Nie jestem osobą slabą, tylko czułam sie przytłamszona. Ale dochodzę do tego wniosku że tak dalej nie może być. Pojście do pracy dla mnie nie jest problemem. Mimo że mam wyższe wykształcenie nie nie boję sie fizycznej pracy i mogę iśc nawet sprzątać. Tylko stytuacja w jakiej dotychczas byłam nie pozwolila mi na to. Noworodek i wówczas syn 13 letni który z nami wyjechał potrzebowali mnie w domu. A teraz to nie jest kwestia siedzenia w domu tylko odejścia od czlowieka który nie umie docnieć tego co ma. traktowanie mnie jak osoby która siedzi w domu i czeka na niego z obiadkiem, upranymi gaciami. Wszystko podane i gotowe a książe wraca z pracy i ma.
Chcę napisac że on od rana do nocy pracuje nigdy go nie ma, wszelkie sprawy związane z dziećmi i domem zawsze były na mojej glowie, oprocz tego sprawy urzędowe i inne. Jego nic nie interesowalo. Po prostu dobrze mu jest mieć "służącą ".
Nigdy od niego nie usłyszałam dobrego słowa, żanego wsparcia. Ciągle tylko słyszałam że "sama sobie szukam problemu". Ale jak tu się nie czepiać jak nie miałam wydawalaoby sie w najblizszej niby osobiy żadnego wsparcia? Zero rozmowy, zero zrozumienia. Mam dość i pisząc na tym forum nie szukam "glaskania po głowce" tylko chcę znać Wasze zdanie. Może ja już pogubilam się i czegoś tu nie rozumiem.... On nie jest pepkiem świata i jestem gotowa odejśc od niego.
Nie jestem żadną księżniczką która potrafi tylko leżeć i pachnieć, jak niektórzy tutaj mnie postrzegają.