Skocz do zawartości
Nerwica.com

Mozna pragnac smierci nie majac depresji ?


talib

Rekomendowane odpowiedzi

Ciekawi mnie to wlasnie. Czy kazde samobojstwo mozna wytlumaczyc zaburzeniami w pracy komorek nerwowych, wywolujacych depresje, czy moze bezsens wszystkiego wynikac po prostu z takiej swiadomosci, filozofii zycia ?

 

Wkleje tu to, co nabazgrolilem niedawno, probujac uporzadkowac swoje mysli. I niech ktos oceni, czy moje plany samobojcze sa wylacznie efektem depresji, czy jednak to jest taki rodzaj trzezwosci umyslu.

 

Cale zycie, w czesci w ktorej dochodzilem do dojrzalosci, kiedy wkraczalem w nia i kiedy juz chyba wiem, ze osiagnalem maksymalny pulap mojej swiadomosci i dojrzalosci umyslu. Caly ten czas poszukiwalem powodow, ktore by usprawiedliwialy moja niechec do zycia i strach przed nim. Wraz z moim dojrzewaniem, dojrzewaly we mnie tez argumenty, ktore z czasem przestawaly lezec na gruncie emocjonalnym, a zaczynaly miec filozoficzny podtekst. Szukalem powodow, bo nie chcialem byc jednym z tych, co zwyczajnie stchorzyli przed zyciem, bedac przypartymi nadmiarem ciezaru bolu i niespelnionych oczekiwan. Do dzis uzbieralem mase powodow. Jedne wynikaja ze strachu przed swiatem, inne ze strachu przed samym soba, niektore sa romantyczne, bo mowia, ze swiat mi zastaly nie jest takim, jakim go chcialem widziec, gdy bylem na tyle naiwny, ze wierzylem w niego jeszcze. Sa pesymistyczne powody; takie mowiace o marnosci i daremnosci proby dzwigania wiary w sens zycia, skoro moje kolana w koncu ugna sie od naskladanych nadziei, marzen, ktorych urzeczywistnic nie sposob. Znalazl sie tez powod dociekliwy, albowiem istnieje we mnie ciekawosc. Ciekawosc, ktora sprawia, ze mam ochote zajrzec za ta kurtyne smierci i zweryfikowac wszelkie ludzkie filozofie i religie. Szukajac argumentow majacych usprawiedliwic moje pragnienie smierci, szukalem jednoczesnie powodow, dla ktorych mialbym jednak zyc. Otwarcie sie przed soba przyznawalem, ze jeslibym znalazl wspaniala milosc i osobe, ktora zdjelaby ze mnie ten przygniatajacy ciezar zludzen i nalozyla lzejszy ciezar odpowiedzialnosci, to bylbym w stanie jeszcze potkwic w tym mirazu, dopoki zycie nie zweryfikuje moich plonnych nadziei. Zdalem sobie sprawe z tego, ze moj stan i moje widzenia swiata nie jest chore, a przeciwnie: jest zdrowa oznaka trzezwego myslenia osoby, ktora cierpi jedynie przez to, ze mysli az za duzo. Znalazlem sie po prostu w takim miejscu, gdzie dostapilem perspektywy zobaczenia zycia takim, jakim jest w istocie, bez przesadnego lukrowania, bez emocji, acz z wyrachowanym chlodem analitycznym. Inni szukaja motywacji, dla ktorych mieliby ochote uwierzyc w sens kurczowego trzymania sie strzepow nadziei i przezywania kolejno setek i tysiecy takich samych nijakich dni. I nie neguje ich postawy, nie twierdze, ze jest gorsza, dalej uwazam, ze zycie, w ktorym spotykaja sie dwie osoby majace te same zludzenia, i ktore chca obudowac swoje zycie w oparciu o nie, bedac sobie towarzyszami doli i niedoli - ma sens. Jesli ktos zostal wyposazony w narzedzia, ktore uczynilyby z jego klatki zwanym zyciem wygodniejsze miejsce do egzystencji, to moze zabawic tu troche czasu. Te narzedzia to uroda, intelekt, talent i wszystko to, co czyni czlowieka pozadanym. Ma narzedzia, wiec moze uczynic z nich pozytek, ktory odpedzi go od mysli o bezsensie. Jednak wedlug mnie posiadlem jedynie wszystko to, co najbardziej utrudnia sensowny byt. Bo nie mam intelektu, mam wolno pracujacy umysl, nie mam urody, nie mam wzrostu, mam chlopieca buzie, przez ktora nie sprawiam wrazenia powaznej i doroslej osoby, nie mam zyciowej zaradnosci, lecz to juz pochodna slabosci mojego umyslu. Natomiast posiadlem inteligencje, ktora nie jest w zaden sposob praktyczna; ktora w zaden sposob nie ulatwi mi zycia, a wrecz przeciwnie, niezwykle mi go utrudni. Ta inteligencja to sklonnosc do autorefleksji: introspekcji i ekstraspekcji, przez ktore duzo rozmyslam o sobie, zyciu, a dzieki temu dochodze jedynie do pesymistycznych wnioskow o marnosci i bezcelowosci mojego zycia i zycia w ogole. Dodatkowo dostalem umysl, ktory latwo nasiaka tymi zludzeniami, ktore nam sprzedaja pod postacia bajek, filmow, ksiazek i przez co dzis juz nie potrafie godzic sie z przecietnoscia, bo sam nie jestem przecietny, natomiast moje zycie nawet do przecietnosci poziomu nie urasta. Doszukiwalem sie celowosci karmienia zludzeniami i ostatecznie stwierdzilem, ze zyc o zludzeniach to nie jest zla rzecz. Czlowieka nic z zewnatrz nie ogranicza, jedyne ograniczenia jakie ma, wynikaja z jego osoby. Dlatego dawalem sie oczarowac pieknymi przykladami milosci czystej, idealnej, romantycznej; ot dwoch polowek niegdys rozdzielonych dusz. Mialem od poczatku wrazliwa nature, wiec chcialem w ten sposob widziec swiat - takimi romantycznymi oczami. Milosc prawdziwa, ktora nie szuka pokusy, nie unosi sie w swym honorze, nie goni za inna ambicja stojaca za miloscia - milosc, ktora okresla nasze zycia, a nie taka, ktore dopelnia je. Zycie dla milosci i milosc dla zycia. I gdy zycie wypelnione jest juz ta miloscia, a stan ducha uspokojony, wtedy mozna dobudowac reszte, tak by w calosci utworzyc obraz szczescia. A ta reszta jest dom, dzieci i swoj kat w swiecie. Praca, co by nie odbierala godnosci, a ktora bylaby potrzebna i szanowana i jednoczesnie na tyle dobrze platna, zeby moc sobie pozwolic na spokoj zycia. Mozna wtedy nawet wyjsc poza krag wlasnego szczescia i zaoferowac cos swiatu; jakas czastke siebie, swego serca. Z tym, ze to wszystko jest bardzo atrakcyjne, lecz dla okreslonej grupy ludzi, ktorzy jednoczesnie posiadli od losu te narzedzia czyniace z nich faworytow Boga w drodze po jego wzgledy, i jednoczesnie maja w sobie dosc cnot, by wyjsc na droge zycia po te wlasnie cele. A ilu ludzi takich jest ? Pieknych z zewnatrz, pieknych wewnatrz, majacych wiare w siebie i w milosc, szlachetnych, do zycia podchodzacych z pokora ? Pewnie stosunkowo niewielu, bo gdyby bylo ich wiecej, swiat by wygladal inaczej. Bog niestety mi nie podarowal tych narzedzi, ktore