
Desiderii
Użytkownik-
Postów
29 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Desiderii
-
Nie, to są fakty, którym Ty próbujesz usilnie zaprzeczyć. Ta dyskusja nie ma większego sensu, bo nikt zdania chyba nie zmieni, dodatkowo naprawdę przykro czyta mi się obraźliwe słowa wobec siebie nawzajem. Widać musi upłynąć jeszcze trochę czasu, zanim społeczeństwo dojrzeje do akceptacji i pełniejszej tolerancji, a do tego niezbędne jest zrzucenie pewnych mentalnych łańcuchów, do których przykuta jest niemała część społeczeństwa. Na to potrzeba zdecydowanie kilku pokoleń, tak mi się wydaje. Cała nadzieja w ustawodawstwie i legalizacji. Dobra wiadomość jest taka, że wszystko idzie w tym kierunku i to kwestia czasu, zanim zmiany nastąpią także w Polsce. Ale agresorzy, osoby z deficytami, konfliktami wewnętrznymi, frustraci pełni żalu i złości pewnie zawsze będą dawali o sobie znać. Liczę tylko, że będzie ich mniej. Agrumenty związane z pedofilią uważam za żałosne i to jest właśnie chwytanie się brzytwy przez tonącego. Cóż, jeśli ktoś porównuje w jakikolwiek sposób pedofilię do homoseksualizmu, to dyskusja z kimś takim nie ma sensu, o czym się tutaj raz jeszcze przekonałem. Jak zmęczona_wszystkim, ja także czułem się w obowiązku zareagować na zniewagi i konfabulacje, ale już wystarczy. Liczę, że ten wątek kiedyś znów wróci na swoje główne tory i nie zniży się do obecnego niskiego poziomu. Tymczasem.
-
O, widzę że teorie spiskowe są dość popularne wśród nerwicowców . Skoro odrzucasz ustalenia WHO w sprawie orientacji seksualnej, dlaczego przyjmujesz inne jej postanowienia? Mam tu na myśli rzeczy, z którymi się zgadzasz (na przykład, że depresję łagodzi się antydepresantami), bo mam wrażenie że wybierasz sobie to, co Tobie pasuje. Homoseksualizm to Twoim zdaniem zaburzenie, więc będziesz kwestionować ustalenia lekarzy, bo oni przecież muszą trzymać sztamę, żeby mieć na wczasy na Bahamach. A naprawdę to sami też tak uważają, że to zaburzenie, tylko boją się do tego przyznać. Please... Poza tym, prędzej, oni mają dość kasy za umowy z farmaceutami niż za milczenie w sprawie kwestii homo . Dlaczego tak cieżko jest niektórym zaakceptować fakt, że dwie osoby tej samej płci mogę się w sobie zakochać? I że są to osoby racjonalnie myślące, inteligentne i w niczym nie ustępujące osobom heteroseksualnym? To, że Ty wpisujesz homoseksualizm w zestaw zaburzeń, jakie masz (swoją drogą, zdiagnozował Ci je lekarz?), nie oznacza, że inni homoseksualni mają podobnie. Nie mierzmy ludzi własną miarą. I jeszcze jedno: wszystko, co występuje w świecie przyrody, jest naturalne. To właśnie mówi słowo "naturalne". Odnosi się do natury. Śmierć jest naturalna. Kanibalizm jest naturalny. Jedzenie oliwek jest naturalne. Bomby atomowe też są naturalne, bo natura tak wytworzyła świat, żeby stworzenie takiej bomby było możliwe. Gdyby coś nie było naturalne, nie istniałoby. Więc może warto darować sobie argument mówiący, że homoseksualizm nie jest naturalny. Jest bardzo naturalny. Występuje w naturze od dawna.
-
Żaden szanujący się psychiatra, psychoterapeuta, psycholog, seksuolog nie zgodzi się z Tobą. Nikt już nie uważa tego za zaburzenie. Zaburzenie może polegać na nieakceptacji własnej orientacji, ma to swoje miejsce w spisie ICD: orientacja niezgodna z ego. Sam homoseksualizm/biseksualizm/heteroseksualizm nie jest uznawany ani za patologię, ani za zaburzenie, ani za chorobę. Jeśli ktoś tak to nazywa, to znaczy że operuje własnymi kategoriami nie licząc się zupełnie ze zdaniem specjalistów z tej dziedziny. Arbitralnie. Nie pasuje mi coś, więc nazwę to zaburzeniem, łatwiej będzie się z tym uporać, łatwiej będzie to odrzucić, walczyć z tym. Jeszcze można dodać, że niektórych zaburzeń nie da się wyleczyć i mamy problem z głowy. To się nazywa racjonalizacja. Ja rozumiem, że nie każdy może akceptować swoją seksualność, nie każdy musi to robić, ale jak ktoś twierdzi, że to zaburzenie, to jest to już, moim zdaniem, nadużycie. Wystarczy powiedzieć, że "nie mogę pogodzić się z moją orientacją seksualną", bez określania jej jako zaburzenie. A w ogóle najlepsze to jest diagnozowanie samego siebie. Wystarczy otworzyć przeglądarkę i znajdzie się w sobie tyle zaburzeń, że hej. Po co chodzić do specjalistów? Strata czasu.
-
Ale po co...? Dlaczego? Dlatego, że zawierzyłaś parapsychologicznym teoriom, uległaś presji prawicowo-konserwatywnemu lobby, czy jak? Zaburzeniem jest raczej wypieranie pociągu do osobników tej samej płci, wypieranie się tego, kim się jest. To może prowadzić do zaburzeń nerwicowych. Z jednej strony zabawne, z drugiej strony smutne wydają mi się niby "tolerancyjne" wypowiedzi niektórych Użytkowników, albo komentarze laików na przykład takie, że facet ma penisa przystosowanego do wkładania go w waginę kobiety w celu płodzenia dzieci, to jest naturalne i jedyne słuszne. Ktoś zadał sobie trud przeczytania czynników prenatalnych wpływających na orientację? Czy ktoś próbował poznać opinię świata nauki? Mam wrażenie, że ten wątek został zaśmiecony przez wypowiedzi nic nie wnoszące do tematu, który przestawił Autor, przez co, niestety, traci na wartości.
-
punkt drugi znam z autopsji... Wazne zeby nie robic niczego na sile, tez wzbraniac sie przed ew przekonanem sie Nerwica na punkcie homoseksualizmu... Jeśli jesteście stuprocentowo przekonani o Waszej heteroseksualnej orientacji, jeśli nigdy nie przydarzyły się sytuacje, które mogły zasiać cień wątpliwości, jeśli nigdy nie złapaliście się na tym, że trochę za długo i trochę w nie-teges sposób patrzycie na kogoś tej samej płci (czy to w realu, czy na filmie/zdjęciu), to faktycznie może być to nerwica, której źródło nie musi mieć nic wspólnego z rzekomym homoseksualizmem. Jeśli jest jednak inaczej, temat jest warty rozpracowania, bo człowiek może stłumić niesamowicie skutecznie wiele rzeczy. Ale między innymi właśnie przez takie słumienia powstają zaburzenia nerwicowe. A to, że czegoś się nie chce, wcale nie oznacza, że to coś zniknie. Jakiś czas temu napisałem, że, w moim przypadku, to oczywiście nerwica. Dzisiaj jednak, znów, nie jestem tego taki pewien. Owszem, miałem/mam objawy nerwicowe, ale to tylko świadczy o pewnym konflikcie, w jakim się znajduję. W kryzysowych sytuacjach, kiedy nie ogarniasz pewnych rzeczy, kiedy nie chcesz zobaczyć i pogodzić się z pewnymi faktami, zrzucenie tego wszystkiego na zaburzenia nerwicowe jest bardzo wygodne. Ja jednak chcę spróbować odkryć prawdę, jeżeli się uda. Co z tego będzie - czas pokaże. Powodzenia życzę także i Wam :).
