Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dziwne pytanie


juz

Rekomendowane odpowiedzi

Czy myślicie że jest mozliwe, że wiem gdzie jest Bóg? Tzn wydaje mi sie że tak, ale czy nie odlatuje? Czy to nie jest tylko próba nadania sensu własnemu cierpieniu i problemom? Taki emocjonalny supeł? Prawda jest taka, że od samego poczatku moich problemów miałem idiotyczne ... najścia "myślowe". Zupełenie nie umiem tego określić. Na poczatku byłem pewny że Bóg mnie każe i że nie wolno mi przejawiać żadnych emocji, ekspresji bo doznam kary. Jestem zły i mam siedzieć we własnej wewnetrznej klatce z lęku. Naprawde nienawidziłem tego Boga. Czułem wyraznie nienawiść do niego i jego do mnie. Oczywiście na poziomie intelektualnym cieżko mi było ten bełkot znieśc, ale jednak tylko tak potrafiłem sobie tłumaczyc własną sytuacje. Jednak towarzyszyły temu emocje, z których wyciskałem obrazy. Byłem w jakims stanie lękowego napięcia, z którego zupełnie spontanicznie wyobrażałem i wizualizowałem sobie tą sytuacje. Widziałem siebie przykutego do ściany w jakiś podziemiach, Bóg miał postać psychopatycznego mordercy z tanuch horrorów. Czułem jego nienawiść... Ten Bóg juz umarł i zastąpił go inny. Taki którego czuje, ale nie wydaje mi sie że potrafię go opisać czy uchwycić. Oktresliłbym go jako ocean i siebie jako fale. Nawet pamietam ulge kiedy sobie go uswiadomiłem(???) czy jak go odkryłem, nie potrafie tego nazwać. Takich około religijnych spraw jest pełno i płynęły one równolegle do moich czysto psychicznych problemów. Problem w tym, że nie chodze do kościoła, nigdy mnie to nie interesowało. Nie jestem religijny, uważam księzy za głupców. Cały system moralny świata w którym sie wychowałem i nauczycieli którcyh poznałem jest prymitywny i błędny. Przeraża mnie to wszystko, ale chyba jednak wolałbym zostac uznany za wariata. Czułbym wielka ulge, gdyby sie okazało że to tylko takie wymysły. Mam jednak wrażenie że jest to ważne jeśli chodzi o diagnoze mojego stanu, ale nigdy nie miałem odwagi nikomu o tym syfie powiedzieć. W podstawówce byłem królem puszczania baków, na studiach jestem uznawany za alkoholika. Nie moge tego pogodzić. Nie wiem co napisać i nie wiem co z tym zrobić. Bo jest to coś, a ajka tego natura to już inna sprawa. Mam jednak coraz większą potrzbe komuś o tym powiedzieć

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie rozumiem what's the point, ale skojarzyło mi się to co napisałeś o fali i oceanie z pewną ksiażką benedyktyna Willigisa Jagera - "Fala jest morzem", czyli wstęp do mistyki. Poczytaj, to może wiele Ci to wyjaśni.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem w stanie to tak na sucho zaakceptować. Nie zmienia to jednak nic w moim podejsciu do tego co pisałem. Tak czy siak rzeczywistośc tych spraw jest dla mnie w pewnym stopniu namacalna. Nie mam pojęcia jaka ich natura, bo ciężko jest byc własnym psychiatrą. Oczywiscie nikomu o tym nie powiem, bo tak czy siak bedzie kiepsko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tu chyba nie ma psychiatry ani psychologa.

To, że się zastanawiasz, czy twoje nietypowe wizje są spowodowane chorobą, czy coś w nich jest to oznaka zdrowia, przynajmniej częściowego. Poza tym ludzie nie takie rzeczy już wymyślali, poczytaj filozofów, mistyków, to zobaczysz, że to nic niezwykłego. Gożej będzie jeśli zaczniesz biegać po mieście i nawracać wszystkich dookoła mianując siebie prorokiem, to już by było trochę podejżane. :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie chodzi o zadne wizje, a już na pewno nikomu nie bede o tym mówił. Tylko ewentualnie psycholog może sie o tym dowiedzieć.

