Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nerwica natręctw a związki...


antistatic

Rekomendowane odpowiedzi

Witam Wszystkich i prosze o radę.

Kocham osobę, która ma zdiagnozowaną nnkę. Jest kimś wokół kogo kręci się moje życie. Co najważniejsze chce żeby się kręciło:) Coraz częściej planuję z tą osobą przyszłość. Jednak coraz częściej - również - zastanawiam się, czy osoba ta prawdziwie mnie kocha. Nie wiem co robić, jak reagować - coraz częściej tracę nerwy, cierpliwość - gdyż co jakis czas ona zastanawia się czy prawdziwie mnie kocha. Nadmienię, że prócz tego w okazywaniu uczuć jest chłodną osobą. Bardzo mnie to dołuje. Czasami mam ochotę po prostu dać sobie spokój, bo brakuje mi sił.

Może Wy macie podobne doświadczenia? To trochę infantylne pytanie (część z Was pewnie mnie zjedzie;)), ale czy można być pewnym czyjeś MIŁOŚCI, gdy osoba ta cierpi na nn?

Dziękuję za wszelkie odpowiedzi

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeżeli osoba ta jest chłodna w okazywaniu uczuć to z pewnością się to nie zmieni a jakiekolwiek próby wymuszenia mogą skończyć się krytycznie. Jeżeli chcesz słyszeć w kółko puste KOCHAM CIĘ to (jak to mówią) nagraj sobie to na dyktafon lub znajdź kogoś kto będzie Ci to powtarzał co 5 minut (co wcale nie będzie oznaczało że naprawdę Cię kocha). Miłość to nie słowa ale czyny. To że ktoś nie okazuje nam uczuć tak jak tego byśmy sobie życzyli nie oznacza że nie kocha nas szczerze i ponad życie.

 

NN to osoba jak każda inna i nie widzę tu rzadnego związku z tym czy można być pewnym jej miłości czy nie. Jeżeli nie jesteś pewna czy ta osoba Cię kocha lub nie czujesz tego że jesteś kochana lub ten ktos nie kocha Cię tak jak byś tego chciał(a) to zastanów się czy ten związek wogóle ma sens skoro wątpisz w uczucia tej osoby.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć. Dzięki za post. Tytułem wyjaśnienia tylko.

 

>>Jeżeli osoba ta jest chłodna w okazywaniu uczuć to z pewnością się to nie zmieni a jakiekolwiek próby wymuszenia mogą skończyć się krytycznie. Jeżeli chcesz słyszeć w kółko puste KOCHAM CIĘ to (jak to mówią) nagraj sobie to na dyktafon lub znajdź kogoś kto będzie Ci to powtarzał co 5 minut (co wcale nie będzie oznaczało że naprawdę Cię kocha). Miłość to nie słowa ale czyny. To że ktoś nie okazuje nam uczuć tak jak tego byśmy sobie życzyli nie oznacza że nie kocha nas szczerze i ponad życie.

 

Zdaję sobie z tego sprawę. Nie chcę tej osoby zmienić. Może troszeczkę. Zresztą chyba jak każda/y swoją drugą połowę;) Nie zależy mi na tym by osoba ta mówiła mi kocham cię (puste). Bo rozumiem że na tym jak nie polega miłość. Nie potrafię tego przekuć w słowa (wyrażam się dosyć ogólnie) - twoje wyrażają to naprawdę świetnie.

 

 

>>NN to osoba jak każda inna i nie widzę tu rzadnego związku z tym czy można być pewnym jej miłości czy nie. Jeżeli nie jesteś pewna czy ta osoba Cię kocha lub nie czujesz tego że jesteś kochana lub ten ktos nie kocha Cię tak jak byś tego chciał(a) to zastanów się czy ten związek wogóle ma sens skoro wątpisz w uczucia tej osoby.

 

Problem w tym, że to moja połówka wątpi. Ja tylko od czasu do czasu w to powątpiewam słysząc, że mnie "nie wie czy kocha". Mówi, że jest ze mną bardzo dobrze, ale nie wie czy coś do mnie czuje. I to jest jej głównym problemem. Nie wiem na ile jest to wpływ nn (natrętnych myśli, rozkładania wszystkiego na czynniki pierwsze, przepełniających życie wątpliwości) czy jest to zwykła reakcja osoby, która po prostu nie wie czy kocha.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mówi, że jest ze mną bardzo dobrze, ale nie wie czy coś do mnie czuje. I to jest jej głównym problemem. Nie wiem na ile jest to wpływ nn (natrętnych myśli, rozkładania wszystkiego na czynniki pierwsze, przepełniających życie wątpliwości) czy jest to zwykła reakcja osoby, która po prostu nie wie czy kocha.