-
Wiecie co... W dalszym ciągu nie wiem co to jest. Czy nerwica, czy biseksualizm, czy zakamuflowany homoseksualizm, czy jeszcze coś innego. Stwierdzono u mnie zaburzenie osobowości: osobowość niedojrzałą. Czasem myślę, że to faktycznie coś jak nerwica. Po prostu coraz trudniej nie zwracać mi uwagi na chłopaków, facetów, których mijam na ulicy. Sam nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Widzę w nich (w niektórych) ogromne piękno, coś, co sam chciałbym może mieć, ale czy to nie jest tylko tłumaczenie? Jestem już tym zmęczony. -- 09 sty 2014, 22:16 -- Dzisiaj wiem, że to prawdopodobnie nerwica. Im bardziej skomplikowanym się jest, tym większe żniwo zbiera. I nawet zainteresowanie dziewczynami spada, bo ma sie wiele powodów, dla których wydają się one "ble". Do lekarza.
-
Chyba tak...
-
Masked_Man, a jak właściwie zaczął się u Ciebie ten "syf"? Jakie były początki? Co się wydarzyło, że zacząłęś myśleć, iż możesz być gejem? Jeśli chodzi o te przyspieszone bicie serca, to w sumie nie pamiętam jak to było, dlatego napisałem "chyba". Mogę za to napisać, jak jest teraz, to znaczy jakiś czas temu. Kupowałem coś w sklepie. Wszedł chłopak, całkiem przystojny i ni z tego ni z owego uśmiechnął się do mnie. A ja poczułem te cholerne motyle w brzuchu. Serce przyspieszyło mi ze strachu? Raczej z ekscytacji, zachwytu. Jeśli chodzi o erekcję patrząc na kolegę, to wiem trochę o czym mówisz, ale to może być rzeczywiście obraz nerwicy. Po prostu tłamszone potrzeby mogą wybuchać ze zwielokrotioną siłą, aż do irracjonalnych rozmiarów (zaznaczam, że to moja hipoteza). Też tak miałem, ale pojawiało się to wtedy, gdy zaczynałem porządnie schizować, miotać się, coś na siłę sobie udowadniać. To później przechodziło, gdy wyluzowywałem, ale za chłopakami dalej się w sumie oglądałem, choć nie tak nerwicowo na wszystkich. Takie nerwicowe patrzenie się na wszystkich facetów i pytanie siebie "czy ja chciałbym z nim coś zrobić?" jest już jakimś zaburzeniem. Jeśli chodzi o dziewczyny, to tak się składa, że kilka razy żyłem chwilą i nie kończyło się to dobrze. Skrzywdziłem je, bo zawsze zostawiałem. Nie czułem sie z nimi dobrze na płaszczyźnie seksualnej, na płaszczyźnie bycia ze sobą, bo ostatecznie do tego to zawsze zmierzało. Wiesz, ja miałem dość mocno wyidealizowany wizerunek związku z kobietą. Z kobietą, bo o innym nawet nie miałem pojęcia. Nie wiedziałem, że w ogóle może być inny. Na kogo więc miałem przelać moje pragnienia, fantazje? Oczywiście na kobietę. A przecież można było się pomylić. Kobieta nie spełniła ani jednego mojego wyobrażenia. Jakby to nie było to. Oczywiście rzeczywistość różni się od fantazji, ale powinienem chyba przynajmniej czuć się dobrze z nimi. A nie czułem i w sumie nie do końca wiem dlaczego. Wszystko niby powinno być ok... Serial. Przytulenie nie musi mieć kontekstu seksualnego. Czy to przytulając przyjaciela, czy też dziewczynę, w sensie partnerkę seksualną. To może być zupełnie aseksualne i być wyrazem troski. Natomiast ważny jest ładunek emocjonalny, jaki jest w tym przytuleniu przekazywany. Inny będzie on gdy przytuli się przyjaciela, inny gdy przytulisz swoją dziewczynę. W moim przypadku ten ładunek nie byłby ładunkiem czysto przyjacielskim. W Twoim tak? Jeśli chodzi o nerwicę... W nerwicy dominującym objawem jest lęk. Często irracjonalny, na przykład lęk przed wejściem do autobusu, przed wyjściem z domu. Przed homoseksualizmem (skoro jest się hetero to martwienie się czy jest się homo może być przykładem nerwicy) i innymi rzeczami. ALE. W przypadku homosekusalizmu dochodzi jeszcze inny problem, jak problem z zaakceptowaniem tej orientacji u siebie. Z przyczyn społecznych, środowiskowych, światopoglądowych. I myślę, że można pomylić te dwie rzeczy: nerwicę spowodowaną strachem przed byciem homo, a z kolei ten strach spowodowany jest presją społeczeństwa i otoczenia. To w sumie dość cieżka sprawa, bo nie wiadomo co napędza co. Jednak ja, gdy staram się pogodzić z tym, że mogę być gejem, czuję się z czasem trochę spokojniejszy. Na początku była masakra, w ogóle to do mnie nie docierało, mimo że jakieś tam fakty o tym świadczyły. Ale z czasem jakby zacząłem się z tym oswajać. I lęk się zmniejsza. Gdyby była to nerwica, lęk nie zmniejszałby się chyba? Tak mi się przynajmniej wydaje. Ale ostatecznie nerwicy wykluczyć nie mogę, bo duchem świętym nie jestem :). Tak właściwie to zamierzam w to wejść. Podstawa moich/naszych schiz to strach przed homoseksualizmem w ogóle. Jak już pisał Zmorek czy Del Rey, homoseksualizm to nie choroba, to nic złego ani obrzydliwego. Jeśli przestaniemy bać się homoseksualizmu, myślę że nerwica (jeśli to nerwica) odpuści. Wydaje mi się, że metodą na pozbycie się jej nie jest wkręcanie sobie za wszelką cenę, że jest się heteroseksualnym, bo wtedy nerwica ma pożywkę, ale pogodzenie się z faktem, że być może jest się homo albo bi. Dlatego zamierzam pospotykać się z nieheteroseksualnymi facetami i poobserwować moje reakcje. Bez desperacji, bez robienia czegoś na siłę. Po prostu zobaczę jak będę się z tym czuł. Jeśli coś poczuję, to fajnie, może będę szczęśliwy. Jeśli nie to trudno, świat się nie zawali. Być może okaże się, że rzeczywiście wkręciłem sobie tych facetów, kto wie? Jak nie spróbuję to się nie dowiem. Muszę tylko jeszcze poustawiać sobie kilka rzeczy w głowie, otworzyć trochę zamkniętych przegródek w mózgu, które zamknęło mi wychowanie. Nie napisałeś na czym polega terapia, a jestem tego bardzo ciekawy :).
-
Dziękuję. Fonetycznie rzeczywiście nick pasuje, ale historia jego wyboru jest nieco inna. To nawiązanie do pewnego dark ambientowego projektu.