czynilyby ze mnie wybranca niebios i nie byloby nawet tak zle, mam swiadomosc, ze innym ludziom do zycia starcza mniej niz ja posiadam, z tym, ze mnie dal takie narzedzie, ktore wraz z nieposiadaniem zadnych innych atutow, czyni z niego de facto narzedziem autodestrukcji. Dlatego od dawna mam w sobie wysokie przeswiadczenie, ze jesli Bog istnieje, to zyczy wrecz sobie, bym samodzielnie poddal sie na zyciu. Bo to niemozliwe, zeby nie dal mi nic, co byloby zyciowo uzyteczne i co utrzymaloby mnie po tej stronie zycia, bo jedyne co mnie przez te wszystkie lata utrzymywalo przy zyciu to automatycznie wprogramowana we mnie wola przetrwania. Moj zmysl autorefleksyjny, sklonnosc do rozmyslan na temat abstrakcyjnych pojec, jak milosc, Bog, sens zycia - to kula u tej woli przetrwania. Nie pamietam juz kto, ale chyba to Wolter postulowal, by sens zycia ujac jako pokorne obrabianie wlasnego ogrodka. I absolutnie sie z tym zgadzam, wlasciwie na tym opiera sie ciaglosc egzystencji, w ktorej ludzi nie ubywa, a wciaz przybywa. Ale to jest przeznaczone wylacznie dla ludzi charakteryzujacymi sie odpowiednia i najczesciej spotykana konstrukcja umyslu. Sa to ludzie prosci - madrzejsi, glupsi - ale prosci. Tacy, ktorzy przechodza przez swoje zycie bez refleksji i bez pytan wypelniaja obowiazki, ktore narzucane sa na nich przez rodzine, spoleczenstwo. Ida do szkoly, potem do pracy, placa podatki, zakladaja rodzine - bo tak jest wymagane. W miedzy czasie konsumuja, kopuluja, staraja sie nie wychodzic poza ramy oczekiwan, ramy smaku, gustu, ambicji, ktore popularyzuja media i spoleczenstwo. By nie czuc, ze jest sie jedynie marnym trybikiem w machinie zycia, probuja dowartosciowac swoja egzystencje - na rozne sposoby. Np. poprzez seks, albo tego co go poprzedza, czyli wywolanie w kims pozadania i uczucia w sobie, ze jest sie pragnionym. Albo poprzez nieustanna gonitwe za pieniadzem i dobrami, ktore za nie mozna nabyc. To jeden z defektow konstrukcji swiata, ze przetrwanie ulatwia proznosc i prozne dowartosciowywanie, porownujac swoje zycie do zycia innych. Ja niestety nie otrzymalem takiej konstrukcji, ktora umozliwialaby slepe brniecie przez zycie, nawet pomimo braku w nim szczescia. I gdyby wiecej ludzi rodzilo sie z taka konstrukcja, to ludzkosc mialaby wielki problem z budowaniem odpowiedniej cywilizacji. Ludzie w ich przygniatajacej wiekszosci to ludzie prosci, ktorzy sa mrowkami tyle, ze na wiekszej skali. To gwarantuje ciaglosc zycia; ze nigdzie nie zostanie wytracona z naszych rak ta pochodnia z ogniem niosacym zycie miedzy pokoleniami. Cala ewolucja ludzkiego umyslu i jego zdobycze, cala kultura to dlugi lancuch staran, by odebrac wolnosc myslenia i by uharmonizowac zycie czlowieka, tak by nie doszla do nas ta obezwladniajaca z checi bytu mysl, ze zycie nie ma sensu. Religie tez sa podyktowane staraniami, by oszukac czlowieka myslami, ze zycie ma w sobie swoj cel. Najwazniejsze religie nie sa religiami, ktore sa najbardziej spojne pogladowo, najbardziej logiczne i sprawiedliwe. Najwazniejszymi religiami sa te, ktore najwiecej obiecuja i ktore sa najbardziej atrakcyjne dla czlowieka. Dlatego z chrzescijanstwem nic sie nie rowna, bo dla kazdego jest przyjemna wizja zbawienia i stalego miejsca w domu Boga, gdzie nie ma miejsca na bol, a jest tylko wieczne szczescie. Bardziej sensowna propozycje oferuje buddyzm, ktory mowi o reinkarnacji i smakowaniu zycia z perspektywy rosliny, zwierzecia, jak i czlowieka. A jak juz czlowieka to rodzacego sie z roznym startowym inwentarzem, ktory determinuje jego dalsze zycie. To jest znacznie sprawiedliwsza wizja niz to, o czym mowa w chrzescijanstwie i islamie, ale czlowiek nie szuka sprawiedliwosci ani w zyciu, ani po smierci. Chce tylko takiej sprawiedliwosci, ktora bedzie dla niego najlepsza, czyli po prostu tego, co dla niego dobre. Religia ma w swym zwyczaju uszlachetniac nasz bol egzystencji i usprawiedliwiac nasze polozenie. Dawniej w kosciolach, ksieze wyglaszaly ludowi robotniczemu kazania, ze fakt, iz sa wyzyskiwani przez kapitalistow bogacacych sie na ich niewolniczej pracy nieraz nawet po 18 godzin dziennie, gwarantuje im przytulek w niebie. Natomiast islamskich terrosystow oddajacych swoje zycie za Allaha, czaruje sie pocieszna wizja raju, a w nim 100 dziewic na glowe. Byle nie wyszlo, ze czyjas ofiara zycia byla popelniona daremno. Dlatego nie ufam religiom, mimo ze zgadzam sie z idea ich powstania, jako sposobie na ukierunkowania ludzkosci w sluszna strone, by wiedziala do czego aspirowac powinno jego wyroznione miejsce we wszechswiecie. Wierze w Boga, probuje zrozumiec jego mysli, choc kloce sie z nimi, ale Bog, idea Boga jest mi potrzebna, by miec uporzadkowana wizje swiata, w ktorej Stworca pelni role architekta wszechswiata i zarzadce nadzorujacego wdrazanie planu w zycie. Trace kolejne zludzenia, ktore kaza mi zaczekac. Gdybym mogl miec zycie, o jakim marze, pewno odworciloby to moje mysli w strone jasnosci i przegonily ciemnosc, ktora przenika moja dusze teraz. W Matrixie jest taka scena, w ktorej czlonek zalogi Morfeusza spotyka sie potajemnie z agentem Smithem i zdradza swoich kompanow. Judasz postanawia wydac Neo i reszte, ale w zamian oczekuje wlaczenia go do Matrixa, proszac przy tym, zeby w nim pelnil role osoby powszechnie znanej i szanowanej, np. by byl tam aktorem. Zaznacza rowniez, zeby wytrzec mu pamiec, by nie pamietal nic z tego, czym jest Matrix. I niezaleznie co jest prawda; czy to, ze zycie to Matrix, czy to, ze jedyna sluszna postawa jest nihilizm egzystencjalny, czy ze Bog faktycznie istnieje, co nadaje tym samym sens nawet najmarniejszemu z istnien - i tak zycie wciaz oferuje na tyle atrakcyjne zludzenia, ze niezaleznie od postawy, mozna uznac, ze warto zyc. Ale ja nie mam juz zludzen. Ich resztki pozera codzienne upokorzenie. Kazdy moj dzien, kazda kolejna godzina mojego tak zwanego zycia, to kolejny cios w moja godnosc. Jako, ze nie posiadam nic, czym moglbym odeprzec te ciosy, wydaje sie, ze jedyne co mi pozostaje, to pogodzic sie z nieuchronnym i poddac sie osatecznie.

