No z tego zdaję sobie bardzo dobrze sprawę, dlatego szukam kogoś, kto ewentualnie by mnie "odesłał" do kogoś innego. Brak mi totalnie jakiegoś punktu zaczepienia, miejsca gdzie zacząć szukać. Nie opisałam objawów, by uniknąć jakiś zabaw w diagnozę przez internet. To co wiem na pewno, że mam od kilkunastu lat objawy depresyjne i myśli samobójcze, kijowo radzę sobie z kontaktami z ludźmi, boję się wychodzić sama "do ludzi" i mam masę cech introwertyka i choleryka, który przez (lub dzięki) ostatnią terapię zaczął wyłazić na wierzch. Co do leków od psychiatry, to nie dały niczego poza skutkami ubocznymi. W pracy radzę sobie dobrze, ale po godzinach jestem wrakiem zmuszającym się do wzięcia prysznica czy przygotowania sobie jedzenia do pracy na następny dzień. I nie wiem teraz czy powinnam w google wpisywać "leczenie depresji warszawa", "leczenie fobii społecznej warszawa", a może lepiej od razu adres najbliższego psychiatryka, tylko czemu w takim razie nie odesłano mnie do niego te 5 lat temu jak zaczynałam szukać pomocy.
Szczerze, nie wiem. Pewnie część z tych rzeczy jest racją. A czy nie ufam sobie? Jak najbardziej. Pół życia spędziłam na wmawianiu sobie, że przecież jest wszystko dobrze, że nie mam powodu do bycia tak smutną, jak jestem. Większość życia spędziłam na odgadywaniu oczekiwań wobec mnie. W rozmowach z ojcem szukałam zawsze kłamstwa, które da mniej argumentów do czepiania się mnie. A jest on w tym mistrzem. Trzy letnia terapia indywidualna głównie kręciła się w okół niego. Głównie przez akcje, jakie były z jego udziałem. I nie powiem, że nie miało to sensu, ale są całe setki tematów, które ten temat ojca zepchnął. Nie wiem jak mam ufać sobie, jak problemem jest nawet powiedzenie, co lubię na śniadanie, serio. Na pierwszej terapii, tej grupowej, głównie czułam pustkę w głowie. Taką pulsującą. Jak dziecko przy tablicy, które się nie nauczyło. Tym czasem terapeuci twierdzili, że się obrażam. Chociaż teraz sobie myślę, że to mogła być próba sprowokowania mnie, to wtedy sprawiło to jedynie, że było mi jeszcze trudniej zabrać głos. Ostatni raz jak poszłam do psychiatry po jakieś inne leki, bo czułam że totalnie sobie nie radzę i nie zaliczę tej magisterki, to usłyszałam że jest ze mną świetnie. Bo włączył mi się tryb "Szczęśliwego człowieka, który wcale nie ma dość swojej egzystencji", który przez lata pozwala przetrwać wśród ludzi. 100 metrów od gabinetu ulgę zastąpiła panika i myśl "co ja najlepszego zrobiłam".I być może domaganie się diagnozy jest formą oporu, ale problem w tym, że ja teraz nie jestem na żadnej terapii. Zmieniłam miasto, z powodu pracy, mogę zacząć od nowa terapię i leczenie. Po prostu chcę to zrobić porządnie, mam dość latania po omacku. Mam już jedną terapię za sobą, którą z perspektywy uważam za stratę czasu (choć dojście do tego też mi sporo zajęło...). I nie chcę "takich" terapii więcej, bo wiem że samo zapisanie się do lekarza kosztuje mnie masę energii. Może się mylę, ale sądziłam że posiadanie jakiejś diagnozy mogłoby to ułatwić. Tak jak pisałam wyżej, brakuje mi punktu zaczepienia, w jakim miejscu zacząć. Jakiegoś "sznurka" po którym mogłabym pójść, chociaż przez moment.
Generalnie dzięki za odzew, odpowiadam dopiero teraz, bo dopiero teraz odważyłam się wejść na forum. Bałam się, że "zjecie mnie żywcem". Raczej niepotrzebnie.