-
Jeśli to nerwica, to chyba już nie początki, bo to zaczęło się jakieś sześć lat temu, nie pamiętam już od czego. Wspomniałem o gotyku, ale wczśniej była chyba książka, jedna z Kronik Wampirów Anne Rice. Tam relacje między wampirami tej samej płci przedstawione są niemal erotycznie, jest tam bliskość, tęsknota, samotność, pożądanie. Pamiętam, że zafascynowało mnie to. Później był gotyk i filmy z queer cinemy. Nie wiem, czy to nerwica. Po prostu nie wiem. U mnie sprawę komplikuje fakt, że ja się zauroczyłem w tych książkach, filmach. Ja nie mam dziwnego mrowienia w kroczu podczas oglądania gejowskiego porno, ja się tym naprawdę podniecam. I jak pamiętam, to chciałem być gejem i to bardzo. Jakbym czuł, że to jest to. Natomiast przebłyski typu "całujący się faceci to obrzydliwstwo", to migawki, które się pojawiały i pojawiają, choć gdy zaczynam się z tym oswajać, pojawiają się rzadziej. Tak jakby jakiś głos społeczeństwa i autorytetu (ojca?) mówił mi, że to jest złe. Jakby kazał mi się czegoś wypierać. To nie tak, że się w nich zakochiwałem :). Ja ich przecież nie znałem. Fascynowali mnie. Gdy jakiś przystojny chłopak przechodził obok, to chyba przyspieszało mi bicie serca. Wzdychałem do nich, jeśli można tak powiedzieć. Boję się za to (i to może być objaw nerwicy ), że mogą podobać mi się dziewczyny. Bo owszem, podobają mi się, są ładne, czasem nawet seksualnie pociągające, ale po kilku doświadczeniach z dziewczynami i po stanach, jakie przeżywałem (mocne stany nerwicowe), wiem, że nie chcę budować związku z nimi. Bo to mnie wykończy, to nie jest chyba coś, czego chcę. Przyjaźnić lubię się z dziewczynami bardzo, mam kilka przyjaciółek, z którymi dobrze się dogaduję, ale o związku nie myślę już. Najgorsze jest też to, że czasem gdy siedzę z przyjaciółką i gawędzimy, przez chwilę przechodzi mnie myśl, że może jednak związek z nią byłby udany, że może jestem hetero. Mega mocno dołują mnie takie myśli. Ja też miałem różne wkręty, nie związane już z seksualnością, i nie jest to nic przyjemnego. Ale w tamtych przypadkach w końcu potrafiłem dostrzec irracjonalność ich, natomiast tym razem trochę się pogubiłem. Z tego krótkiego opisu (filmu nie oglądałem) zupełnie nie wynika nic gejowskiego. To, że faceci się obejmują? To może stereotypy zabraniają facetom uściśnięcia się, ale moim zdaniem to bzdura. Jeśli chodzi o Twoje myśli, żeby Walt przytulił tego drugiego, to u mnie te myśli wyglądałyby mniej więcej tak: "jak ja też bym tak chciał..." :). Napiszesz jak wygląda taka terapia? Jak to było u Ciebie? Miałeś satysfakcjonującą relację z kobietą? Ile masz lat? Jestem ciekawy, a może w czymś mi Twoje informacje pomogą.
-
O kurczę, a więc katoliccy aktywiści wciąż niestrudzenie głoszą swoją jedyną i najichszą prawdę na portalu. A więc ktoś czyta :). Przeczytałem cały wątek i zastanawiam się jak potoczyły się losy Mafuyu czy Lifta. Ciekaw jestem czy dalej miotają się ze swoją orientacją, czy osiągnęli spokój a może nawet szczęście. Łączyła ich całkiem spora niechęć do homoseksualizmu, bali się go jak ognia. Przechodziłem/przechodzę przez coś podobnego i przyznaję, że jest to dość męcząca sprawa. Pewne jest jednak to, że prędzej czy później natura upomni się o swoje, więc nawet jeśli tłumi się coś bardzo mocno, to to nie zniknie. Napiszę teraz jak większość osób z obawami o swoją orientację: nigdy nie zaobserwowałem u siebie skłonności homoseksualnych, nigdy nie podejrzewałem u siebie homoseksualizmu. I tak sobie żyłem. W domu i otoczeniu nie było o tym mowy, może czasem w pejoratywny sposób. Gdy byłem dzieciem czy też młodzieńcem, nigdy nie przeszło mi przez myśl, że mogę być gejem. Z każdych stron otaczali mnie heteroseksualni ludzie, heteroseksualne schematy i dla mnie wszystko było jasne od samego początku: jestem hetero, moim marzeniem jest zakochać się w dziewczynie i być z nią szczęśliwy (do płodzenia dzieci jakoś nigdy mnie nie ciągnęło, dlatego nie piszę o rodzinie, psie i posadzonym przed domem drzewie). I tak było do czasu studiów. Pojawiały się po drodze zauroczenia, małe miłostki do dziewczyn, ale nigdy nic poważnego z tego nie wychodziło. Podobało mi się tylko na chwilę, a później nic mnie już nie ciągnęło. Na studiach zakochała (zauroczyła?) się we mnie dziewczyna z roku. Pomyślałem: ładna, zgrabna, inteligentna. Wreszcie. Spotkałem dziewczynę moich marzeń. Pierwszy raz przespałem się z dziewczyną. Byłem podekscytowany, podniecony przed, ale gdy było już po wszystkim, byłem... rozczarowany. Seks mnie rozczarował. O co tyle hałasu? No dobra, ale przecież można znlaeźć winę: pornografia, masturbacja, picie piwa i nie mycie zębów wieczorem (;D). Byłem z dziewczyną 3, może 4 miesiące. Rozstania i powroty. Dziwne uczucie po seksie. Niechęć. Ostatecznie rozstaliśmy się, bo nie mogłem tak dłużej. Przeżywałem katusze, bo przecież spotkałem dziewczynę marzeń, a kompletnie nie czułem się szcześliwy. Ryczałem jak bóbr nie mogąc znieść wewnętrznego rozdarcia. A później wyrzuty, że straciłem coś, co miało dać mi szczęście. Zacząłem myśleć, że może coś robiłem nie tak. Ostatecznie padło na to, że to nie ta dziewczyna. Cóż, z inną na pewno się uda. Będzie inaczej, lepiej. Wtedy też zacząłem łapać się na tym, że podobają mi się ubrania facetów. Niektórych, oczywiście. Jako że byłem na etapie fascynacji subkulturą gotycką, chciałem wyglądać jak jeden z ich przestawicieli, więc automatycznie zacząłem czerpać inspirację od innych gości. Ile ja wtedy miałem? Z 21 lat? Coś takiego. Ale to przecież nic takiego, że obejrzę się za chłopakiem, który fajnie wygląda. Ja też tak chciałem i to przecież tylko poczucie estetyki. Seks z facetem? Bleee... Te krótkie momenty, gdy oglądałem gejowskie porno nic nie znaczyły. Przecież zaraz po tym włączałem hetero i wszystko było na miejscu. Jakoś nie zdawałem sobie sprawy, że w tych filmach główą uwagę koncentruję na mężczyźnie. Nie, to pewnie dlatego, że wczuwam się w jego rolę, takie empatyczne podejście. A że przy filmie lesbijskim podniecenie było nikłe to właśnie dlatego, że nie miałem się z kim identyfikować. To na pewno to. Zostawiłem temat i dalej szukałem mojej "jedynej". Pojawiło się kilka dziewczyn. Ale gdy czułem, że ona