Skocz do zawartości
Nerwica.com

Matroskin

Użytkownik
  • Postów

    13
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Matroskin

  1. Leki i psychoterapia to, oczywiście, podstawa. Ale ostatnio usłyszałam od swojej dr, że jestem wyleczona i za trzy miesiące zmniejszamy dawkę leków. Wręczyła mi też zeszycik z opisem diety "do zdrowienia": generalnie warto jeść węglowodany złożone, dostarczać ich sobie regularnie (niektórzy muszą np. co dwie godziny), nie zapominać o omega3, mikroelementach i witaminach B. Do tego regularna aktywność fizyczna - ja np. zaczęłam jeździć do pracy na rowerze, to niecała godzinka w jedną stronę, i codziennie :) Działa lepiej, niż kawa. Poza tym znalazłam sobie fajne hobby, które zabiera mnóstwo czasu. To znaczy, zabiera tyle, ile chcę mu poświęcić, ale aktualnie mnóstwo. A kiedy dopada mnie dół - pomaga takie mega zadbanie o siebie. Jeśli nie mam kasy na spa i masaż, to urządzam sobie sama małe domowe spa, piekę ciasto dla siebie (albo kupuję ciacho w cukierni), kąpiel z pianką, świece, muzyczka, książka, i nie ma mnie dla rodziny. Kiedy dół jest związany z przyczyną depresji - kontaktuję się z ludźmi, którzy przeżyli to samo, stanowimy dla siebie jakieś tam wsparcie. Jeszcze nie wiem, co robić, kiedy dopada mnie coś w rodzaju "jestem beznadziejna i do niczego się nie nadaję i jeszcze robię to samo swojemu dziecku", ale mam nadzieję, że nauczę się tego na terapii.
  2. Moje 9-letnie dziecko się mną opiekuje. Wysłuchuje mnie, mogę jej się zwierzyć. Przykrywa mnie dodatkową kołdrą, jeśli jest zimno (potrafi wstać nad ranem i sprawdzić, czy jestem przykryta). Przygotowuje dla mnie podwieczorek, kiedy wracam z pracy. Ukrywa przede mną swoje nieprzyjemne uczucia, żebym się nie martwiła. A ja jej na to wszystko pozwalam.
  3. Na terapię od dwóch miesięcy - jest ukierunkowana głównie na ten konkretny problem z przeszłości, choć po drodze zahaczamy o inne rzeczy. "Rozprawić" - dopuścić do siebie nieprzeżyte uczucia, przeżyć je, zaakceptować i wtedy iść dalej. Tak to mniej-więcej ma wyglądać. Proces jest cholernie bolesny, dlatego uciekam z niego w omawianie tematów typu "nadmierne kontrolowanie", "odpowiedzialność za cały świat" i inne takie. Ma to swoje plusy, ale... ale omijanie tematu również wymaga energii.
  4. Nie mogę odciąć się od przeszłości, bo ona powraca - w lęku, w snach, w myślach samobójczych. Muszę się z nią rozprawić.
  5. Jestem w psychoterapii (PTSD + depresja + DDD przekazywane przez pokolenia). Za chwilkę idę na intensywne warsztaty małżeńskie. I właśnie psycholog mojego dziecka skierowała nas na warsztaty dla rodziców. Bo parentyfikuję dzieciaka i ona cierpi. Dzisiaj moja terapeutka spyta "i jak pani z tym". A ja jej powiem, że znowu mam ochotę skoczyć z mostu, a jeszcze wczoraj było wszystko dobrze! Problemy małżeńskie były zwyczajne, od wielu lat te same, wyrzuty sumienia z powodu dziecka (bo zdaję sobie sprawę, że powinnam być rodzicem, a nie przyjaciółką 9-latki) siedziały gdzieś sobie schowane, leki działały. Widzę przed sobą węzeł. Skomplikowany i poplątany. Mam ochotę go odciąć - dzieckiem zajmie się babcia, mąż da sobie radę beze mnie. Niepotrzebna im taka jestem. Jak mi się cholernie nie chce tego węzła rozplątywać! Nie zmienię relacji z dzieckiem, jeśli nie zmienię relacji z mężem. Odcięcie niteczki "mąż" nie poprawi sytuacji córki, która tym bardziej będzie przejmować jego rolę i opiekować się mną. Zmiana relacji z mężem wymaga ode mnie siły, którą pochłania moja walka z przeszłością. Nie mam jej aż tyle, żeby starczyło na wszystkich!
