Skocz do zawartości
Nerwica.com

Moja historia i prośba o POMOC


DddMan

Rekomendowane odpowiedzi

‘Twój ojciec jest alkoholikiem.

 

Nie jest, on nigdy nie nadużywał alkoholu!

 

Twój ojciec jest alkoholikiem.

 

Nie jest! On jest wrogiem alkoholu!

 

Twój ojciec jest alkoholikiem, albo nawet gorzej niż alkoholikiem.

 

Zamilkłem. I tak na 20 lat.’

 

 

Przez prawie 20 lat psychiatrzy, psycholodzy, znachorzy, nawet duchowni kluczyli po mojej osobowości bez zadawalających dla mnie rezultatów.

 

‘Jeśli jestem psychicznie chory, śmiało przypnijcie mi tę łatkę, a ja się będę leczył na głowę’.

 

 

Depresja? – niektóre cechy tak, więc brałem tony przeróżnych leków. Ale czy tak się zachowuje człowiek z depresją? Specjaliści kiwali głową przecząco.

 

CHAD? – niektóre cechy tak, więc brałem tony przeróżnych leków. Ale czy tak się zachowuje człowiek z CHAD? Specjaliści kiwali głową przecząco.

 

BPD? - niektóre cechy tak, więc brałem tony przeróżnych leków. Ale czy tak się zachowuje człowiek z BPD? Specjaliści kiwali głową przecząco.

 

 

Przyszedł czas na psychoterapię, zarówno indywidualną jak i grupową. Tylko w jakim kierunku? Ano w nijakim.

Od lepienia figurek i robienia pajacyków z osobami upośledzonymi (przepraszam za szczerość, absolutnie nie mam zamiaru nikogo urazić, szanuję każdego), poprzez opisywanie swoich uczuć na kartkach, po medytacje i naukę oddechu. Co ja tu do diabła robię?!

 

 

Zacząłem działać na własną rękę. Czytałem specjalistyczne książki i próbowałem odpowiednio zaszufladkować swoje ‘odchylenia’. Nastawiałem sobie setki diagnoz, ale tak naprawdę, podobnie jak specjaliści, kiwałem głową – tak naprawdę nie wiem co mi jest. Oczywiście nie czytałem rozdziałów dotyczących DDA w myśl: ‘mój ojciec nie jest alkoholikiem’. Co jest zresztą prawdą.

 

Pomagam ludziom w potrzebie, zaczepiam bezdomnych, bo chcę po prostu porozmawiać, staję w obronie tych odrzuconych i słabszych … No wariat!

Ok., chociaż trudno mi się z tym pogodzić, jestem wariatem! Inny niż wszyscy, bo nie śmieję się z kawałów, bo unikam spotkań towarzyskich, bo lgnę jak magnes do tych poszkodowanych przez los.

‘Z nim (tzn. ze mną) nie pogadasz’ – tak słyszałem od wielu byłych znajomych. To fakt, nie pogadasz ze mną o tym, jak kogoś wyrolować, nie pogadasz ze mną o tym ile panienek zaliczyłeś w ciągu ostatniej imprezy itd (spokojnie, jestem hetero-). Jasne, że można o tym rozmawiać, ale czyż nie jest to płytkie?

 

W końcu staję się łakomym kąskiem dla różnych sekt. ‘Skoro nikt Ci nie pomógł, to Bóg Ci pomoże’ – tak z reguły mówili. Czyżby? To ta pomoc polegałaby na tym, że się do Was przyłączę, a przestanę być ‘wariatem’? Nie wierzę Wam. W Boga wierzę, jestem, o ile można to tak nazwać, niepraktykującym katolikiem.

 

I tak stałem się pustelnikiem unikającym ludzi (ludzie mnie męczą). Człowiek, przed którym przyszłość stała otworem (nie chwaląc się, byłem najlepszym uczniem – do czasu mego buntu, wygrywałem wiele konkursów, wielu nauczycieli widziało mnie w przyszłości ‘kimś’ itd, przepraszam za może brak skromności), z wieloma zawodami (mimo że mam wyższe wykształcenie, to uważam, że dyplom mgr to żadne osiągnięcie), to dzisiaj jestem zwykłym prostym robotnikiem, a jak się wygadam o swoich zawodach, to znajomi z pracy pukają się w czoło mówiąc: ‘to co Ty tutaj robisz?’

 

Wiem, wiem, łapię się na tym nawet teraz, ale jeszcze raz przepraszam za może brak skromności.

