Skocz do zawartości
Nerwica.com

Materiały o DDA/DDD


LatającyKubek

Rekomendowane odpowiedzi

Nie wiem czy już ktoś wcześniej zapodał tego typu informacje w waszym forum?

 

DDD - DZIECI DYSFUNKCYJNYCH DOMÓW, DDA - DOROSŁE DZIECI ALKOHOLIKÓW

 

Dorosłe Dzieci z Rodzin Dysfunkcyjnych (funkcje rodzicielskie spełniane w tych rodzinach sposób chory lub wcale) łączą podobne cechy. Oto lista niektórych z tych cech opracowana przez amerykańskich specjalistów z Couerstone Institut.

 

1. DDD nie wie, co jest normalne, musi zgadywać. W jego domu nic nie działo się zwyczajnie, świat nieustannie chwiał się w posadach.

 

2. Trudno mu przeprowadzić swe zamiary od początku do końca. Zapala się do pomysłu, ale nie wie, jak dojść do celu.

 

3. Kłamie, choć mógłby mówić prawdę. W dzieciństwie nie wiedział, za co będzie ukarany lub nagrodzony, kłamie więc „na wszelki wypadek”.

 

4. Ocenia siebie bezlitośnie, ma poczucie małej wartości lub kompletnej bezwartościowości. Nie wierzy, że można go cenić za jego własne cechy, sam ich nie rozpoznaje i nie potrafi się na nich oprzeć.

 

5. Trudno mu bawić się i przeżywać radość, przeszkadza mu w tym stałe napięcie. Równocześnie może ciągle się uśmiechać i powtarzać: „wszystko w porządku”.

 

6. Traktuje siebie strasznie poważnie. Większość problemów uważa za tak wielkie, że przerastają miarę człowieka.

 

7. Trudno mu nawiązać intymne stosunki. Litość myli z miłością, przeważnie kocha tych, którzy potrzebują pomocy. Ktoś, kto sobie dobrze radzi, a okazuje miłość DDD, jest posądzony o nieczysty interes.

 

8. Boi się odrzucenia, ale sam odrzuca. Woli „uprzedzić” odrzucenie, wiedząc, że i tak to nastąpi, bo nie wierzy, że może być kochany.

 

9. Przesadnie reaguje na zmiany, nad którymi nie ma kontroli. Wszystko co nowe jest niebezpieczne: ludzie, sytuacje, zachowania. Kolejny raz usuwa mu się grunt spod nóg.

 

10. Czuje się inny. Ma poczucie, że nikt nie przeżywa takich problemów jak on.

 

11. Stale potrzebuje uznania i afirmacji. Robi mnóstwo, żeby je otrzymać, ale i tak w nie nie wierzy. Stara się zapracować na następne, które znów podważa.

 

12. Albo jest nadmiernie odpowiedzialny albo nadmiernie nieodpowiedzialny. Bardzo mu trudno wymierzyć granice tego, co zależy od niego, a co już nie.

 

13. Jest lojalny do ostateczności nawet w obliczu dowodów na nielojalność innych osób. Nie wie, kiedy jest wykorzystywany, a kiedy nie.

 

14. Domaga się natychmiastowego zaspokojenia zachcianek. Boi się, że jeśli nie dostanie czegoś od razu, to może już nigdy nie dostać.

 

15. Automatycznie poddaje się sytuacji zamiast rozważyć inne możliwości.

 

16. Szuka napięć i kryzysów, a potem skarży się na nie. Stan napięcia jest znany, znany jest też brak satysfakcji.

 

17. Unika konfliktów bądź je zaostrza. Rzadko rozwiązuje.

 

18. Boi się niepowodzeń, ale sabotuje własne sukcesy. Stawia sobie tak wysokie wymagania, że nie może im sprostać. Swój sukces mierzy wartością cudzych pochwał, sam nie umie się cieszyć.

 

19. Boi się krytyki, każdą odbiera jako osobisty atak i zagrożenie, ale sam krytykuje i osądza.

 

20. Żyje w izolacji od ludzi, nawet gdy pozornie jest wśród nich. Czuje strach przed ludźmi, samotność, brak poczucia przynależności. Boi się zwłaszcza władzy i zwierzchników.

 

21. Czuje się winny, ilekroć staje lub chciałby stanąć w obronie własnych praw. Łatwiej mu troszczyć się o innych niż o siebie. Pozwala mu to nie dostrzegać własnych realnych wad i unikać odpowiedzialności wobec siebie.

 

22. W chwilach, gdy wszystko układa się dobrze, ogarnia go dezorientacja i „nuda”, czeka aż coś się stanie. Porządni, spokojni, czuli partnerzy są nieciekawi i porzucani.

 

23. Reaguje głównie na to, co robią inni, zatracając własne ja.

 

24. Uzależnia się od alkoholu albo od uzależnionych partnerów albo jedno i drugie. W ten sposób kontynuuje ten sam rodzaj wzajemnej zależności, jaki łączył go z rodzicami lub kimś innym w rodzinie.

 

 

Oprócz pkt. 22, mam wszystkie objawy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Terapia z balastem

Na początku terapii dorosłe dzieci alkoholików stają oko w oko z wieloma wątpliwościami. Towarzyszące im wahanie to część procesu zmiany, jaki rozpoczynają.

 

Na początku terapii dorosłe dzieci alkoholików doświadczają wielu sprzecznych myśli i odczuć. Gdy zgłaszają się na terapię, to – z jednej strony – mają nadzieję na zmianę (zwiększenie poczucia własnej wartości i pewności siebie, zmianę schematów zachowania, jakie od lat utrudniają im życie, czy zmianę relacji, w których czują się źle), ale – z drugiej strony – towarzyszy im też wiele obaw: czy zmiana jest możliwa, skoro przez tyle lat nic się nie zmieniło?

 

A może tylko mi się wydawało, że rodzice mieli problem, może to jednak ja jestem dziwakiem, a oni byli normalni? Pytania tego typu mnożą się i powodują ogromną ambiwalencję, która sprawia, że od refleksji „terapia DDA jest czymś, czego potrzebuję” do zgłoszenia się na konsultację mijają miesiące, a nawet lata. Jakie są te typowe przeszkody? W jaki sposób terapeuta i grupa mogą pomóc DDA w poradzeniu sobie z nimi?

 

 

Zosia samosia

Doświadczeniem wielu DDA jest konieczność samodzielnego radzenia sobie z problemami. W ich głowach mocno tkwi przekaz: „nie należy innym zawracać sobą głowy” i odzywa się natychmiast, gdy pojawi się pomysł, by rozpocząć terapię. Torpedują ten pomysł również inne przekonania, np.: „nie powinno się nad sobą użalać”, „inni mieli gorzej…”, czy „nikt ci nie pomoże, jeśli sam sobie nie pomożesz”.

 

Terapeuta powinien umieć pokonać te przekonania i odkryć u DDA dziecięcą potrzebę opiekowania się nim, bycia pokierowanym czy naprowadzanym.

 

Gdy możemy się na kimś oprzeć i wzorować, szybciej uczymy się nowych zachowań, nowego sposobu myślenia. W szkole tym kimś powinien być nauczyciel, wychowawca, a w domu rozumiejący, mądry rodzic, który potrafi tak pokierować dzieckiem, by mimo swoich braków rozwijało się i stawiało czoło wyzwaniom.

 

W terapii rolę przewodnika, mentora na chwilę podejmuje terapeuta, ukierunkowując pacjenta na zmiany i rozwój. Na chwilę, gdyż pacjent ma sam opanować tę rolę i znaleźć dla siebie mentorów, przewodników czy autorytety w życiu poza sesjami.

 

I co ja powiem?

To jeden z podstawowych niepokojów, jakie pojawiają się w wypowiedziach osób wahających się, czy podjąć terapię. „Co powiem, kiedy terapeuta zapyta, po co przychodzę? Właściwie to chyba nic mi nie dolega...” Pytanie o potrzeby czy o cele terapii jest zwykle dla DDA trudne. Nie wiedzą, w jaki sposób terapeuta może im pomóc. Słyszeli tylko, że „jakaś” pomoc dla osób takich jak oni jest możliwa.

 

Pierwsze spotkanie z terapeutą wygląda podobnie jak wizyta u lekarza pierwszego kontaktu. Pacjent pojawia się i musi jak najlepiej opisać sprawy czy objawy, które go niepokoją. Terapeuta zaś zadaje pytania, które pozwolą postawić diagnozę i zaproponować skuteczny sposób leczenia.

 

Większość terapeutów zajmujących się DDA wie, że ich pacjenci mają trudności z uświadomieniem sobie i mówieniem o tym, czego potrzebują. Zdają sobie także sprawę z silnego oporu, jaki pojawia się, gdy DDA musi mówić o sobie komuś obcemu. Często dopiero na kolejnej konsultacji udaje się ustalić konkretne problemy – czasem wynika to z dość ogólnych pytań zadawanych przez terapeutów, dotyczących funkcjonowania w życiu codziennym osoby zgłaszającej się na terapię.

 

Kiedy obszar zmiany jest niejasny, można ukierunkować terapię na rozwój pacjenta, rozwój umiejętności niezbędnych do radzenia sobie ze sobą i własnymi problemami czy rozwój osobowości. Ostatecznie cele terapii ustalane są zawsze wspólnie przez pacjenta i terapeutę.

 

Czy mój ojciec był alkoholikiem?

Wątpliwości, czy to było uzależnienie, nie są kluczowe dla powstania syndromu DDA. Istotne jest, czy w związku z nadużywaniem alkoholu w życiu rodzinnym pojawiły się wydarzenia, o których trudno zapomnieć, choć jest się już osobą dorosłą. Te bolesne wspomnienia oznaczają, że sprawy z przeszłości nadal wpływają na nasze samopoczucie, na psychikę, więc należy się nimi zająć.

 

Czy to, co pamiętam, czuję – jest prawdą?

W rodzinach z problemem alkoholowym istnieje duży nacisk na to, by wszyscy myśleli, czuli i przeżywali zgodnie z tym, jak każe im się myśleć i przeżywać, bez względu na to, jaka jest rzeczywistość. Ileż to razy, próbując przedstawić swój punkt widzenia, DDA słyszały: „to nie tak jak myślisz”, „źle to odebrałeś”, „on tak powiedział, ale co innego miał na myśli”.

 

Ten sposób reagowania na komunikaty dziecka psychoterapeutka Marsha Linehan nazywa „unieważnianiem”, gdyż przekaz kierowany w ten sposób do dziecka brzmi „nieważne, co widzisz, myślisz i czujesz – ja ci powiem, jak masz widzieć, myśleć i czuć”. W ten sposób dziecko przestaje ufać sobie, swojemu umysłowi i zmysłom, jest zależne od cudzych interpretacji danej sytuacji.

 

W terapii stwarza to duże trudności, bo przecież nie chodzi o to, by terapeuta zastąpił pacjentowi rodziców i mówił mu, jak ma patrzeć, czuć czy interpretować. W terapii pacjent musi odzyskać zaufanie do samego siebie, nauczyć się odczytywać to, co widzi i czuje, oraz nadawać adekwatne znaczenia temu, co się wokół dzieje. Musi tym samym złamać zasady panujące w rodzinie pochodzenia.

 

 

Lojalność wobec rodziny

Opowiadając o swoich bliskich, DDA często mają poczucie, że ich zdradzają, działają wbrew niepisanej zasadzie, że „o tych sprawach nie mówi się obcym”. Myślą nawet, że łamią przykazanie „szanuj ojca i matkę”, i spotka je za to kara.

 

Warto pamiętać, że celem rozmów z terapeutą jest zmiana osobista, a nie oskarżanie kogoś czy znalezienie winnych. Terapeuta czy grupa nie ma prawa wypowiadać się negatywnie o niczyich bliskich, gdyż zna ich jedynie z subiektywnych opowieści pacjentów. Terapia nie służy zerwaniu więzi z rodzicami, lecz ich poprawie (na ile to możliwe).

 

O tym, jaka to ma być relacja, decyduje pacjent. Terapeuta może w niektórych przypadkach – zwłaszcza w początkowej fazie terapii – zalecać czasowe ograniczenie kontaktów z rodzicami. Zalecenie to wynika z faktu, że kiedy pacjenci odkrywają prawdę o swoim dzieciństwie, często budzi to bardzo silne emocje, trudne do powstrzymania w bezpośrednim kontakcie z rodzinami.

 

W późniejszej fazie terapii pacjenci uczą się oddzielać swoje dziecięce potrzeby, nie do zaspokojenia w teraźniejszych relacjach rodzinnych, od potrzeb dorosłych dzieci kierowanych do już starszych rodziców. Uczą się korzystać z tego, co rodzice mogą im dać aktualnie, i nie frustrować się tym, że czegoś nie są w stanie zaspokoić.

