Witam...Trochę poczytałam Wasze wypowiedzi i widzę,że nie będe
oryginalna... No cóż...te ciągłe lęki potrafią dobić człowieka i odebrać chęć do życia,choć tak naprawdę to lęki w
głównej mierze przed jego utratą..Moim największym problemem jest lęk przed zasłabnięciem,atakami duszności,boję się wyjść z
domu i zostać w nim sama,zaraz mi słabo,duszno...O jeździe autobusem nie ma mowy...Kiedyś miałam juz takie stany,trochę się
uspokoiły a tu znowu...Ryczeć mi sie chce,że nie potrafię sobie z tym poradzić!!!!
Wszystko zaczęło się od mojego 1
małżeństwa(a w zasadzie w dzieciństwie już stwierdzono u mnie nerwice).Mąż alkoholik,później przyszło dziecko.Wyrwałam się
stamtąd ale do dnia dzisiejszego jestem zastraszana porwaniem dziecka,zrobienia krzywdy mi oraz najbliższym.
Teraz mam 27
lat,Dobrego,troskliwego męża...9 dni temu urodziłam 2 dziecko.Miałam koszmarny poród itd.Od powrotu ze szpitala popadłam w
skrajne lęki i paranoje.Obłęd.Jak sobie z tym poradzić?Przecież jestem potrzebna dzieciom,męzowi,który jest dla mnie tak
dobry a wiem,że przez moje zachowanie krzywdzę i jego...Zasługuje na cos więcej z mojej strony za to co mi ofiaruje każdego
dnia.Także starsza,ponad 3 letnia córeczka obrywa odemnie za nic...Nie chcę przez moją głupotę i ją doprowadzić do jakiś
zaburzeń...
Prosze poradźcie mi coś,jak można sobie przetłumaczyć,że to wszystko bez sensu.Narazie nie jestem w stanie
wyjśc do lekarza,do którego i tak trzeba czekać ponad miesiąc na wizytę.Z góry dziękuje.Pozdrawiam.