 

 

‘Twój ojciec jest alkoholikiem, a nawet gorzej niż alkoholikiem’ – to mi nie dawało spokoju. Mimo że nienawidzę ojca za to co zrobił mi i mojej mamie, faktycznie nie był i nie jest alkoholikiem. Zacząłem czytać o DDA i DDD, czyli tematów których unikałem jak ognia. To nie może być prawdą! Ja chyba śnię!

 

Dopiero po 20. latach błądzenia po swojej osobowości, mimo że żaden psychiatra, psycholog czy inny znachor mi nie pomógł, odkryłem (chyba tak to można nazwać) co mi jest.

 

Dopiero po 20. latach zrozumiałem te słowa: ‘Twój ojciec jest alkoholikiem, a nawet gorzej niż alkoholikiem’. A wypowiedziała je osoba (żaden psychiatra, czy psycholog), która wiedziała, że w domu mamy potwora, nie człowieka.

 

 

Dziś już wiem, że prawdziwym problemem u mnie wcale nie są cechy depresji, CHAD, czy BPD.

Dziś już wiem, dlaczego często nadmiernie przepraszałem (i robię to niestety nadal), dlaczego moimi kolegami zazwyczaj byli DDA, dlaczego wynosiłem z domu żywność i dawałem bezdomnym, dlaczego uciekałem z domu, dlaczego wolałem nadstawiać swoje ciało, byleby tylko ojciec nie katował Mamy, wolałem żeby ojciec mnie bił niż Mamę (tylko nie pomyślcie, że jestem masochistą), dlaczego stale oczekiwałem aprobaty (ojciec mnie nigdy nie pochwalił, wręcz nadmiernie ganił), dlaczego dziewczyny – po kilkumiesięcznych związkach – ode mnie uciekały nie umiejąc sprecyzować co było nie tak.

 

Dziś już wiem, dlaczego rozpoczynałem tyle ciekawych przedsięwzięć, i absolutnie niczego nie dokończyłem.

 

Dziś już wiem, dlaczego prowadzę pustelniczy tryb życia, dlaczego jestem – mimo wielu nieudanych związków – starym kawalerem (jestem po 30-stce), dlaczego zupełnie nic nie osiągnąłem, dlaczego mam tak niskie poczucie własnej wartości (o ile jeszcze można mówić o jakiejkolwiek wartości poza tanią siłą roboczą).

 

Dziś już wiem, dlaczego tak bardzo nienawidzę ojca, mimo że byłem mu wierny jak pies.

 

Dziś już wiem, że jestem DDD …

 

 

Od kilku miesięcy czytam to forum. Długo przymierzałem się do opisania swojej historii, aż w końcu coś pękło. Moja historia może się Wam wydawać zbyt ogólnikowa. Choć może i ogólnikowa, to jest w pełni szczera i prawdziwa. Celowo nie wgłębiałem się w szczegóły tyraństwa mojego ojca. Po pierwsze: nie jest on tego wart, po drugie: gdy opowiadam o ojcu, to towarzyszą temu skrajne emocje (od płaczu po niepohamowaną złość), a po trzecie: nie oczekuję żadnej litości i frazesów: ‘weź się w garść’, inni mają gorzej niż Ty i żyją’ itp.

 

Oczekuję tak niewiele, a jednocześnie tak wiele: zrozumienia i … pomocy.

 

Dziękuję za przeczytanie.

 

 

 

Wiem, że muszę działać, bo zgnuśnieję w swym pustelniczym życiu. Chcę do ludzi, ale boję się odrzucenia. Wiem, że powinienem jak najszybciej podjąć terapię, ale nie stać mnie na płatną, więc jestem zainteresowany bezpłatnymi mitingami

 

Dotarłem do adresów bezpłatnych mitingów, ale mam obawy, bo wszystkie są w salkach katechetycznych, a z Kościołem Katolickim, to ja trochę na bakier jestem, a poza tym mam obawy co do prowadzących (przepraszam, ale jestem bardzo zdystansowany do porad duchownych). No chyba, że przewodnikiem mitingów jest osoba świecka, a Kościół tylko użycza miejsca, to przepraszam za uogólnienie. A może w ogóle nie ma przewodnika?

Tak, czy siak, potrzebuję osoby kompetentnej nie próbującej w domyśle przemycić wartości chrześcijańskich, które nota bene bardzo szanuję.

 

 

 

 

Na koniec spytam wprost.

 

Mimo że jestem nowy na forum, to przymierzałem się do spotkania z Wami (zlot), ale nie czułbym się komfortowo, a czułbym się nieswojo, więc może ktoś chciałby się ze mną bezinteresownie spotkać i najzwyczajniej porozmawiać?

 

Interesują mnie tylko osoby z DDD/DDA, a jakby znalazł się ktoś po terapii (zakończonej sukcesem) to byłoby po prostu super. Mam wiele pytań.