 

Dorzuce jeszcze, ze bralem jakies leki antydepresanty i przeciwlekowe, lecz nie czulem roznicy zadnej. Mialem tez terapie krotka, rozmowy byly sympatyczne, ale pani psycholog nie byla nastawiona raczej do rozmow, ktore jak w moim przypadku, wykraczaly poza zwyczajny schemat depresji, przez co pozwalalem sobie na manipulacje rozmowa, nie widzac sensu w egzystencjalnej polemice z osoba, ktora nie jest do niej przygotowana.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

talib, ja bym tu sie pokusila o inna diagnoze, ale nie jestem lakrzem wiec nie ebde sie wypowiadac. Moim zdaniem powinienes byc jeszcze raz zdiagnozowany. Poszukaj dobrego psychiatry. Ale to tak na marginesie. Jezeli nadal myslisz o smierci to znaczy, ze cos jest nie do konca dobrze w Twojej psychice. Ogolnie czlowiek radosny, w pelni funkcjonujacy normalnie o smierci nie mysli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

talib, ja bym tu sie pokusila o inna diagnoze, ale nie jestem lakrzem wiec nie ebde sie wypowiadac. Moim zdaniem powinienes byc jeszcze raz zdiagnozowany. Poszukaj dobrego psychiatry. Ale to tak na marginesie. Jezeli nadal myslisz o smierci to znaczy, ze cos jest nie do konca dobrze w Twojej psychice. Ogolnie czlowiek radosny, w pelni funkcjonujacy normalnie o smierci nie mysli.