Myślę że prawie każdy ma czasem jakiś moment powątpienia. Są ludzie mają problem z ozpoznaniem własnych uczuć - innymi słowy kochają, ale nie są pewni że to miłość. W końcu nikt nie uczył nas jak rozpoznać miłość, skąd więc możemy być pewni że to właśnie miłość, że o właśnie ta osoba? To stąd rodzą się wątpliwości. Jest mu dobrze ale nie jest pewien czy to właśnie miłość a jeżeli skupia na tym wątku swoje natręctwa to istotnie takie wątpliwości i myśli mogą się pojawiać. Musisz uzbroić się w cierpliwość i "nauczyć go kochać". Okazuj mu swoją miłość, troskę, dbaj o niego, rozmwiaj z nim o uczuciach. Wierzę że to pomoże.

 

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki wielkie Peace-B. Nie mam za bardzo możliwości z kim porozmawiać - prócz tej mojej osóbki. Boję się, że ktoś tego może nie zrozumieć, a poza tym boję się by ta osoba nie czuła się źle, w jakiś sposób napiętnowana. Nie potrafię przemówić do rozsądku. Za to coraz częściej dostrzegam brak wsparcia z zewnątrz, choćby rozmową, upewnienia się, że dobrze będzie z NAMI, że jesteśmy na dobrej drodze. Ważne jest dla mnie tym bardziej co napisałeś. Czasami po prostu tracę nadzieję, że moze być wszystko dobrze. Brakuje mi jakiejś chwili wytchnienia.

Myślę coraz częściej by mniej lub bardziej zaciagnąć tą moja drogą osóbkę na psychoterapię. Mam przeczucie, że kiedy zacznie sobie radzić z malymi rzeczami - gaszenie światła, gazu - sama będzie potrafiła dojść do wazniejszych rzeczy. Chcę nawet tam z nią pójść..

Byłaby to kolejna wizyta. Poprzednim razem pani psycholog-terapeuta, wydaje mi się olała sprawę, skończyło się na kilku spotkaniach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Związki z ludźmi mającymi nerwicę, depresję, rodziny dysfunkcyjne lub alkoholickie - to z pewnością trudne związki dla obojga. Ludzie jak my mamy skłonności do całkowitego zamykania się uczuciowo i braku wylewności uczuć lub wręcz przeciwnie zadręczania innych naszymi uczuciami. Trudno jest to zrównoważyć. Czasem dla drugiej - zdrowej - strony to może być za mało lub zbyt wiele. Najważniejsza jest jednak komunikacja. Uwież w niego bo on na pewno w Ciebie wieży. Musisz go wspierać i nie przestawać nawet wtedy gdy nie widzisz wielkich zmian lub gdy on wciąż nie okazuje Ci uczuć. Jestem pewna że prędzej czy puźniej Twój wysiłek przyniesie zamierzony skutek i ta Twoja osóbka na pewno oworzy się choć trochę, gdy tylko będzie miała pewność że Tobie naprawdę zależy i że nie zostawisz go choćby nie wiem co.

 

Jeżeli masz ochote porozmawiać zapraszam na GG (2802671) albo PW. Wiem co nieco o trudnych zwiazkach - sama mam taki za sobą, chętnie więc służę radą jakie błędy popełniłam.

 