 

Owszem, napisałem że unikam spotkań z ludźmi, gdyż mnie męczą, ale sami wiecie, że tylko DDA/DDD w pełni zrozumie drugiego DDA/DDD.

 

 

 

 

Wszelkie porady mile widziane.

 

Z niecierpliwością czekam na odzew.

 

 

Nie żegnam się (bardzo tego nie lubię), a po prostu myślami jestem z Wami.

 

 

DDDMan z Warszawy

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj polakita,

 

Dziękuję za odzew.

 

Przeglądnąłem Twoje posty od stycznia br. i nieśmiało przypuszczam, że też szukasz swojej, że tak to wyrażę, głównej diagnozy. I tak podejrzewasz u siebie m. in. fobię społeczną, teraz DDD. A jak jest? Nie wiem, Ty doskonale wiesz, a przy wgłębianiu się w swoje najskrytsze zakamarki osobowości potrzeba nie lada odwagi i zupełnej szczerości, przede wszystkim względem siebie. Doskonale sobie zdajesz sprawę, że przed sobą (przed własnym 'ja', 'ego', itd.) nikt nie ucieknie.

 

Chciałbym też napisać o elementach duchowości, bo też pisywałaś na te tematy. Mimo iż, poza najzwyklejszymi modlitwami, nie odprawiam żadnych religijnych rytuałów (np. brewiarze, ot forma modlitwy), to mam chyba zbliżone pojęcie Boga do Twojego. Znaczy to tyle, że również uważam, że mamy wolną wolę, a nie jesteśmy odgórnie 'naznaczeni' i - albo zbawieni, albo potępieni. Taką postać religijnej schizofrenii próbują lansować różne sekty: 'oddaj się tu i teraz Bogu, a będziesz tu i teraz zbawiony, twoje życie się momentalnie zmieni'. Trochę szkoda mi tych młodych ludzi, że tak próbują manipulować innymi i werbują w najprostszy, bo emocjonalny sposób. A gdy próbuję (czasami zaczepiają mnie przy M Centrum) z nimi rozmawiać merytorycznie i ostudzić ich emocjonalny zapał, to ich argumenty szybko się kończą. Przepraszam za off-top.

 

 

Przejdę może do merituum.

 

Od zawsze pragnąłem, by moim lekarzem (czy psychiatrą, czy psychoterapeutą) była osoba, która również skutecznie pokonała czy to depresję, czy jakieś lęki, a teraz DDD/DDA (to tak chronologicznie). Szybko spotkałem się ze srogim sprzeciwem: ‘to chirurg, który składa pacjentowi połamaną nogę, sam musiał mieć ją kiedyś złamaną?’ Oczywiście, że nie.

Tu mamy do czynienia jednak z psychiką. Nie interesowało mnie szablonowe leczenie, zamulanie lekami swoich emocji (oj natury się oszukać nie da), choć pokornie zażywałem przeróżne. Interesowało mnie jedno: szczere i proste oddanie się pacjentowi przez lekarza (w hołdzie: lekarz dla pacjenta, a nie pacjent dla lekarza). To jest chyba prostsze niż mogłoby się wydawać: nie traktuję cię przedmiotowo (jako x zł za wizytę lub 15 minut w NFZ) ale osobowo. Marzenia …

Często na pierwszych wizytach padało pytanie: ‘czy ojciec lub matka nadużywają alkoholu’? Oczywiście, że nie. Nie tyle nie nadużywają, co w ogóle nie używają. I następne pytanie. Tak jakby wręcz na złość omijano syndrom DDD. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem.

 

Wizyty od profesorów dr hab. do wręcz nie lubianych i nie polecanych psychiatrów ze zwyczajnym tytułem mgr Absolutnie nie szufladkuję i nie mam zamiaru nikogo urazić, zdyskredytować czy zniechęcić. Chyba nie trudno się domyślić, że ciągnęło mnie właśnie do tych – w opinii innych pacjentów – najgorszych. Może to śmieszne i niepoważne, ale najłatwiej było mi się otworzyć przed tymi ‘najgorszymi’.

Byłem szczery do bólu (oprócz oczywiście opowiadania o moim ojcu – byłem patologicznie od niego współuzależniony, o czym później). I tak przez sporo ładnych lat chodziłem na wizyty do niego, póki nie przeszedł na emeryturę, a prywatnie nie przyjmuje. Już na sam jego widok czułem się zdrowszy, pewniejszy. Oczywiście mu o tym powiedziałem. Spytałem go, co sprawia, że mnie tak do niego ciągnie, mimo że pacjenci uważają go za trudno dostępnego i zamkniętego w sobie. Nie zapomnę jego słów, postaram się jak najwierniej odtworzyć: ‘Widzi Pan, właśnie taka jest psychiatria. Jednemu pacjentowi pasuje renomowany profesor, innemu zwykły szeregowy. Dobra diagnoza i właściwe leczenie to część sukcesu. W relacji pacjent – lekarz, musi być to coś, najprościej nazywając zaufaniem. To coś.’