 

Ja bym sie z tym klocil. Owszem, moje zycie nie jest radosne, ale tu nie chodzi o to, ze chcac sie wygrzebac z otchlani smutku, jedynym sposobem na to jest samobojstwo. Moje pragnienie smierci wynika z mojego rozsadku, swiadomego myslenia. Mysle o tym od ponad 10 lat, myslalem o tym i w chwilach, kiedy bylo lepiej i w chwilach, kiedy bylo nieco gorzej. A inna rzecz, ze ja z natury pogodny jestem i na codzien nie chodze przygnebiony, zdolowany, wrecz przeciwnie, zwykle zartuje, jestem autoironiczny, jak zwykly czlowiek. Czlowiek radosny, nieradosny - teoretycznie to nie powinno miec znaczenia, bo kazdy ma w sobie wole zycia, ktora powstrzymje nas przed samobojstwem i kaze walczyc o zycie, nawet kosztem cudzego zycia. Podobno zatem samobojstwo jest nienaturalne i swiadczy wylacznie o chorej psychice. Czy ja wiem... ? Zwierzeta, choc trudno u nich mowic o jakiejs skomplikowanej psychice, tez popelniaja samobojstwa. Skorpion swiadomie potrafi sie sam ukasic i zakonczyc swoje zycie, czytalem tez, ze jakies renifery wobec grozby pozarcia przez drapiezna zwierzyne, nieraz skacza w przepasc. Jaszczurka, ktora decyduje sie skoczyc z wysokosci, albo popularne lemingi masowo skaczace do oceanu na pewna smierc. Samobojstwo moze jest po prostu czescia natury, jako mechanizm dzialajacy dla dobra srodowiska, bo potrafi wykluczyc najslabsze jednostki i udaremnic im przekazanie genow.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ciekawi mnie to wlasnie. Czy kazde samobojstwo mozna wytlumaczyc zaburzeniami w pracy komorek nerwowych, wywolujacych depresje, czy moze bezsens wszystkiego wynikac po prostu z takiej swiadomosci, filozofii zycia ?

Zaburzenie biochemii mózgu = depresja

Depresja (czy inne choroby psychiczne) = zaburzenie biochemii mózgu

 

O co mi chodzi... Twoje pytanie brzmi: Czy ból nogi można wytłumaczyć reakcją mózgu na otrzymane od układu nerwowego sygnały, czy tym, że ktoś mnie kopnął?

 

Nie będę stawiał diagnozy co Ci jest, bo cokolwiek to jest - powinno być leczone, przynajmniej objawowo. Myśli samobójcze = objaw zaburzeń.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

osoba bez zaburzeń psychicznych bądź poważnych problemów nie pragnie śmierci, coś musi być nie tak

 

 

 

absolutnie się z tym nie zgadzam, jak ktoś chce umrzeć, to nie znaczy, że jest chory!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ciekawi mnie to wlasnie. Czy kazde samobojstwo mozna wytlumaczyc zaburzeniami w pracy komorek nerwowych, wywolujacych depresje, czy moze bezsens wszystkiego wynikac po prostu z takiej swiadomosci, filozofii zycia ?

Zaburzenie biochemii mózgu = depresja

Depresja (czy inne choroby psychiczne) = zaburzenie biochemii mózgu

 

O co mi chodzi... Twoje pytanie brzmi: Czy ból nogi można wytłumaczyć reakcją mózgu na otrzymane od układu nerwowego sygnały, czy tym, że ktoś mnie kopnął?

 

Nie będę stawiał diagnozy co Ci jest, bo cokolwiek to jest - powinno być leczone, przynajmniej objawowo. Myśli samobójcze = objaw zaburzeń.

 

Mysle, ze Twoja analogia byla nietrafna. Ja bym to porownal z kwestia gustu. Na swiecie pewno trudno znalezc czlowieka, ktory by powiedzial, ze nie lubi pizzy. Mozna by powiedziec o nim, ze jest dziwny, ze ma cos nie halo z kubkami smakowymi, ale moze po prostu ma swoj smak. Ja sie juz taki urodzilem, nie pasujacy tutaj.

 

A poza tym, mozna bardzo latwo podwazyc Twoja teze o tym, ze z czlowiekiem musi byc cos nie tak, jesli chce umrzec. Jesli ktos mial pozar, ulegl poparzeniom takiego stopnia, ze wlasciwie stracil twarz; jesli w pozarze zgineli wszyscy jego bliscy, zginal jego dobytek a poparzenia czynia z niego kaleke do konca zycia, to czy naprawde to jest chore, ze chce umrzec, skoro wlasciwie i tak juz nie zyje ? Bardziej by to chore bylo, gdyby chcial zyc mimo wszystko. Albo dawni samuraje... Jesli ich honor zostal splamiony, to woleli umrzec niz zyc z tym. Czy to oznaka choroby ? Nie, to oznaka restrykcyjnego swiatopogladu. Ja tak samo, mam swoja godnosc, ktora cierpi z prostego faktu, ze wciaz tu zyje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam baaaaardzo podobnie talib. Wstawanie kazdego dnia to meka. Walcze z tym, chodze do psychoterapeuty i psychiatry, ale nie widze zadnych efektow poki co. Jedynie wiecej watpliwosci. Ostatnio pisalem mniej wiecej o tym samym co Ty w pierwszym poscie tego tematu w dziale zaburzenia osobowosci, temat: nic nie czuje. Zagladnij tam.