 

W efekcie terapii rodzinne relacje DDA mogą ulec poprawie, ale jest to związane z wyjściem z roli dziecka zależnego w swoich potrzebach od rodziców i przejściem do roli dorosłego dziecka, które dba o swoje potrzeby, nie oczekując tego od rodziców.

 

 

 

Ambiwalencje wobec innych

Poczucie opuszczenia, skrzywdzenia czy wykorzystania kładzie się cieniem na stosunek DDA do ludzi. W kontaktach, zwłaszcza gdy relacje stają się bliższe, są ostrożne, trudno im zaufać drugiej osobie, mają opory przed mówieniem o swoich problemach. Wolą przyjąć rolę obserwatorów lub zaopiekować się kimś niż pokazać swoje prawdziwe wnętrze.

 

Ten brak zaufania do innych bardzo utrudnia przyglądanie się własnym problemom, mówienie o tym, co trudne, odkrywanie głęboko skrywanych tajemnic. Trudno się temu dziwić, gdyż zranienia, jakie noszą w sobie DDA, powstały w relacjach z najbliższymi osobami.

Pierwszym etapem terapii takich osób jest odbudowywanie zaufania do ludzi.

 

W terapii indywidualnej oznacza to, że terapeuta ze szczególną uwagą stara się zbudować dobrą relację terapeutyczną, w której pacjent poczuje, że może zaufać terapeucie i otworzyć się przed nim. Podobnie w terapii grupowej – we wstępnym etapie pracy grupowej terapeuta dba, by poprzez dobór grupy oraz wzajemne poznawanie się, uczestnicy nabrali zaufania i nauczyli się mówić o sobie bezpośrednio i otwarcie.

 

Służy temu strukturalizacja zajęć, specjalnie dobrane ćwiczenia i tematyka spotkań. Większość DDA nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo to, że zawiedli się na swoich bliskich jako dzieci, wpływa na ich stosunek do nowo poznanych osób.

 

Terapia sprawia, że zaczynają dostrzegać swoje obronne nastawienia i starają się nie patrzeć na innych z perspektywy kontaktów w swoich rodzinach. W grupie mogą spróbować bardziej świadomie budować relacje oparte na zaufaniu i otwartości.

 

Lęk przed poznaniem siebie

Kiedy czujemy się bezpiecznie w relacjach z innymi, szybko ujawniają się nasze głęboko skrywane pragnienia, oczekiwania i niezaspokojone potrzeby. Wiele DDA najbardziej boi się nie innych, ale siebie – tego, co w nich się pojawi, gdy poczują się bezpiecznie po otwarciu się przed innymi.

 

Negatywne myślenie o sobie i autokrytyczna postawa podsuwają im straszne wizje siebie jako kogoś nie do przyjęcia dla innych. DDA często boją się, że nie zostaną zaakceptowane, że nikt ich nie polubi albo że prawdą okaże się to, co słyszeli w domu: „nikt z tobą nie wytrzyma”, „nikt cię nie polubi”.

 

Terapeuci mają świadomość, że każdy człowiek ma jakieś braki, wady, ale i mocne strony, zasoby. DDA zwykle są nadmiernie świadome swoich deficytów, a w ograniczony sposób uświadamiają sobie własne zalety i talenty. Ważnym celem terapii jest zatem rozpoznanie swoich mocnych stron i nauczenie się, jak je wykorzystywać.

 

Kiedy DDA zaczynają to dostrzegać, wchodzą na ścieżkę rozwoju osobistego, który trwa także po zakończeniu terapii. Dzięki temu nabierają pewności siebie i poczucia własnej wartości.

 

Lęki przed grupą

Często pacjenci zgłaszający się na terapię DDA zastrzegają, że wolą terapię indywidualną, gdyż grupa budzi w nich negatywne skojarzenia. Warto o tym wprost porozmawiać z terapeutą. Niekiedy rzeczywiście terapia indywidualna jest bardziej dla kogoś wskazana, choć z mojego doświadczenia wynika, że terapia grupowa DDA może być szybsza i efektywniejsza.

 

Nie dziwi mnie, że skoro wiele trudnych wspomnień wiąże się z rodziną, w której pacjent się wychowywał (tzw. grupą pierwotną), to niechętnie wchodzi w nowe grupy.

 

DDA często unikają grupowych spotkań, zwłaszcza tych nieformalnych, nieobowiązkowych. W grupach łatwiej ożywają w nich wspomnienia i emocje, jakich doświadczali w domowych relacjach, bezwiednie także mogą wchodzić w role, jakie odgrywali w swoich rodzinach, a to źle wpływa na ich samopoczucie i oddziela ich od innych.

 

Udział w grupie wymaga także pewnych minimalnych umiejętności społecznych, którymi większość z nas dysponuje już w wieku 7 lat, kiedy zaczynamy edukację w grupie szkolnej. Niektórzy jednak mają tak duże kłopoty z odnalezieniem się w grupie, że zanim zostaną zakwalifikowani do niej, muszą nieco rozwinąć swoje kompetencje społeczne.

 

W niektórych ośrodkach terapeutycznych wejście w grupę poprzedza udział w treningu umiejętności interpersonalnych. Zwykle jednak zajęcia treningowe polecane są osobom nimi zainteresowanym lub z deficytami tych umiejętności. Podobną rolę może pełnić trening asertywności czy zajęcia rozwojowo-terapeutyczne.

 

 

Dlaczego ja mam się leczyć?!

Niekiedy DDA buntują się: dlaczego ja mam się leczyć, skoro ze mną wszystko w porządku? Niech oni się leczą, niech oni się zmienią, ja poczekam. Z jednej strony mają rację... ale ich bliscy zwykle nie chcą żadnej zmiany. Gdy DDA trafia na terapię, jego rodzice przeważnie są już na emeryturze.

 

Ich życie bardzo się zmieniło od czasu, gdy byli w pełni sił, mieli na głowie dzieci, pijącego partnera i mnóstwo spraw. Po latach życie zwykle jest lżejsze, partner odszedł lub przestał pić tak destrukcyjnie, a jeśli nawet pije nadal, to w domu nie ma już małych dzieci, ubyło obowiązków. Mało tego, rodzice często mają oparcie w swoich dorosłych dzieciach, więc nie myślą o zmianie.

 

Zmiana potrzebna jest dorosłym dzieciom, bo one chcą przestać żyć przeszłością, przeżywać ciągle te same stany, wikłać się w destrukcyjne związki. Dlatego DDA zgłaszają się na terapię i – mimo wątpliwości – zaczynają pracować nad sobą i swoimi problemami. Jeśli tych wątpliwości jest sporo, to warto wraz z terapeutą zrobić bilans zysków i strat związanych z podjęciem terapii bądź

z utrzymaniem dotychczasowego status quo... 

 

 

Marzenna Kucińska

 

Autorka jest psychologiem, psychoterapeutą Polskiego Towarzystwa Terapii Poznawczej i Behawioralnej, trenerem Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Pracuje w Ośrodku Terapii Poznawczej COGITO w Warszawie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

-- 23 lip 2012, 11:19 --

 

Ks. Marek Dziewiecki

WSPÓŁUZALEŻNIENIE: PRZEJAWY I SPOSOBY PRZEZWYCIĘŻANIA

 

Współuzależnienie, zwane też koalkoholizmem, zaczęło być w sposób systematyczny opisywane i analizowane w literaturze przedmiotu zaledwie kilkanaście lat temu. Ta druga nazwa wzięła się stąd, że odkrycie typowych symptomów współuzależnienia dokonało się w ramach terapii rodzin alkoholików. Dlatego właśnie początkowo uważano, że współuzależnienie jest spowodowane stresem, wynikającym z bliskiego i stałego kontaktu z osobą uzależnioną. W miarę poznawania tego zjawiska stało się oczywiste, że problem jest bardziej złożony. Okazuje się, że gdy uzależnieni przestają pić, to symptomy współuzależnienia u ich bliskich zwykle nie znikają. Czasem stają się nawet silniejsze i jeszcze bardziej dokuczliwe. Kontakt z osobą uzależnioną prowadzi zwykle do pojawienia się symptomów współuzależnienia, lecz prawdopodobnie nie jest ani jedynym, ani podstawowym ich źródłem. Badania skłaniają do wniosku, że osobowość o cechach współuzależnienia kształtuje się już w dzieciństwie, pod wpływem zaburzonych więzi. Zwłaszcza pod wpływem więzi z uzależnionymi rodzicami.

 

W takiej sytuacji dana osoba ma nieświadomą tendencję, by wiązać się w swoim życiu dorosłym i małżeńskim z ludźmi uzależnionymi. A gdy to się już stanie, wtedy pojawiają się symptomy współuzależnienia, które w jakimś stopniu tkwiły w tej osobie od dzieciństwa. Ktoś o dojrzałej osobowości raczej nie zwiąże się z osobą uzależnioną (przypomnijmy tu wspomnianą wcześniej kobietę, która zrezygnowała z zawarcia małżeństwa po tym, jak jej narzeczony po raz drugi w ciągu dwóch lat ich znajomości nadużył alkoholu). Jeśli problemy z alkoholem pojawią się w istniejącym już związku, to dojrzały współmałżonek potrafi reagować stanowczo i kompetentnie już na pierwsze przypadki nadużywania alkoholu. Trwanie latami w destruktywnym związku z osobą uzależnioną jest zatem znakiem, że także ta druga osoba weszła w ten związek z poważnymi trudnościami osobowościowymi.

 

Po kilkunastu latach badań psychologicznych zostały już dosyć szczegółowo opisane podstawowe kryteria i symptomy współuzależnienia. Wśród autorów odnotowujemy jednak nadal spore różnice poglądów na ten temat. W Journal of Psychoactive Drugs (1986) T. Cermak twierdzi, że podstawowe symptomy współuzależnienia to:

 

lokowanie uczucia własnej wartości w zdolności do kontrolowania uczuć i zachowań swoich i cudzych, mimo oczywistych doświadczeń, że konsekwencje są odwrotne;

zaspakajanie potrzeb cudzych w sposób uniemożliwiający zaspakajanie potrzeb własnych;

zaburzenie systemu granic, zarówno w sytuacjach intymności jak i osamotnienia;

bierne trwanie w związku z osobą o zachwianej osobowości (alkoholizm, narkomania, chorobliwa impulsywność);

doznawanie bardzo bolesnych emocji lub utrata wrażliwości emocjonalnej w okresie przynajmniej dwóch lat, bez szukania pomocy na zewnątrz.

 

Z kolei P. Mellody (1993, s. 177-8) sądzi, że podstawowe symptomy współuzależnienia to skłonność do następujących skrajności:

 

brak poczucia własnej wartości lub arogancja i poczucie wyższości;

nadmierna bezbronność wobec bolesnych przeżyć lub nadmierna odporność (brak wrażliwości);

poczucie, że jest się człowiekiem złym i zbuntowanym lub poczucie, że jest się kimś zupełnie doskonałym;

nadmierna zależność od innych ludzi lub nadmierna niezależność (utrata potrzeb i pragnień);

brak elementarnej dyscypliny i wprowadzanie chaosu we własne życie lub przesadne, natrętne kontrolowanie siebie i innych ludzi.

 

Podsumowując dotychczasowe badania psychologiczne można powiedzieć, że współuzależnienie to nie tylko i nie tyle efekt życia w bliskim kontakcie z osobą uzależnioną, co raczej pewien typ niedojrzałej osobowości, pewna skłonność (związana z osobistą historią rozwoju) do błędnych sposobów reagowania na problematyczne sytuacje życiowe oraz na zaburzone zachowania innych osób. Przebywanie z osobą uzależnioną powoduje oczywiście pogłębienie się trudności związanych z osobowością posiadającą skłonności do współuzależnienia. Życie w bliskim kontakcie z alkoholikiem nie jest zatem jedynym źródłem współuzależnienia. Jest raczej okolicznością, która odsłania osobowościowe problemy partnera, które istniały już wcześniej.

