Skocz do zawartości
Nerwica.com

Urojenia

Znaleziono 1 wynik

  1. 17 marca 2017 pojechałem do szpitala w celu odstawienia Clonazepamu. Bardzo zaufałem lekarzom, że mogą mi tam pomóc. O jak bardzo się pomyliłem... Postawili mi błędną diagnozę schizofrenii paranoidalnej. Dostawałem leki na schizofrenię, po których miałem schizy. Cierpiałem katusze. Wpadłem w depresję i załamałem się psychicznie. Od momentu usłyszenia tej diagnozy, straciłem całkowicie zapał do życia. Dr Bobrowski wpajał mi to, że mam schizofrenię i muszę to zaakceptować. Każde zgłaszane mu, że czuję się, jak upośledzony po lekach, kończył on słowami "tak ma być". Nie pomagało żadne tłumaczenie, że to nadal Clonazepam ze mnie schodzi. Jego odpowiedzią było to, że Clonazepam już dawno ze mnie zszedł i mam urojenia. Wmawiał mi, że to żaden Clonazepam, tylko uaktywniła się moja choroba sprzed brania Clonazepamu i próbował mnie leczyć. Próbował... Podawano mi m.in. Trittico CR do 150mg, Olanzapina 10mg/d max, Depakine Chrono 600mg/d max, Chlorproti xen, Ketrel, Promazin. Dr Bobrowski chciał spowolnić mój umysł, bo jak to on sam stwierdził, że za szybko myślę i stąd pojawiły się moje problemy z lękami. Był on święcie przekonany, iż leki, które przepisywał pomagają mi, a on sam widzi poprawę. Wydawało mu się, że mnie leczy. Przez 2 miesiące czułem, że jestem w jakimś przerażającym koszmarze z którego nigdy już się nie wybudzę, ale "tak miało być!". Myślałem wtedy realnie o samobójstwie, było to niekończące się piekło rodem z najbardziej przerażających filmów grozy, ale na moje nieszczęście to wszystko działo się naprawdę. W wypisie dr Bobrowski napisał: "pacjent urojeniowo czasem sprzecznie interpretujący swój stan - anankastyczny, hipochondryczny, dziwacznie opisujący swój stan psychiczny", a ja mu tylko mówiłem, jak się czułem i nikt tego nie rozumiał. I co ja mogłem zrobić? Chyba to jest logiczne, że dziś ten lekarz wszystkiego by się wyparł, zacząłby się wybielać z całych sił, jak to tylko możliwe. W końcu to jest uczony człowiek z dyplomem, a ja jestem tylko chorym umysłowo pacjentem, którego nikt nie będzie słuchał. Co ja mogę? A co, jeśli jestem zdrowy? - Nic. Nic to nie zmieni. Stawiają Ci diagnozę. Im bardziej zaprzeczasz, tym bardziej potwierdzasz ich słowa. Jak Cię uznają za chorego umysłowo, każdy Twój czyn staje się dowodem obłędu. Protesty nazywają - wyparciem, a lęk paranoją. Najczęściej pacjenci trafiają do lekarzy, którzy nie mają fachowego przeszkolenia z zakresu benzodiazepin i potrafią formułować diagnozy na podstawie swojej niewiedzy. Po postawionej diagnozie nie ma już powrotu do normalności. To jest wyrok na całe życie. Osoby chorej nikt nie będzie słuchał, bo każde jej słowo jest traktowane, jako urojenia. Koniec i kropka. Lekarza widziałem co środę i tylko wtedy mogłem liczyć na ewentualną zmianę leków. Po zgłoszeniu swoich dolegliwości zostawałem sam na sali z tym wszystkim aż do następnej środy. Nikogo za bardzo nie obchodziło to, co się ze mną dzieję, a co dopiero to, co ja myślę i co czuję. W tamtym momencie dla lekarza to było tak bardzo istotne, jak zeszłoroczny śnieg. Lekarz w szpitalu przychodził do roboty, jak każdy inny człowiek i aby tylko odpękać. Byłem u innych lekarzy i co Ci inni lekarze na to? Mówili, że wystarczy brać leki i może Pan iść do pracy, a to, że po lekach nie czuję poprawy, to jest całkowicie nieistotne, ponieważ w odpowiedzi słyszałem - "to proszę brać inne leki, w końcu jakieś leki muszą działać, a skoro Pan nie chce brać leków, to znaczy, że Pan nie chce się leczyć - nic na to