 

Generalnie powoli dochodze do wniosku, ze ja nie chce zyc i stad moje cierpienia i nieszczescie. Kiedy caly swiat wokol krzyczy, ze warto zyc itd., to wiadomo - miedzy wronami musisz krakac tak jak one. Z tym ze ja tego chyba nie chce. Probuje to zmienic jedynie dlatego, ze tak wypada.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie do konca jestem pewien, czy to dokladnie to samo, bo to nie jest tak, ze nic mnie nie cieszy. Ja mysle, ze jestem w stanie kochac i bylbym dobrym mezem i ojcem. Nie mam zaburzen emocjonalnych powodujacych apatie. Po prostu zachowuje racjonalnosc. Patrze w przeszlosc i widze tylko zmarnowane lata, same porazki. Patrze na dzien dzisiejszy i widze siebie bezradnego. Patrze w przyszlosc i nie widze siebie tam, bo nigdzie sie nie widze. Praca jakakolwiek mnie sfrustruje, wiec to kwestia lat, poki mnie to nie zniecheci do reszty i zabraknie wsparcia ze strony rodzicow, to wyladuje na bruku. Zmuszac sie nie umiem na dluzsza mete. A co poza praca na mnie czeka ? Chyba nic, bede zyl jakby zyl w obozowisku pracy, z malymi przerwami na kontemplacje w jakim g***nie siedze. Moze gdzies pomiedzy zatopie pare lez w butelce wina, moze obejrze pare filmow, ktore zmusza mnie do glebszych rozmyslen, albo takich, w ktorych usmieje sie do lez; moze przeczytam pare ksiazek, ktore uswiadomia mi, ile mi brakuje w zyciu; moze moja dusze ukolysze pare nowych wczesniej nie znanych mi piosenek; moze odmozdze sie na pare chwil ogladajac X Factora i You Can Dance; moze i nawet zalicze pare dziewczyn. Ale ja tego nie chce. Mnie ta perspektywa nie raduje. Myslami przebrnalem wszystkie mozliwe sciezki, jakie na mnie czekaja i nawet na tej sciezce oferujacej najlepsze widoki, na niej tez nic dla siebie nie znalazlem. Dochodze tylko do wniosku, ze to co trzyma zwykych, bezrefleksyjnych ludzi zdala od stryczka, to te male rzeczy, ktore na codzien dowartosciowywuja i trzymaja w poczuciu, ze jestesmy cos warci. A ja nie chce opierac mojego "byc albo nie byc" na tym, bo to oznaczac bedzie, ze albo bede plytki, cyniczny i egoistyczny, albo nie ma tu miejsca dla mnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie czytałem w całości Twych postów, jednak mnie to wygląda na jakąś chorobliwą obniżkę nastroju. W żadnym wypadku nie wygląda mi to na tytułowe "pragnienie śmierci nie mając depresji". Wręcz przeciwnie.

 

Powtórzę inaczej, kwestia, którą poruszyłeś w temacie wątku jest kwestią intrygującą na gruncie filozoficznym i naukowym. Jednak - moim zdaniem - absolutnie nie przystaje ona do Ciebie. Uważam, że u Ciebie myśli samobójcze są klasycznym przypadkiem sytuacji, w której NALEŻY zwrócić się do psychiatry.

 

I jeszcze jedna uwaga, taka na marginesie. Czemu używasz zwrotu "będę się kłócił" zamiast "będę się spierał" lub "będę polemizował"? To pierwsze zakłada wrogość do adwersarza, a spierać czy polemizować można i z przyjacielem. ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A poza tym, mozna bardzo latwo podwazyc Twoja teze o tym, ze z czlowiekiem musi byc cos nie tak, jesli chce umrzec. Jesli ktos mial pozar, ulegl poparzeniom takiego stopnia, ze wlasciwie stracil twarz; jesli w pozarze zgineli wszyscy jego bliscy, zginal jego dobytek a poparzenia czynia z niego kaleke do konca zycia, to czy naprawde to jest chore, ze chce umrzec, skoro wlasciwie i tak juz nie zyje ?

W takim wypadku masz doczynienia z PSTD (Zespół stresu pourazowego) = zaburzona biochemia mózgu = myśli samobójcze.

 

 

Bardziej by to chore bylo, gdyby chcial zyc mimo wszystko. Albo dawni samuraje... Jesli ich honor zostal splamiony, to woleli umrzec niz zyc z tym. Czy to oznaka choroby ? Nie, to oznaka restrykcyjnego swiatopogladu.

To były uwarunkowania kulturowe.

 

 

Nie mam zaburzen emocjonalnych powodujacych apatie. Po prostu zachowuje racjonalnosc. Patrze w przeszlosc i widze tylko zmarnowane lata, same porazki. Patrze na dzien dzisiejszy i widze siebie bezradnego. Patrze w przyszlosc i nie widze siebie tam, bo nigdzie sie nie widze. Praca jakakolwiek mnie sfrustruje, wiec to kwestia lat, poki mnie to nie zniecheci do reszty i zabraknie wsparcia ze strony rodzicow, to wyladuje na bruku. Zmuszac sie nie umiem na dluzsza mete. A co poza praca na mnie czeka ? Chyba nic, bede zyl jakby zyl w obozowisku pracy, z malymi przerwami na kontemplacje w jakim g***nie siedze. Moze gdzies pomiedzy zatopie pare lez w butelce wina, moze obejrze pare filmow, ktore zmusza mnie do glebszych rozmyslen, albo takich, w ktorych usmieje sie do lez; moze przeczytam pare ksiazek, ktore uswiadomia mi, ile mi brakuje w zyciu; moze moja dusze ukolysze pare nowych wczesniej nie znanych mi piosenek; moze odmozdze sie na pare chwil ogladajac X Factora i You Can Dance; moze i nawet zalicze pare dziewczyn.

