Cześć,
Na tę forum natknąłem się zeszłej nocy. Nie mogąc jeszcze usnąć wpisywałem różne zagadnienia we wyszukiwarkę, tak trafiłem na temat założony przez chłopaka, właśnie tutaj na tym forum. Początkowo nie chciałem zakładać tutaj konta, ani tym bardziej tego tematu. Nie powiem Wam tutaj nic odkrywczego, co Was zdumieni. Nie opowiem historii, która Was porwie na kolana. Dla starych wyg z tego forum mój przypadek będzie, jak chleb powszedni. Mimo to podzielę się z Wami moją historią, może ktoś wyciągnie z tego jakąś lekcję, bo ja chyba za głupi jestem na wnioski.
Pochodzę z biednej rodziny. Nigdy się nie przelewało w domu, prócz alkoholu. Ojca zabrakło kiedy miałem 7-8 lat, ale w sumie nigdy go nie miałem. Na palcach jednej ręki byłbym w stanie policzyć, gdy pamiętam go trzeźwego. Moja mama nie piła. W domu były codzienne awantury, interwencję policji, trafiłem na pewien okres do domu dziecka. Nie chcąc dalszej krzywdy dla mnie, mama wyprowadziła się ze mną pod koniec 1 klasy podstawówki na drugi koniec miasta. Nie było łatwo, całe dnie spędzałem w domu samemu. Mama pracowała od rana do wieczora, by w jakiś sposób utrzymać ten dom. Musiałem nauczyć się bycia samodzielnym. W wieku 8 lat potrafiłem sobie zrobić herbatę, kanapki, czy odgrzać obiad. Może być to banał, ale myślę, że nie każdy 8 latek potrafi takie rzeczy, może z tej przyczyny, że nie zostaję poddany takiej próbie. Uczyłem się dość dobrze, mama pilnowała mnie przy lekcjach, ale pod względem zachowania stwarzałem problemy wychowawcze. Głównie w szkole, nie potrafiłem odnaleźć się wśród rówieśników. Popadałem w bójki, chciałem nieraz uciekać ze szkoły, nie panowałem nad swoimi emocjami. Wraz z końcem trzeciej klasy, trzeba było również zmienić szkołę, bo ta oferowała jedynie nauczanie w klasach 1-3. Dzieci były już tutaj starsze, poznawaliśmy co raz bardziej ten świat. Szkoda, że bardziej od tej złej strony. Dużą ilości dzieci w mojej klasie, czy innych klasach nikt się w sumie nie zajmował. Były puszczane samopas, całe dnie spędzały na dworze, a na ulicy nietrudno wpaść w nieodpowiednie towarzystwo. Z czasem też wpadłem w zły wir. Z mamą zmienialiśmy kolejne mieszkania, ona sama zmieniała kolejne prace, nie było jej stać na regularne płacenie rachunków. W końcu przyszedł dzień kiedy zostało odcięte Nam światło. Był to punkt kulminacyjny kiedy wypłynąłem na ulicę. Po szkole wracałem do domu, zostawiałem plecak i wychodziłem na dwór. Gdy było ciepło grało się w piłkę, albo bawiło w chowanego. W zimę robiło się bitwę na śnieżki, albo chodziło do centrum handlowego grać na konsolach w Empiku, czy Media Markcie. Na pozór beztroskie dzieciństwo miało drugą stronę medalu. Bawiąc się wpadaliśmy na głupie pomysły, jak wynoszenie jedzenia ze sklepów, kradzież torebki z portierni, czy wybijanie szyb w oknach. Takie czasy były, że nie wyciągano z tego jakiś konsekwencji, w postaci ośrodków, czy poprawczaków. W szkole moje zachowanie też się pogorszyło. Z robieniu zadym na lekcjach przeniosłem się na płaszczyzny opierające się już na przestępstwa. Znęcanie się nad kolegą z klasy, który miał zaburzenia psychiczne. Nękanie koleżanki z klasy, po zakochaniu się w jej po uszy. Nieumyślne spowodowanie uszkodzenia cielesnego u innej koleżanki, gdy dźgnąłem ją parasolką w oko. Im gorzej się zachowywałem, tym więcej miałem poklasku u kolegów, imponowało mi to. Po zakończeniu roku w szóstej klasie dostałem zakaz wchodzenia do szkoły.