nie poradzimy". Nie dało się wyjść od lekarza bez recepty na leki. Lekarze odstawiają jedne leki, zastępując je drugimi, a kolejne następnymi... Jednak prawda jest taka, że firmy farmaceutyczne nie chcą Waszego zdrowia, bo wtedy by nie istniały. Tutaj nie chodzi o to, by wyleczyć, ale o to, by leczyć. Prawda jest taka, że gdybym sam nie podjął działań, byłbym chory do końca życia i do śmierci przyjmował leki, które mnie nie leczyły, tylko lekarzom tak się wydawało. Gdy prosiłem lekarzy o możliwość rzucenia wszystkiego, odpowiedzią zawsze było: "Panie ..., ale Pan musi coś brać". Będąc pod wpływem leków na depresję cały czas planowałem, jak odebrać sobie życie bezboleśnie i szybko. Za każdym razem leki tak na mnie działały, że nie widziałem innej opcji, jak tylko perspektywa odebrania sobie życia. To był jakiś dziwny stan psychotyczny, który ciężko jest mi opisać. Praktycznie wszystkie leki działające na OUN wywoływały myśli samobójcze, ale żaden lekarz nie chciał tego słuchać. Nie przyjmował takiej informacji do swojej świadomości i absolutnie każdy lek zamieniano na inny. Nie dało się wyjść od lekarza bez recepty na leki. Nie było takiej możliwości. Dopiero całkowite, samodzielne odstawienie wszystkiego i życie na czysto poprawiło mój komfort psychiczny. Bez leków zachciało mi się żyć. Musiałem walczyć o to, by nie brać leków, bo nikt nie chciał mnie słuchać. Wysokie ego lekarza nie pozwalało mu na przyznanie się do błędu. On miał zawsze rację i on najlepiej wiedział, jak ja się czuję. To wyglądało tak, mówię lekarzowi, że źle się czuję, a on odpiera - "dobrze się Pan czuje". Lekarz zawsze wiedział lepiej ode mnie, jak ja się czuję. Każde zgłaszanie negatywnych objawów po lekach jest wyolbrzymianiem. Teraz po takim doświadczeniu z lekami i lekarzami, którzy nie mają żadnego pojęcia, co przepisują, to ja się wcale nie dziwię, że wielu pacjentów po wyjściu ze szpitala odbiera sobie życie. Ja doskonale ich rozumiem, bo też tak się czułem. Ja to wszystko przeżyłem. W szpitalu były takie warunki, że jak obok sali jakiegoś chłopaka pasami związali i krzyczał całą noc, że się dusi, to pielęgniarki do niego "zamknij się, nie udawaj" - a rano go wynosili w czarnym worku na zwłoki, bo był już sztywny. Nikt za to nie odpowiadał, bo takie rzeczy się zdarzają. Młody chłopak był chory umysłowo i pod wpływem źle dobranych leków psychotropowych zachowywał się agresywnie, dlatego został związany pasami, i całkiem sam zamknięty w izolatce przechodził piekielne cierpienie, i to istotnie jest usprawiedliwieniem na wszystko. Dziś już nikt nie pamięta. Wyszedłem ze szpitala z zespołem odstawiennym po Clonazepamie. Po wyjściu ze szpitala wróciłem do Clonazepamu, do tego zacząłem brać amfetaminę, metamfetaminę, mefedron, MDMA, kokainę i popijałem to ogromnymi ilościami alkoholu, i czasami paliłem marihuanę, ponieważ Clonazepam nie działał już tak samo, jak kiedyś. Myślałem wtedy, że skoro mam schizofrenię, to i tak nie mam nic do stracenia, a nielegalne substancje psychoaktywne przynosiły mi ulgę na krótki czas i przez pewien czas mogłem poczuć się normalnie, czyli jak zdrowy. Po wyjściu ze szpitala przestało mi już zależeć na życiu, bardzo chciałem umrzeć, lecz bałem się odebrać sobie życie. Miałem ogromną nadzieję, że kiedyś umrę od nadużywania narkotyków i alkoholu, lecz na moje nieszczęście tak się nie stało. Niestety to wszystko przeżyłem. Pewnego dnia zdarzyło się jednak coś, co na zawsze odmieniło moje życie... Wziąłem życie w swoje ręce, podjąłem się ogromnego wysiłku psychicznego i 8 września 2023 zacząłem