A może niedługo wejdą do obiegu mocne antydepresanty, które sprawią, że będziesz myślał pozytywnie i zapomnisz o tych problemach. Pewnie nie wypróbowałeś i tak wszystkich dostępnych.

 

 

Dochodze tylko do wniosku, ze to co trzyma zwykych, bezrefleksyjnych ludzi zdala od stryczka, to te male rzeczy, ktore na codzien dowartosciowywuja i trzymaja w poczuciu, ze jestesmy cos warci.

Bardziej zapisany w naszych genach instynkt przetrwania.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja mysle, ze to jednak podobna sytuacja talibie. To nie jest tak, ze ja siedze na lozku caly dzien, obejmujac wlasne nogi i bujajac sie do przodu i do tylu. Prowadze w miare normalne zycie. Tylko wlasnie pytanie - co z tego? To nie jest szczesliwe zycie. Twoje chyba tez nie za bardzo skoro napisales na tym forum. Niewazne jaki jest ku temu powod, wazne jak to zmienic.

 

Ostatnio wlasnie w tym temacie 'nic nie czuje' napisalem o tym co Ty mniej wiecej. Nie wiem, czy bedzie Ci sie chcialo to przeczytac, czy nie - niewazne. Wkleje to, co tam napisalem, zeby to troche usystematyzowac.

 

Ja nie wiem, co lubie, czego nie. Widze, ze ludzie kloca sie na roznych forach o to, kto ma racje, podczas gdy nie ma zadnych obiektywnych prawd. Wiec skoro nie ma, to o co walcza? O swoj wlasny maly swiat, w ktorym zyja i ktory zbudowany jest z mysli zaadaptowanych od innych. Cale zycie to tylko zderzenia subiektywnych rzeczywistosci, ktore na dobra sprawe do niczego nie prowadza. Wiec jak ja mam znalezc w tym wszystkim sens? Jak mam sie czegos chwycic? Ja nie mam zadnej kotwicy. Robie to, czego inni ode mnie chca, bo ufam, ze oni widza w tym cos wiecej niz ja. Ale tak naprawde nie widza. Zyja w swiecie wlasnych subiektywnych doznan, za ktore czesto potrafia zginac. Niech mi ktos powie dlaczego? Bo ja nie wiem. Czemu sie kloca? Czemu wola jedna druzyne bardziej od drugiej?

 

Tak naprawde cos w naszej konstrukcji sprawia, ze zyjemy, przemy do przodu. I wiekszosc sie temu poddaje. Ciesza sie zyciem, tworza rozne rzeczy. Mysla, ze sa niewiadomo jakimi innowatorami, choc prawda jest taka, ze tylko odtwarzaja rzeczy widziane juz wczesniej. Walcza ze soba nawzajem nie wiadomo o co. Jest nas ponad 6 miliardow, ale tak naprawde wszyscy jestesmy tacy sami w swojej istocie. Zlosc, zazdrosc, radosc, smutek - czym one sa? To tylko nasze reakcje na rozne zdarzenia w naszym zyciu, ktore wyzwalane sa przez podswiadoma pamiec o analogicznych sytuacjach z naszego bardzo wczesnego dziecinstwa albo pamiec ukryta w genach. Jestesmy marionetkami losu, a wlasciwie jakiejs wiekszej sily, nie Boga, raczej przypadku. Genów. Czymkolwiek one są, to one napędzają cały świat. Geny chciały, żebym był taki a nie inny. Fanom poglądu, że jestesmy kowalami wlasnego losu, powiem tak - na ile wybieraliscie czy bedziecie pewni siebie czy strachliwi? Czy bedziecie introwertykami czy ekstrawertykami? Czy chocby bedziecie lubic zupe pomidorowa z ryzem czy makaronem? Ciekawe. Cale nasze zycie to jeden wielki program. Programujemy sie, a wlasciwie jestesmy programowani, na taki albo inny sposob myslenia.

 