zaczyna się angażować, uciekałem. Zaczynałem być znudzony bajerowaniem i byciem podrywaczem. A nie angażowałem się, mówiłem sobie, pewnie dlatego, że to nie ta dziewczyna. Jakoś w międzyczasie obejrzałem film, jeden z nurtu queer cinema. Zwracałem ciągle uwagę na gotyckich chłopaków, więc film był kolejnym źródłem czerpania poczucia estetyki, zwłaszcza że jeden z chłopaków mógł być uznany za gota. Fakt, że ten film wywrócił mnie do góry nogami, pozostawiam. Pozostawiam też to, że wsiąkłem w filmy z queer cinemy. Zakochałem się w nich. Ale to tylko dlatego, że to dramaty, wzruszające dramaty, no bo jaki miałby być inny powód? Ja gejem? W życiu! Ja dalej szukam przecież dziewczyny! Później było tylko gorzej. Dopadła mnie kompletna beznadzieja, trochę też sytuacja życiowa nie dawała wytchnienia. Pojawiły się myśli samobójcze. Ogromne poczucie samotności, pustki. Dziewczyna. Ona mnie wyleczy. Muszę koniecznie znaleźć dziewczynę, zwłaszcza że ojciec dopytuje się o to, czy poznałem kogoś. Zwłaszcza, że naokoło wszyscy kogoś mają. Spotykają się, nie są sami. Ja też tak chcę! Powiedziałem sobie, że tym razem nie ucieknę, że będę walczył o to, żeby być, żeby wytrwać z dziewczyną w związku. Pewnie tego nie umiem, dlatego nie wychodziło mi z poprzednimi. Ale tym razem się uda, postaram się! Pójdę na kompromisy! Zalogowałem się na portalu randkowym i po pewnym czasie poznałem ją. Tą jedyną! Nie idealną, oczywiście, ale przecież nikt nie jest idealny. Pal licho, mogę mieć z nią nawet dzieci. Będę chodził ze swoją żoną na imprezy rodzinne, kupię tego nieszczęsnego psa i nawet zasadzę drzewko. To było szaleństwo. Byłem jak naćpany. A po pewnym czasie wszystko zaczęło schodzić. "Związek" trwał może dwa miesiące. Było jak zwykle... Słaby seks, wszystko trochę na siłę. No ale przecież starałem się wytrwać w związku! I co... Nie dałem rady. Powiedziałem sobie, że do końca życia będę sam, bo zwyczajnie nie chcę być z kobietą. Nie jestem gejem, po prostu nie wychodzi mi ze związkami, więc po co mam się w nie pakować. A seks? Seks nie jest tego warty. Dopadł mnie totalny bezsens. Wszystko przytłaczało. No i miała miejsce pierwsza próba samobójcza. To było rok temu. W międzyczasie pojawiały się wahania co do orientacji, ale to przecież takie obrzydliwe: pocałować faceta? Nie ma mowy!!! Co innego podnicić się męskim ciałem na zdjęciu w internecie, ale w realu? Nigdy! To tylko moja chora wyobraźnia. Nie przeszkadzało mi to jednak spotkać się kilkoma gejami, tak żeby sprawdzić. Nie było o czym mówić. Mój homoseksualizm to wielki nerwicowy wkręt. No bo co innego? Odpuściłem. Ale to wróciło. Zawsze wracało, prędzej czy później, od lat. Ile można uciekać? Jakoś umknęło mojej uwadze to, że przy kontakcie z pierwszym porno to ciało faceta wzbudziło moją fascynację. Ale nie nie, przecież tam była kobieta także. To pewnie cały "akt" mnie tak podniecił. Jakoś umknęło mojej uwadze, że panicznie bałem się wspólnych pryszniców z kolegami z klasy, w obawie przed niekontrolowaną erekcją. Ale dlaczego miałaby się pojawić - o to siebie w ogóle nie pytałem. Umknęło mojej uwadze, że wstydziłem się chodzić bez koszulki przy chłopakach, że przy porno zwalniam scenę w momencie gdy facet kończy. To tylko fantazja. Moja fantazja i rzeczy, które mam w głowie, ale w realu? Nieeee. Jak jest teraz? Sporo się wydarzyło. Zacząłem terapię. Zacząłem bardziej siebie słuchać. Odstawiłem pornografię, bo pozwalała mi mydlić oczy, że chcę czegoś, czego być możę w ogóle nie chciałem. Chciałem mieć taką przyjemność, jak Ci aktorzy (faceci), ale w realu w ogóle mi nie wychodziło. Co jest??? Przecież gdybym był gejem, to wiedziałbym o tym od dawna (wiek dojrzewania?), a ja w ogóle nie brałem tego pod uwagę. Gdybym był gejem, to nie byłbym przecież w stanie odbyć stosunku seksualnego z kobietą. A ja odbyłem. I nawet doszedłem, choć było ciężko (ale to pewnie z wielu innych powodów...), choć fantazjowanie było przy tym nieuniknione. Co jest?????? Może to nie ta dziewczyna? Może mam nerwicę? Może mam zaburzenie osobowości? Może nie umiem stworzyć związku, może mam fobię przed związkami? Może jestem opętany? Może, może... Mam dość. To poszło za daleko. Jak ktoś ma szczeście, to jego seksualność ujawni się w wieku dojrzewania i będzie tego świadomy. Ale wszyscy jesteśmy inni. Heteronormatywny dom, katolicki, surowy ojciec, uciekanie w świat książek, filmów, uciekanie do własnego świata. Ogromna, często nieświadoma, presja społeczna, że coś trzeba, piętnowanie innych orientacji ("ty pedale!"), wrażliwa i lękliwa osobowość i możemy mieć przepis na nie-pogodzenie się ze swoją orientacją. Ale, jak napisałem, natura się o swoje upomni. Wiadomo, że im szybciej zrozumiemy to, co chce nam powiedzieć, tym lepiej dla nas. Nie chcę przez to powiedzieć, że wszystkie te osoby tutaj, opisujące podobne historie, są homoseksualni czy też biseksualni. One same muszą odpowiedzieć sobie na to pytanie. I to, czy ktoś chce być hetero czy nie, nie jest od niego zależne. To nie jest coś, o czym się decyduje. Wiele osób pisało tutaj, że nic nie mają do osób nieheteroseksualnych, by za chwilę napisać "pocałunek z facetem - obrzydliwsto!". Czegoś tu nie rozumiem. Myślę, że trzeba pewne rzeczy samemu wyjaśnić. Jednak wiem po sobie, że bywa to cholernie trudne, a nierzadko wymaga pomocy specjalisty. Nie można zwalać rzeczy na nerwicę. Załóżmy, że coś mi się we mnie nie podoba, schizuję z czymś, a więc - o ho - mam nerwicę. Ach, no tak, mam nerwicę, lęki. A więc ignoruję to, co krzyczy we mnie umysł, zgłaszam się po tabletki i wszystko będzie dobrze. Poczytajcie sobie o genezie zaburzeń nerwicowych. Nerwica krzyczy, że coś jest z nami nie tak, że pewne sprawy nie zostały dopięte, że gdzieś pozostał nierozwiązny konflikt. Lęk, jaki ogarnia człowieka z zaburzeniem nerwicowym nie jest takim "od czapy" wziętym lękiem. On się skądś wziął i coś chce nam powiedzieć. Ignorowanie go to zamiatanie problemu pod dywan. Ale jak nazbiera się tam naprawdę dużo tego wszystkiego, to kolejny wybuch może być kilkukrotnie większy od poprzedniego. I to będzie wybuchać, dopóki nie przepracuje się pewnych rzeczy. Jak to zrobić? Terapia. Samemu można sobie nie poradzić.
