U mnie w domu nie było alkoholu, ani jakichś wyraźnych patologii, przez co przez długi czas miałem problem ze zdefiniowaniem swojego problemu. Zdarzało się, że ojciec był agresywny, wybuchał czy bił, a matka była oziębła i krytyczna, ale nigdy nie miałem poczucia, że jest w moim domu jakaś ogromna patologia. Wręcz przeciwnie, wydawało mi się, że mam dużo lepiej niż inni i nawet miałem z tego powodu poczucie winy. Zauważam jednak, że osoby, które miały 'dużo gorzej' to dużo lepiej radzą w sobie w życiu ode mnie, tak jakby ból, którego te osoby doświadczyły, był dla nich motywacją i napędem do działania i osiągania celów. U mnie takiego napędu nie było, bo ojciec owszem zachowywał się czasem jak bydlak, ale przez większość czasu był spokojny, a często też starał się był pomocny. Matka podobnie, ciężko mi zarzucić jej coś konkretnego, ale też ciężko mi określić co dobrego od niej otrzymałem.
W ostatnim czasie stwierdzam, że głównym problemem w moim domu był brak rozmów i brak kontaktu. Rodzice byli zamknięci w sobie i nie rozmawiali, nie wykazywali się inicjatywą w budowaniu relacji i nawiązywaniu więzi. Uważam, że problem tkwił w braku ich świadomości emocjonalnej, intelektualnej czy duchowej, bo skupieni byli oni głównie na potrzebach fizycznych, zaniedbując każde inne. Nigdy nie brakowało mi jedzenia, a także zawsze miałem w co się ubrać. Zdarzało się, że też jeździliśmy na wakacje, czego nie miały inne dzieciaki. Nie było jednak więzi, nie było rozmów, nie było bliskości ani zaufania. Była samotność, obcość i wyalienowanie przykryte maską pozorów i ról opartych na spełnianiu swoich obowiązków.
Zdecydowanie mogę określić siebie jako DDD, ponieważ nie otrzymałem w dzieciństwie odpowiedniej przestrzeni do tego, by wzrastać jako człowiek, przez co mój rozwój został zablokowany. Teraz sam dla siebie staję się rodzicem i biorę w ręce odpowiedzialność za proces wychowywania siebie.