odstawiać Clonazepam redukując dawkę o 125 tysięcznych co tydzień. Nadszedł ten dzień - 16 grudnia 2023, pierwszy dzień w moim życiu bez Clonazepamu! W 4 miesiące rzuciłem całkowicie Clonazepam i byłem przeszczęśliwy, że to już koniec... Koniec? O jak bardzo się pomyliłem. Nigdy nie ciesz się zbyt szybko z wygranej, bo możesz ją jeszcze stracić. Nie zdawałem sobie sprawy, że prawdziwe piekło ma dopiero nadejść... Dopiero po dwóch tygodniach od całkowitego odstawienia Clonazepamu doznałem wszystkich reakcji paradoksalnych. Przez blisko kolejne dwa miesiące od odstawienia Clonazepamu miałem taki zjazd psychiczny oraz głód narkotykowy, że latałem po ścianach i wychodziłem z ciała. Przeszedłem przez istne piekło Dantego... Odstawienie leku wyzwoliło w moim wnętrzu ból, którego intensywność przekraczała granice ludzkiej wyobraźni. Każdy moment był jak tortura, a moje myśli tonęły w oceanie cierpienia. Cierpiałem katusze przez wydawało się nigdy niekończące 2 miesiące czasu. Przeżyłem taki ból, jakbym był poddany niewyobrażalnym torturom. Ból przy tym był tak nieznośny, aż w pewnym momencie mój mózg włączył mechanizmy obronne, przedtem kojarzone jedynie ze śmiercią kliniczną. Niestety po Clonazepamie było zupełnie identycznie. Wyszedłem z ciała i widziałem swoje martwe ciało bez duszy, jak leży na łóżku, ale mnie nie było już w środku. Modliłem się wtedy do Pana Boga, żeby mnie już zabrał z tego świata, czułem niewyobrażalny ból i cierpienie. Ból był tak intensywny i nieznośny, że wręcz oczy wykręcały mi się na drugą stronę, a skóra na mojej głowie zdawałaby się żywcem zdzierać z mojej czaszki. Ten ból był tak prawdziwy, jak fakt, że teraz o tym piszę. I to wszystko bez żadnego znieczulenia. Nie mam pojęcia, jak to dokładniej opisać. To był tak straszliwy ból, że błagałem o zabicie mnie, żeby tylko się już przestać męczyć. Pragnąłem już tylko śmierci, lecz jak na ironię bałem się odebrać sobie życie. Wytrzymałem to... Dosłownie tylko jakimś cudem, ale wytrzymałem. Po około dwóch miesiącach makabrycznego bólu, nastąpiła jakaś zmiana. To wszystko minęło... Leki mnie puściły, a ja czuję spokój. Widocznie miałem żyć z jakiegoś powodu, więc jestem tutaj... Czuję się, jakbym przeżył własną śmierć... Ogólnie rzecz biorąc, przez te wszystkie miesiące zerwałem z alkoholem, papierosami i Clonazepamem, od których całe moje życie było uzależnione. Dosłownie zrezygnowałem ze wszystkiego, co podnosi dopaminę. Teraz wstaję rano i nie muszę sięgać nawet po kofeinę. Wystarcza mi butelka wody. Uwolniłem się! To naprawdę możliwe! Można żyć, nie potrzebując niczego! Minęło 7 lat od czasu diagnozy i gdy tylko rzuciłem Clonazepam, to nagle każdy lekarz stwierdził, że nie mam żadnej schizofrenii, to tylko zaburzenia psychiczne i zaburzenia zachowania spowodowane przyjmowaniem substancji nasennych i uspakajających. Z tego całego cierpienia, które przeżyłem, dziś znów na nowo zrodziła się we mnie jakaś nadzieja, że mogę być jeszcze zdrowy. Znowu mam marzenia, które wcześniej zderzyły się ze ścianą. A to wszystko tylko przez jedną małą diagnozę, która wywróciła cały mój świat do góry nogami, a niewinne słowa jednego doktora przyczyniły się do myślenia o odebraniu sobie życia. Po tym wszystkim, co ja przeżyłem już dawno przestałem bać się śmierci, ponieważ bardziej boję się życia na ziemi i ludzi, którzy potrafią zgotować prawdziwe piekło na niej! Dziś żyję absolutnie bez żadnych leków - napisałem całą autobiografię, jeżdżę motocyklem i biegam na zawodach, a to tylko dlatego, bo nie bałem się wziąć swojego życia w swoje ręce.
×