 

W oparciu o dotychczasowe analizy można stwierdzić, że współuzależnienie okazuje się odrębną formą zaburzonej osobowości i wymaga specyficznej interwencji terapeutycznej. Symptomy współuzależnienia nie znikną bowiem w sposób automatyczny po ustaniu problemu alkoholowego czy po zerwaniu więzi z osobą uzależnioną. Terapia współuzależnienia bywa często trudniejsza niż terapia uzależnienia. Po pierwsze, trudniej jest w tym przypadku o prawidłową diagnozę, gdyż zaburzone zachowania osoby współuzależnionej bywają interpretowane jako „normalna” reakcja na życie w bliskim kontakcie z człowiekiem uzależnionym. Po drugie, trudno jest przekonać osobę współuzależnioną, że alkoholizm współmałżonka nie jest jej jedynym problemem. Stąd decyzja o podjęciu terapii wymaga męstwa i łączności z Siłą Wyższą (por. P. Mellody, 1993, s. 179). Po trzecie, w Polsce oferta terapeutyczna w odniesieniu do współuzależnienia okazuje się zwykle mniej profesjonalna i gorzej zorganizowana niż oferta terapeutyczna dla ludzi uzależnionych. Najczęściej nie jest to terapia zamknięta ze specyficznym programem, lecz doraźna pomoc, uzyskana w ramach kontaktu z poradnią przeciwalkoholową, w poradnictwie rodzinnym, w ruchach samopomocy (Al-Anon, Kluby Abstynenta) czy w rozmowach z duszpasterzem.

 

Z tego względu ważną funkcję w udzielaniu pomocy osobie współuzależnionej może odegrać ktoś, kto pełni szeroko rozumianą rolę doradcy duchowego. Pomoc ze strony doradcy duchowego jest konieczna od początku interwencji. Co więcej, jest ona zwykle najważniejsza i najbardziej potrzebna właśnie w początkowej fazie interwencji. Jeśli pierwszy kontakt ogranicza się do rozmowy z lekarzem czy psychologiem, to osoba współuzależniona — po otrzymaniu informacji, że ma ona problemy nie tylko z kimś uzależnionym w swym otoczeniu, także z samą sobą i z własnym życiem — przeżywa rozczarowanie i bunt, często wycofując się z dalszej współpracy. Pierwszym i chyba najtrudniejszym zadaniem doradcy duchowego jest motywowanie osoby współuzależnionej do podjęcia systematycznej pracy nad sobą w ramach terapii lub innej formy systematycznej pracy nad własną osobowością. Osoba współuzależniona jest zwykle przekonana, że to jedynie uzależniony powinien podjąć terapię i że tylko on musi się zmienić. Doradca duchowy powinien nie tylko pomagać takiej osobie w przezwyciężeniu typowego w pierwszej fazie buntu, rozgoryczenia, zniechęcenia, czy lęku. Powinien także ukazywać osobie współuzależnionej pozytywne motywy podjęcia pracy nad sobą. Motywami tymi jest miłość do samego siebie i do najbliższych oraz nadzieja na nową przyszłość. Motywy czysto psychiczne (przezwyciężenie trudności osobowościowych, dążenie do lepszego nastroju emocjonalnego, uczenie się skuteczniejszych strategii rozwiązywania problemów) nie są tu wystarczające. Miłość i nadzieja jest największą siłą motywacyjną.

 

Drugim zadaniem doradcy duchowego jest pomaganie osobie współuzależnionej, by zdobyła się na odwagę całościowego, dojrzałego rozumienia samej siebie i własnej sytuacji. Chodzi tu o odwagę popatrzenia na siebie nie z perspektywy bycia ofiarą, lecz z perspektywy wspólnej historii życia z osobą uzależnioną. Odwaga ta prowadzi do odkrycia prawdy, która wyzwala. Do odkrycia prawdy, że obie strony mogły inaczej postępować i dojrzalej reagować w obliczu pojawiających się trudności oraz że obecnie obie strony — a nie tylko uzależniony - powinny wnieść wkład w budowanie nowej teraźniejszości i przyszłości. Odwaga oznacza też uznanie faktu, że nie tylko uzależniony jest poraniony fizycznie, psychicznie, duchowo, społecznie, moralnie. Również osoba współuzależniona doświadcza problemów osobowościowych związanych z całą swoją historią życia. Przeżywa określone trudności z emocjami, ze sposobami myślenia, reagowania, z nawiązywaniem kontaktów międzyosobowych.

 

Pomoc w rozumieniu samego siebie i własnej sytuacji wymaga wprowadzenia osoby współuzależnionej w płaszczyznę antropologiczną, czyli taką, która uwzględnia całego człowieka, a nie tylko jego sytuację psychiczną. W tej perspektywie trzeba odróżnić osobę od osobowości. Osoba to coś więcej niż ciało, psychika, sfera duchowa. Osoba to coś więcej niż nawet suma tych wszystkich wymiarów. Osoba to ktoś, kto nie tyle składa się z ciała, psychiki i sfery duchowej, ile raczej ktoś, kto wciela się w te sfery, posługuje się nimi. Kryterium dojrzałości człowieka jest nie tyle obecny stan jego osobowości, co raczej jego sposób kierowania swoją osobowością i sytuacją życiową. W czasie terapii współuzależniony może nie przezwyciężyć wszystkich mechanizmów, sposobów myślenia i przeżywania, związanych ze współuzależnieniem, ale może zająć wobec nich zupełnie nową postawę. Może stać się nową osobą, z nowymi sposobami postępowania i budowania więzi, doświadczając nadal — przynajmniej częściowo — osobowościowych konsekwencji współuzależnienia.

 

Zajęcie nowej, dojrzalszej postawy wobec siebie i świata oznacza przede wszystkim nauczenie się kompetentnej miłości wobec samego siebie. Istotnym zadaniem doradcy duchowego jest zatem ukazywanie kryteriów takiej miłości. Osobie współuzależnionej grożą skrajne postawy wobec samej siebie. Może ona litować się nad sobą i koncentrować na swoim poczuciu krzywdy z powodu życia z człowiekiem uzależnionym. Może też odnosić się do siebie z agresywnością i okrucieństwem, „karząc” się w ten sposób za swoją sytuację życiową. Obie te skrajności są zachowaniami niedojrzałymi i destrukcyjnymi. Tymczasem kompetentna miłość oznacza przyjmowanie własnej rzeczywistości z prawdą i miłością. W kontekście miłości pozytywne prawdy o nas stają się źródłem radości i siły, a prawdy negatywne nie prowadzą do rozpaczy czy okrucieństwa, lecz mobilizują do przezwyciężania trudności oraz do rozwoju.

 

Jednym z podstawowych sprawdzianów miłości wobec samego siebie jest stawianie sobie wymagań. W odniesieniu do osoby współuzależnionej oznacza to podjęcie terapii i wszystkich wysiłków z tym związanych, a jednocześnie przyznawanie sobie prawa do korzystania z pomocy innych ludzi. Drugim sprawdzianem miłości jest pojednanie z samym sobą, czyli przebaczenie sobie przeszłości. Człowiek, który nie potrafi dojrzale pokochać siebie, popada w postawy skrajne. Jedną z nich jest wybaczenie sobie błędów z przeszłości, powtarzając te same błędy w teraźniejszości. Drugą skrajnością jest niezdolność do przebaczenia sobie, gdyż to prowadzi do psychicznego uwięzienia samego siebie w bolesnej przeszłości. Dojrzale pokochać siebie, to wybaczyć sobie to, co było błędne i bolesne w przeszłości, wyciągając wnioski z tych doświadczeń. Człowiek, który dojrzale przebaczył sobie, pamięta wprawdzie o swojej bolesnej przeszłości, ale nie po to, by się nią zadręczać, lecz po to, by nie powtarzać już więcej popełnionych błędów czy doznanych krzywd.

 

Pojednać się ze sobą to także przebaczyć innym ludziom krzywdy czy zło, które mi kiedykolwiek wyrządzili. Przecież zło, którego doznałem od innych, jest już przeszłością. Jest bólem, który już przeżyłem. Jeśli natomiast nadal podtrzymuję żal do innych ludzi i nie przebaczam im, mimo że niektórzy już nie żyją, a inni przestali mieć wpływ na moje życie czy zmienili swoje postępowanie wobec mnie, to teraz ja sam siebie krzywdę. Ja sam podtrzymuję ból z przeszłości i sprawiam, że zatruwa on psychicznie moją teraźniejszość. Dopóki nie przebaczę tym, którzy mnie w przeszłości skrzywdzili, dopóty przedłużam trwanie tej krzywdy. Przebaczenie innym ludziom doznanych od nich w przeszłości krzywd — nie pozwalając się krzywdzić w teraźniejszości!- leży zatem w interesie osoby współuzależnionej i pomaga jej budować dojrzalszą teraźniejszość i przyszłość.

 

Pojednanie z samym sobą to jeszcze coś więcej niż tylko przebaczenie krzywd, które ja sam sobie wyrządziłem, czy których doznałem od innych ludzi. Pojednać się ze sobą, to pogodzić się z faktem, że w ogóle istnieję, że zostałem "wrzucony" w ten świat bez mojej zgody, że urodziłem się i wychowałem w tej właśnie rodzinie, w tym czasie, w tym kraju, że chodziłem do tych właśnie szkół, że miałem takich nauczycieli, rówieśników, że otrzymałem takie właśnie ciało, taką płeć, takie możliwości intelektualne, taką wrażliwość psychiczną, taką osobowość, takie trudności, takie właśnie więzi z innymi ludźmi. Tak rozumiane pojednanie oznacza przezwyciężenie bezsensownego buntu i destrukcyjnie przeżywanego poczucia krzywdy, a przez to ułatwia mobilizowanie się, by budować nową teraźniejszość.

 

Zadaniem doradcy duchowego jest nie tylko pomaganie współuzależnionemu, by dojrzale pokochał samego siebie, lecz by podobną miłością objął innych ludzi, w tym także osobę uzależnioną. Również tutaj grożą postawy skrajne. Jedną skrajnością jest naiwne litowanie się nad uzależnionym, a drugą skrajnością jest wycofanie miłości wobec niego. Tymczasem dojrzała miłość jest działaniem (konkretne słowa i czyny), dostosowanym do sytuacji i postępowania drugiej osoby. Dojrzale pokochać osobę uzależnioną to najpierw poznać mechanizmy jej choroby (kompulsywne regulowanie emocji drogą chemiczną; system iluzji i zaprzeczeń; ekstremalne skoki w przeżywaniu samego siebie; manipulowanie najbliższym środowiskiem, by tworzyć sobie komfort picia). Wtedy dopiero rozumiemy, że dojrzała miłość polega na stosowaniu zasady: „ty nadużywasz alkoholu, ty ponosisz konsekwencje”. Ponoszenie przez uzależnionego bolesnych konsekwencji sięgania po substancje uzależniające jest bowiem koniecznym warunkiem uznania prawdy o sobie i podjęcia terapii. Stosowanie powyższej zasady musi być jednak bardzo konkretne. Oznacza to na przykład, że współmałżonek uzależnionego (najczęściej żona) nie podaje posiłków, jeśli uzależniony wydał pieniądze na alkohol, nie pierze jego pobrudzonych ubrań ani nie usprawiedliwia go w pracy, gdy jest nietrzeźwy. Rozumie bowiem, że lepiej jest, by uzależniony był głodny czy nawet stracił pracę, niż miałby stracić życie na skutek trwania w chorobie alkoholowej.

 

Tak rozumiana kompetentna miłość nie jest zwykle możliwa, jeśli osoba współuzależniona pozostaje sam na sam z alkoholikiem. Uzależniony bywa wtedy agresywny, a nawet groźny. Potrafi znęcać się fizycznie i psychicznie. Potrafi kłamać, manipulować, szantażować lub wzbudzać litość. Realizowanie zasady kompetentnej miłości wymaga zatem wyjścia z ukrycia i osamotnienia, by poszukać wsparcia na zewnątrz. W polskich warunkach skutecznym rozwiązaniem okazuje się kontakt z grupami samopomocy (grupy Al-Anon i Kluby Abstynenta). Czasem konieczny jest także kontakt z urzędem gminnym, psychologiem, prawnikiem, policją. Jednak nawet wtedy, gdy współuzależniony otrzyma pomoc z zewnątrz, może się okazać, że ze względu na agresywność czy wręcz brutalność uzależnionego, nadal nie jest możliwe stosowanie reguł kompetentnej miłości. Jedynym rozwiązaniem pozostaje wtedy rozstanie się z osobą uzależnioną. Taka sytuacja tworzy warunki, by pijący rzeczywiście sam ponosił wszelkie konsekwencje swojej choroby. Trwanie latami przy uzależnionym, który znęca się nad najbliższymi i nimi manipuluje, okazuje się cierpieniem, które ma destrukcyjny wpływ na współmałżonka i dzieci, a nie przynosi żadnej zmiany w postawie alkoholika. Co więcej, pozwala mu trwać w nałogu.