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ci ktorym dolega ZOK (bo pewnie bardziej o obsesje niz natrectwa tu chodzi) to z reguly dobre, opiekuncze i zaskakujaco silne osoby. Ta choroba opiera sie na niepewnosci co do doslownie wszystkiego. Ale jesli Ty bedziesz dosc dojrzala zeby zobaczyc w nim to czego on nie widzi, mozesz znalezc wsparcie i partnera na cale zycie. Baaardzo wiele wybitnych osob chorowalo na zespol obsesyjno-kompulsywny (wiecej chyba tylko na chorobe dwubiegunowa), a teraz mozna to podobno bardzo dobrze leczyc. Tzn na zachodzie sie leczy - podobno terapia kognitywno-behawioralna daje znakomite efekty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Antistatic, gdy przeczytałam Twój wpis- popłakałam się. Mogłabym podpisać się pod każdym Twoim słowem, pytaniem i wątpliwością. Także byłam w związku z osobą ze zdiagnozowanym nn. Był, a raczej ciągle jest, dla mnie bardzo waży. Ale rozstaliśmy się. Bo powiedział mi, że mnie nie kocha. Bałam się tego od momentu gdy po raz pierwszy powiedział mi o swoich wątpliwościach- że nie wie co do mnie czuje. Nie piszę tego po to żeby Cię zniechęcić czy przestraszyć. Przeciwnie- uważam że jeżeli zależy Ci na tej osobie- walcz o nią i z jej chorobą. Szczerze mówiąc- ja nie wiem, czy „przegrałam” z jego rzeczywistym brakiem uczuć do mnie, czy z jego nn. Nie wiem, może nigdy się nie dowiem. Wiem, że cierpię i potwornie mi go brakuje, był w moim życiu wspaniałym człowiekiem. Ciągle mam wątpliwości czy się poddać, czy jeszcze walczyć. To jest bardzo trudne i bolesne. Nie wiem co jest prawdą i co powinnam zrobić. Starałam się wierzyć jego czynom, nie słowom, ale po tym co powiedział- pozwoliłam mu odejść... Jeżeli przy chorobie przy której nie jest pewny żadnej decyzji jest pewny że mnie nie kocha to chyba muszę to uszanować... Weszłam na to forum, bo też chciałam rady, chciałabym usłyszeć: „walcz o niego”, „warto”, ale boję się, że mogłaby to być rozpaczliwa, beznadziejna desperacja, która unieszczęśliwi nas oboje. Przyznaję się- nie wiedziałam co zrobić. I dlatego nie zrobiłam nic. Czy dobrze? Nie wiem. A co Ty robisz? Jak wyglądają Wasze rozmowy? Jak formułuje swoje wątpliwości? Pytam, bo jestem bardzo ciekawa. Trzymam za ciebie bardzo mocno kciuki, bardzo. Chciałabym żeby u Ciebie było dobrze. U mnie to chyba koniec. Nienawidzę tego „chyba”- towarzyszyło mi od początku tego związku- wszystko było chyba, nic na pewno, przejęłam je od niego. To czasami naprawdę było wyniszczające. A z drugiej strony- mówią że miłość jest ponad wszystko. Ale on powiedział, że u niego nie ma miłości. Widzisz- zasypałam Cię stosem własnych wątpliwości...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Antistatic, gdy przeczytałam Twój wpis- popłakałam się. Mogłabym podpisać się pod każdym Twoim słowem, pytaniem i wątpliwością. Także byłam w związku z osobą ze zdiagnozowanym nn. Był, a raczej ciągle jest, dla mnie bardzo waży. Ale rozstaliśmy się. Bo powiedział mi, że mnie nie kocha. Bałam się tego od momentu gdy po raz pierwszy powiedział mi o swoich wątpliwościach- że nie wie co do mnie czuje. Nie piszę tego po to żeby Cię zniechęcić czy przestraszyć. Przeciwnie- uważam że jeżeli zależy Ci na tej osobie- walcz o nią i z jej chorobą. Szczerze mówiąc- ja nie wiem, czy „przegrałam” z jego rzeczywistym brakiem uczuć do mnie, czy z jego nn. Nie wiem, może nigdy się nie dowiem. Wiem, że cierpię i potwornie mi go brakuje, był w moim życiu wspaniałym człowiekiem. Ciągle mam wątpliwości czy się poddać, czy jeszcze walczyć. To jest bardzo trudne i bolesne. Nie wiem co jest prawdą i co powinnam zrobić. Starałam się wierzyć jego czynom, nie słowom, ale po tym co powiedział- pozwoliłam mu odejść... Jeżeli przy chorobie przy której nie jest pewny żadnej decyzji jest pewny że mnie nie kocha to chyba muszę to uszanować... Weszłam na to forum, bo też chciałam rady, chciałabym usłyszeć: „walcz o niego”, „warto”, ale boję się, że mogłaby to być rozpaczliwa, beznadziejna desperacja, która unieszczęśliwi nas oboje. Przyznaję się- nie wiedziałam co zrobić. I dlatego nie zrobiłam nic. Czy dobrze? Nie wiem. A co Ty robisz? Jak wyglądają Wasze rozmowy? Jak formułuje swoje wątpliwości? Pytam, bo jestem bardzo ciekawa. Trzymam za ciebie bardzo mocno kciuki, bardzo. Chciałabym żeby u Ciebie było dobrze. U mnie to chyba koniec. Nienawidzę tego „chyba”- towarzyszyło mi od początku tego związku- wszystko było chyba, nic na pewno, przejęłam je od niego. To czasami naprawdę było wyniszczające. A z drugiej strony- mówią że miłość jest ponad wszystko. Ale on powiedział, że u niego nie ma miłości. Widzisz- zasypałam Cię stosem własnych wątpliwości...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam!

