować. Ale nie ma po co.

Czasem nachodzi F. myśl, że po prostu życie jego nie mogło się ułożyć inaczej

i nie wierzy, że inaczej ułożyć się może.

 

-- 25 lip 2012, 22:13 --

 

Dziś będzie o tęsknocie.

Ogólnie w życiu F. są dni złe i jeszcze gorsze. Dlatego nienawidzi pytań typu : jak tam?, jak leci?,

co słychać? -g#wno słychać, ch**owo słychać...

Źle słychać. Nienawidzi takich rozmów, zwłaszcza jeśli trwają dłużej niż jest potrzeba - sztucznego

uśmiechania się i udawania, że życie jest fajne.

Nie jest fajne już od jakiegoś czasu i nic nie zwiastuje by było inaczej.

F. ciągle i nieprzerwanie tęskni za B., i za cholerę nie może nic z tą tęsknotą zrobić.

Miało to wszystko minąć a nie mija, więc jak to jest - myśli sobie. Z drugiej strony chyba już "polubił"

to dziwne uczucie, pustkę i bezsens jaki towarzyszy mu każdego dnia.

Faktem jest, że człowieka można łatwo zabić, ale można też przyzwyczaić to wielu rzeczy,

do życia w skrajnych warunkach, o kromce chleba, czy spania w kartonie, więc tym bardziej

takie problemy uczuciowe to prawie nic w porównaniu z całym złem tego świata.

 

Ale co z tym światem, dla niego świat mógłby nie istnieć. Jego świat rozpada się każdego dnia gdy rano

budzi się i uświadamia sobie, że to wszystko nadal trwa, że kolejny dzień jakoś trzeba przeżyć,

jakoś pchać ten wózek do przodu, jakoś funkcjonować by nie zwariować.

Tylko jak.

Jest pusto. Pusto wewnątrz. Wszystko co było we F. najlepsze było w jego sercu, które oddał jednej osobie.

Nie wie jak ma żyć, nie wie po co, nie widzi sensu. W sumie jego warunki bytowe nie są najgorsze,

przy odrobinie pomysłu na życie dało by się wszystko jakoś sensownie poukładać... Tylko po co,

po co i dla kogo. Patrząc na inne dziewczyny F. widzi w większości tylko pustaki, z którymi nie da sie pogadać,

albo co najwyżej koleżanki, może i fajne ale tylko koleżanki, z którymi nigdy nie będzie nic go łączyło,

bo nie ma takiej możliwości. Jedyna która miała być na zawsze jest daleko i to co było już nie wróci.

 

Najgorsze są dni, kiedy F. myśli sobie, że już sobie radzi z tym, że uspokaja myśli, przestaje tęsknić.

Wtedy musi sie coś stać, np. B. przyśni mu się w nocy. Jasne , sny to głupota i nie trza w nie wierzyć.

Ale są one na ogół tak realne , że po przebudzeniu uczucie pustki jest jeszcze większe, czuje się tak,

jak by to serce ktoś mu wyrwał, zdeptał, skopał i wywalił gdzieś w pierony. A potem jak psa rzucił w kąt.

Wiele by wtedy i nie tylko wtedy F. oddał za to, za to żeby B. była blisko. Teraz oddał by wiele, a kiedyś

nie mógł się z nią porozumieć. Ale winić za wszystko siebie nie zamierza, o nie, nie idealizuje jej i wie,

że to co było złe to nie tylko jego wina. Ona też nie była ok, ale mimo to chciałby by nadal była.

Chciałby by wróciło to wszystko co złe, bo wtedy też wróciło by to co dobre. Chyba...

 

Kilka dni temu zadzwonił do niej wieczorem. Miała akurat chwile, więc porozmawiali, godzinę czy trochę ponad.

Gadali o wszystkim i niczym, sporo tez milczeli. Kiedyś gdy było jeszcze dobrze, też potrafili milczeć

przez telefon, ale było to milczenie dobre, milczenie wypełnione ciepłem i obustronnym uczuciem,

oraz nadzieją na to, że za jakiś czas się zobaczą. Teraz już tego nie było, a już na pewno było mniej.

Bo może F. ciągle w to wierzy, że kiedyś jeszcze będzie jak dawniej, choć jest to teraz niemożliwe.

Raczej nie, ale pomarzyć można. Przez tą godzinę rozmowy znów czuł przez chwilę, jak by byli blisko,

w ich słowach nie było złości już, było trochę uśmiechu, trochę normalnej ludzkiej rozmowy,

oboje starali sie chyba nie mieć już pretensji o nic... Było dobrze.

Niestety nie można przez telefon gadać w nieskończoność.

Potem znów nastała pustka.