Moze nasz beznadziejny los polega wlasnie na tym, ze przejrzelismy ten mechanizm, tajemnice swiata i ZROZUMIELISMY ja? A jej ciezar nas przytloczyl. Nie mielismy mechanizmu jakiegos samowyparcia. Zdrowy czlowiek zaraz by wynalazl tysiac bledow w moim rozumowaniu, tylko po to, zeby nie dopuscic do siebie takiej mysli, obronic sie przed swiadomoscia takiej bezradnosci. A ja to akceptuje. Moglbym zniknac w tej chwili i nie mialoby to dla mnie znaczenia. I tak uwazam, ze dazymy do wlasnej zguby. Bo jesli nie do tego, to nie wiem do czego. Idealnego zycia? Nie ma czegos takiego. Swiat,w ktorym kazdy jest szczesliwy nigdy nie nadejdzie. NIGDY! Chyba ze wszystko sie nagle przewartosciuje. Ale chyba za duzo roznic sie w nas tworzy. Za duzo murow tworzymy wokol wlasnego 'ja'. Wlasnie sobie przypomnialem takie anime pt. Neon Genesis Evangelion, prawdopodobnie nikt nie ogladal i nikt tego nie zrobi, ale polecam. Tam byla wlasnie taka koncepcja konca swiata, ze wszyscy ludzie zamienia sie w plyn, jakas 'embrionalna' papke i w ten sposob wreszcie osiagna jednosc i calkowite zrozumienie. Znikna podzialy i staniemy sie jedna istota. Bardzo mi sie to podobalo. Czy to moze byc niebo? Bo jesli ktos wierzy w chrzescijanskie niebo, to jest za przeproszeniem naiwniakiem. Uwaga, tlumacze dlaczego - niebo zaklada ze trafimy do nieba, gdzie bedziemy szczesliwi. To znaczy kto bedzie szczesliwy? Ja - Mateusz? Czy ja bede Mateuszem w niebie? Czy kim bede? Czy trafiajac do nieba zachowam swoja tozsamosc? W takim razie bede dalej cierpial katusze. Nienawidzilem sie na ziemi. To w niebie tez sie mam nienawidzic? To jakas masakra przeciez. I tak cala wiecznosc na dodatek. A co z moja rodzina? Jak pojde do nieba, a oni pojda do piekla, to jak mam byc szczesliwy bez nich? Oni tworzyli cale moje szczescie. Nie chce wiecznosci bez nich. Mozna tak bez konca. Nie wykluczam koncepcji Boga, ani nie neguje calej religii chrzescijanskiej, bo przynajmniej jest o niebo lepsza niz taki Islam, ale cos tutaj nie gra.

Heh, ogladalem to anime w ginazjum i mialem mega traume po tym. Jak teraz sie nad tym zastanawiam, to mysle ze juz jak bylem maly, to lubilem tak doglebnie analizowac wszystko. Kiedy zdalem sobie sprawe z tego paradoksu chrzescijanskiego nieba i piekla, to chyba stracilem wiare... Mozliwe ze pozniej stracilem tez wiare w zycie. Ale mimo tego wszystkiego co tu napisalem, nie uwazam, zebysmy byli w totalnie beznadziejnej sytuacji. Wlasnie kluczem jest dobre zaprogramowanie siebie. Musze wyrzucic te mysli wszystkie z glowy, powiedziec sobie, ze to jest zle, stworzyc jakis kregoslup, na ktorym opre swoja rzeczywistosc. I budowac go na pozytywnych myslach. Przynajmniej o to bede walczyl.

 

Tak ja tez mam ich swiadomosc od 8-ego roku zycia. I tez wtedy bylem w stanie normalnie egzystowac. Czytalem artykul, ze kazde dziecko w tym okresie ma taki moment, ze lezy samo wieczorem w lozku rozmyslajac sobie i nagle ta mysl splywa na nie i bolesnie zderza sie z jego bezpieczna rzeczywistoscia. Taka dziecieca depresja moze trwac pare dni, ale ogolnie szybko sie o tym zapomina,a pozniej normalnie egzystuje. Tak bylo tez w moim przypadku. I mojej siostry. Pamietam to wyraznie, jak ona tez przez to przechodzila, biedna. Lezala w lozku, plakala i nie chciala wyjsc. A ja jako jej najwiekszy autorytet musialem ja przekonac, ze zycie jest piekne, ze wszyscy umrzemy i trzeba isc do przodu. :) Choc sam juz wtedy zaczynalem w to watpic.

Jednak nie do konca takie rzeczy jak ja napisalem sie wtedy rozkminialo. To bylo prostsze. To byla tylko swiadomosc tego, ze umrzemy, a nie ze zycie jest bez sensu. Ja tutaj wyraznie wyszczegolnilem, ze nasza wolna wola jest ograniczona do minimum. Wszystkim kieruja jakies przypadkowe dzialania, procesy ktorych my nie jestesmy w stanie zrozumiec. A uczucia, emocje sluza tym procesom tylko do tego, zeby mogly osiagac jakis swoj, nieznany nam cel. Poziom do ktorego doszlismy jako ludzkosc, zawdzieczamy wlasnie temu, ze te geny sobie postanowily, ze najlepiej bedzie jak nam stworza iluzje wolnej woli. Nasze zycie najlepiej mozna porownac do gry w karty. Dostajesz od zycia jakies karty, ktorych nie mozesz wymienic na lepsze. Musisz zagrac tym co dostales, nawet jesli to totalna chujnia. To sytuacja zupelnie niezalezna od graczy. I zwykli, zdrowi ludzie przyjmuja ten los, nie buntuja sie przeciwko niemu wychodzac z zalozenia, ze trzeba to zaakceptowac. Robia to co ludzie zyjacy w Matrixie. Wszyscy wydaja sie byc oburzeni ta wizja swiata z Matrixa, postawa Cyphera np., a robia dokladnie to co on, tylko nieswiadomie. Wybieraja klamstwo ponad prawde. Nigdy tak o tym nie myslalem, ale to ma sens. Chyba wychodzi na to, ze samobojstwo, to jedyny wolny wybor jaki mamy. ;P

A tutaj wracamy do mojego ulubionego powiedzenia, ktore brzmi: "Niewiedza to BLOGOSLAWIENSTWO." Alleluja dla glupich ludzi. Szczerze zazdroszcze im glupoty. :)

 