 

 

Teraz może kilka słów o psychoterapii.

 

Była, i indywidualna i grupowa. Opiszę te, które dobrze pamiętam. Przeważnie miałem postawę roszczeniową i doprowadzałem do wypieków na twarzy wydającą się być zaangażowaną w swoją pracę jedną z psychoterapeutek, która telefonicznie zapewniała, że na pewno sobie ze mną poradzi. Niestety pękła już na starcie.

 

Była i taka, która kasowała mnie za samo mówienie w myśl: wygadaj się, powiedz jak najwięcej, ja poznam twoje problemy i coś wymyślimy. Po kilku wizytach zorientowałem się, że lepiej byłoby postawić wino bezdomnemu i jemu się wygadać niż płacić grube setki przysypiającej starszej pani.

 

W końcu państwowo. Była młoda, zgrabna i seksowna, a na spotkania ubierała się wręcz wyzywająco. Podjąłem rękawicę. Ale z czasem spotkania zaczęły mnie po prostu nudzić. Na odchodne podziękowałem i powiedziałem (przepraszając za szczerość), że ‘bardziej patrzyłem na panią jako na ‘superlaskę’ niż na psychoterapeutkę, bardziej widzę panią jako modelkę niż psychoterapeutkę’.

 

I kolejna, która szczególnie utkwiła mi w pamięci. Też młoda i zgrabna. Na spotkaniach kokietowała, nie wiem czy jej wpadłem w oko, czy też był to element psychoterapii. Mówiła prosto i bardzo bezpośrednio, choć z wyraźnym – zresztą chyba słusznym – dystansem. Bardzo wiele jej przekazów utkwiło mi w pamięci. Niestety przeprowadziła się (nie wiem gdzie).

 

 

Co do psychoterapii grupowych, to były dwie.

 

Pierwszą nazwałbym mieszanką wybuchową. Lepienie figurek, robienie pajacyków, spisywanie uczuć na kartkach, rysowanie, słuchanie muzyki relaksacyjnej, nauka oddechu, podskakiwanie, pokazywanie złości itd. Ponieważ w kilku przypadkach na psychoterapii indywidualnej zarzucano mi brak pokory, więc wyciągnąłem z tego wnioski i postanowiłem być pokorny bezwzględnie poddając się poleceniom przełożonych (psychoterapeucie i psychoterapeutce).

W duchu cały czas myślałem: ‘co ja tutaj robię?’ I długo nie wytrzymałem. Po kilku dniach wybuchnąłem wielkim, wręcz niekończącym się śmiechem. Wszyscy zaczęli się na mnie patrzeć: co mu jest? Psychoterapeutka do mnie podeszła i powiedziała: ‘Proszę się nie śmiać i mieć choć trochę wyrozumiałości dla tych ludzi’. A ja na to: ‘proszę pani, wie pani z kogo ja się śmieję? Z siebie!’. I tak się śmiałem przez chyba 15. minut. ‘Co ja tutaj robię?’

 

 

Druga psychoterapia grupowa stawiała na bardziej zaawansowane środki niż rzemiosło ręczne. Na myślenie i mówienie. Nikogo nie krytykujemy, nikogo nie oceniamy, tylko mówimy, co nam leży na sercu. Dotrwałem do końca, ale nikt się specjalnie nie zainteresował moimi opowieściami o tym, jaki los zgotował mi ojciec.

 

 

Wnioski można wyciągnąć bardzo proste.

 

Zarówno w przypadku DDA, jak i DDD mamy do czynienia ze współuzależnieniem. Mimo tego byliśmy/jesteśmy wierni swojemu tyranowi, choć wiemy że nas tak bardzo skrzywdził.

 

 

Kroki, które ja po 20. latach błądzenia poczyniłem:

 

Krok pierwszy: uświadomiłem sobie co mi jest (jestem współuzależniony, jestem DDD).

 

Krok drugi: całkowite odcięcie się od źródła współuzależnienia, ojca.

 

Krok trzeci (w zamiarze): muszę się leczyć, bo ginę w oczach.

 

 

 

Polakita, myślę że po lekturze mojej historii i przemyśleń nieco przybliżyłem Ci problem.