 

Zadaniem doradcy duchowego, jest precyzyjne wyjaśnianie, że odejście od osoby uzależnionej nie oznacza wycofania miłości. Nie jest też przejawem okrucieństwa czy zemsty. Jest natomiast - bolesną z konieczności - formą dojrzałej miłości wobec osoby, która niszczy siebie i innych. Jeśli technicznie jest to możliwe, to można zdecydować się najpierw na rozstanie czasowe (np. kilkumiesięczne). Może ono okazać się wystarczające, by uzależniony — ponosząc konsekwencje własnej choroby — uznał, że jest alkoholikiem i by podjął terapię. Jeśli takie rozwiązanie — zwykle ze względów mieszkaniowych i finansowych — nie jest możliwe, to koniecznością okazuje się rozstanie usankcjonowane formalnie.

 

Dla osób wierzących, które zawarły małżeństwo sakramentalne, rozwiązaniem w takiej sytuacji jest separacja, dokonana przed sądem kościelnym. Separacja nie zrywa więzi małżeńskiej, ani nie łamie przysięgi małżeńskiej. Kościół Katolicki uznaje, że są sytuacje, w których wspólne życie i mieszkanie małżonków sprzeciwiałoby się dojrzałej miłości i odpowiedzialności. Miłość małżeńska jest bezwarunkowa. Wspólne mieszkanie małżonków — nie. Kościół ustanowił instytucję separacji małżeńskiej na czas, w którym bycie razem nie jest możliwe, gdyż jedna ze stron — ze względu np. na złą wolę czy uzależnienia — nie jest w stanie respektować złożonej przez siebie przysięgi małżeńskiej, zobowiązującej do miłości, wierności i uczciwości. Obecnie mamy już w Polsce sytuację prawną, w której separacja kościelna posiada także skutki cywilne. Dzięki temu osoba współuzależniona na mocy separacji może uzyskać podział majątku i świadczenia alimentacyjne.

 

Niektórzy doradcy duchowi wyrażają obawy, czy w ogóle można wziąć pod uwagę separację w sytuacji choroby alkoholowej i czy współuzależniony — na skutek cierpienia - nie jest skłonny do pochopnego podjęcia decyzji o rozstaniu. Doświadczenie wskazuje, że — zwłaszcza kobietom współuzależnionym - grozi raczej tendencja odwrotna. W Polsce żyją tysiące kobiet, które przez dziesiątki lat są maltretowane przez mężów alkoholików, a mimo to nie decydują się na czasowe nawet rozstanie. Fakt ten nie jest zaskoczeniem, gdyż jednym z podstawowych symptomów współuzależnienia jest tendencja, by trwać w toksycznym związku. Tendencja ta widoczna jest zdecydowanie bardziej u kobiet niż u mężczyzn. Okazuje się bowiem, że 90% kobiet pozostaje we wspólnocie mieszkania z alkoholikiem, podczas gdy 90% mężczyzn opuszcza swoje żony — alkoholiczki.

 

Myśl o rozstaniu jest decyzją wyjątkowo trudną i bolesną dla współmałżonka, który kocha osobę uzależnioną. W tej sytuacji zadaniem doradcy duchowego jest wskazywanie na tych, którzy umieją dojrzale kochać w obliczu dramatycznych okoliczności. Sądzę, że bardzo czytelnym wzorcem kompetentnej miłości w tego typu skrajnych sytuacjach, jest znana przypowieść o odchodzącym synu i mądrze kochającym ojcu (por. Łk 15, 11 — 32). Ojciec potrafi kochać syna, który ulega iluzjom łatwego szczęścia i odchodzi. W tak dramatycznej sytuacji ojciec nie cofa swej miłości, ale też nie udziela synowi pomocy. Nie jest okrutny, ale też nie jest naiwny. Ojciec pozostawia błądzącego syna własnemu losowi. Gdyby przestał go kochać, to syn nie miałby do kogo wrócić. Gdyby natomiast udzielał mu pomocy i brał na siebie konsekwencje jego błędów, to syn nie miałby powodu, by się zastanowić nad własnym postępowaniem i dokonać przemiany życia. Syn z przypowieści korzysta z mądrej miłości ojca, zastanawia się i podejmuje decyzję o całkowitej zmianie życia. Staje się synem powracającym. Teraz dopiero rozumie, że ojciec nigdy nie przestał go kochać, oraz że kochał go naprawdę dojrzale.

 

Jeśli współuzależniony zmuszony jest do rozstania z alkoholikiem, to powinien powiedzieć samemu sobie i uzależnionemu, że czyni to z miłości i odpowiedzialności, z nadzieją, że uzależniony uświadomi sobie swoją chorobę, że podejmie terapię i zmieni postępowanie. Wtedy stanie się możliwe odzyskanie wspólnoty życia i zamieszkania. Zadaniem doradcy duchowego jest precyzyjne wyjaśnianie powyższych zasad kompetentnej miłości. Warto też, by doradca duchowy - jeśli nie jest księdzem - sugerował osobie współuzależnionej nawiązanie kontaktu z duszpasterzem, przed podjęciem decyzji o czasowym rozstaniu czy o formalnej separacji.

 

Kolejnym zadaniem doradcy duchowego jest pomaganie osobie współuzależnionej w osiąganiu dojrzałości w sferze moralnej. Oznacza to właściwą ocenę moralną własnego postępowania, a także zachowań osoby uzależnionej. Człowiek uzależniony czy współuzależniony to najpierw ktoś chory, kto powinien podjąć terapię, a nie ktoś grzeszny, kto powinien się nawracać. Nawrócenie jest obowiązkiem ludzi żyjących w świadomości i wolności. Tymczasem w czynnej fazie uzależnienia czy współuzależnienia mamy zawsze do czynienia z mocno zawężoną świadomością i wolnością, aż do możliwości całkowitego zniesienia odpowiedzialności moralnej. Zrównoważone spojrzenie na własną historię oznacza uznanie faktu, że osoba współuzależniona mogła wcześniej i dojrzalej reagować na nadużywanie alkoholu przez współmałżonka. Jednak ewentualne błędy czy zaniedbania w tym względzie nie były przecież popełnione świadomie czy ze złej woli. Nie są zatem problemem moralnym, lecz zobowiązują do zmiany postawy w obecnym życiu, gdy współuzależniony lepiej rozumie samego siebie i swoją sytuację. Rolą doradcy duchowego jest nie dopuścić do tego, by osoba współuzależniona patrzyła na własną przeszłość i oceniała ją moralnie według aktualnego stanu świadomości i wolności. Błędem jest bowiem sytuacja, w której ktoś nie widzi faktycznych win moralnych tam, gdzie one są. Jednak równie groźna jest sytuacja, w której ktoś dopatruje się winy moralnej i grzechu, tam gdzie jest tylko nieświadoma lub niedobrowolna słabość albo niedojrzałość psychiczna.

 

Istotnym zadaniem doradcy duchowego jest pomaganie osobie współuzależnionej w nawiązaniu dojrzałej więzi z Bogiem. Wynika to z faktu jest, że skuteczna okazuje się terapia współuzależnienia oparta na programie dwunastu kroków Anonimowych Alkoholików (por. P. Mellody, 1993, s.182). A program Dwunastu Kroków prowadzi przecież do życia w obecności Boga i do pełnienia Jego woli (por. Krok XI), niezależnie od tego jak dany człowiek rozumie Siłę Wyższą w początkowej fazie swojej terapii. Osoba współuzależniona przeżywa zwykle kryzys wszelkich więzi. Także więzi z Bogiem. Ma często nieuświadomiony żal do Boga, albo boi się Boga. Doradca duchowy powinien wyjaśniać, że Bóg nie zsyła nam krzyży i że nas nie karze. Cierpienia i krzyże są konsekwencją błędów i słabości nas samych i ludzi, wśród których żyjemy. Bóg kocha nas miłością mądrą i nieodwołalną, a kontakt z Nim staje się szkołą dojrzałego życia w miłości i prawdzie. Bóg uczy nas tej miłości, która jest cierpliwa, która wszystko znosi, wszystko przetrzyma, we wszystkim pokłada nadzieję. On uczy nas miłości, która nigdy się nie kończy (por. Kor 13, 4-8).

 

Warto jeszcze podjąć problem przygotowania doradców duchowych w terapii współuzależnienia. Pierwszym wymaganiem, które trzeba im postawić, jest osiągnięcie przez nich wysokiego poziomu osobistej dojrzałości. Być człowiekiem dojrzałym to precyzyjnie rozumieć i kompetentnie pokochać siebie i innych. Drugim wymogiem jest zdobycie podstawowej wiedzy o człowieku. Chodzi tu zwłaszcza o przygotowanie z zakresu antropologii, filozofii człowieka, teologii, a także o znajomość duchowości oraz o kompetencje w naświetlaniu moralnych aspektów zachowania człowieka. W polskich warunkach niektóre funkcje doradcy duchowego w terapii współuzależnienia podejmują na co dzień księża poprzez rozmowy indywidualne, w ramach parafialnego poradnictwa rodzinnego, w czasie rekolekcji czy katechezy dorosłych. Pomocne okazują się także dojrzałe osoby wśród krewnych i przyjaciół. Pełnienie funkcji doradcy duchowego w pełnym zakresie wymaga jednak zdobycia podstawowych kompetencji terapeutycznych (umiejętności z zakresu empatii i asertywności; rozumienie psychicznych mechanizmów obronnych; znajomość psychicznych mechanizmów uzależnienia i współuzależnienia). W Polsce brakuje jeszcze szczegółowego programu kształcenia doradców duchowych na potrzeby terapii współuzależnienia. Brakuje także specjalistycznych ośrodków kształcenia takich doradców. Do czasu powstania tego typu ośrodków szkolenie wszystkich terapeutów uzależnień powinno obejmować przekazywanie przynajmniej elementarnej wiedzy i kompetencji z zakresu współuzależnienia oraz poradnictwa duchowego.

 

 

Źródło: Ks. Marek Dziewiecki (red.), Nowe przesłanie nadziei, Warszawa 2000, s. 109-118

 

-- 01 sie 2012, 15:35 --

 

http://www.leczmy-alkoholizm.org/dda-ddd/jak-wyglada-terapia-ddaddd/

Terapia osób z syndromem DDA/pochodzących z rodzin dysfunkcjonalnych może przebiegać w dwóch formach:

 

terapii indywidualnej

terapii grupowej.

 

Terapia indywidualna, to spotkania raz w tygodniu sam na sam z terapeutą. Przebiega według tych samych etapów co praca grupowa. Trwa od roku do 3 lat.

 

Terapia grupowa to proces w którym można wyróżnić trzy etapy.

 

We wstępnym etapie terapii ważne jest pogłębienie zrozumienia, w jaki sposób konkretne doświadczenia z przeszłości wpłynęły na nasze przekonania, zachowania i sposoby radzenia sobie z życiem i ludźmi. Przydatne są tutaj różne formy pogłębionej psychoedukacji, pozwalające zrozumieć, jak funkcjonowała nasza rodzina, gdy byliśmy dziećmi, i jak to wpłynęło na nasz rozwój oraz to, kim jesteśmy dziś.

 

Ważne są również nowe pozytywne doświadczenia związane z ludźmi. Grupa pozwala poczuć się podobnym do innych, zrozumianym, wysłuchanym, zaakceptowanym.

 

Te doświadczenia najłatwiej zdobyć w grupie terapeutycznej, choć podobną rolę może odegrać grupa samopomocowa. W grupie osoby uczą się takiego bycia razem, które służy ich rozwojowi – przebywamy w grupie o jasnych i zdrowych regułach, dającej wsparcie, akceptującej odmienność i potrzeby uczestników. W takiej grupie łatwo o otwartość i pojawianie się silnych uczuć związanych z trudnymi wspomnieniami czy wydarzeniami z życia nad którymi pracujemy w kolejnym etapie terapii.

 

To pogłębiona praca terapeutyczna. Często nasze wspomnienie jest źródłem trudnych emocji, niezagojoną raną.

 

Terapia ma pozwolić jej zagoić się tak, by nie wpływała już na nasze codzienne życie. Na tym etapie ważne jest znalezienie nowych rozwiązań dla tych sytuacji i relacji, z którymi sobie nie radziliśmy (lub radziliśmy sobie w sposób, który nam samym się nie podobał), adekwatnych do naszego wieku, poziomu naszego rozwoju i możliwości.

 

Istotą tej fazy psychoterapii jest także zmiana obrazu siebie zmierzająca w kierunku bardziej realnego i pozytywnego postrzegania własnej osoby – jako bardziej dorosłej, niezależnej, posiadającej znacznie więcej zasobów niż w okresie dzieciństwa. Trzeba skoncentrować się na tych doświadczeniach z przeszłości, które utrudniają lub uniemożliwiają korzystanie z aktualnego potencjału.