Zadałem tu na forum pytanie " Czy dostrzegacie w waszych zaburzeniach coś pozytywnego" . Zadałem to w kontekście mojej osoby i tego co tu pisze. Tzn ja osobiście od zawsze(choć nie wiedziałem co mam na mysli) traktowałem te lęki jako proces. Jest to negatywne, ale na innej płaszczyznie + sa większe niz minusy. Uważam że czuje wewnątrz siebie jakąs siłę którą zacząłem nazywac Bogiem. Uważam że jest ona we wszystkim we wszechswiecie i niejako każdy byt działa w zgodzie z nią, z niej wyratsa itd... Poprzez to doświadczenie czegoś we mnie, paradoksalnie uważam że mam kontakt ze wszystkim wokól, czuje jedność.Dla mnie Boga nie ma jako postaci. Nie ma go jako zewnetrznego bytu. Ja jestem częścią tego Boga i uważam że go czuje. Zupełenie nie potrzebuje mojego starego Boga, który jest postacią patrzaca i oceniająca ... kazdy wie o co chodzi. Uważam że ateisci mają racje, choć tego nie rozstrzygam bo nie jest mi to do nieczego potrzebne. Moje doswiadczenie jest z tąd do tąd i dalej kroku nie zrobie. Tylko tym sie zajmuje. Uważam że do tego przewartościowania świata doszedłem poprzez lęki i problemy czysto emocjonalne. A może leki są tego skutkiem ubocznym. Nie mam jednak zamiaru patrzec na własną osobę jednowymiarowo, czyli pod kątem psychopatologii, definicji itd...

Na pewno nie zmienie sie w religijnego kaznodzieje, bo uważam że Jezus nie był bogiem, nie urodził sie z dziewicy, nie chodzil po wodzie w sensie fizycznym, nie ma świetych(w potocznym rozumieniu) nie ma cudów(w potocznym rozumieniu). Ta "wiedza" jest rownolegla do tych moich doswiadczen i tylko pozornie sprzeczna.

Chodzi o to że te odczucia są takie, że raz sie popłakałem. Jade samochodem przez las i patrząc na słonce drzewa itd czuje jakąs akceptacje, radość że pękam.

Innym razem to samo z pinokiem. Nagle jakby dociera do mnie sens tej bajki. Zawieram w obrazie pinokia jakąś częśc moje osoby. Jakaś rzeczywistośc emocjonalna przybiera postać tego ponokia. Drewniany(w sensie emocjonalnym) pinokio szuka wróżki (emocjonalnej afirmacji której mu brakkowało poprzez nieobecnośc matki) i dopiero potem staje sie chłopcem. Ja tutaj zwieram samego siebie . Robi mi sie ciepło i prawie zaczynam ryczeć. Jakby coś we mnie pękało. Czuje autentyczna sympatie do kartek na półce. Oczywiście kupiłem sobie pinokia i czytając go czuje sie emocjonalnie lepiej. Nie potrafie ubrać tego w słowa i klarownie wytłumaczyć. Tylko to czuje i moge ułomnie to okreslac. Tak samo z innymi rzeczami, ale chodzi o to że to nie tylko kwestie religijne. Jakaś cześc wewnątrz mnie znajdując sobie obraz na zewnątrz odrzywa. Nie ma zupełnie znaczenia czy jest to logiczne czy nie. Ktos innym może dostrzec coś innego w tym samym obrazie. Ten pinokio to tylko narzedzie.

Nie chce z tego rezygnować. Dla mnie lęk nie ma zniknąć(choć uposledza mnie w niezwykłym stopniu), nie zalezy mi na tym zeby wygasić moje wnetrze zeby powłoka mogla czuc sie lepiej. Ja chce zeby lek przestał byc lekiem. Energia która wedruje w góre i w obręcie mojej swiadomości przyjmuje postac leku, ma wędrowac ale ma byc akceptowana=ma nie przybierac postaci leku.Proste jak 2+2. Psychiatra(choć nie ma na mnie nacisków do brania leków) wygasi moje wnetrze, lęk zniknie i bedzie po wszystkim. Nie pasuje mi to i czy jesli powiem co tu pisze to spojrzy na mnie inaczej i czy pomoże mi zrobić to czego(wewnetrznie) uważam ze potrzebuje? Czy może bedzie miał to w dupie i zrobi to co ON uzna że powienien zrobić? Czu uzna że za swoje dzialania może zrzucic odpowiedzilanośc na wiedze kliniczną, "bo tak go uczono i w myśl posiadanej wiedzy tak jest fajnie" ?