-
Witajcie. Czy ktoś jeszcze przegląda ten temat? Co się stało z bohaterami, którzy borykali się z orientacją? Niedługo minie rok od ostatniego postu. Jestem ciekawy jak się Wam to ułożyło. Oczywiście miałem/mam identyczne objawy jak Wy. A mam 27 lat. W zasadzie męczy mnie to od 21 roku życia, gdy zorientowałem się, że będąc z dziewczyną coś jest nie tak, choć może być tego wiele przyczyn. Tyle tylko, że uderzyłem w temat trochę z innej strony. Odezwijcie się, Koledzy i Koleżanki, jeśli ktoś jeszcze tu zagląda.
-
Więź emocjonalna i możliwość stworzenia z kimś związku jest ważna, ale wydaje mi się, że w przypdku określania orientacji seksualnej na pierwszy plan wysuwa się jednak pożycie seksualne, płciowe, genitalne. Istnieją ludzie, którzy nie potrafią/nie chcą angażować się w związki, budować emocjonalnej więzi, a interesuje ich tylko seks. I na podstawie wyboru obiektu seksualnego można ocenić czyjąś orientację. Albo załóżmy, że ktoś czerpie satysfakcję z seksu i z kobietą i z mężczyzną, ale na przykład nie potrafi zbudować związku partnerskiego z kobietą, a tylko z mężczyzną lub odwrotnie. Wydaje mi się, że śmiało można taką osobę określić jako bieseskualną, mimo że relacja partnerska pojawia się tylko z jedną płcią. Jednak jest w stanie współżyć seksualnie z obiema i właśnie to czyni ją biseksualną.
-
Ha! Jakże proste to by było! Ale niestety chyba nie jest. Dlatego zapytałem w poprzednim poście o rolę fantazji. Czy jeśli marzę o seksie z facetem, jeżeli fantazjuję o facetach i oglądam się za nimi na ulicy, to oznacza, że jestem gejem/bi? To ciągle dzieje się w głowie; dopóki nie dojdzie do bezpośredniego kontaktu cielesnego, do wtedy nie możemy być chyba pewni co lubimy i jak możemy się określić. To, że mamy fantazje, wcale nie oznacza, że ich realizacja przyniesie nam satysfakcję. Może być zupełnie przeciwnie. Poprawcie mnie, proszę, jeśli się mylę.
-
Ciekawe to, co piszesz. Czy możliwe jest bycie np. homoseksualnym w fantazjach, a heteroseksualnym w realu? Czy można wmówić sobie orientację tak mocno, że samemu się w to uwierzy...?
-
Nie chce/nie umiem/bronie sie przed związkiem/zakochaniem
Desiderii odpowiedział(a) na 4aether temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Każdy wybiera to, co wydaje mu się lepsze. Jednakże nie ma jednego modelu związku i te cechy, o których wspomniałaś, Eurydyka1, nie muszą mieć miejsca. Wiele zależy chyba od tej osoby, z którą się jest. -
Nie chce/nie umiem/bronie sie przed związkiem/zakochaniem
Desiderii odpowiedział(a) na 4aether temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Depresyjny86, czyżbyś był osobowością unikającą :)? Masz rację, zawsze jest ryzyko, ale nigdy nie wiesz jakie coś może być jeśli nie spróbujesz. Moim zdaniem czasem warto jest próbować, jeśli można przeżyć coś miłego, nie krzywdząc przy tym innych. -
Nie chce/nie umiem/bronie sie przed związkiem/zakochaniem
Desiderii odpowiedział(a) na 4aether temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Marimorena, ja do pewnego czasu mówiłem sobie, że ten stan może zniknąć, gdy poznam kogoś. Coż, pomyliłem się. I to nie raz. Ta biologiczna potrzeba, o której piszesz, może być niestety zaburzona i spatologizowana. Zdrowa, taka, jaką mógłbym mieć, nie jest w stanie mnie zaspokoić, a wręcz przeciewnie, zaczynam odczuwać jakieś frustracje. Też myślałem nad tym w ten sposób, co Ty, jeśli chodzi o tworzenie relacji bez żadnych oczekiwań. Ostatnio zdałem sobie sprawę, że nie ma dla mnie opcji na stworzenie związku z kimś normalnym, nie zaburzonym. Ja nawet chyba nie chcę tej normalności, ona sprawiłaby, że czułbym się jeszcze bardziej samotny. Może dlatego w pewien sposób czuję się mniej samotny, kiedy znajduję się wśród ludzi na terapii. Wiem, że oni też cierpią, też mają swoje diagnozy, choć inne, to jednak wszystkich nas coś łączy, gdy przebywamy na oddziale. Nie jestem "normalny", mój związek, jeśli w ogóle kiedyś jakiś, też nie będzie normalny. Pogodzić się z tym... -
Nie chce/nie umiem/bronie sie przed związkiem/zakochaniem
Desiderii odpowiedział(a) na 4aether temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Dzisiaj mam kiepski dzień, w związku z tym kilka przymyśleń. Zastanawiałeś się właściwie po co Ci ktoś bliski? To znaczy, czy faktycznie potrzebujesz takiej osoby, czy tylko wydaje Ci się, że potrzebujesz? Ja na dzień dzisiejszy nie chcę dziewczyny, bo nie jest mi ona potrzebna (?). I tak obecność kogoś nie zlikwiduje mojej pustki i samotności, która dzisiaj uderzyła mnie z podwójną siłą. Gdy jestem z tym uczuciem sam na sam, jakoś łatwiej mi sobie z nim radzić, bo najchętniej zamykam się wtedy w moim świecie i smutku. W takim stanie kompletnie nie widzę miejsca na dziewczynę. Jaki więc to ma sens? Nie wiem w sumie czego chcę, dodatkowo ta zmienność emocjonalna... A Ty miewasz takie stany? Przypominam sobie, ile ja już recept miałem na "bycie szczęśliwym" i pozbycie się uczucie pustki. Nic nie pomogło, bo, jak przyznaliśmy, problem leży we mnie (w nas). Znam ludzi, którzy czują się samotni i niezrozumiani będąc w związkach. Znam też ludzi, którzy czują się dobrze, będąc singlami, nie odczuwają jakiejś pustki czy samotności z tego tytułu. Ten problem bycia z kimś schodzi jakby na drugi plan, bo może nie będziemy zdolni do normalnego związku, jeśli będziemy cierpieć na zaburzenie osobowości. Z drugiej strony, ja wcale nie chcę normalnego związku. Nie chcę ani dzieci, ani rodziny i tego jestem pewien. Nie jestem tylko pewien co do samego związku z dziewczyną. Raz chcę, raz nie. Chcę w marzeniach, rzadziej w realu. Lekarz zauważył sporo cech osobowości unikającej, zastanawia się nad borderline. Dzisiaj, mógłbym rzecz, mam borderlineowy dzień. Czuję się naprawdę kiepsko, rozdrarty. -
Nie chce/nie umiem/bronie sie przed związkiem/zakochaniem
Desiderii odpowiedział(a) na 4aether temat w Problemy w związkach i w rodzinie