 

Zmianie ulegają schematy myślenia i przeżywania. Wśród osób, które już założyły własne rodziny, wzrasta także świadomość tego, jak dotychczasowe zachowania i uwikłanie w rodzinę pierwotną wpływa na ich bliskich. Pojawia się poczucie, że mogą zmienić siebie i swoje życie. Wzrasta też świadomość tego, co konkretnie chcą zmienić.

 

Przychodzi czas na planowanie i przeprowadzanie realnych, drobnych zmian w życiu – to trzeci etap. Zaczynamy od drobnych zmian, ponieważ jest to dobry sposób, aby przekonać się, na ile wymyślona przez nas zmiana sprawdzi się w rzeczywistości. Jeśli się sprawdzi – to wykonujemy kolejne kroki. Jeśli nie – musimy zweryfikować swoje plany.

 

Rolą terapeuty i grupy na tym etapie pracy jest wspieranie osobistych planów poszczególnych uczestników.

 

Osiągnięcie stabilnej zmiany osobistej trwa około 2 lata. Czas pracy grupy psychoterapeutycznej to zwykle okres od 6 do 12 miesięcy. Oznacza to, że w tym czasie możliwe jest przeprowadzenie zmiany wewnętrznej, czyli uświadomienie sobie, co potrzebujemy zmienić, jak możemy to zrobić, i rozpoczęcie planowania zmiany, na której nam zależy. Od tego, na ile głęboko uda się przeprowadzić ten etap zmiany, zależą dalsze efekty terapii.

 

Bezpośrednio po terapii uczestnicy wprowadzają drobne zmiany. Potem decydują się na kolejne. Zwykle rok lub dwa po terapii pojawiają się sygnały wskazujące na zmianę nastawienia do świata, do życia i do siebie.

 

Z badań wynika, że osoby po terapii obserwują u siebie pozytywne zmiany w wielu obszarach. Przede wszystkim zmienia się ich postrzeganie siebie w relacjach z innymi: czują się pewniejsi, spokojniejsi, bardziej świadomi swojej wartości i swoich kompetencji. Jest to związane ze wzrostem poczucia emocjonalnej stabilności, które osoby te czasem opisują jako wewnętrzny ,spokój. Zaczynają częściej mówić o sobie pozytywnie i z dbałością odnosić się do siebie.

 

Po terapii zwiększa się u nich również gotowość do wzięcia odpowiedzialności za swoje życie i poczucie, że mogą żyć tak, jak potrzebują i jak chcą. Oznacza to zwykle istotne zmiany życiowe, na przykład ograniczenie relacji z tymi, którzy krzywdzą, zbliżenie się do osób, które wspierają, zakładanie stałych związków, a także inne „inwestycje” osobiste.

 

-- 01 sie 2012, 15:53 --

 

A tu trochę o pogłębionej: wzięte z http://www.psychologia.apl.pl/forum/viewtopic.php?t=2190&start=95

 

Nie wysyłają na terapię pogłębioną od razu przynajmniej nie tych początkujących gdy pytałam dlaczego tłumaczono mi że żeby ruszać bolesne sprawy trzeba najpierw mieć do tego siłę. Trzeba mieć zaplecze z wiedzy i świadomość problemów. Czas oczekiwania na pogłębioną dla każdego jest inny jedni potrzebują kilku miesięcy inni roku. Ja potrzebowałam prawie dwóch lat by do niej dorosnąć.

 

 

Terapia pogłębiona dda trwa 10-11 miesięcy. Jest to grupa zamknięta. Spotykamy się raz w tygodniu i wyjeżdżamy na weekendowe maratony. Na tej terapii mówi się dużo o rodzinie,rodzicach, przeszłości. Dużo osób płacze a raczej płacze ich skrzywdzone dziecko.Mówimy do siebie po imieniu bez względu na wiek do terapeutki też.

 

Mówimy o swoim dzieciństwie, krzywdach jakie nas spotkały i jak to wpłynęło na nasze dorosłe życie. Wszyscy wymieniliśmy się numerami tel i możemy do siebie dzwonić i wysyłać sms.

 

Nasza terapeutka raczej nas nie przytula i chyba dobrze. Bałabym się, że gdyby to robiła i rozdawała głaski (jak nazwał to Bartek) to szukałabym u niej substytuty kochającej matki której mi zabrakło. Moje wewnętrzne dziecko cieszyłoby się z tego i pławiło w tym. Nie chciałoby dorosnąć. Terapeutka mówi, że ona jest po to by pokazać nam drogę, dać narzędzia, podważać mechanizmy. Ja mam odnaleźć swoje skrzywdzone dziecko i tylko ja mogę je utulić i pokazać, że to co było to już przeszłość, że teraz jest bezpieczne i może dorosnąć. To ja mam dorosnąć i odpowiadać za swoje życie.

 

Terapia nie czyni cudów. Pójście na nią nie oznacza automatycznie, że już nie będę miała problemów. Aby były efekty trzeba włożyć w to dużo wysiłku.

 

Na początku wszyscy czuliśmy się trochę skrępowani. Teraz już mniej, bardziej się znamy, ufamy sobie. Czasami ktoś prosi przytul mnie, czasami ktoś pyta mogę

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cechy charakterystyczne dla osób z syndromem DDA/DDD

Lęk przed utratą kontroli

 

* staram się nie reagować zbyt emocjonalnie

* lubie kiedy wszystko jest na swoim miejscu

* czuję się zaniepokojony, kiedy mam świadomość, że nie panuję nad wszystkim

* czułbym się znacznie lepiej, gdybym miał większy wpływ na to, co się dzieje

* ktoś w mojej rodzinie nie panował nad sobą

* w mojej rodzinie miała miejsce przemoc fizyczna

* w mojej rodzinie chaos wybuchał zupełnie niespodziewanie

 

Lęk przed uczuciami

 

* trudno mi wyrażać uczucia

* często nie jestem świadom swoich uczuć

* czasami myślę, że uczucia są wyłącznie ciężarem

* przeraża mnie, czego mógłbym się dowiedzieć, gdybym pozwolił sobie na jakiekolwiek uczucia

* w mojej rodzinie nie należało wyrażać uczuć takich jak: wina, skrucha, wstyd, lęk, radość, ból, miłość, złość, smutek

 

Lęk przed konfliktem

 

* jeśli pojawia się konflikt, staram się rozładować sytuację

* uważam, że konflikty są czymś złym i prowadzą do przemocy

* za wszelką cenę staram się uniknąć konfliktu, dostosowuję się, zmieniam plany

* konflikt w mojej rodzinie oznaczał przemoc

* konflikt oznaczał, że ktoś się na kogoś wydzierał

* w mojej rodzinie konflikt oznaczał, że ktoś mógł mnie opuścić fizycznie/emocjonalnie

 

Nadmiernie rozwinięte poczucie odpowiedzialności

 

* mam skłonność do poczucia odpowiedzialności za wszystko

* jeżeli trzeba wykonać jakąś dodatkową pracę, zgłaszam się na ochotnika

* trudno mi odmówić, kiedy ktoś prosi mnie o pomoc

* pomagałem wszystkim i troszczyłem się o wszystko w mojej rodzinie

* w mojej rodzinie chwalono mnie, gdy zachowywałem się jak dorosły

* to ja w mojej rodzinie fizycznie i emocjonalnie troszczyłem się o mojego ojca/matkę

 

Poczucie winy

 

* czuję się winny za odczuwanie jakichkolwiek własnych potrzeb

* często czuje się winny za bycie ciężarem dla innych

* ciągle za wszystko przepraszam

* przepraszam za rzeczy, które nie wymagają przeprosin

* w mojej rodzinie ktoś zawsze był obwiniany

* w mojej rodzinie to właśnie mnie obciążano odpowiedzialnością za rzeczy, za które nie powinienem odpowiadać

* w mojej rodzinie brałem na siebie winę za to, czego nie popełniłem, po to jedynie, by zakończyć kłótnię

 

Niezdolność do odprężenia się oraz do spontanicznej zabawy

 

* zabawa jest dla mnie trudnym zadaniem

* kiedy ludzie śmieją się zbyt głośno, zaczynam odczuwać niepokój

* w znacznej mierze jestem samotnikiem

* mam skłonność, by nie śmiać się bez uprzedniego sprawdzenia, czy inni też się śmieją

* w mojej rodzinie głośny śmiech oznaczał, że sprawy wymykają się spod kontroli

* w mojej rodzinie, kiedy tylko odprężyłem się zawsze zdarzało się coś złego

* w mojej rodzinie zabawa zawsze oznaczała picie

 

Ostra, bezlitosna samokrytyka

 

* jestem dla siebie najsurowszym krytykiem

* zbyt szybko się osądzam

* jestem swoim najgorszym wrogiem

* w mojej rodzinie nigdy niczego nie robiłem dobrze

* naturalną reakcją na problemy w mojej rodzinie było obwinianie, "ciche dni" i odrzucenie

* w mojej rodzinie za każdy błąd ponosiło się straszne konsekwencje

 

Życie w świecie zaprzeczeń

 

* nie stosuję żadnych zaprzeczeń

* kiedy czuję się zagrożony, przyjmuję pozycję obronną

* czasem wolę skłamać, niż przyznać się do popełnionego błędu

* w mojej rodzinie nikt nie przyznawał się do tego, że ma jakieś problemy

* w mojej rodzinie nigdy nie wiedziałem czego ode mnie chcą

* w mojej rodzinie wszyscy staraliśmy się unikać zajmowania się naszymi problemami

 

Pozostawanie w roli ofiary

 

* często czuję się bezradny

* mam wrażenie, że cokolwiek bym nie zrobił, niczego to nie zmieni

* zawsze sprzątną mi sprzed nosa to, czego potrzebuję

* w mojej rodzinie miała miejsce przemoc fizyczna

* w mojej rodzinie na porządku dziennym były wrzaski, krzyki, wzajemne obwinianie

* w mojej rodzinie miało miejsce wykorzystanie seksualne

 

Zachowania kompulsywne

 

* mam nałogowy (obsesyjny) stosunek do: punktualności, seksu, schludności, jedzenia, alkoholu, pracy, robienia zakupów, korzystania z podręczników autoterapeutycznych, gromadzenia majątku, hazardu, praktyk religijnych

 

Tendencja do mylenia miłości z litością

 

* przyciągają mnie ludzie, którym mogę pomóc lub których mogę wyleczyć

* mam skłonność do nawiązywania blizszych znajomosci z osobami, które zostały zranione lub są trudno dostępne

* największą bliskość odczuwam wówczas, gdy komuś pomagam

* w mojej rodzinie zawsze ktoś miał kłopoty

* w mojej rodzinie byłem dla wszystkich powiernikiem

* w mojej rodzinie być blisko kogoś, oznaczało pomagać mu

 

Lęk przed porzuceniem

 

* odejście jest dla mnie niezwykle trudne

* nienawidzę mówić "żegnaj"

* pozostawałem w bliskich związkach o wiele za długo, niż powinienem

* kiedy ktoś bliski wyjeżdża, boję się, że nigdy więcej go/jej nie zobaczę

* w mojej rodzinie ojciec/matka odeszli prawie bez słowa

* członkowie mojej rodziny pojawiali się i znikali bez specjalnego uprzedzenia, a ja musiałem się jakoś dostosowywać

* w mojej rodzinie byłem pozostawiony sam sobie

 

Myślenie kategoriami "białe" lub "czarne"

 

* gdy staję wobec jakiegoś problemu, trudno mi wymyśleć więcej niż jedno rozwiązanie

* mam skłonność do myślenia w kategoriach dobro-zło

* zawsze wydaje mi się, że tylko jedna odpowiedź jest prawidłowa

* jeżeli ty masz rację, to ja napewno się mylę

* życie w mojej rodzinie było albo martwą ciszą, albo piekielnym sztormem

* w mojej rodzinie stale posługiwaliśmy się takimi terminami, jak: zawsze, nigdy, bezwzględnie, całkowicie

 

Zalegający żal

 

* staram się unikać mówienia o swojej rodzinie

* często myślę "przeszłość jest już zamknięta, nie warto się nią zajmować"

* tak bardzo próbuję nie myśleć o przeszłości, a wciąż mnie ona prześladuje

* pamiętam jak mówiono mi "nie denerwuj się"

* w mojej rodzinie smutek był zabroniony

* w mojej rodzinie smutek był uważany za przejaw słabości

* kiedy opowiadam historie o mojej przeszłości, mam tendencję do odcinania się od swoich uczuć

 

Zdolność przetrwania

 

* często czuję się jak bojownik, któremu udało się przetrwać

* często mam wrażenie, że po tym, co przetrwałemw dzieciństwie dam sobie radę z każdą sprawą

* w mojej rodzinie wróg był w domu

* przetrwanie umożliwiła mi moja niezależność

* nauczyłem się, że nie mogę na nikim polegać

* pomimo moich gorących modlitw, nikt w mojej rodzinie nie przyszedł mi z pomocą

 

Zapoznanie się z tą listą może pomóc w określeniu swoich cech. Niektórzy uważają, że wszystko co ich dotyczy jest "dysfunkcyjne". Może warto jednak dokonać rozróżnienia na te cechy, które mogą być "obciążeniem" oraz na te, które mogą pomagać, być korzystne.