Trudno bym, kogokolwiek polecił, bo po prostu nie znam specjalistów stricte DDD/DDA. Poza tym, Tobie może odpowiadać terapeuta ‘x’, a mnie terapeuta ‘y’, dlatego polecanie czy psychiatry czy psychoterapeuty jest jak najbardziej subiektywne.

 

 

Dziękuję za przeczytanie i, choć jeszcze nikt nie jest zainteresowany spotkaniem, bardzo zachęcam, a wręcz proszę o odzew.

 

 

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

polakita,

 

Tak, wiem. Forum już trochę czytam i przejrzałem większość działów. Mnie interesuje spotkanie tylko DDD/DDA, nie integracyjne (mieszane).

Co do 'Lotu ...' Wiele osób mi polecało i film i książkę. Może rzeczywiście powinienem obejrzeć/przeczytać?

 

 

 

Monika1974, witaj!

 

Ja też nie jestem DDA ;) Jestem DDD.

 

Oczywiście, że chcę się leczyć. Zakładanie bilionów masek już mnie najwyraźniej bardzo, ale to bardzo zmęczyło, a domyślanie się jakie zachowanie jest normalne - niemal doprowadziło do obłędu.

 

Dzięki za przeczytanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiecie, dlaczego DDD jest gorsze od DDA?

 

W DDA problem jest jasny: choroba - alkoholizm.

 

W DDD problem nie do końca jest tak jasny, jakby mogło się wydawać: zdrowy psychicznie człowiek, a taki despota i tyran? Przecież wszyscy są pod jego wrażeniem: nie kradnie, normalnie pracuje, żyje w zgodzie z sąsiadami ... Więc o co chodzi? Może to jego żona i dzieci wynajdują niepotrzebne problemy?

Taki dobry człowiek (na zewnątrz), a w domu istny szatan. Wg niego wszyscy byli źli (żona, dzieci), tylko on miał zawsze rację i jeśli tylko ktoś mu się sprzeciwił - bił go niemiłosiernie (mamę, dzieci) i serwował nie do opisania przemoc psychiczną.

 

 

Ale ja naprawdę już nie chcę o tym &%$#!^$ pisać. Znowu robię coś przeciwko sobie! A myśli o tym &^$&^#$ wracają jak bumerang.

 

W miejsce &%$#!^$ wstawcie najgorsze określenie kogoś, kogo bardzo nie lubicie.

 

 

 

Monika1974,

 

Dziękuję. Bardzo tego pragnę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Panna_Modliszka,

 

Dziękuję za przeczytanie.

 

Pozwolę sobie jednak nie zgodzić się z Twoim stwierdzeniem: 'Okrutna świadomość,że spokój osiągnie się dopiero wtedy, kiedy on z tego świata zejdzie....'

 

Uważam to za błąd. Proszę o szczerość. Jeżeli tak twierdzisz, to może świadomie czy podświadomie życzysz ojcu śmierci? Czy uważasz, że śmierć ojca wiąże się z uzyskaniem spokoju i rozwiązaniem problemów? Czy uważasz, że wówczas od siebie uciekniesz?

 

Oczywiście, że od siebie nie uciekniesz. Tak, ja też życzyłem ojcu śmierci i wszystkiego najgorszego, a później się umartwiałem nad sobą i litowałem nad nim, już wspominałem, że mimo wszystko, byłem mu wierny jak pies. BYŁEM! Czas przeszły.

 

 

 

Aby utwierdzić Cię, że prawdopodobnie jesteś w błędzie podam Ci przykład mojego kolegi, z którym niestety nie mam kontaktu.

 

Był to jeden z najbliższych moich kolegów. Był DDA, a ja jeszcze wtedy nie wiedziałem, że jestem DDD. Też przeszedł piekło w domu. W końcu jego ojciec zapił się na śmierć (przyczyna zgonu jednak nie jest do końca jasna). Kolega odziedziczył po nim mieszkanie. Mogłoby się wydawać: problem rozwiązany.

 

Guzik, a nie problem rozwiązany. Kolega jeszcze bardziej zdziwaczał, mimo że nie truje mu już życia ojciec alkoholik.

 

Czy problem się sam rozwiązał? No nie!

 

 

Ja poszedłem po całości. Długo do tego dojrzewałem. Wyprowadziłem się od tyrana, mimo że mógłbym z nim mieszkać i nie płacić sporych sum za wynajem pokoju.

Szantażował mnie, że nic mi nie pozostawi w spadku. No i co? Trudno. On mnie całe życie szantażował, fizycznie, psychicznie i emocjonalnie. Musiałem w końcu powiedzieć: dość tego!

 

Gdybym dalej z nim mieszkał, to najprawopodobniej doszłoby do tragedii i wylądowałbym w kryminale lub zakładzie dla obłąkanych.