Dziś najchętniej też by zadzwonił, choćby po to by usłyszeć jej oddech, czy cokolwiek. Ale nie może,

nie może tak w jej życie ciągle się wpieprzać... Może chociaż sms'a wysłać... też nie, lepiej nie.

 

Jak odzyskać tą część siebie, którą sie komuś oddało? Jak odnaleźć siebie w tym całym bajzlu, który się

zrobił? Tego F. nie wie.

Jest cholerna pustka i nie tylko samotne wieczory są najgorsze, najgorsze są całe dni, tygodnie, miesiące

bez niej. Lepsze są noce bo wtedy się nie myśli. Albo te gdy przemierzając płaskowyż sennych mgieł

F. spotyka gdzieś tam pośród nich B.

 

-- 25 lip 2012, 23:54 --

 

Nie minęło wiele czasu od tego jak F. skończył pisać wcześniejszy wpis, a w telefonie przyszedł sms.

Ona się odezwała. Chyba F. ściągnął ją myślami. Pierwszy kontakt z jej strony od wielu miesięcy.

W sumie nic wielkiego, tylko pytanie - czy wszystko w porządku?, takie których F. nienawidzi...

 

Ale zamiast się wku^*iać - on sie ucieszył. W sumie nie wiedział z czego, bo to mało znaczący sms,

znaczący tyle co nic, koleżeński. Ale bardzo go poruszył, jak nic innego ostatnio, chyba tylko jak ta rozmowa

sprzed kilku dni.

F. wie, że takie kontakty nie są dobre, jeśli sie ludzie rozstali to nie ma sensu gadać z sobą, tym bardziej,

jeśli ktoś coś do kogoś nadal czuje. A czuje. Dla niego ona nadal jest wszystkim

co najlepsze go spotkało w życiu.

Dzięki lekom chyba - już dawno nie spływała żadna łza po jego policzku, ale tym razem jedna poleciała.

Albo dwie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

WOW!!!!!!! :shock: Ale super ten niby-blog nowego_franka.!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Jestem pod wrażeniem, npr!!!!!!!!!!!!!!!!!

 

-- 28 lip 2012, 10:40 --

 

A tak na poważnie, to powiem tak... bardzo merytorycznie :D : jestem zdania, że wszystko co pozwala nam się uwolnić od trudnych emocji, albo choć w małym stopniu przynosi ulgę w ich odczuwaniu, jest godne pochwały. Dlatego chwalę Cię nowy_franek :105:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Znów o tęsknocie i samotności? Nie, wieczorem będzie o tym...

 

Teraz o życiu.

 

"Chyba każdy czasem zadaje sobie pytanie: po co ja żyje?, jak jest sens tego istnienia?

Człowiek dziś jest a jutro go nie ma. Niestety taka jest prawda, o której niestety zapominamy,

nie pamiętamy, wolimy nie pamiętać, gdzieś pośród codziennych spraw, trosk życia takich jak

niezapłacone rachunki, czy zakupy do zrobienia - umykają nam takie myśli.

Oczywistym jest, że nie można ciągle o tym myśleć, bo by człowiek zwariował, nie robił nic,

tylko siedział i czekał na śmierć.

Ale każdy coś robi. Dla kogo?

Jedni żyją sami, są bądź nie są samotni - ale wszystko robią dla siebie, inni mają bliską osobę,

drugą połówkę i większość robią z myślą o niej. Potem na świat przychodzą dzieci i rodzice

wszystko co robią, robią z myślą o nich. Dbają o nie, kupują różne dobra by zapewnić im

przyszłość. Wszędzie jednak nieuchronnie i bezustannie zegar odmierza czas, który wszystkich zaprowadzi

do jednego. Jaki jest sens naszego życia?

Żyjemy po to by cieszyć się życiem i dać potem taką szansę drugiemu. Życie dla kogoś i z kimś

jest piękną rzeczą, to właśnie naszemu życiu nadaje sens. Człowiek samotny dziwaczeje,

mieszają mu się priorytety, lub całkiem zanikają. Jest bez sens.

Każdy normalny człowiek w pewnym momencie życia musi odpowiedzieć sobie na takie pytania:

czy chce być sam, czy nie chce, do jakiego życia jestem stworzony, czy do życia w małżeństwie,

czy może w kapłaństwie, a może do bycia samemu?

Bycie samemu nie przekreśla jeszcze wszystkiego, nie determinuje tego, że człowiek sam - musi być samotny.

Ale prawda jest taka, że mając nawet 1000 znajomych na "fejsie", 100 koleżanek i kolegów w realu,

kilku bliższych przyjaciół na codzień - możemy czuć sie samotni.

Bo gdy każdy z nich pójdzie do swoich domów, rodzin, ukochanych drugich połówek - zostajemy sami ze sobą.