 

Za: T. Cermak, J. Rutzky "Czas uzdrowić swoje życie".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

http://www.dda.charaktery.eu/index.php?option=com_k2&view=item&id=219:powt%C3%B3rka-z-samotno%C5%9Bci&Itemid=1

fragment artykulu o dda z "charakterów"

 

-- 08 sie 2012, 13:21 --

 

placówki terapeutyczne dla alkoholików i ich rodzin : http://www.dda.charaktery.eu/index.php?option=com_k2&view=itemlist&layout=category&Itemid=161

 

-- 10 sie 2012, 09:53 --

 

Katarzyna R. Petrikowska

Psycholog, psychoterapeuta poznawczo-behawioralny w trakcie certyfikacji na specjalistę uzależnień, konsultant w Zespole Interwencji Kryzysowej IPiN

 

Dorosłe Dziecko Alkoholika

─ zaburzenia lękowe czy już zespół stresu pourazowego?

 

Życie Dorosłych Dzieci Alkoholików obfituje w zdarzenia będące źródłem emocji, których nie potrafią opanować. DDA uruchamiają wtedy mechanizmy obronne – zaczynają od racjonalizacji, fantazjowania, na całkowitym zaprzeczeniu i wyparciu kończąc.

 

Mechanizmy defrustracyjne mogą pełnić funkcję przystosowawczą, ale gdy trwają zbyt długo, stają się czynnikami uniemożliwiającymi przystosowanie. Popychają DDA do działań w zniekształconej emocjonalnej rzeczywistości – przerysowanej, nieprawdziwej. I chociaż wytwarzanie specyficznych postaw i zachowań (np. uległości lub dążenia do niezależności) może stanowić pewną formę obrony przed narastającą frustracją, przy długotrwałym ich stosowaniu mogą ulec internalizacji i jawić się jako stałe cechy osobowości danej jednostki.

Stąd stres czy lęk, będący nieodzowną częścią życia członków rodziny z problemem alkoholowym, w przeciągu paru lat może ewoluować i przyjmować różne formy – od napadu paniki, fobii społecznej, zaburzenia lęku uogólnionego, aż do zaburzenia stresu posttraumatycznego (PTSD).

Osoby, które wychowywały się w rodzinie alkoholowej, często boją się utraty kontroli nad swoim życiem. Doświadczenia z dzieciństwa nauczyły DDA, że najsilniejszym źródłem poczucia lęku jest bezradność wobec aktów pijaństwa, awantur i utraty kontroli nad sobą – jednego bądź obojga rodziców. Przy czym każde DDA było kiedyś świadkiem utraty takiej kontroli nie tylko przez rodziców, ale także utraty kontroli nad swoim życiem osobistym jako jednostki lub we wspólnocie rodzinnej.

 

Wstyd i lęk

Ciągły stres może być przyczyną wielu niepożądanych efektów somatycznych i psychicznych, zwłaszcza jeśli jest intensywny i trwa nazbyt długo. A przecież odczucie wynikające z tego dyskomfortu towarzyszy dorastającemu dziecku w rodzinie alkoholowej niemal bezustannie, na każdym etapie jego życia. Począwszy od sytuacji zupełnie naturalnych, związanych z przechodzeniem przez kolejne procesy rozwoju, do stałego, utrzymującego się uczucia dyskomfortu związanego z atmosferą domową lub narastającego w najbliższym otoczeniu DDA.

Wstyd i powracający lęk, z jakim boryka się najpierw dziecko w rodzinie z problemem alkoholowym, a potem młody dorosły, stanowią swego rodzaju powtarzające się constans również w ich dojrzałym życiu – nawet jeśli od chwili ich wyjścia z rodzinnego domu minęły lata.

 

Zaburzenia lękowe

DDA najczęściej dopiero po jakimś czasie zauważają, że poziom ogarniającego ich zmęczenia jest zbyt wysoki i trwa nazbyt długo. Im szybciej dojdą do takiego wniosku, tym większe mają szanse na analizę sytuacji i ewentualne zmiany. Niestety, taka postawa nie jest ani częsta, ani oczywista, ponieważ przeszedłszy szkołę życia, nauczyły się zaciskać zęby i realizować kolejne, zgodne z wyznaczonym wcześniej planem działania. Dlatego o ile wcześniej nie pojawiły się symptomatyczne trudności szkolne – unikanie wybranego przedmiotu, odrętwienia przy tablicy, strach przed kompromitacją objawiający się nagłym zaczerwienieniem czy jąkaniem się, i o ile nie wywołało to niepokoju pedagogów, skutkującego odesłaniem do szkolnego psychologa, który, dostrzegłszy związek przyczynowo-skutkowy, zaleciłby wsparcie i pomoc psychologiczną – o tyle później wielu MDDA samotnie dorasta ze znanym sobie lękiem i napięciem.

Wynikający z tego dyskomfort MDDA starają się redukować zaadoptowanymi sposobami, nie rzadko mieszczącymi się w kategoriach dysfunkcjonalnych. Uciążliwe, właściwe napadom paniki cechy, charakteryzujące się mocnym biciem serca, nadmierną potliwością, bólem w klatce piersiowej, trudnościami oddechowymi czy nudnościami, tudzież innymi nieprzyjemnymi doznaniami jamy brzusznej – stają się wystarczającym bodźcem dla DDA do poszukiwania pomocy.

Ale nawet wtedy droga nie jest prosta; wielu z DDA wybierze raczej strategię unikania stresujących sytuacji lub uzna, że musi sobie samodzielnie poradzić z problemem niż sięgnie po profesjonalną pomoc. Podobne strategie wybiorą osoby z objawami zaburzeń lęku uogólnionego, charakteryzującego się: stałym uczuciem zmęczenia spowodowanego przeżywaniem ciągłego napięcia, drażliwością, problemami z koncentracją, uczuciem pustki w głowie lub a nadmiernym zamartwianiem się o przyszłość – nie tylko swoją, ale również współuzależnionego rodzica, współuzależnionego rodzeństwa.

Skoro już wyliczamy zaburzenia, warto przypomnieć, że częstym rozpoznaniem u DDA są także zaburzenia osobowości, nierzadko typu: histrionicznego, w którym występuje wzorzec zachowań zdominowany przesadnym wyrazem emocjonalnym, teatralnością zachowań, staraniami mającymi na celu zwrócenie na siebie uwagi, prowokacyjną seksualnością (wg ICD-10), ale także osobowości zależnej czy unikającej. A więc takiej, która często współwystępuje z lękiem, cechuje się przesadną potrzebą bycia pod opieką z jednoczesną tendencją do zachowań uległych i odczuwaniem strachu przed opuszczeniem. Znamiennym zachowaniem jest też skłonność do uchylania się od podejmowania życiowych decyzji i przekazania odpowiedzialności za nie swojemu otoczeniu z obawy przed popełnieniem błędu.

Osoby z rozpoznaniem osobowości unikającej (lękliwej) charakteryzować będzie postawa unikającą ludzi, ryzykownych sytuacji i wyzwań – aż do popadania w społeczną izolację. Wynika to z nadmiernej wrażliwości, zwłaszcza z nieradzenia sobie z przejawami odrzucenia, upokorzenia czy poczuciem wstydu. Podczas przeżywania silnych emocji, będących efektem niepowodzeń w różnego rodzaju relacjach społecznych, na pierwszy plan wysunąć się mogą objawy depresji, lęku, fobii...

Szerokie spektrum dostępnych objawów lękowych u DDA wydaje się w pełni obejmować stawiane w diagnozie nozologicznej rozpoznania związane z zaburzeniami lękowymi. Jednak czy są one wystarczające?

 

Właściwa diagnoza PTSD

Osoby z syndromem DDA częściej trafiają do specjalisty z powodu przemęczenia, nieradzeniem sobie z własnymi emocjami, kolejnym rozpadem związku czy objawami depresji niż w wyniku problemów wynikających z wychowywania się w rodzinie z problemem alkoholowym. O ile profesjonaliści nie mają problemów z rozpoznaniem u takich klientów oznak konsekwencji takich doświadczeń – od depresji przez zaburzenia lękowe do zaburzeń osobowości – o tyle zdecydowanie brakuje tu bardziej holistycznego spojrzenia diagnosty scalającego wszystkie wymienione objawy. Propozycją takiego właśnie spojrzenia, podyktowanego wnioskami wyciąganymi przez profesjonalistów pracujących z DDA, jest przyjrzenie się rozpoznaniu zaburzenia stresu pourazowego (PTSD), co więcej, propozycji rozpoznania złożonego zaburzenia po stresie traumatycznym C-PTSD (Błaszczuk, 2005; Pragłowska, 2009; Cermak, 2011).

Dzieci wychowujące się w rodzinie z problemem alkoholowym doświadczają wielu rodzajów stresu, a ich doświadczenia dnia codziennego mają charakter traumatyzujący, podobny do doświadczanego na polu walki. I tego faktu nikt nie podważa. Nikt również nie powątpiewa w fakt, że osoby doświadczające traumy, żyjące w zamkniętym systemie społecznym, są bardziej podatne na rozwój PTSD (Cermak, 2011; Pragłowska, 2009). Dlatego z punktu widzenia diagnosty przyjrzenie się rozpoznaniu PTSD w kontekście osób z syndromem DDA wydają się uzasadnione.

Według kryteriów klinicznych zaburzenie stresowe pourazowe jest zaburzeniem, które powoduje wyraźne cierpienie oraz wpływa na funkcjonowanie człowieka w różnych obszarach. Głównym kryterium rozpoznawania tego zburzenia jest intensywny strach, poczucie przerażenia lub zupełnej bezradności pojawiające się w chwili bezpośredniego udziału takiej osoby (lub tylko w roli świadka) w zdarzeniu zagrażającym życiu, fizycznej integralności.

Wyróżnia się trzy grupy charakterystycznych objawów zaburzenia pourazowego, pojawiających się po zetknięciu z traumatyczną sytuacją i trwających dłużej niż miesiąc.

Pierwsza z nich to mimowolne powracanie pamięcią do zdarzeń z przeszłości z współwystępującymi przy tym często fizjologicznymi objawami stresu. Osoby z tej grupy w myślach, snach, iluzjach bądź w formie krótkich, bardzo realnych przebłysków obrazów (flashback) ponownie przeżywają związaną z danym wydarzeniem traumę. Według Cermaka, typowym przykładem objawów tej grupy w przypadku DDA jest gwałtowny nawrót całego wachlarza uczuć, myśli i zachowań w odpowiedzi na sytuacje podobne do pierwotnego zdarzenia traumy.

Autor kładzie nacisk na reakcje emocjonalne będące efektem ponownego przeżywania traumy, na przykład reagowanie strachem na czyjś gniew lub prawdopodobieństwo zerwania relacji, pojawiające się silne reakcje lękowe w kontakcie z osobą będącą w stanie upojenia alkoholowego tudzież wydarzeniami, które w przeszłości prowadziły do awantur. Ponadto, podkreśla charakterystyczną gwałtowność i intensywność tych reakcji. Najlepszym dowodem tego są świadectwa DDA. Zdarza się, że nawet po zakończonej terapii powrót do rodzinnego domu jest wystarczającym bodźcem, by przypomniawszy sobie „obowiązujące zasady i obowiązki”, na powrót zaczęły działać w sposób autodestrukcyjny. Takim nawrotom nierzadko towarzyszą wszystkie wegetatywne objawy lęku z okresu pierwotnego doświadczenia traumy (Cermak, 2011).

Kolejną grupą objawów, będącą formą radzenia sobie z psychicznym bólem, są zachowania polegające na uporczywym unikaniu bodźców związanych z traumatycznym stresorem, na unikaniu sytuacji, które przypominają traumę. Często niemożliwe przez to staje się przypomnienie jakiegoś ważnego aspektu przeszłości, które wywołało uraz – są to tak zwane białe plamy, czyli niepamięć wydarzenia. Innym sposobem radzenia sobie jest odpychanie bolesnych myśli i uczuć, co może dawać poczucie psychicznego odrętwienia, które utrudnia odczuwanie zarówno pozytywnych, jak i negatywnych uczuć. Jest to tak zwane emocjonalne znieczulenie, poczucie pustki. Najczęstszymi symptomami emocjonalnego odrętwienia u DDA jest brak jakichkolwiek uczuć w stanach stresu. Następuje nagłe doświadczenie blokady, która uniemożliwia rozpoznanie własnych emocji, przy jednoczesnym poczuciu narastającej dezorientacji i lęku, że owe trudne do zniesienia emocje mogą się ujawnić.