U mnie było przeważnie tak, że jak uderzyła mnie chemia zauroczenia, to każda dziewczyna wydawała się odpowiednia. Po kilku spotkaniach okazywała się jednak zupełnie nieodpowiednia i zostawiałem ją, gdy chemia mijała. Widzisz, to jest trochę tak, że ja nie zakocham się raczej w dziewczynie, dopóki nie będę wiedział, że ja też się jej podobam. Jeśli widzę, że dziewczyna faktycznie ma na mnie ochotę, to automatycznie pojawia się u mnie chemia (o ile dziewczyna jest w miarę ładna) i zaczyna się cały schemat. Natomiast miałem tak kilka razy, że sam zapoznawałem się z dziewczyną, można więc powiedzieć, że to ja ją "wyrywałem", nie wiedząc nic o tym, czy mi się podoba czy nie. Po prostu z jakichś tam powodów wydała mi się interesujaca. Ale później, gdy widziałem, że zaczęła się angażować, nie różniło się to niczym od innych schematów, jakie powielałem w przypadku związków z dziewczynami. Powiem tak... Kiedyś miałem tak, jak piszesz, to znaczy że patrzyłem przede wszystkim na urodę, dziewczyna musiała być super-piękna. Najbardziej wkurzające było to, że to te inne były zawsze piękniejsze, inne, byle nie ta, z którą obecnie byłem. Generalnie uroda często była pretekstem numer jeden, aby zerwać z dziewczyną. Zawsze doszukiwałem się mankamentów, ale to jest nam znane. Wiesz co, obawiam się, że gdyby się teraz zagadało do jakiejś pięknej dziewczyny, to potrzeba by było tylko kilku spotkań, żeby schemat się powtórzył. Na pewno znalazłby się jakiś mankament, na który wcześniej jakoś nie zwróciło się uwagi. Oczywiście zgadzam się z Tobą, że kiepską decyzją byłoby zawracanie głowy tylko ze wględu na jej urodę. Nie o to nam chodzi. A i tak to by się posypało. Piszesz o miłości od pierwszego wejrzenia. Hm, czasem się uda czasem nie. To ślepy traf, moim zdaniem. Ja też widzę nieraz ładną dziewczynę, która naprawdę mi się podoba i najchętniej wylądowałbym z nią z łóżku, ale nie o to nam chodzi. Gdybym tak zrobił, na pewno wszystko skończyłoby się jak zwykle. Takie podejście to podejście, tak mi się wydaje, mocno egoistyczne i przedmiotowe. Ot, spodobała nam się nowa zabawka, więc chcemy ją mieć. Jednak po pewnym czasie zaczyna nas ta zabawka już nudzić i chcemy następną, tamtą rzucająć w kąt. Ostatnio w ten sposób to interpretuję. Takie dziecinne nastawienie do drugiego człowieka, nastawienie właśnie przedmiotowe. Tymczasem właśnie tego zamierzam się oduczyć, "wyrosnąć" z tego, o ile się da. Teraz zmieniłem trochę moje podejście. Dziewczyna nie może być, w moim subiektywnym przekonaniu, brzydka, ale nie musi być wcale piękna. Gdzieś tam po środku. I przede wszystkim, liczy się wnętrze, psychika, wspólny punkt widzenia w przypadku niektórych spraw. Akceptacja wad w drugim człowieku też jest nieunikniona. Bez tego nie będzie związku. Uroda przemija, poza tym... Czy ona faktycznie jest aż taka ważna? Nie dajmy się ponieść konsumpcyjnej ideologii... Najważniejsze jest wzajemne zrozumienie chyba. Jaka może być inna podstawa dla trwałej relacji? Piszesz o osobowości schizoidalnej - czy taką u siebie upatrujesz? Lekarz zaproponował jakąś konkretniejszą w Twoim przypadku, wykazujesz może więcej cech tej a nie tamtej? A więc za tydzień zaczynasz terapię. Ile będzie trwała? Indywidualna czy grupowa? Jedyny wniosek, jaki do tej pory wyciągnąłem jest taki, że przyczyną moich (naszych) niepowodzeń w związkach są problemy ze sobą - zaburzenie osobowości. Brzmi to jak truizm, wiem, ale niedawno zdałem sobie z tego sprawę pierwszy raz w życiu, więc dla mnie to całkiem ważny wniosek. Najbliższy target ---> terapia i introspekcja. Co dalej, to się okaże. -
Nie chce/nie umiem/bronie sie przed związkiem/zakochaniem
Desiderii odpowiedział(a) na 4aether temat w Problemy w związkach i w rodzinie
No właśnie, że nie posieszyłeś, bo skoro trzy, cztery lata temu myślałeś tak jak ja teraz, to być może i u mnie takie myślenie zaniknie, ale to wcale nie musi oznaczać, że zmieni się we mnie cokolwiek poza właśnie myśleniem w ten sposób. U Ciebie takie myślenie zanikło, ale nadal nic (niewiele?) zmieniło się w Twoich relacjach z kobietami, nadal jesteś (?) niezdolny do stworzenia związku. Ja przez chwilę pomyślałem, że skoro wydaje mi się, że zachowuję się jak dziecko, to gdy przestanę się tak zachowywać, to zniknie myślenie o tym, a więc, dorosnę i będę mógł być z kimś. Ale Ty piszesz, że takie myślenie minęło 3, 4 lata temu, a nadal jest tak samo, więc moja nadzieja została trochę nadszarpnięta. Prawdopodobnie słusznie, często tak mam, że nagle widzę w czymś rozwiązanie problemu, ale po jakimś czasie zauważam, jak bardzo się myliłem. Tak pewnie jest i teraz. Dorosnąć oznacza dla mnie przestać zachowywać się impulsywnie, myśleć w sposób bardziej ciągły, stabilny, móc obdarzyć kogoś realnego głębokim uczuciem, żyć z tym kimś i od czasu do czasu odczuwać szczęście z tego powodu, że się kocha i jest się kochanym. Wziać życie w swoje ręce, nie bać się go, korzystać z niego, móc ufać innym. To teraz przychodzi mi do głowy. Jeśli zaś chodzi o odnalezienie się w społeczeństwie, jak to ująłeś, to... No właśnie, zaburzenia to nie rozwiązuje. Można nauczyć się radzić sobie w społeczeństwie i funkcjonować w nim całkiem dobrze, ale to nie równa się temu, że czujemy się ze sobą i z innymi dobrze. Ja teoretycznie wiem, co mógłbym robić, żeby być z dziewczyną, żeby się przełamać, wyluzować i stworzyć trwały związek. Teoretycznie, bo gdy przychodzi co do czego, pojawiają się te same emocje, odczucia i nie potrfię ich wyłączyć. Niby wszystko jest ok, ale nagle z tak wielką oczywistością zdajesz sobie sprawę, że jej obecność jest obrzydzająca i chcesz być singlem, że teoretyzowanie nic tu nie daje, a jeśli daje, to na krótką metę, bo ostatecznie i tak wszystko się spieprzy, a ja nie wytrzymam czyjejś obecności. Tak było/jest w moim przypadku. Dlatego zacząłem wątpić w skuteczność tej terapii, konkretniej w to, że po niej będę miał większe szanse być z kimś. Ale to się okaże. Zastanawiałem się, czy zbyt głupim jest myślenie, że ktoś może nas zaakceptować takimi, jakimi jesteśmy...? Czy jakaś kobieta mogłaby być z nami wiedząc o naszym zaburzeniu i licząc się z tym, że będą takie okresy, gdy nie będziemy chcieli się z nią w ogóle widywać? Ja też, teoretycznie, chciałbym pomagać ludziom, ale kiedy już to robię, nudzi mi się to i czuję do tego odrazę. To jest właśnie przykre, że możemy myśleć w jeden sposób, ale gdy dojdzie do czynów, to wychodzi zupełnie inaczej. Zgadzam się z Tobą, jeśli chodzi o zawracanie dziewczynie głowy. Ja też nie chcę tego robić, bo wiem jak to się skończy. Powiedziałem sobie, że najszybciej zacznę o tym myśleć po zakończeniu terapii. Myślę, że wtedy będę trochę bardziej świadomy siebie. A Ty zamierzasz zacząć coś przed tą terapią, którą teraz będziesz miał? Kiedy w ogóle ją zaczynasz? -