 

 

Na zdrowy rozsądek, pomyślicie, że rzeczywiście jestem wariatem. Woli wynajmować skromny pokój niż mieszkać z ojcem i nie płacić? Ryzykuje utratą spadku?

 

Tak! Po co żyć w fałszu i pozornych uczuciach? Z litości? Dla pieniędzy? A może dla zasady?

Oj, wolę kromkę suchego chleba a przy tym spokój niż luksusy a przy tym niepokój, presję, szantaże i ciągłą kontrolę.

 

Mimo że dosłownie niczego się nie dorobiłem, nie mam własnej rodziny i jestem starym kawalerem, to w końcu po raz pierwszy w życiu nie uważam się na straconej pozycji. Choć wiadomo, że nikt się z 'golasem' nie liczy, to powoli (bardzo powoli) odzyskuję poczucie własnej wartości i nie przekreślam siebie (przez ponad 30. lat czułem się zawsze tym najgorszym).

 

Ale odcięcie się od ojca i jego klakierów to dopiero pierwszy krok ku prawdziwej wolności.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Panno_Modliszko,

 

Doskonale rozumiem, a przynajmniej tak mi się wydaje.

 

Tak skrótowo: uważasz, że po śmierci ojca przestaniesz się GO bać. I słusznie, już nie będzie Cię realnie nękał, ale jest jeszcze coś takiego jak pamięć, myśli, sumienie. Jeśli moja historia do Ciebie nie przemawia, to może czytałaś historie innych (niekoniecznie na forum, ale książki)?

Mam wątpliwości, czy 'łapiesz' o co chodzi, ale jako DDD próbuję się wczuć w Twoją sytuację.

 

Czy MUSISZ mieszkać z ojcem?

Jeśli tak, to dlaczego MUSISZ (finanse?)

Jesli naprawdę MUSISZ, to faktycznie tylko czekać albo na jego zmianę, albo na jego śmierć.

 

 

Mnie się też kiedyś wydawało, że MUSZĘ z nim mieszkać. Jednak mieszkając z nim czułem się skrajnie źle.

W końcu odważyłem się wyprowadzić raz na zawsze (wziąłem tylko walizę z dokumentami, dyplomami, ubraniami i laptopem). Pomieszkiwałem kątem u róznych znajomych. Jasne, myślałem, żeby wrócić, ale do kogo?

W końcu znalazłem pracę, wynająłem pokój i nawet mi się nie śni wracać do ... despoty.

 

Jeszcze kilka pytań:

 

Czy jesteś po terapii?

Czy określasz swą sytuację jako patową?

W końcu, czy MUSISZ dalej być uzależniona od toksycznego ojca?

 

Jeśli jesteś pełnoletnia, działaj! Nic NIE MUSISZ ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Panna_Modliszka,

 

Spokojnie. Kolce jeża nie służą tylko do kłucia, mogą też transportować jabłuszko.

 

Aby nie było niedomówień, poproszę Cię, abyś odpowiedziała na moje pytania na PW.

A zresztą, pisz co chcesz.

 

Jesteśmy tu po to, by sobie pomagać, nieprawdaż? ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Aby temat nie umarł (mój apel jest cały czas aktualny), wkleję to tu, co napisałem na innym forum, stricte DDx (szkoda, że ma tak mało użytkowników).

 

 

Im bardziej się zagłębiałem w literaturę DDx, tym zacząłem do siebie nabierać większego dystansu i zacząłem się z siebie najzwyczajniej śmiać.

 

'Chłopie, co Ty robisz?!' - tak najczęściej myślałem, ale nie z wyrzutami, tylko z dystansem.

 

Tak, byłem wybawcą, następnie prześladowcą, by następnie stać się w ofiarą i popadać w depresję.

Tak, odgadywałem potrzeby innych (a raczej próbowałem odgadnąć), doradzałem im, mimo że mnie nie o to prosili itd.

Tak, tak i jeszcze raz tak!

 

By w końcu znaleźć się na samym dnie. Zupełnie sam, skrajnie odizolowany od społeczeństwa (z nikim na żywo nie utrzymuję kontaktów, dlatego tak bardzo o nie proszę), tracący nadzieję (choć tak naprawdę jej do końca nie utraciłem).

 

 

Ale tym razem nie dam się oszukać, bo już wiele razy mnie one zwiodły! Tak, leki przeciwdepresyjne. Wbrew pozorom to one bardziej mnie oszukały i zamazywały prawdziwy obraz problemu, niż pomogły.