Cermak zwraca uwagę na powszechność emocjonalnego znieczulenia wśród DDA. Większość z nich tak długo funkcjonuje w świecie niewłaściwych reakcji emocjonalnych, że uważa ten stan za coś absolutnie normalnego. Nie potrafią sobie wyobrazić, że są ludzie, którzy funkcjonują inaczej i jest im z tym dobrze. Dlatego często rozpoznawaną konsekwencją takiego stanu rzeczy w dorosłym życiu DDA będzie nieumiejętność zaspakajania własnych potrzeb z jednoczesnym przekierowaniem uwagi na sprawy innych ludzi („potrzebujących rodziców czy rodzeństwa”).

Ostatnią grupę objawów stanowią stany wzmożonego pobudzenia, przejawiające się najczęściej zaburzeniami snu lub koncentracji, skłonnościami do irytacji, nagłymi wybuchami gniewu oraz nadmierną czujnością. Przykładami takich zachowań u DDA są nieustanne próby kontrolowania sytuacji, szczegółowe planowanie każdej czynności, i przeświadczenie, że nawet drobne niepowodzenia są zwiastunem poważnego problemu nieuchronnie prowadzącego do katastrofy. Obowiązuje zasada – im wcześniej dostrzeżone zostanie niebezpieczeństwo, tym szybciej będzie można zareagować, i to przeświadczenie wystarczająco uzasadnia potrzebę czujności (Durda, 2000). Jest ona naturalną reakcją na zagrożenie, którego najpotężniejszym źródłem dla dzieci wychowujących się w rodzinach alkoholowych są właśnie te rodziny. Innym przykładem jest nieustające poczucie istnienia ważnych spraw do zrobienia. Nieustający stres będący wynikiem opisanych zachowań może stać się powodem somatycznych zaburzeń, przejawiających się dolegliwościami żołądkowo-jelitowymi, bólami migrenowymi lub nadciśnieniem. Podobnie jest w życiu dorosłym.

W kontekście rozważań nad PTSD u DDA szczególne znaczenie ma zaproponowane w latach 90. ubiegłego wieku rozwinięcie zaburzenia stresu pourazowego jako złożonego zaburzenia po stresie traumatycznym, określanego w polskiej klasyfikacji skrótem C-PTSD (Błaszczuk, 2001). Główne kryteria diagnostyczne Complex-PTSD (patrz ramka) w dużym stopniu pokrywają się z zaburzeniami funkcjonowania osób z syndromem DDA. I o ile nie każdy stres prowadzi do wystąpienia PTSD, o tyle przedłużająca się seria wydarzeń o charakterze traumatycznym zwiększa prawdopodobieństwo wystąpienia objawów i postawienia rozpoznania Complex-PTSD u osób z wieloletnim doświadczeniem życia w rodzinach alkoholowych.

 

KRYTERIA ROZPOZNAWANIA COMPLEX-PTSD

obejmują między innym kategorie:

 

zaburzenia w zakresie regulacji afektu i impulsywności (włączając zachowania autodestrukcyjne, np. samookaleczenia, myśli samobójcze, zaburzenia w zakresie popędu seksualnego, podejmowanie zachowań ryzykownych),

zmiany w zakresie uwagi i świadomości (przejściowe objawy dysocjacyjne, amnezja),

zniekształcone postrzeganie własnej osoby (poczucie winy, braku własnej skuteczności, niezrozumienia przez innych, wstydu oraz wrażliwość na zranienie),

problemy w relacjach z innymi (przekonanie, że jest się ofiarą, nieufność wobec innych),

somatyzacje pod postacią przewlekłego bólu, zaburzenia ze strony układu oddechowego, krążenia, pokarmowego, różnego typu konwersje i dolegliwości związane ze sferą seksualną,

zmiany postrzegania własnej sytuacji i świata (poczucie bezradności, utrata pozytywnych przekonań o świecie).

 

Według: Pragłowska E., Popiel A. Przemoc jako trauma wielomodalna: między przemocą a PTSD.

 

Bibliografia

Błaszczuk-Wiślińska I., Złożone zaburzenie po stresie traumatycznym, „Psychologia, Edukacja i Społeczeństwo” 2005, tom 2, nr 3.

Błaszczuk-Wiślińska I., Trauma pojedyncza i wielokrotna, „Niebieska Linia” 4/2006.

Cermak T.L., Czas na wyleczenie: przewodnik. Droga do wyzdrowienia dla dorosłych dzieci alkoholików, Charaktery, Kielce 2011.

Dudek B., Zaburzenie po stresie traumatycznym, GWP, Gdańsk 2003.

Durda R. (red.), Alkohol a zdrowie: badania nad dziećmi alkoholików, PARPA, Warszawa 2000.

Najavits L., Poszukiwanie bezpieczeństwa, WUJ, Kraków 2010.

Pragłowska E., Zbrodnia doskonała. Mechanizm działania przemocy emocjonalnej – podejście poznawczo-behawioralne, „Niebieska Linia” 1/2006.

Pragłowska E., Popiel A., Przemoc jako trauma wielomodalna: między przemocą a PTSD „Niebieska Linia” 1/2009.

Robinson B.E., Rhoden J.L., Pomoc psychologiczna dla dzieci alkoholików, PARPA, Warszawa 2005.

Sakson Obada O., Życie w cieniu traumy, „Remedium” nr 7-8/2005.

 

-- 10 sie 2012, 10:25 --

 

Życie w zamrażarce

 

 

 

Jedną z najbardziej charakterystycznych cech syndromu dorosłych dzieci alkoholików jest tłumienie, wypieranie czy też zamrażanie uczuć. Cecha ta wchodzi w skład podstawowej triady DDA: „nie ufaj, nie odczuwaj, nie mów”. Blokowanie przeżywania i ujawniania uczuć to nawyk wyuczony w dzieciństwie — skutek braku warunków do wyrażania przeżywanych uczuć.

 

Przyczyny zamrażania uczuć

 

W rodzinach alkoholowych panuje silny system zaprzeczeń, który służy ukrywaniu alkoholizmu członka rodziny. Ujawnianie uczuć uniemożliwiłoby realizację podstawowego celu rodziny alkoholowej, jakim jest ukrywanie problemu alkoholowego, dlatego członkowie rodziny tego nie robią. Gdyby zaczęli okazywać, co naprawdę czują, nie można by dłużej udawać, że nadużywanie alkoholu przez rodzica nie przynosi negatywnych skutków i wszystko jest w porządku. Ponieważ rodzice nie ujawniają uczuć, również dziecko nie uczy się ich świadomie przeżywać i uzewnętrzniać, gdyż zawodzi mechanizm rozwojowy odzwierciedlania (uczenia się przez naśladowanie).

 

Poza tym rodzice często aktywnie karzą dziecko za okazywanie uczuć — nie tylko trudnych, takich jak złość i smutek, lecz nawet takich jak radość i miłość. Jest to efekt zinternalizowanego wstydu (co to jest, można przeczytać w tekście „Jak wygonić toksyczny wstyd”), przenoszonego w rodzinach alkoholowych z pokolenia na pokolenie. Rodzice boją się i wstydzą przeżywania uczuć, więc gdy dziecko je ujawnia, sami czują się zagrożeni i je karzą. W konsekwencji u dziecka uruchamiają się mechanizmy tłumienia i konwersji uczuć. Zjawisko to opisuje John Bradshaw w książce „Toksyczny wstyd”.

 

Dodatkowo zamrażanie uczuć stanowi mechanizm obronny — jest reakcją na silny stres. Dzieciństwo w rodzinie alkoholowej dostarcza wielu czynników stresujących, takich jak odrzucenie przez rodziców, niezaspokojenie podstawowych potrzeb rozwojowych, przemoc i inne. Dlatego u dorosłych dzieci alkoholików najczęściej występuje zespół stresu pourazowego (z angielska: PTSD). Specjaliści uważają występowanie zespołu stresu pourazowego za objaw diagnostyczny, a niekiedy wręcz za istotę syndromu DDA.

 

Wskutek tych wszystkich czynników niektóre dorosłe dzieci alkoholików znajdują się w stanie emocjonalnego odrętwienia czy też „psychicznego paraliżu”. Inne zaś w efekcie nigdy niewyrażonego bólu z powodu utraconego dzieciństwa odczuwają nieuświadomiony gniew i bunt, a także niemal ciągły, zalegający, niesprecyzowany smutek, żal, osamotnienie, poczucie utraty i wstyd. Wielu DDA znajduje się w stanie chronicznej depresji, mają też trudności z odróżnianiem uczucia miłości od litości, w wyniku czego łatwo wchodzą z toksyczne relacje z ludźmi słabymi, dysfunkcyjnymi, często uzależnionymi od alkoholu, których chcą „naprawić”.

 

Ale to widzą ich terapeuci, ewentualnie otoczenie; oni sami najczęściej wcale sobie tych wszystkich problemów, tej swojej odmienności, nie uświadamiają. Nie mają przecież kontaktu z uczuciami.

 

Religijna sankcja zamrażarki

 

U tych DDA, które uważają się za osoby religijne lub wychowywały się w religijnym środowisku, zranienia sfery emocjonalnej mogą dodatkowo wejść w interakcję ze sferą duchową, ponieważ człowiek jest całością i działania jego władz psychicznych i umysłowych wzajemnie na siebie wpływają. A zatem osoby te mogą poszukiwać potwierdzenia dla swojego zniekształconego stosunku do sfery uczuciowej w nauczaniu i praktyce Kościoła. I faktycznie, mogą takie pasujące do swoich poglądów prądy duchowości katolickiej (i protestanckiej) znaleźć. Dzisiaj jest to rzadsze, ale jeszcze stosunkowo niedawno przekonanie, że chrześcijanin powinien być człowiekiem powściągliwym, chłodnym, sztywnym, surowym, nie okazującym uczuć i wręcz ponurym, było w wielu środowiskach rozpowszechnione.

 

A jednak nieufność do sfery emocjonalnej człowieka nie wywodzi się z semickich korzeni chrześcijaństwa i nie była obecna w pierwszych wspólnotach uczniów, które nie oddzieliły się jeszcze od Synagogi. Kiedy czytamy Biblię, zarówno Stary, jak i Nowy Testament, możemy zaobserwować jawne i nierzadko gwałtowne wyrażanie emocji. Jest ono widoczne i u Jezusa Chrystusa, i u świętego Pawła. Niechęć do uczuć rozwija się później, pod wpływem filozofii stoickiej.

 

Stoicyzm wywarł wielki wpływ na chrześcijaństwo po jego oderwaniu się od żydowskich korzeni na przełomie I i II wieku, a pisma stoickie (np. „Rozmyślania” Marka Aureliusza) były przez chrześcijan chętnie czytywane. Stoicy przeciwstawiali się uczuciom i za ideał uznawali apatheię — zupełną bierność uczuciową. Mędrcem był według nich człowiek, który stłumił wszystkie uczucia. Wzorzec ten przeszedł do duchowości chrześcijańskiej jako model świętości, który można dostrzec w licznych dziełach literatury ascetycznej i hagiograficznej. Rozwój duchowy jest w nich przedstawiany bardziej jako „trzymanie za mordę” siłą woli obecnych w człowieku sił „upadłej natury” niż jako stopniowe udoskonalanie i wychowywanie wszystkich sił psychicznych i umysłowych człowieka (w ten ostatni sposób pojmowali rozwój człowieka spadkobiercy myśli arystotelesowskiej, w tym święty Tomasz z Akwinu).

 

Wiąże się to także ze zniekształconym pojmowaniem stosunku łaski Bożej do natury ludzkiej w XVI–XIX wieku. Do średniowiecza natura ludzka była pojmowana jako dobra, choć zaburzona w wyniku grzechu pierworodnego, a nadprzyrodzona łaska Boża — jako element leczący ją i rozwijający. Później natomiast relację łaski i natury w człowieku zaczęto postrzegać jako wzajemną walkę dwóch elementów — dobrego i złego. Wszystko, co związane z naturą ludzką, a więc i emocje (łączone w tradycyjnej antropologii z „duszą zmysłową”, wspólną człowiekowi i zwierzętom, a nie „duszą intelektualną”, wspólną człowiekowi i aniołom) było więc uznawane za podejrzane, jeśli nie wprost grzeszne.