  6. Zaczęłam terapię, udało się naruszyć bezpieczną skorupkę, w której żyłam. I wcale mi się to nie podoba. OK, wróciło czucie - wróciły przyjemne uczucia, mogę się czymś zachwycić, czuję przyjemność, są rzeczy, które sprawiają mi frajdę, umiem się cieszyć. Potrafię się rozpłakać z rozżalenia - to też dobrze. Ale. Ale jak się wściekłam, to pogryzłam męża, a i córce się dostało plaskacza. Na rozmowie kwalifikacyjnej dotknęłam trudnej sprawy, "zatchło" mnie, przez chwilę byłam przerażona. Byłam przekonana, że potrafię swoje uczucia wyrażać w cywilizowany sposób. A to się okazało nieprawdą - ja je po prostu ukrywałam czy wypychałam. Ale dla mojej rodziny chyba tak było lepiej? Nie chcę być agresywną wariatką.
  7. Okazało się, że wszyscy troje jesteśmy DDD, a po dłuższym namyśle wyszło nam, że to spadek po poprzednich pokoleniach. Mama jest DDA, tata jest DDD, dziadkowie po traumie wojennej - nikt ich nie nauczył okazywania emocji, przytulania, proszenia o pomoc, więc i oni nie nauczyli nas. Rodzice nie potrafią chwalić i nigdy nas nie chwalili - jeśli jest dobrze, to tak ma być (zresztą, zawsze może być jeszcze lepiej), jeśli źle - to trzeba opieprzyć. Znaleźliśmy im parę grzechów, które powtarzamy we własnych rodzinach. To straszne, że to się potrafi ciągnąć przez tyle pokoleń....
  8. Nie martw się, jak pójdziesz do poradni, to do lekarza/psychologa trafisz za 2-3 miesiące, a na terpaię za pół roku :) Ja leczę się na NFZ i jestem BARDZO zadowolona. Zarówno moja terapeutka, jak i moja lekarka przyjmują też prywatnie, ale w publicznym gabinecie też dostałam od nich wizytówki z numerami telefonów, gdybym potrzebowała nagłej pomocy, i bardzo dobrą opiekę, i moja dr zna wszystkich swoich pacjentów po imieniu i w ogóle jest super. Mój lekarz pierwszego kontaktu na NFZ też jest o wiele lepszy, niż interniści w prywatnej klinice, w której mój pracodawca wykupił dodatkowe ubezpieczenie. Nie ma reguły, że tylko za pieniądze w gotówce pomagają.
  9. Miewam myśli samobójcze, zwłaszcza po flashbackach albo w sytuacjach, które choć trochę przypominają mi tamtą (a tych jest coraz więcej). Zawsze jest mi cholernie źle bezpośrednio po sesji, mimo, że nie zawsze zajmujemy się trudną sytuacją. Nie wiem, co robić z lekami przeciwlękowymi - na wszelki wypadek ma je u siebie mój mąż, bo w napadzie paniki największą ochotę mam połknąć nie jedną, a wszystkie tabletki. Ale to oznacza, że nie mam ich przy sobie, kiedy potrzebuję, a panikę może u mnie wywołać warkot helikoptera, wycie karetki, zapach sklepu obuwniczego.. Do tego stopnia, że czasem boję się jechać na rowerze przez most, bo jeśli jedzie pogotowie, mam odruch, żeby z niego skoczyć.