 

Internet może być dobrą rzeczą, jeśli umie się go wykorzystać. Np takie forum: pozwala pogadać z osobami

mającymi problemy podobne do naszych, choć trochę starającymi się zrozumieć. Pozwala poczuć się komuś

choć przez chwile potrzebnym gdy można służyć radą, czy choćby wyrazić własne zdanie w dyskusji.

A ludzi potrzebujących tu nie brak: niedoszłych samobójców, osób tęskniących za kimś, płaczących po rozstaniach,

osób z rodzin patologicznych szukających jakiejkolwiek uwagi ze strony drugiego człowieka;

inteligentnych i wrażliwych chłopaków, którym w życiu nie układa się z dziewczynami, czy pięknych dziewczyn

mających problemy w relacjach z chłopakami, czy w domu...

Każdy ma jakieś problemy, dlatego każdemu trzeba starać się pomóc bo i my takiej pomocy potrzebować

kiedyś możemy. Zawsze lepiej powiedzieć dobre słowo, które doda otuchy niż ostre jak brzytwa, które tylko

zdołuje jeszcze bardziej i zrani osobę i tak już przez życie zranioną. Nigdy nie wiemy do końca kto jest

po drugiej stronie, czy właśnie nie stoi nad przepaścią lub z żyletką w ręku nie pisze ostatnich swoich postów.

Uważajmy więc i bądźmy tacy, jakimi chcielibyśmy żeby byli dla nas inni".

 

To było słowo na niedzielę, autor : nowy_franek , ew. franek_nowy (w tekstach występujący jak F.),

a czytałaś/czytałeś ten tekst Ty sam(a).

Dziękuję.

 

-- 29 lip 2012, 23:23 --

 

Noc.

Trzeba iść spać.

B. śni się F. od czterech nocy, to już przestaje być zabawne. Każdego następnego dnia gorzej jest

wstać z łóżka i wytrzymać ten kolejny dzień.

Jest pustka, poczucie osamotnienia destabilizuje jego życie i coraz bardziej i bardziej daje się we znaki.

Jest ogromna tęsknota i brak wiary w to, że jeszcze spotka go w życiu takie szczęście jak kiedyś.

F. jest nieszczęśliwym człowiekiem.

 

-- 30 lip 2012, 08:58 --

 

Znów myśli samobójcze.

 

-- 30 lip 2012, 09:20 --

 

Jest bardzo źle.

 

-- 30 lip 2012, 09:25 --

 

Ch*# z tym wszystkim.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Naprawdę dobrze Ci idzie pisanie, to Twój pierwszy blog i tego typu teksty? Pytam, bo sama w zasadzie od dziecka lubię pobazgrolić i fajnie wiedzieć, że wśród DDD/DDA, którym przecież i ja jestem, też tacy są:)Czasami też miewamciężkie dni, wtedy myślę, że dobrze by było jak by mnie nie było...człowiek jednak ma w sobie głęboko nadzieję, że los się odmieni i jeszcze będzie fajnie, i trwa dalej. Skoro spotkałeś jedną taką kobietę, to spotkasz i drugą.

Pozdrawiam cieplutko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

... :-|

a ja cały czas pytam Boga jak to jest..

jest tyle osób o wrażliwym , dobrym sercu, o podobnych marzeniach, wartościach..

i czemu tak trudni im się "spiknąć"??

 

tzn ja - nie chciałabym zapeszyć - mam do czynienia dość blisko- jak na mnie- z Kimś mi podobnym, wręcz bardziej niż podobnym, ale jak będzie? czy zadane wcześniej rany pozwolą na stworzenie czegoś nowego? pięknego? szlachetnego?

 

innego od zalewającego nas zewsząd zakłamania, od gry pozorów tak obecnej dokoła.. tego nie wiem..

w zasadzie nie wiem nic..

bo może to moje urojenia?

 

---------------------------------

F. trzymam za Ciebie kciuki

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

O F. martwić się nie trzeba, to on zawsze martwi się o ludzi, którzy potem i tak zostawiają go samemu sobie.

Ale miło wiedzieć, że na necie jest ktoś to też pamięta, dziękuje;)

 

 

Czasem jest tak źle, że chce się płakać, chce się o tym pisać. A czasem jest tak kiepsko, że nawet łzy nie lecą

a i pisać ciężko...

 

Ciągle żywy choć dobrze nie jest;

blog wróci do pełnej redakcji niebawem.. Miejmy nadzieję.