Nie chce/nie umiem/bronie sie przed związkiem/zakochaniem
Desiderii odpowiedział(a) na 4aether temat w Problemy w związkach i w rodzinie
To mnie pocieszyłeś... Ja mam 28 lat. I myślę trochę w ten sposób, bo widzę w sobie dużo cech dziecka. Tak, dziecko może być rozpieszczone i rozkapryszone z różnych powodów, ale chodzi o sam obraz zachowania dziecka i osoby z zaburzeniem. Z tego co piszesz wynika, że nie mam co liczyć na zmianę moich emocji jeśli chodzi o kobiety. Mogę lepiej bądź gorzej sobie radzić w społeczeństwie, mogę myśleć, że "chcę wreszcie dorosnąć", ale w efekcie nasz problem pozostaje dalej nierozwiązany. Kiedy Ty ostatnio spotykałeś się z kobietą? Jeśli chodzi o przyczyny naszego zaburzenia, to są pewnie takie jak przyczyny zaburzeń osobowości w ogóle: niejasne. Mówi się o czynnikach genetycznych, biologicznych i psychospołecznych. Jeszcze niedawno myślałem, że znajdę tą jedną przyczynę, jakieś zdarzenie z dzieciństwa, które zapoczątkowało to wszystko. Teraz uważam, że to niemożliwe. Takiego wydarzenia wcale mogło nie być. Na zaburzenie osobowości składa się całe życie, zwykłe wydarzenia, które nie zrobią żadnej szkody jednemu, a uczynią wielką ranę drugiemu. Jeśli wziąć pod uwagę czynniki genetyczne i biologiczne, to znalezienie konkretnych przyczyn może być bardzo trudne, jeśli w ogóle, jak napisałem, możliwe. Na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć o sobie, że zawsze, od dzieciaka czułem się mocno samotny, trzymałem się na uboczu, bałem się ludzi, zawsze miałem mój świat fantazji. Później pojawiła się duża niechęć do życia takiego jak wszyscy, a wiec rodzina, dzieci. Przez lata pogardzałem takim życiem. I tak można by mnożyć nasze przekonania z poszczególnych lat życia, ale jednoznacznej przyczyny chyba się nie doszukamy. Tu chodzi o całokształt czynników genetycznych, biologicznych i psychospołecznych, tak twierdzą lekarze. Ja już chyba nie potrzebuję konkretnego wyjaśnienia, dlaczego jestem jaki jestem. Po prostu... Po prostu taki jestem... Teraz chyba skoncentruję się na tym, czy mogę coś z tym zrobić. Hm, jak dawno zaczęło się Twoje zaburzenie seksualne? Jesteś pewien, że to parafilia? Często jest tak, że wydaje nam się, że mamy jakąś parafilię, ale w realnej sytuacji podniecenie wcale nie pojawiłoby się. Na przykład może mi się wydawać, że stosunek ze zwłokami byłby fascynujący, ale gdybym miał już to robić, to poczułbym, że to kompletnie nie to. A Ty próbowałeś wdrożyć w rzeczywistość to, o czym piszesz? Ach, i homoseksualizm to nie zaburzenie . -
Nie chce/nie umiem/bronie sie przed związkiem/zakochaniem
Desiderii odpowiedział(a) na 4aether temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Ja też mam podobną postawę, że ludzie nie są mi w ogóle potrzebni, a jeśli już to tylko w kontekście materialnym. Walczę z tym przekonaniem. W jego wnętrzu czai się dużo cierpienia i złości. Ludzie nie okazywali się tacy, jacy myślałem, że są i automatycznie degradowałem ich, usuwałem się w cień i znikałem w moim świecie, myśląc, że nie są nic warci. W końcu zacząłem tak traktować większość ludzi, aż urosło do tego, że w każdym obcym (w sumie to nie tylko) człowieku potencjalnie widziałem osobę głupią i pustą. W ogóle nie było we mnie życzliwości. Kiedyś zostałem skrzywdzony przez kogoś, może poświęcono mi za mało czasu, nie wiem. Wiem za to, że te wszystkie wcześniejsze doświadczenia i przekonania pokutują tym bardziej, im starszym się jest. Chcę się otworzyć na ludzi, choć wydaje mi się to niemożliwe. Jestem tak zamknięty i nieufny, że nie wiem jak się do tego zabrać. A kobiety są Ci obojętne? Z tego co pisałeś, wynika że nie. Chciałbyś się z kimś związać na dłużej, więc podejrzewam, że uczucie niepotrzebowania kobiet może być wynikiem projekcji. Gdyby tak nie było, to czułbyś się zawsze dobrze ze swoją samotnością. O ile dobrze zrozumiałem, to zastanawiasz się nad reakcją innych ludzi na to, co im powiesz. Zastanawiasz się nad tym, czy odbiorą Twoje słowa w taki sposób, w jaki chciałbyś aby odebrali. Myślisz, czy w ogóle są w stanie Twoją wiadomość odebrać. Wydaje mi się, że najlepiej poczekać na komunikat zwrotny od osoby, z którą się rozmawia i wtedy coś dodać albo poprawić, aby osoba załapała coś tak jak chcesz, żeby załapała. Ale nie bardzo rozumiem, jak takie myślenie ma pomóc Ci poznać własną osobowość? Nawet jeżeli poczułbyś, że chcesz poznać dziewczynę i faktycznie ją poznasz, nikt nie zagwarantuje że nie zostawisz jej, że nie uciekniesz od niej, bo dojdziesz do wniosku, że z całą pewnością lepiej żyje się samemu. Albo że zaczniesz wymyślać dziwaczne powody, dla których warto będzie skończyć związek czy znajomość. Będę/będziemy czekać na wieści od Ciebie, jak udaje Ci się z dziewczyną i związkiem, jeśli już poznasz kogoś. Jeśli chodzi o mnie, to chcę spróbować być z dziewczyną, ale jeszcze nie teraz. Nie czuję się na to gotowy. Udało mi się wrócić na terapię, dzisiaj byłem już na zajęciach. Najpierw chcę skończyć terapię, wtedy zastanowić się co dalej i jak dalej. Wydaje mi się jednak, że tylko gdy zacznę kogoś kochać, pustka i samotność może przygasnąć. Poza tym chcę sprawdzić siebie tak bardzo jak to możliwe, jeśli chodzi o związki i moje zaburzenie. Na oddanie totalnego walkowera zawsze jest czas. Nie chcę jednak