Dzień dobry,
Mam 27 lat, od blisko 10 lat zmagam się z pewnego rodzaju "falami" negatywnych emocji które wręcz zalewają mój umysł, uniemożliwiając normalne funkcjonowanie. Zaczęło się jeszcze w liceum, gdy dochodziło np. do tego że miałem prezentować coś przed całą klasą - myślałem wtedy "o kurde zaraz ja" i od tego stresu zaczynałem odczuwać pewnego rodzaju odrealnienia, strachu, mieszaniny wątpliwości i poczucia beznadzei. Dodam że pochodzę z patologicznej rodziny (wielokrotnie byłem ofiarą i świadkiem przemocy, przez blisko 20 lat życia), więc to pewnie też odcisnęło swoje piętno. Często łapało mnie to gdy miałem ważne wydarzenia, typu sprawdzian w szkole, test na prawo jazdy, egzamin na studiach. Teraz mam 27 lat, za pół roku biorę ślub, i ciągle nie poradziłem sobie z tym problemem że wszystko idzie dobrze, pomyślę sobie "o kurde, a co jak zaraz znowu zacznie się ta fala?" i wręcz czuję jak moja świadomość zaczyna się kurczyć i opanowują mnie czarne mysli, o tym że powinienem się zabić, o tym że powinienem zwolnić się z pracy, niedawno doszły myśli pod tytułem "a co jeśli zadźgałbym swoją dziewczynę". W "tym stanie" czuję się jakbym wypił piwo, potrafię przez 30 sekund gapić się w ścianę myśląc o tym że znowu jest źle. W przeciągu 10 minut zaczynam być bardzo zmęczony, moja głowa wręcz pęka ze zmęczenia, tak jakbym płakał albo myślał parę godzin, mimo że np. jest 9 rano i 20 minut wcześniej czułem się wyspany. Dodatkowo niemal codziennie myślę o rzeczach jak sens życia, co jest po śmierci, obawiam się czy nie zwolnią mnie z pracy itp. Ostatnie pół roku to niemal koszmar, poszedłem do psychiatry i przepisał mi SSRI i nakazał rozpoczęcie terapii. Czy ktoś wie jakiego typu mam zaburzenie? To nerwica, depresja? W jaki sposób sobie pomóc? Medytacja, uspokojenie umysłu?
Proszę o pomoc bo codziennie czuję się jak żywy trup. Docenię każdą wypowiedź, dziękuję.