 

PS. Cieszę się, że obrazki się podobały :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oczywiście, że sama świadomość jeszcze nic nie daje,

niczego nie naprawi, ale jest zawsze początkiem - początkiem choćby do rozmowy,

spotkania, przytulenia, ponownie rozmowy, zrozumienia potrzeb i racji drugiego człowieka...

zgadzam się

coś widzę, że chyba ci żal że się rozstaliście z B?

 

-- 03 sie 2012, 13:01 --

 

O F. martwić się nie trzeba, to on zawsze martwi się o ludzi, którzy potem i tak zostawiają go samemu sobie.

Może F niepotrzebnie daje się wykorzystywać i powinien pomyśleć czasem o sobie?

 

-- 03 sie 2012, 13:20 --

 

btw:bardzo mi się podoba ten blog

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Fajnie przeczytać, że ktoś choć trochę się stęsknił za mną... wiadomo, że to tylko net, ale to zawsze jest miłe...

i w ogóle. Dziękuje. To wiele znaczy.

 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

 

 

O lekach, o lękach, o życiu...

 

Leki chyba trochę działają, bo myśli o zabiciu się gdzieś na parę dni opuściły F.

To dobrze, choć jasne, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. Mniej myśli o zabiciu się,

ale tyle samo o bezsensowności tego życia. Cóż, ciągle żywy, ciągle tak samo beznadziejnie...

 

Leki trochę działają również na agorafobię, którą ma F., a której gdzieś kiedyś się nabawił.

Jakiś czas temu pójście do zwykłego osiedlowego sklepu było koszmarem a teraz jest poprawa,

bo nawet F. uśmiecha się do pani sprzedawczyni jak kupuje coś ;)

 

Ta fobia to prawdziwe cholerstwo. Jak F. sięga pamięcią to wszystko zaczęło się w dzieciństwie,

kiedy to w podstawówce wybrał się na mszę do kościoła, bodajże na zakończenie roku szkolnego.

Niewyspany i bez śniadania wcześnie rano stał na końcu kościoła aż w pewnym momencie:

ciemno przed oczami i baaach! gleba. Matka z innymi wyniosła go na pole.

 

Potem było chyba lepiej, były uroczystości jakieś , występy publiczne, niby było ok...

Wszystko zaczęło wracać, lub raczej - wychodzić na wierzch- po pójściu do szkoły średniej.

F. nie raz (zależnie od przedmiotu i nauczyciela) czuł się okropnie odpowiadając na forum klasy,

wręcz trząsł się. Czasem, gdy grupa była mniejsza i nauczyciel na luzie - było ok,

ale na ogół było źle...

Podobnie na studiach - samo siedzenie na wykładach, gdy było 100 osób na auli - masakra.

F. zawsze siadał na obrzeżach albo na końcu, ściana obok lub za plecami zawsze dawała schronienie,

to chore i głupie ale tak było. Podobnie w kościele - zawsze na końcu, z tyłu, pod filarem, pod ścianą,

czy w innym zabunkrowanym miejscu. To wszystko stawało się obłędem nieraz.

Nikt o tym nie wiedział w zasadzie. Nawet dziewczyny z którymi miał do czynienia. Dopiero gdy F. poznał

B. - wiedział, że w końcu musi jej powiedzieć, w końcu planował się jej oświadczyć, a ślub jak wiadomo

na ogół bierze się przed ołtarzem w kościele. Na samą myśl F. nie czuł się gorzej.

 

B. starała się jakoś to rozumieć ale czasem po prostu nie mogła, bo tak jak najedzony nie zrozumie

głodnego, tak ktoś, kto nie ma takich irracjonalnych problemów nie zrozumie tego, kto takie

problemy ma.

F. na studiach sporo ćwiczył, dbał o siebie, trenował sztuki walki... W pewnym momencie postanowił

wskoczyć na dietę, która w połączeniu z treningami nieźle go osłabiła. I znów: niewyspanie, jakaś msza

w akademickiej kaplicy, duszno i... sruuuu... Wstyd jak cholera, bo każdy widział. Dobrze, że B. było blisko,

to jakoś pozwoliło mu się z tym uporać, choć od tej pory znów lęki powróciły, przeniosły się na miejsca

takie jak hipermarket czy bank.

Myśląc o ślubie F. postanowił iść do lekarza w końcu i brać jakieś leki. Aby taka terapia zaczęła działać

trzeba nie rzadko wielu miesięcy, które jednak nie upływały w spokoju, życie F. i B. zaczęło się komplikować

do tego stopnia, że przestał on brać te prochy, po prostu rzucił w cholerę to...

 

To okropna fobia. F. wolał by się chyba bać np pająków, niż miejsc typu kościół :/ Tymczasem pająki

to on zjadał nieraz w życiu na oczach innych ;) a i po nocach nie raz na cmentarz zdarzyło się pójść

na spacer...

Taki czubek...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×