Przyznam się, powróciłem do brania leków przeciwdepresyjnych, ale bardzo ostrożnie, tzn. z zupełnie innymi oczekiwaniami niż kiedyś, czyli bardziej jako ze wspomagaczami niż rozwiązywaczami realnego problemu.

Tak, one pomogą mi stanąć na nogi, ale co dalej? Dalej mam wierzyć (jak kiedyś), że nawet regularne branie spowoduję, że 'znormalnieję'?

Absolutnie. Tym razem nie dam się zwieść happy pills.

 

Zaczynam od siebie i stopniowego porządkowania swojego życia oraz określania celów, by moje życie - w końcu po ponad 30. latach - miało w końcu jakiś cel!

 

Koniec z moim 'wybawianiem' świata. Koniec z wiecznym umartwianiem się. Koniec z robieniem wszystkiego (nawet podświadomie) pod dyktando ojca-tyrana, mimo że jeszcze ten $$& siedzi mi w głowie, chociaż się odciąłem!

 

 

Boję się tylko, obym w tym wszystkim nie zatracił człowieczeństwa i nie stał się zimnym, ponurym i bezwzględnym typem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mój ojciec jest alkoholikiem, mój braciszek był alkoholikiem - zmarł kilka miesięcy temu.

O syndromie DDA wiem od ładnych kilkunastu lat. Przez dwa lata chodziłam na mitingi DDA - świetna sprawa, polecam. W trakcie mitingów ludzie pracują nad sobą przy pomocy programu 12 kroków. Zarówno mitingi DDA jak i innych grup samopomocowych często organizowane są przy instytucjach kościelnych, z kościołem jednak mają niewiele wspólnego, bez obaw.

Bardzo dobrym pomysłem - poza mitingami - jest terapia dla DDA, myślę że w Wawce nie będziesz miał problemów z załapaniem się na jakąś.

 

W pewnym momencie przestałam się jakoś specjalnie identyfikować z DDA, bowiem uważam iż każdy człowiek jest mniej lub bardziej zaburzony.. nie każdy jednak sobie to uświadamia. A poza tym nie znoszę etykietek.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam :) Wszyscy się tu witają to chyba ja też mogę. Szukam jakiejkolwiek pomocy. W skrócie opiszę o co chodzi bo wszystko w moim życiu ma swoją historię ale nie starczy miejsca żeby o tym opowiedzieć.

Na pewno jestem DDA... nie potrafię sobie poradzić z tym, że mój tata pił i pije. Cały czas rozpamiętuję sytuacje w których wracał pijany i wyzywał mamę, brata lub mnie... pamiętam wiele... niestety... pamiętam wszystkie bolesne słowa i czyny... Jestem szmatą po której nikt nigdy by się tego nie spodziewał - słowa mojego taty... chociaż jak mi to powiedział miałam z 13 lat... ale to tylko jeden przykład tego co było... jeden z wielu.

Dzisiaj... co najgorsze... z niczym sobie nie radzę, nie radzę sobie z życiem, z tym, że mogłabym coś osiągnąć, boję się żeby mi na czymkolwiek zależało bo boję się, że się zawiodę. Już nie mówiąc o tym, że próbowałam uwierzyć w siebie wiele razy ale niestety nic mi nie wyszło.

Dzisiaj... wolę pić lub się odurzyć w jakikolwiek sposób albo mimo tego, że mam 20 lat się pociąć... wolę być po prostu nieświadoma, najlepiej całkowicie nieświadoma niczego... wtedy jest najlepiej. To jest inna rzeczywistość... Chyba do niczego w życiu nie dojdę będąc cały czas 'na bani'... chociaż, już próbowałam żyć normalnie i nic z tego nie wyszło, nigdy nic mi nie wychodzi... wolę już być pijana, wtedy o tym nie myślę i jestem całkowicie inną osobą... otwartą i towarzyską, wtedy na pewno da się mnie polubić, bez tego raczej nie zwracam na siebie uwagi...

Nie wiem już co mam ze sobą zrobić, wszystkiego się boję... ale chciałabym być we wszystkim najlepsza tylko niestety i tak mi się nic nie udało więc nie mogę być nawet przeciętna...

Powinnam iść do psychologa?

Ale jakiego? Od uzależnień? Bo czuję, że mnie to pochłania, chociaż nie wiem jak to możliwe? Mając przykład alkoholika w domu powinnam uciekać od tego jak najdalej, a tymczasem ja go rozumiem... nie zapomnę nigdy tego co robił ale rozumiem dlaczego mógł pić... co tu jest innego do roboty? Jak i tak jest się nic nie wartym....

Nie mam pojęcia co mam dalej ze sobą zrobić...

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

współczuję Ci stary... ja jestem taki sam... słowo w słowo jak w Twoim opisie... mimo że mam dopiero 24 lata... niby taki gówniarz to co on wie...