 

Już od około dwóch lat cierpię na nerwicę natręctw i towarzyszącą jej depresję. Jakiś czas temu poznałem wspaniałą dziewczynę i wszystko wskazuje na to, że się zakochałem. Sądziłem, iż może to tylko pomóc choremu na taką przypadłość. Niestety, stało się odwrotnie. Moja kobieta jest dla mnie przyczyną natrętnych myśli. W zasadzie nie ma chwili, żebym nie miał jej "w głowie". Zależy mi na niej i boję się, że nasz związek się rozpadnie, boję się, że Ona nie czuje do mnie tego, co ja czuję do niej - to natrętna myśl nr 1. Cały czas wydaje mi się, że powiedziałem coś, co popsuło relacje między nami. Doszło do tego, że kiedy się nie widzimy np. dwa dni, to ja wolę nie pisać sms-ów, bo boję się, że ona odbierze je w negatywny sposób. Tymczasem ona pyta się dlaczego nie daję żadnego znaku... Jestem trochę zaborczy i to też przeradza się w jakąś obsesję, bo kiedy nie ma jej przy mnie, cały czas czuję to okrutne nerwowe napięcie i myślę co Ona może robić i czy myśli wtedy o mnie... To wszystko sprawia, że nie odczuwam stanów depresyjnych i niepokoju jedynie przy niej. Jest to jedynie pewien zarys mojego problemu, który jest dość skomplikowany. To wszystko mnie przytłacza...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Uważam że jesteś dla niego zbyt surowa!!! Dla osób chorych na nn bardzo ważna jest bliskość drugiej osoby i posiadanie w niej oparcia! Jeśli zostawisz go z powodu że zbyt rzadko mówi do Ciebie KOCHAM to ta osoba morze się jeszcze gorzej zdołować! Miej świadomość że od Ciebie wiele zależy. POzdrawiam :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Balik!!!!! Twoja wypowiedz mnie zmiażdżyła... (ja też się zakochałam, już prawie rok temu) mam identyczne objawy, dosłownie. Aż mnie to wgniotło WY FOTEL poprostu wielkie LOL. Wybacz, że to powiem ale pocieszyło mnie to. Teraz wiem, że skoro nie tylko ja mam takie fazy to znaczy, że to jest tylko(aż) choroba. To naprawde niesamowite... Nawet myśli o tym co ta osoba teraz robi itp, to na serio niezwykłe co ta choroba potrafi zrobić, nawet sprawdziłam czy to przypadkiem nie jest jakiś mój post. Radzę Ci idź do psychoterapeuty, chodze już ponad miesiąc, a skłoniły nie do tego właśnie te myśli, rok to za długo. Nie daj się tak długo wykańczać.

Pozdrawiam i życzę Ci powodzenia

nadal under impressive...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

:shock: ja mam tak samo...IDENTYCZNIE...jak tylko moglabym piep...a bym to wszystko w pizdu..po cholere budowac zwiazek i uzerac sie z kims...czasami jestem tak zrezygnowana...ale wiekszosc wynikajacych awantur to moja wina...a wtedy zlosc przechodzi na niego...a wtedy mowie ze go zostawie...a po 30 minutach siadam mu na kolanach, przytulam sie i mowie mu ze go kocham i bardzo przepraszam...to chore, ale ja jestem chora, a on mi pomaga.NIe nosi mnie na rekach, nie przynosi kwiatow, ale znosi moje furie, je ze mna obiad, wyhodzimy razem do znajomych, pracujemy razem, uprawiamy sex i sprawiamy sobie niespodzianki. Osobiscie mysle ze jest to bardzo waze miec go obok...i ze nie przynosi ci Wedlowskiego serca codziennie do domu to nie znaczy ze cie nie kocha. Zastanow sie ile razy byl obok jak trafil cie szlak...hm?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czesc :)