 

Tomistyczna odwilż

 

Chociaż w XX wieku powrócono do oryginalnego, pozytywnego spojrzenia na naturę ludzką, jednak stare sposoby myślenia można wciąż obserwować; dla wielu ludzi są one po prostu wygodne. Dlatego warto zaprezentować poglądy świętego Tomasza z Akwinu, którego koncepcja ludzkiej uczuciowości jest zgodna z dzisiejszą wiedzą psychologiczną i może wesprzeć „zamrożonych ludzi” w odzyskaniu ich prawdziwej, emocjonalnej ludzkiej natury.

 

Dla świętego Tomasza sfera uczuciowa jest naturalnym, istotnym elementem całej struktury psychofizycznej i duchowej człowieka. Tomasz, wywodzący się z nurtu filozofii arystotelesowskiej, jest jak najdalszy od stanowiska Cycerona, zdaniem którego uczucia są chorobami duszy. Sprzeciwia się także zdecydowanie poglądom stoików, według których idealny człowiek ma całkowicie stłumić uczucia, stać się bezuczuciowy, z grecka: apatyczny. Z antropologią Tomasza sprzeczna jest późniejsza, intelektualizująca koncepcja Kanta, kładąca cały nacisk na przezwyciężanie uczuć przez silną wolę zamiast na ich wychowywanie (więcej na ten temat można przeczytać w tekście „Co mam robić, by osiągnąć szczęście (2)”).

 

Dla świętego Tomasza jest oczywiste, że uczucia są dobre, korzystne, wręcz konieczne. Całe jego nauczanie jest oparte na podstawowej zasadzie ontologicznej, zgodnie z którą wszystko, co istnieje, jest samo w sobie dobre. Zło jako takie nie istnieje, jest jedynie jakimś brakiem, wadą istniejącego dobra. Cała natura ludzka jest dobra i dlatego uczucia, stanowiące ich nieodłączny element, również.

 

Co więcej, uczucia są niezbędne do życia — zarówno człowiekowi, jak i zwierzętom. Zapewniają zaspokajanie podstawowych potrzeb ciała, co umożliwia przedłużanie istnienia ludzi i zwierząt. Pociągają bowiem te istoty do zdobywania tego, co jest im niezbędne do przetrwania, stanowią więc motor życia (łacińskie słowo emoveo, od którego pochodzi słowo „emocje”, oznacza właśnie „wprawiać w ruch”). Stłumienie, wyparcie uczuć szkodzi zatem zdrowiu i życiu człowieka oraz pozbawia go istotnej cechy człowieczeństwa.

 

Jak korzystać z uczuć

 

Tomasz wyróżnia 11 podstawowych uczuć i dzieli je na dwie grupy: pożądawcze i gniewliwe. Te pierwsze nakłaniają człowieka do spełniania jego potrzeb: pociągają go ku rzeczom korzystnym (miłość, pragnienie, przyjemność) oraz odstraszają od rzeczy szkodliwych (nienawiść, niechęć, przykrość), drugie zaś uruchamiają się w chwili, gdy pojawia się jakieś zagrożenie utrudniające realizację potrzeb, zachęcają do podejmowania wysiłku, walki, przezwyciężenia oporu lub wycofania się, gdy to konieczne. Są to gniew, nadzieja i odwaga, rozpacz i strach.

 

Uczucia występujące u wyżej rozwiniętych zwierząt w pełni nimi rządzą, ich zachowania są nimi zdeterminowane. Z człowiekiem jest inaczej, gdyż posiada on także władze umysłowe: intelekt i wolę. Władze te powinny kierować uczuciami, gdyż one same, jakkolwiek dobre, są ślepe (nierozumne), gwałtowne i często sprzeczne zarówno ze sobą, jak i z naszym interesem. Dzięki podleganiu rozumowi uczuciowość ludzka uczestniczy w wolności człowieka. Może on iść za swymi uczuciami, dążeniami i pragnieniami, kiedy tego chce, ale nie jest nimi zdeterminowany.

 

Święty Tomasz kładzie wielki nacisk na konieczność wychowywania, porządkowania i opanowywania sfery uczuciowej. Jeśli tego zabraknie, uczucia przejmują kierownictwo nad życiem człowieka, co jest dla niego szkodliwe oraz niewłaściwe moralnie. A umiejętność wychowywania uczuć wymaga oczywiście ich odczuwania i przeżywania. Jak pisał profesor Stefan Swieżawski: „Chodzi o to, ażeby uczuciowość była pełna, ażeby jej nie przygaszać, nie niszczyć, żeby ją wszechstronnie wykorzystywać i całkowicie poddawać naszej duchowej stronie, którą jest właśnie wola kierowana przez intelekt”. Dzięki temu uczucia mogą harmonijnie współdziałać w osiągnięciu podstawowego celu człowieka, jakim jest szczęście.

 

-- 10 sie 2012, 10:30 --

 

Konie w zaprzęgu

 

Uczucia są ściśle powiązane z wolą i rozumem, i wydarzenie dotyczące jednej z tych władz psychicznych człowieka odbija się także na pozostałych, podobnie jak kamień wrzucony do wody pozostawia po sobie rozchodzące się coraz dalej fale. Pomyślenie o czymś wywołuje pojawienie się radości, gniewu czy innych uczuć, przywołuje na pamięć jakieś wydarzenia, uruchamia wyobraźnię. Albo też uczucie — dajmy na to, lęk — pojawia się jako pierwsze, uruchamiając reakcję rozumu („rozsądniej będzie stąd uciec”) i woli (która podrywa nogi do biegu).

 

 

Jednakże rozum, wola i uczucia są władzami oddzielnymi i autonomicznymi. Jedna nie może zastąpić drugiej. Kiedy terapeuta rodzinny pyta męża: „Czy mówi pan swojej żonie, że ją kocha?”, ten odpowiada: „A po co? Przecież ona o tym wie”. Nie rozumie jednak, dlaczego żona czuje się niekochana i niepotrzebna. Nie zna różnicy między „wiedzieć”, „rozumieć” i „doświadczyć”, „czuć”. Jednak nawet jeśli żona będzie usiłowała czuć się kochana, to i tak niczego to nie zmieni, dopóki mąż nie zacznie jej tych uczuć okazywać. W odróżnieniu od bezcielesnych duchów jesteśmy wyposażeni zarówno w sferę intelektualną, jak i zmysłową (cielesną), i dlatego potrzebujemy serdecznego słowa, pogłaskania, przytulenia, dostrzeżenia zachwytu w oczach kochanej osoby. Jest to wręcz niezbędne dla zdrowia — psychicznego, duchowego i fizycznego.

 

Teoretycznie władze psychiczne powinny sprawnie ze sobą współdziałać, tak jak dobrze wytrenowane konie we wspólnym zaprzęgu (ta metafora pochodzi od Platona, zatem ma już dwa i pół tysiąca lat...), ale nie rodzimy się z taką równowagą. Z reguły któraś z władz jest zbyt niezależna, „źle ujeżdżona”, i wypracowanie ich harmonijnego działania jest naszym zadaniem. Jakaś osoba ma niepohamowaną wyobraźnię, inna jest zbyt pamiętliwa, inna — miotana zmiennymi emocjami, a jeszcze inna w nadmiernym stopniu kieruje się rozumem i wolą, tłumiąc uczuciowość.

 

Tłumienie uczuć jest najczęściej skutkiem przeżyć z dzieciństwa. Wielu współczesnych ludzi doznało „zimnego chowu”. Rodzice nie okazywali im uczuć, nie przytulali ich ani nie brali na kolana, lecz najwyżej chwalili osiągnięcia i krytykowali porażki. W życiu dorosłym te osoby mają z reguły problemy z samoakceptacją i poczuciem własnej wartości. Same również nie potrafią okazywać uczuć, raniąc swoich bliskich. Jeszcze większe problemy z uczuciami — nie tylko z ich okazywaniem, lecz nade wszystko z odczuwaniem — mają osoby uzależnione i współuzależnione oraz dorosłe dzieci alkoholików. Problem uczuć w rodzinie alkoholowej jest zbyt obszerny, by dało się go tutaj opisać. Wystarczy wspomnieć, że alkoholik wypiera uczucia, a dziecko z rodziny alkoholowej ma głęboko wpojone trzy podstawowe zasady: NIE UFAJ, NIE ODCZUWAJ, NIE MÓW. Dlatego jednym z najważniejszych elementów terapii uzależnień i współuzależnień jest uczenie się rozpoznawania swoich uczuć i praca nad nimi.

 

Praca nad uczuciami

 

Każdy zna ludzi, którzy mają układne twarze, a wewnątrz kipią od zastarzałej złości (której często nie są zresztą świadomi). W towarzystwie mówią oni: „witam piękne panie i moją żonę” albo opowiadają zjadliwe złośliwości o swoim mężu („jaki twój mąż jest pracowity i zdolny, Ziutek ma dwie lewe ręce i czego dotknie, to zepsuje”), oczywiście w obecności swojej ofiary. Ale po powrocie do domu milczą zawzięcie, udając, że wszystko jest w porządku, zamiast podjąć wysiłek szczerej rozmowy o problemach w relacji i odczuwanych uczuciach. Podobnie jest w pracy, wśród znajomych, wszędzie.

 

Od kilku lat obserwuję, jak pewna osoba jest w kimś zakochana i na różne sposoby stara się od tego uczucia uwolnić. A ono nie przechodzi. Nie daje się zwalczyć aktywnie, a taktyka uniku jest równie nieskuteczna. Podtrzymuje je przypadkowe, przelotne spotkanie czy zwykłe życzenia świąteczne. Zresztą podejrzewam, że nawet bez tego obiekt uczuć jest często obecny w myślach tej osoby — im bardziej usiłuje ona o nim nie myśleć. Jeśli ciągle myślimy, że mamy o czymś nie myśleć, to tym bardziej o tym myślimy...

 

Błąd tej osoby polega na tym, że nie zaakceptowała istnienia uczucia, którego sobie nie życzy. A to jest jedyna droga do rozwiązania problemu niechcianych uczuć. Nie można ich zwalczać, bo jak często koszona trawa będą się jeszcze wzmacniać. Nie można też od nich uciekać, udając, że ich nie ma, i czekając, aż przejdą. Będą się tliły latami, skrzywione i zwyrodniałe, ponieważ uczucia nie giną. Poddają się za to kształtowaniu; dotyczy to nie tylko niechcianej miłości, lecz także uczuć, które mogą mieć groźne konsekwencje, takich jak zazdrość czy nienawiść. Jednak aby zacząć pracę nad uczuciem i przekształcić je w inne, musimy sobie najpierw uświadomić jego istnienie oraz uznać, że należy do nas, jest naszą częścią.

 

Zakochanie można przekształcić w więź przyjaźni, a urazę w mądre i wychowawcze współczucie dla drugiego człowieka, kiedy już zrozumiemy źródła jego błędów i motywy postępowania (oczywiście nie oznacza to przyzwolenia na ewentualne krzywdzenie nas przez tę osobę — trzeba zawsze umiejętnie stawiać granice i chronić siebie, nie krzywdząc innych) oraz dostrzeżemy wnikliwie, że sami często nie jesteśmy lepsi.

 

Mechanizm przepracowywania uczuć jest także pomocny w wypadku skłonności głębiej zakorzenionych w osobowości i historii życia, takich jak ciągłe uzależnianie się od mężczyzn u kobiet wychowywanych bez ojca czy lęk przed stałym związkiem u ludzi, którzy doznali wcześniej porzucenia przez bliską osobę. Uwolnienie się od tych problemów jest możliwe przy świadomym zaangażowaniu rozumu i woli — dzięki wypracowaniu nowej perspektywy patrzenia na świat i nauce nowych sposobów reagowania.

 

Otrzymaliśmy uczucia, by poruszały nas do działania i zbliżały nas do innych ludzi. Jeśli będziemy nimi rozumnie kierować, troskliwie je pielęgnując i właściwie kształtując, przestaną być uciążliwym kłopotem, a staną się bezcennym skarbem.

 

-- 10 sie 2012, 10:39 --

 

http://kasiapka.wordpress.com/91/

Zaniedbanie moralne – alkoholizm w rodzinie – syndrom DDA – problem społeczny nie wklejam całego, bo napisane w kolumnie i długie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Monar, dlaczego? Nawet nie wiesz jak mi brakuje wanny w tym mieszkaniu. Bardzo za nią tęsknię :cry: Na mnie kąpiel bardzo dobrze działała i relaksowała mnie, a teraz już od ponad roku się nie kąpałam w wannie, bo tu mam tylko prysznic.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×