Do tego jesli chodzi o odlot. Ja sie przed nim bronie. Tym obrona jest lepsza im bardzie własne wnetrze wystawiam na krytyke, inne zdanie itp... choc jednak samego siebie uznaje za troche wariata. Tzn nie uznaje, ale jest dla mnie oczywiste że musze za takiego uchodzić. Spotykając samego siebie, tez pewnie tak bym sadził. To chyba jednak jest normalne. Wpisy tutaj tez o tym swiadczą i zdziwiłbym sie gdyby ich nie bylo

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Uważam że czuje wewnątrz siebie jakąs siłę którą zacząłem nazywac Bogiem. Uważam że jest ona we wszystkim we wszechswiecie i niejako każdy byt działa w zgodzie z nią, z niej wyratsa itd... Poprzez to doświadczenie czegoś we mnie, paradoksalnie uważam że mam kontakt ze wszystkim wokól, czuje jedność.Dla mnie Boga nie ma jako postaci. Nie ma go jako zewnetrznego bytu. Ja jestem częścią tego Boga i uważam że go czuje. (...) Chodzi o to że te odczucia są takie, że raz sie popłakałem. Jade samochodem przez las i patrząc na słonce drzewa itd czuje jakąs akceptacje, radość że pękam.

 

Widzisz, ja też mam często takie uczucie jedności z Bogiem i światem, ale nie mam w związku z tym żadnych lęków, wątpliwości i tak dalej. Chociaż, tak jak piszesz, często kiedy ogarnia mnie to uczucie jestem bardzo wzruszona, czasem do łez, ale mam pewną kontrolę nad tym uczuciem, to nie jest tak, że nagle zaczynam zanosić się płaczem. Akurat w tym nie widzę żadnego zaburzenia. I też często mnie to ogarnia w kontakcie z naturą albo sztuką (filmy, książki, widoki itp.)

 

Myślę, że to coś mega pozytywnego :) I, co ciekawe, taką "jedność ze światem" zaczęłam czuć na początku mojej depresyjnej jazdy w zeszłym roku i być może to mnie trzymało po stronie życia przez długi czas. To może głupio zabrzmi, ale odczuwanie psychicznego bólu otworzyło we mnie jakiś nowy kanał współczucia dla świata, a za tym, poczucie jedności i akceptacji, tego, że "należę do tego świata".

 

Tylko jedna rzecz mnie martwi w tym co piszesz - ja przy tym nie odczuwam żadnego lęku! I nigdy to uczucie dla mnie nie było źródłem lęku - właściwie czego Ty się boisz? Że to co czujesz to zaburzenie? Nie do końca rozumiem co chcesz powiedzieć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Prawde mówiąc to ja też nie wiem. Mowie o lekach jak jestem na terapii i mam wrazenie że ukrywam jakś ważna informacje, ale wstydze sie o tym mowić. DO tego nie wiem co to jest, więc pisze tutaj. Mam coś takiego, że jak nie bedę mie miał intelektualnego obrazu czegoś co przeżywam to o tym nie powiem. Nie powiem nic o własnych przezyciach jak nie bede miał obrazu jak to może byc ocenione. Jak nie bede miał obrazu jak wygląda moja osoba jak o czyms tam powiem. Jak juz pisałem, to coś co opiesuje w temacie pojawiało sie dawno,ale to lekcewazyłem. Nawet nie wiem czemu, ale zupełnie mnie to nie interesowało. Działo sie ale nawet nie chciałem o tym mysleć. Teraz chce, ale boje sie interpretacji, nie odkryje samego siebie nawet jesli bede uwazał że to co chce pokazac jest pozytywne. Zrobie to dopiero jak uznam że inni widzą to jako cos pozytywnego, ale to już jest oszustwo.

Tłumacze proces oszustwa i jednoczesnie swojego uwiezienia. Jeśli przeżywam współczucie,lęk, złość, zadowolenie , smutek to staram sie to zaobserwować. W momencie kiedy to zrobie, kiedy coś zostanie wziete na warsztat chce wyciagnąć wnioski. Nie moge być poza soba więc nie wiem jak inni mnie widzą,moge miec jakiś obraz ale nie wiem. Teraz zaczynam kosmiczny proces myślowy, w dużym stopniu nieuswiadomiony. Widze kogos w telewizji współczującego, czytam o kims współczującym, czytam o współczuciu... widze na ulicy itd...zbieram informacje i tworze obraz. Może to trwać misiące i równolegle może być pełno takich tematów. Ja robie inne rzeczy, funkconuje ale ciagle pod powierzchnia swiadomości i troche ponad trwa ten proces. Im dłużej on trwa tym bardziej zwykłe odczuwanie, które jest działaniem i jest interakcja z otoczeniem zamieniam na odgrywanie tego co zauważe. Zaczynam przypisywac sobie podobienstwo do innych osób, postaw. Oceniam kogoś ...ale pod katem siebie i zaobserwowanego wczesniej uczucia.