Od dłuższego czasu przeglądam to forum, ale pisze do Was pierwszy raz. Na nn jestem chory już od około 11 lat. Nigdy nie stosowałem psychoterapii, leczyłem się jedynie za pomoca leków. Zażywałem w swoim życiu Anafranil, Deprexetin, Seroxat, Rexetin, ostatnio również lek o nazwie Zalsta (lub coś takiego... nie pamiętam dokładnie nazwy) oraz wiele innych leków, których nazw juz nie pamiętam. Przez te 11 lat nie leczyłem sie non stop.... miałem przerwy po 2-3 lata. Leki zażywałem przez okres około 5-6 miesięcy po czym kończyłem leczenie. W tej chwili mam 27 lat i jest mi źle.

Poczulem się naprawdę lepiej, kiedy dowiedziałem się o Waszej stronie. Jak przeczytałem wszystkie Wasze wypowiedzi, to prawdę mówiąc poczułem się lepiej. Zrozumiałem, że nie jestem sam.

Ta choroba jest potworna. W swoim zyciu miałem kilka dziewcząt...raz nawet byłem zaręczony. Niestety choroba potrafi wszystko zniszczyć. Kiedy poznawałem swoja ostatnią dziewczyne (z która później się zaręczyłem) wszystko było w porządku. Nie dopuszczałem myśli, aby ta piękna dziewczyna zobaczyła we mnie cokolwiek dziwnego. Niestety jak zamieszkaliśmy razem (a znaliśmy sie już około 3 lata) lęki okazały sie silniejsze. Wtedy akurat bardzo bałem się różnych chorób. 100 razy dziennie myłem ręce. Skóra na moich rękach była aż sucha od mydła. Skończyło się na tym, że się rozstaliśmy. Oczywiście to wszystko co Wam piszę jest naprawdę bardzo skrócone. Wiem, że każdy, kto to czyta zdaje sobie sprawę na czym ta choroba polega, więc nie muszę wnikać w szczegóły. To, o czym napisałem jest tylko jednym z wielu przykładów objawów choroby. A w swoim życiu miałem ich wiele. O dziewczynie już dawno zapomniałem. W tej chwili mnie dręczą inne lęki i obawy. I piszę do Was, bo nie wiem, co z nimi robić. Nie będę ich opisywał, ponieważ każdy z nas wie, że objawiają się one tym, że to na czym nam zależy nagle staje się niemożliwe. Nie chodzi o to, aby pisać o "magicznych liczbach", o lękach przed różnymi chorobami, o sprawdzniu wszystkiego dziesiątki razy i wiele innych. Każdy z nas o tym wie. Objawów tej choroby jest wiele, ale wszystkie sprowadzają się do jednego: to, na czym nam zależy, jest nagle utrudnione, nieosiągalne, bądź nawet niemożliwe. Oczywiściwe to wszystko to są tylko myśli, ale to są myśli, które uniemożliwiaja dalsze działanie.

Reasumując, piszę do Was, abyście mi pomogli. Jak mam sobie poradzić z myślami (specjalnie ich nie opisuję, bo każdy ma inne, aczkolwiek wszystkie sprowadzają się do jednego), które mnie dręcza i uniemożliwiają dalsze działanie. Mam takie myśli, które powodują, że nie ma sensu czegoś robić, bo coś tam i tak zostało źle zrobione i tak. Zdrowy rozsądek podpowiada mi, że wszystko zostało zrobione dobrze, ale natręctwa mi mówia "nie rób tego, nie ma sensu, bo i tak coś kiedyś źle zrobiłeś i cie złapią". Poradzcie mi coś proszę.

Tak na marginesie: jest ktoś może z Torunia lub okolic i może polecić jakiegos dobrego psychoterapeute?

 

Pozdrawiam

Lysy.

 

P.S.