 

ale ja już czuję się spalony... czuję że przegrałem życie... nie potrafię wymazać z pamięci tego całego skurwysyństwa jaki mi ojciec zgotował... też mnie poniżał... bił... nie usłyszałem nigdy od niego żadnego dobrego słowa...

 

i teraz myślę co mam dalej ze sobą zrobić... czy żyć jak pasożyt... jakiś chwast... czy poprostu nie skrócić w sobie ciągłego poczucia winy... i nie udać się do wszystkich diabłów... nie wierzę w pomoc psychologów... psychiatrów... czy nawet duchownych... nie usuną tego co we mnie siedzi... te wspomnienia będą mnie prześladować do końca życia... nawet nie mam zamiaru się podejmować terapii... wiem że może uznasz mnie za głupiego... bo zaiste pewnie jestem... ale takie jest moje zdanie...

 

pozdrawiam Cię serdecznie...

 

i życzę wszystkiego dobrego...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Twoja historia przypomina mi moją. Ja nadal mam problem z uwierzeniem, że jestem DDA/DDD. To dziwne uczucie, z jednej strony wyzwala, a z drugiej zamyka w klatce. Ja też poszedłem na terapię. Jestem na indywidualnej bezpłatnie, a od 15 listopada także i na grupowej w ośrodku polana. Też chcę wierzyć, że coś dzięki temu się zmieni. Na razie jest to tylko wiara, może niedługo stanie się faktem. Życzę ci powodzenia, mam nadzieję też, że odnajdziesz swoje miejsce na tym świecie. Mi się to jeszcze nie udało, nadal jestem zastraszonym zwierzątkiem, mimo że ludzie całkowicie inaczej mnie postrzegają. Moją tarczą jest uśmiech przez który prawie nikt się nie przebił.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam

ja też jestem "dorosłym dzieckiem" mam prawie 35l założyłam rodzinę mam dziecko, ale nie wiem czy tego nie stracę. Objawy mam bardzo podobne zero poczucia własnej wartości, zero marzeń, zadowolenia z czegokolwiek, nie mam już żadnych znajomych. Już niedługo minie rok jak sie leczę przez cały rok było nawet nawet, ale zaczął sie dla mnie najgorszy czas jesień-zima świeta. Zbliżające sie świąta są dla mnie zmorą, były od dzieciństwa. Trwa to u mnie chyba od zawsze odciełam zupełnie dzieciństwo, nie pamietam ani jednego dobrego dnia z tamtych czasów. Odważyłam sie cokolwiek napisać bo ktoś napisał wcześniej że może śmierć osoby-"tyrana dzieciństwa" pomoże ...............- niestety nie pomoże................ może być jeszcze gorzej. tak jakby upominali sie o mnie zza światów...............

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

 

Minęło 8 miesięcy od mojego apelu. Niestety nikt z forum mi nie pomógł. Bilans: kilka wiadomości prywatnych z drugich końców Polski od 2 osób + jedna wiadomość skasowana zanim została dostarczona.

 

Byłem również (anonimowo) na jednym spotkaniu forumowiczów z Warszawy. Niestety to nie dla mnie. Męczyłem się i miałem wrażenie, że spotkanie zostało zorganizowane w celach czysto towarzyskich, a nie wzajemnej pomocy i wysłuchania.

 

Chodziłem również na mitingi DDA. Niestety na tym etapie mojej ogromnej samotności i pustki, też nie dla mnie. Oczywiście polecam wszystkim takie mitingi, ale żeby nie było rozczarowań - nie muszą być one złotym środkiem.

W sumie to chyba nie ma złotego środka na DDA.

Moje wrażenia z mitingów (z zachowaniem anonimowości i nie łamaniem kodeksu mitingowego) opisuję w osobnym temacie.

 

 

W dalszym ciągu wołam o pomoc. Jeśli jest ktoś kompletnie samotny, nie ma kontaktu z rodziną, po prostu czuje się samotny i odczuwa życiową pustkę, niech napisze. Uważam, że tylko taka osoba mnie zrozumie i razem można więcej zdziałać.

Uważam, że samotny + samotny(a) nie równą się dwóch samotnych, ale już NIEsamotnych.

 

I wcale tu nie chodzi o żadne związki. Ludzie w "temacie" powinni to wyłapać i zrozumieć.

 

Pozdrawiam smutno

 

-- 29 lis 2011, 21:43 --

 

Ponawiam apel. Moge dojechac w kazde miejsce Polski (moge spac w noclegowniach lub na klatkach schodowych). To nie zart. Moja samotnosc mnie po prostu bardzo boli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×