Tak, tak, ale wlasnie w tym rzecz. Ze cos sie stalo jak byles maly albo nawet byles jeszcze plodem, co spowodowalo, ze nie masz tej ambicji. To co mowisz, emocje sa produkowane przez orgranizm. Nie przez Ciebie, Twoja istote, tylko organizm. Jestes niewolnikiem swojego organizmu. Niewolnikiem samego siebie. Tych procesow, ktore Cie stworzyly. Tutaj sie upatruje tej ' matrixowosci' zycia. Jestesmy robotami, ktorym zostawiono namiastke wolnej woli, zebysmy mogli cos z nia zrobic. Fakt, ze subiektywnie doznajemy tych uczuc, ale obiektywnie nie ma zadnych prawd. To jest ta iluzja, na ktora wszyscy sie godza. Ze sa jakies prawdy. Prawda, czyli cos co wiekszosc uznaje za sluszne, czyli wlasciwie powszechnie akceptowany falsz. I chodzi mi o to, ze ktos bedzie twierdzil, ze dezodorant Axe jest lepszy od dezodorantu Rexona. Czemu tak bedzie uwazal? Bo w dziecinstwie, kiedy jeszcze nie mial wolnego wyboru, osobowosci, czul podobny zapach, gdy czul sie bezpiecznie. I to przywoluje w nim podswiadomie te uczucia. Koi jego 'ja'. I gdzie w tym wolny wybor? Do tego caly czas daze, ze jestesmy tylko wypadkowa chaosu, ktory trwal miliony lat. I mozemy sie zgodzic, na bycie marionetkami samych siebie (paradoks, ale moze teraz chociaz troche go rozumiecie?), co jest oczywiscie najlepszym wyborem, bo tylko wtedy mozemy byc szczesliwi.

Tylko teraz sie pojawia bardzo wazne pytanie: czym jest w takim razie dobro i zlo? Skoro nie ma obiektywnych prawd, to nie ma tez dobra i zla. To pojecia abstrakcyjne, ktore sa wynikiem ewolucji. Ewolucja dazy do zmian. Zmiany nie sa mozliwe bez trwania gatunku. Gdyby nie bylo pewnego systemu regulujacego, to gatunek by wymarl. Dlatego zeby utrzymac to wszystko w ryzach powoli zaczal wylaniac sie ksztalt wartosci, ktore sa nam dobrze znane, a ktorych my nie umiemy poczuc - system moralny, emocje, uczucia. Wszystko po to, zeby ta coraz bardziej chwiejna konstrukcje utrzymac w kupie. Im wiecej ludzi, tym trudniejsze sie to staje. Im wiecej roznic, tym wiecej sporow. To tez jest smieszne. Bo gdyby ludzie byli bez uczuc, to by nic nie szlo do przodu. Gdyby mieli ich za duzo, to by sie pozabijali nawzajem. Swiat nieustannie musi jakos utrzymywac zloty srodek. Chociaz podobno jest coraz gorzej. Przez te wszystkie media itd. stalismy sie najbardziej narcystycznym spoleczenstwem ever. I to sie pewnie bedzie coraz bardziej poglebiac az nastapi jakas wielka tragedia i silne przewartosciowanie.

No i wracajac do kwestii dobra i zla. Co jak ktos sie rodzi zly? Tzn. jego genetyczne uwarunkowania sprawiaja, ze zeby byc szczesliwym musi zabijac? Co w takiej sytuacji? Gdzie lezy wina? Na ile jest katem, a na ile ofiara? System moralny nie odpowiada na to pytanie. Bo on blednie zaklada, ze my jestesmy tacy jacy chcemy byc. Powiedzcie to dziecku z zespolem Downa (przyklad uzywany juz do zerzygania, ale skuteczny).

Teraz jedyna nadzieja jaka widze w tym wszystkim, to wyprzec te mysli z glowy, zamknac je w jakims pudle i wpoic sobie do glowy, ze jest inaczej. Zycie to zludzenie, tylko trzeba stworzyc takie, ktore nam sie bedzie podobac. Dlatego sposrod tych trzech - Wiara, Nadzieja, Milosc, najwazniejsza jest Wiara! Wiara!!

 

 

Voila...

Cztery rozne posty podzielone roznymi ripostami, ale chyba latwo bedzie dostrzec mimo wszystko sens wypowiedzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

uht, poraził mnie Twój post. Jeszcze nic na tym forum nie zrobiło na mnie takiego wrażenia. Twoja teoria jest przykra, a przy tym zaskakująco prawdziwa. Z setek słów, jedno zdanie dobrze podsumowuje całość:

Jestes niewolnikiem swojego organizmu. Niewolnikiem samego siebie.

Złudzenie wyborów sprawiło, że wciąż żyjemy. Ten tekst pewnie będzie dewastował moją psychikę przez kolejny tydzień, ale bardzo Ci dziękuję, że go napisałeś. Otworzyłeś mi oczy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak. Zludzenia. To jedyne, co czlowiek potrzebuje do zycia.

Ostatnio ta teoria jakos uderza we mnie z roznych stron i zrodel. Bylem w kinie na 'Poznaj przystojnego bruneta' Woody'ego Allena i wlasnie takim moralem byl zakonczony ten film - zludzenia sa lepsze od rzeczywistosci.

I moze to juz zbyt poetycka interpretacja, ale depresja, czy jak by to tam nazwac, to moment, w ktorym otwieraja sie klapki, ktorymi zycie zaslonilo nam oczy. Obdzieramy je z warstw tego lukru i dochodzimy do nadzienia, ktorym bynajmniej nie jest slodka marmolada, a tylko i wylacznie twardy, szary kamien.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×