  10. Brałam udział w likwidacji skutków obiektywnie traumatycznego zdarzenia parę lat temu. Jestem, jak się niedawno okazało, DDD, więc wyparłam wszystkie nieprzyjemne uczucia. A teraz - mało, że mam flashbacki, koszmary, napady lęku i inne przyjemności, to jeszcze depresję. Cholera, w tamtej sytuacji zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy, nikt mnie o nic nie obwiniał - ani ja siebie - a teraz chciałabym nie istnieć. Nie mam już żadnych uczuć - ani przykrych, ani przyjemnych. Nie mam teraz - nie związanych z tamtą sytuacją, tylko nie mam uczuć związanych z moim obecnym życiem. Leki działają, terapię zaczęłam, a życie boli...
  11. Kiedy niemiłe myśli dopadną w pracy, otwieram czysty dokument i zapisuję wszystko. Takie przelanie ich na papier (nawet cyfrowy) bardzo pomaga, uporządkowuje emocje. Staram się też odszukać przyczyny: przykra emocja to niezaspokojona potrzeba, dlaczego dana potrzeba nie została zaspokojona, i co zrobić, żeby została, albo w jakim wyższym celu rezygnuję z jej zaspokojenia? Problem pojawia się wtedy, kiedy niezaspokojona jest potrzeba sensu - a tak jest zwykle, kiedy mam wielkiego doła. Staram się wtedy myśleć o córce, że nawet taka matka potrzebna jest jej bardziej, niż żadna. W domu - idę biegać. Biegam łagodnie, lajtowo, ale bardzo mi to pomaga - potem prysznic, kwentiapinka i spać. W ciut lepszych okresach staram się o siebie dbać - sprawiać sobie drobne przyjemności, nawet kosztem posprzątania w mieszkaniu etc. Bo to ja jestem najważniejsza, i mam prawo do codziennej drobnej przyjemności. Najgorzej jest, kiedy mnie dopadnie w czasie wymuszonej bezczynności, np. w autobusie. Wtedy pomagają sposoby wyłącznie destrukcyjne, np. wbijanie paznokci w skórę. Jeśli mogę, to wysiadam i bardzo szybko przechodzę 1-2 przystanki. Najlepiej jest wtedy, kiedy udaje mi się coś wielkiego, odkładanego na "zaś" - napisanie odwlekanego materiału w pracy, posprzątanie mieszkania i takie tam. Jaka ja wtedy dumna z siebie jestem! Ale to trudne.
  12. Całe życie jestem przekonana, że miałam szczęśliwe dzieciństwo - przynajmniej jeśli o rodzinę chodzi. Ojciec był autorytetem - surowy i sprawiedliwy. Mama to taka szyja, która kręci głową, pełna pogodnej ironii. Tata dużo pracował, często wyjeżdżał, nie miałam z nim bliskiego kontaktu, ale liczyłam się zawsze z jego zdaniem. Jest trenerem judo, wszyscy troje (mam brata i siostrę) uznajemy ten sport za świetną szkołę charakteru. Mama ciepła, dość wymagająca, ale też wspierająca. Wszyscy troje uwielbiamy przyjeżdżać do domu na święta i uważamy, że właśnie tak powinna wyglądać prawdziwa Wigilia. Wszyscy troje mamy większość cech DDA/DDD, mimo, że tata zaczął mieć problem z alkoholem dopiero, kiedy wyjechaliśmy z domu na studia. Doskonale sobie radziłam, dopóki nie przyplątało mi się PTSD (brałam udział w identyfikacji ofiar wielkiej katastrofy) - okazało się, że tłumię w sobie emocje, kontroluję siebie i wszystko i wszystkich dookoła... Co gorsza, przekazuję to dalej - moja 9-letnia córka też jest na terapii, zamiast płakać ma ataki astmy. Jedyna ciemna strona mojego dzieciństwa, którą sobie przypominam, to poczucie wykluczenia społecznego ze względu na pochodzenie mojej Mamy - przez całą podstawówkę słyszałam, że jestem "ruska" i nie należy ze mną przebywać. Ponieważ i tak byłam outsiderką, żyjącą w świecie książek, niezbyt mi to przeszkadzało. Czy możliwe jest mieć szczęśliwe dzieciństwo i być DDD?
×