Bardzo chętnie umówiłbym się na jakies spotkanie integracyjne z osobami z tego forum. Na jakies pifko lub coś takiego. Dajcie znac, jeżeli macie ochotę .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też uważam, że najlepiej gdybyś poszedł do specjalisty. Niestety wiem, że nie jest to takie proste, sama mam problem, z którym nie mogę sobie poradzić i nie mogę sie zebrać by iść do psychologa. Powinieneś zacząć walkę z samym sobą (ja się staram). Musisz byś silny i nie dać się opanować tym złym myślom, ja wiem, żę to jest okropnie trudne, ale warto podjąć ten trud, bo może sie opłaci. Zrób mały eksperyment, np sprawdź co sie stanie, gdy nie umyjesz rąk, gdy nie dopuścisz do siebie tych dręczących myśli. Sam zobaczysz, ze nic złego się nie stanie. Ważne jest wg mnie panowanie nad samym sobą. Mam nadzieję, że wygrasz tą walkę, będę trzymać za Ciebie kciuki, w końcu jedziemy na tym samym wózku. Pozdrawiam i życzę powodzenia. :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oj długo nie zaglądałem na ten wątek... Masa rzeczy przede mną i za mną również. Problemów też. Przepraszam.

Szarotko, również doskonale Cię rozumiem... Co u Ciebie? Dalej walczysz czy poddałaś się?

 

Zastanawiam się coraz bardziej nad wszystkim i nad sensem związku z moim dziewczem. Wcześniej nie potrafiłem tego ująć - część z Was zinterpretowała to, że chce słyszeć, że mnie kocha zamiast patrzeć na to jak jest. Teraz potrafię to ująć w słowa. Chodzi o to, że kiedy wchodzi w etap zastanawiania się - myśli tylko o tym. Nie potrafi się cieszyć z tego że jesteśmy razem, normalnie rozmawiać ze mną (denerwuje ją), dać się przytulić, pocałować, cieszyć się chwilą. Traktuje mnie wtedy obojętnie jeżeli nie obcesowo i wiem że moja obecność ją tylko dołuje. Wie, że sama nie daje i że nie czuję, że jej na mnie zależy. Owszem powtarza że jest ok, że chcę być ze mną (bo jej jest dobrze), tyle tylko że tego na zewnątrz nie widać. A czuć coś wprost przeciwnego.

 

Wszystko to ma swój cykl - 5 dni jest naprawdę ekstra, potem 2-3 dni kiedy mówi mi, że się zastanawia, jak to określa troszeczkę, a potem ze 2 tygodnie bardzo poważnie.

 

Nie wiem czy najgorsze, czy najlepsze jest to, że nadal ją kocham, nieba bym jej przychylił zawsze i wszędzie. Gdybym nie kochał nie było by mnie przy niej już ponad 4 lat - czy źle czy dobrze - zawsze przy niej. Jestem już w tym wieku i na tej ścieżce która się kończy i rozgałęzia. Chcę prosić ją o rękę, ale bardzo sie boje czy to nie sprawi, że poczuje się ona jeszcze gorzej, że wtedy zaczną się kolejne stresy. Nie mówiąc już o odrzuceniu. Bo jak to powiedzieć - prócz tego że chcę kochać, chcę być kochany, a nie być z kimś komu jest ze mna dobrze.

 

Prawdę mówiąc nerwowo już wysiadam (nie mogę spać, ciągle opróżniam lodówkę;), coraz częściej boli żołądek, potocznie mówiąc telepie mnie;) bo... chciałbym mieć coś stałego w zwiazku (prócz tego cyklu). Chciałbym normalnie pracować, wracać do domu, cieszyć się życiem, mierzyć się z problemami zewnętrznymi - wiecie wszystko gna tak szybko do przodu, wszystko się zmienia, nastręcza problemów - chciałbym by mój dom był ucieczka od tego, oazą spokoju. Wiem, że jest to nierealne - bo to tylko idea. Zdaję sobie sprawę że nawet ta "oaza spokoju" w zwykłych związkach nastręcza trudności a co dopiero w takim. Jestem gotowy na wyrzeczenia...

 

Kolejną złą wiadomością jest to że Moje Kochanie nie chce za żadne Skarby się wziąć za siebie. Dołuje mnie to, że nie chce o tym ze mną rozmawiać (nie tłuc bez przerwy, od czasu do czasu jedynie), że nie zajmuje sie tą jakby nie było nasza chorobą, że nie szuka rozwiazania problemu tylko użala sie nad sobą. Rozumiem to. I wszystko spada na moje barki.