W gimnazjum jako jedyny ze szkoły podstawowej trafiłem do innej klasy. Z czasem poznałem w tej samej klasie chłopaka, z którym chodziłem w pierwszych klasach podstawowych. Teraz to ja i rykoszetem on mieliśmy stać się ofiarą klasowego terrorysty. W kaszę nie dawałem sobie dmuchać i choćby jego kolegę pobiłem na jednej lekcji ławką i krzesełkiem. W trakcie 1 klasy gimnazjum dowiedziałem, że z mamą wyprowadzamy się do innego miasta. Było to ciężko znieść, ale moje zdanie nie liczyło się. Miało być to dla mojego dobra. Na rozpoczęcie roku poszedłem z ogromnym stresem, nie wiedziałem co mnie czeka. Na początku zgłosiłem się do sekretariatu, gdzie dostałem reprymendę od dyrektor, że tutaj takie zachowanie, jak w poprzedniej szkole nie będzie tolerowane. Następnie zostałem przydzielony do klasy. Pierwsze wrażenie i moje i ich było całkiem w porządku, tak mi się przynajmniej wydaję. Poznałem kolegę, który mieszkał na moim osiedlu. Wszystko było dobrze do momentu pierwszej wycieczki. Wtedy okazało się, że moje i jego zapatrywania na sprawy piłkarskie, a konkretnie na animozję kibicowskie są inne. Nie widziałem nic złego, by do tego się przyznać. W poprzedniej szkole z kolegą, który sympatyzował innej drużynie chodziłem na konkursy sportowe. W tym przypadku, to Nas podzieliło. Od tamtego momentu codziennie były kopania w drzwi, dzwonienie domofonem i wyzwiska pod moim kierunkiem. W końcu uległem i po propozycji kolegowania się z nim w zamian za kibicowanie jego klubowi, to mu obiecałem. Relację wróciły do dobrych, znowu wracaliśmy razem do szkoły, gadaliśmy ze sobą, a mieliśmy podobne tematy. Jednak w momencie, gdy zacząłem nagrywać piosenki cała szkoła się ode mnie odwróciła. Każdy naśmiewał, wytykał palcem, bo byłem dzieckiem łatwowiernym i wystarczała jedna osoba, która mnie pochwaliła, a ja już byłem cały w skowronkach. Nie wiedziałem, że wtedy ludzie potrafią kłamać, by z człowieka szydzić. Z jedną osobą miałem już konkretnie na pieńku, prawie dochodziło do rękoczynów. Mimo, że zbytnich szans z nim nie miałem, bo był dwa razy większy ode mnie.
Gehenna w końcu się skończyła, zapisałem się do szkoły zawodowej. Ze wszystkich szkół, to ta była najlżejsza dla mnie pod kątem psychologicznym. Nikt się nade mną nie pastwił, ja również nad nikim się nie znęcałem. Może daleko było mi do ulubieńca uczniów, ale z większością trzymałem się w zgodzie. Były drobne zgrzyty, jak to w większych grupach, ale na drugi dzień nikt do siebie nie miał pretensji.
Po szkole nie mogłem znaleźć pracy. Zarejestrowałem się w Urzędzie Pracy, gdzie po ich drugiej propozycji przyjąłem pracę we fabryce. Praca nie była zajęciem marzeń. Przez pierwsze półtora miesiąca chodziłem jedynie w dni robocze na zmianę poranną. Po tym upływie czasu zostałem przydzielony na stałe do jednej ze zmian. W zakładzie był system czterobrygadowy. Dla osób nie wiedzących, co z czym się je, już tłumaczę. System czterobrygadowy polega na przepracowywaniu czterech dni na jednej zmianie, jednym dniu wolnym, po którym przechodziło się na drugą zmianę. Praca również w weekendy, również w noce. Pieniądze za to były śmieszne, a co rusz były do mnie tylko pretensję o wszystko. Idealnym pracownikiem nie byłem, ale przychodziłem dzień w dzień. Psychicznie zacząłem siadać co raz bardziej, chciałem stamtąd odejść. Ubiegli mnie i po powrocie ze świątecznej przerwy w styczniu dostałem wypowiedzenie. Od tamtej pory siedzę bezrobotny. Jestem zarejestrowany w Urzędzie Pracy, ale tam mnie zbyli zapisując mnie na drugie odhaczenie się, dwa miesiące po pierwszym. Szukam pracy też na swoją rękę, ale pracodawcy nawet nie odzywają się ode mnie.
Obecnie mam 20 lat, we wrześniu będę miał 21. Interesuję się fotografią, grafiką komputerową, również muzyką. Czuję się bardzo samotny, prócz mamy nie mam nikogo bliskiego. Kontakty wirtualne utrzymuję z 2-3 osobami i są to osoby z drugiego końca Polski. Jestem im bardzo wdzięczni za to, że są. Były dni kiedy bez rozmowy z nimi mógłbym sobie nie poradzić. Nie miałem nigdy dziewczyny, a ostatni raz z jakąkolwiek spotkałem się w maju 2016 roku. Nie uważam się za osobę atrakcyjną, czy to wizualnie, czy osobowościowo. Wiele razy sobie zadawałem pytanie, co mógłbym w ogóle zaoferować ze swojej strony. Jestem trochę inną osobą. Nie chodzę na imprezy, nie piję alkoholu, nie palę papierosów, o innych rzeczach nie wspominając. Przez co unikam osób imprezujących, bo nie mogę słuchać o kolejnych melanżach. Wykręca mnie nawet, gdy widzę u mamy butelkę piwa. Mam ochotę ją wziąć i rozbić. Nie umiem sobie poradzić ze życiem. Z każdym przesiedzianym dniem w domu co raz bardziej dziczeję. Gdy wychodzę na miasto do sklepu, lub załatwić jakąś sprawę wybieram najmniej uczęszczane ulice. Czuję na sobie wzrok ludzi, który mnie paraliżuję. Nie widzę nigdzie dla siebie miejsca. Nie chcę zostać sam, bo bardzo boję się samotności. Boli mnie to, gdy patrzę na dawnych znajomych. Jedni spełniają się zawodowo, drudzy mają zajebistą paczkę, inni mają już narzeczonych, a ja? Ja nie mam nic. Byłem w jednej poradni i po powiedzeniu tego, co tutaj napisałem dostałem jedynie skierowanie na następną wizytę i tyle widziałem moje 150 złotych.
Piszę już tak długo, że nie wiem w sumie co mógłbym jeszcze napisać. Chyba w tym momencie to urwę, a jeśli pojawią się jakieś komentarze na ten post, to wtedy dopowiem.
Dzięki jeśli to przeczytałeś.