Nie ma znaczenia czy uczucie jest pozytywne,czy negatywne, czy mi sie podoba czy nie. Zaczynam zamieniać świat rzeczywisty, na wewnętrzny. Boje sie odczuwac z innymi, ale bardzo chce. Nie chce pozwolić na degradacje własnych uczuć, własnej postaci ale jednoczesnie sie boje. Więc blokuje to co jest we mnie i jest naturalne i zamieniam na obraz. Ten obraz jest konstrukcją wewnetrzną, jest prubą uratowania siebie. Tak jest bezpiecznie. Blokowane uczucia mogą przetrwac w postaci tego mojego wyobrażenia na ich temat. Tak jakby przygotowywac sie do katastrofy biologicznej pobierając prubki roślin ... Zycie zginie, ale przetrwa.

To jest własnie ten mechanizm. Teraz to co wczesniej było staram sie zamienic na obraz, obraz juz jest i chce go potwierdzić. Wy macie to zrobić. Mam wiedze na temat tych przecyć, wyobrażenie. Teraz chce sie odczłowieczyć, tworząc obraz do zaakceptowania. Daje wam informacje w taki sposób,rzebyscie napisali to co chce. Na pewno to wyczuwacie, nutke podszytych intencji i checi przedstawienia sie jako ktos kto potrzebuje info. Ten obraz wychodzi na zewn zamiast wewnetrznej rzeczywistosci. Jesli lubie grac w kosza, to nie bede grał, tylko myślał że jestm koszykarzem NBA. Bede zabijał chęc gry i przyjemnośc na rzecz wyobrazenia. To nie znaczy, że cos sie nie zdazyło, wrtecz przeciwnie. Staram sie oddac charakter własnej osoby jak tylko moge najlepiej. Spycham uczucia, samego siebie odcinając sie od nich. Zyja wewnatrz i chce ten swiat teraz potwierdzić. Ja napisałem jakbym nie wiewdział, chciał sie dowiedziec co to jest i wy piszecie w takim charakterze. Wiem lepiej niż wy i ktokolwiek inny i jest to prawda, ale chce ją przekuc na własny bezpieczny sposób. Jest dużo takich swiatów, odrębnych bytów wewnątrzrzeczywstych mających zastapić mnie. Ja zchodze na dół, a jednoczesnie wypuszczam cos innego. Golema sobowtóra.Odbywa sie proces przemiany

Teraz niech ktos określi i nazwie tą szczerość. Udezające prawda, jak łatwo idzie mi pianie na własny temat. Teraz niech ktos okresli czyjest to szczerośc, czy kolejny poziom tej zabawy.Może poczułem że obraz sie rozpada i go nie łykacie. Może staram sie bronic, a może wrecz przeciwnie? Pisze o swoich nieczystych intencjach i jednoczesnie podsycam rzeczywistośc i prawdziwośc opisanych wczesniej przezyc.

Chce sie od nich odciąć bo są prawdziwe, są moja wewn rzeczywistością.

 

[Dodane po edycji:]

 

Co do leku to jest on poterzny. Głownie społeczny, ale czuje go także bedąc sam ze sobą. Ja czuej sie jak listek na wietrze, troche było u mnie magicznego myślenia, do tego ta kwestia że ktoś mnie karze... Nawet bałem sie że mam zostac księdzem. To była przerażająca wizja, miałem poczucie niekierowania własnym losem. Chyba pekła mi granica i jestem zalewany tresciami nieswioadomymi, tak to klinicznie widze. Schizofrenik jest zalewany takimi tresciami i moze zniknąć, wy macie chyba inaczej. Lęk jest dziwny, jest jakby energia z ktorą nie wiem co zrobić, która nakręca mi mózg. Potrafiłem chcąc nie chcą myślec o takich mechanizmach społecznych, brac pod uwage tak wiele czynników...że mózg mi sie zacinał jak komp co ma za dużo operacji wykonac. Nie byłem w stanie tego ogarnąć, bo sie nie da. Tą intelektualizavją chciałem zabic wszystko co pochodziło z mojego wnetrza.Walcząc z lekiem walcze z wszystkim , takze seksualnoscia. Oczywiscie te jednostkowe przezycia są pozutywne, ale chiałem oddac cały charakter.

Co do tego mechanizmu z poprzedniego posta. Albo wyobrażenie, albo ja. Wy tego nie poczujecie, nie wiecie o co chodzi.Nie chodzi bynajmniej o okreslenie czy to prawda czy nie bo to jest prawda.Przeżywam to i odczuwam. Wiem na 100% że Bóg istnieje, choc z wiarą nie jest tak dobrze. Nieprawdą jest za to co o tym sadze i jak chce byc widzieny.

To jest obrzydliwa skorupa w której chce sie uwięzić. Walka dwóch stron

 

[Dodane po edycji:]

 

Czy ktoś zrozumiał o co chodzi? Czy ktos zrozumiał coś z ostatniego postu?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×