 

Chcę ją przekonać, kolejny raz, do tego by spróbowała czegoś nowego. jeżeli jeden lekarz jej nie pomógł to może pomóc inny. Może będzie miał wiecej cierpliwości i chęci pomocy. Nic z tego. Mówi że nie ma sensu. Proszę ją, by chociaż zainteresowała sie tym jak inni sobie z tym radzą, by weszła chociazby na to forum, dowiedziała się czegoś nowego o sobie. Nic.

 

Dojrzewam do postawienia Jej w delikatny sposób ultimatum. Będziemy razem pod warunkiem, że w końcu zaczniesz coś robić i nie będzie mi chodziło o skutki, ale o to że będzie walczyć o siebie, a tym samym i o nas.

 

 

Przepraszam za chaotyzm tego postu. Naprawdę jest to dla mnie bardzo duże przeżycie pisać o tym wszystkim.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

antistatic mam wrażenie jakbyś pisał o mnie...

zachowuje sie identycznie tak samo. I nie dziwie ci się , że nerwowo już wysiadasz... bo to odbija sie na obydwóch stronach.

Sama zaczynam powoli zauważać że mój chłopak psychicznie nie daje rady.

Ale co zrobić.... nie mam pojęcia jak z tego wyjść.

 

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

[/b]Bad Girl też nie wiem. Niestety.

Mi wystarczyłoby gdybym widział, że Moja Pani się stara, rozmawia o tym ze mną spokojnie i cierpliwie. Nie zawsze, nie często, ale nie nigdy. Że wierzy w zwycięstwo nad tym chorubskiem. To marzenia bo wiem jak taka rozmowa emocje wywołuje w NNkach :smile: Bardzo bym się ucieszył gdyby to moja dziewczyna pokazała mi to forum, a nie ja jej. Gdyby się tak udało w połowie...

 

Ostatnimi dniami trochę myślałem nad tym wszystkim. Powoli odzyskuję spokój - towar deficytowy obecnie;) I staję się mniej obojętny - bo do tego niestety doszło:( /mam dość tego, że nie walczy; że tylko raz spróbowała,że oszukuje mnie mówiąc ze się stara/, Zamknąlem się w swojej jaskini;)

 

Przygotowuję strategię. Chcę jej pokazać, że jednak warto spróbować pójść na terapię - pomęczyć się, wypocić to wszystko z siebie. Tym razem zamierzam z nią pójść i osobiście się spytać czy mogę przyjść. Co moge zrobić.

Nie wiem czy do niej trafi argumentacja w formie np. sierżanta szkolącego żołnierzy, albo trenera szykującego swojego Balboe do walki(żartuję sobie oczywiście) Heheh dobry znak

 

Najgorsze jest to, że z tymi moimi nerwami jest jak na równi pochylej(patrząc z perspektywy tych latek). Jak ktoś napisał - znajdę sobie działkę do której Moja Miła nie bedzie miała wstępu;), gdzie będę mógł od czasu do czasu odpocząć. Zobaczymy co będzie później.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

My - cierpiący na NN - nie zawsze widzimy sens w tym wszystkim. Przychodzą dni, kiedy nawet nie chce się już walczyć i starać... bo nie widać rezultatów... a więc po co się męczyć.

Rozmowa na te tematy jest niezwykle trudna (wiem to po sobie) bo po pierwsze cieżko mi rozmawiać na ten temat zwłaszcza, że moge zranić mówiąc "czuje że cie nie kocham, mam wątpliwości"... a po drugie jeśli się jest osobą zamkniętą w sobie... sam wiesz... trudno sie mówi o tym co siedzi głeboko w nas.

a czy twoja dziewczyna bierze chociaż jakieś leki? w jakimś stopniu one naprawde pomagają. przede wszystkim poprawią nastrój... a kiedy jest się zadowolonym z życia, to i inne rzeczy przychodzą łatwiej. tak mi sie przynajmniej wydaje...

ale terapia to dobry pomysł... i nie rezygnuj ze swojej walki. namawiaj ją do tego tak długo aż jej sie to znudzi i wrecz ze złości, żebyś dał sobie spokój pojdzie tam i sama zobaczy że psychoterapia może zdziałać cuda.

dobry lekarz to podstawa... ale myśle że można go znaleźć.

I przy okazji życze ci dużo wytrwałości i powodzenia.

Z nami nie jest łatwo. ale bez nas... ;) sam wiesz.

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×