działać jak desperat, a przeważnie tak to u mnie wyglądało, jeśli chodzi o dziewczyny. Bardzo szybkie i bardzo silne zauroczenie, ale niesamowicie krótkotrwałe. Hm, ciągle jednak w mojej głowie krąży się myśl, żeby dać sobie spokój, powiedzieć sobie, że nigdy nie będzie się miało dziewczyny, i mieć z głowy. Ostatni raz z dziewczyną spotykałem się jakiś miesiąc temu. Spotykałem się z nią już kiedyś. Myślałem, że tym razem będzie inaczej. Cóż, nie było, tylko że zaczęło się to robić jakieś dziwne. Zacząłem zdawać sobie sprawę, że coś ze mną jest nie tak. I tak znalazłem się na terapii. Jeśli chodzi o przedmiotowe traktowanie, to u mnie jest to wyraźna cecha. Ja po prostu jestem emocjonalnym dzieckiem. Kimś zbyt niedojrzałym, żeby stworzyć związek. Zauważyłem, że traktowałem dziewczyny jak zabawki. Te zabawki na początku były fascynujące i cudowne, ale bardzo szybko zaczęły mi się nudzić, więc je zostawiałem i rozglądałem się za innymi. Kwestia seksu: sypiałem z dwiema dziewczynami. I w sumie było to trochę na zasadzie, że to one "wyrwały" mnie. Jednakże seks nie ma tutaj większego znaczenia. Można przespać się z dziewczyną, ale to niczego nie zmienia w naszym problemie. Zawsze pojawia się potrzeba ucieczki. Jeśli nie umie się stworzyć związku z dziewczyną, to nie ma tu znaczenia czy seks się pojawia czy nie, bo związek tak czy inaczej nie przetrwa. No myślenie, że bycie gejem to dość mocne odchylenie od heteroseksualnej "normy" . Z popędem radzę sobie przez masturbację, jakoś nigdy nie wychodziło mi znalezienie sobie "seks-przyjaciółki". Uważałem/uważam, że masturbacja jest po prostu lepsza niż seks z kobietą: jest szybsza, łatwa, bezpieczna i nie trzeba wykazywać się odpowiedzialnością w stosunku do drugiej osoby. A Ty myślisz o sobie jako o kimś odchylonym od normy jeśli chodzi o heteroseksualizm? Co mogłoby być takim odchyleniem, jeśli nie homoseksualizm? Masz na myśli parafilie? Hm, każdy ma tam jakieś swoje fantazje... Jak już wspomniałem, wróciłem na terapię. Byłem też u psychiatry i pogadałem z nim trochę. Tutaj samemu w sumie ciężko jest pomóc... Zaburzenie osobowości jest tu, zdaje się, przyczyną naszego stanu. Coś nie poszło z naszym rozwojem jak trzeba i nie jesteśmy do końca rozwinięci. Dlatego właśnie jesteśmy zaburzeni. U mnie jest wiele podobieństw do osobowości unikającej. Szczerze, to w wielu sytuacjach zachowuję się i jak rozpieszczony i zbuntowany bachor. Nie dorosłem. Zacząłem zdawać sobie z tego trochę sprawę w czasie przerwania terapii i po wizycie u psychiatry. Na wszystko co mi się nie podoba, reaguję stanowczym buntem i albo uciekam od tego czegoś (jeśli mogę), albo staram się to zniszczyć, zmienić, dokładnie tak, jak JA chcę. Niedojrzała jednostka, co przy takim tłumaczeniu, ma problemy z uczuciem dorosłej miłości czy odpowiedzialności. Ja zawsze w życiu unikałem odpowiedzialności i robię to nadal. Poza tym ta chwiejność emocjonalna: w jednej chwili czegoś bardzo chcę, a w drugiej kompletnie mi na tym czymś nie zależy. To jest właśnie niedojrzałość emocjonalna... Miotanie się, raz chcę to, raz tamto - tak często zachowują się rozkapryszone dzieci. I ja (my?) jestem takim bachorem, które nie wie czego chce, poza ciągle nowymi zabawkami ("dążenie do tego, co nieosiągalne), które szybciutko mu się nudzą, a gdy mu się znudzą, zostawia je (tak jest z dziewczynami), które unika odpowiedzialności (np. podejmując prace nie wymagające jej zbyt dużo), które myśli tylko o sobie (dziecko z natury jest egoistyczne) i swoich zachciankach. Nie wiem jak u Was, ale u mnie koncepcja z niedojrzałością, z emocjonalnością dziecka trochę się sprawdza. Dzieci nie potrafią stworzyć głębszych relacji, opartych na zaufaniu i odpowiedzialności, tak jak my nie potrafimy związać się na poważnie z kobietą. Póki co na tym będę się skupiał. Dlaczego nie umiem stworzyć związku z kobietą? Bo jestem niedojrzały. Na terapii chcę trochę "dorosnąć", o ile cokolwiek w ogóle da się zrobić w tej sprawie... Coś po prostu zaburzyło mój proces dorastania i zatrzymałem się na wczesnym etapie. Chcę wreszcie dorosnąć. Ciekawe tylko co poza tym jest zaburzone w mojej głowie, co uniemożliwia mi bycie z kimś, bo być może jest tego więcej. Lekarz wspomniał o mieszaninie różnych typów osobowości, unikająca była jedną z nich, niedojrzała, ale wspomniał też, że należy mieć na uwadze borderline... Jednak co człowiek to inna komponenta. Zaburzenie osobowości to nie jest prosta sprawa do wyleczenia... Często trzeba na to lat, a i to nie musi wcale przynieść wielkich pozytywnych rezultatów... Nie wiem co z tego wszystkiego wyjdzie. Być może nigdy się nie wyleczę. Trudno. Nie każdemu musi się przecież udać... Póki co, nie wykorzystałem jeszcze wszystkich opcji, więc będę próbował. Wiem, że terapia pozwala mi spojrzeć na siebie trochę inaczej, i to chyba jedno z zadań terapii. Dlatego warto na nią pójść. Warto ją chyba kontynuować, jeśli trzeba. Co innego możemy zrobić? -
Nie chce/nie umiem/bronie sie przed związkiem/zakochaniem
Desiderii odpowiedział(a) na 4aether temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Dzisiaj znów jest wszystko inaczej... Obudziłem się i zapytałem sam siebie: po co mi dziewczyna? Przecież ja nie chcę dziewczyny, dobrze jest mi samemu i cieszę się myślą, że po pracy wrócę do pustego mieszkania. Częściej wolę być sam i czułbym się źle, gdyby teraz ktoś miał być razem ze mną. To jest chyba najgorsze właśnie: zmiana emocji. Przez chwilę czujesz, że potrzebujesz kogoś najbardziej na świecie, a na drugi dzień zastanawiasz się, co ci strzeliło do głowy, żeby tak pomyśleć. Czyżby faktycznie nie było dla nas ratunku...? Nie wiem. Pozbywanie się fałszywych przekonań, o czym pisałem w poprzednim poście, jest jednak dalej w mocy i uważam, że to dobry pomysł, tylko że nie mogę poradzić nic na to, że mi się po prostu NIE CHCE mieć dziewczyny w tym momencie. Nawet gdyby była idealna - nie chciałbym z nią być, bo teraz świetnie czuję się samemu. Te wahania, raz tak, raz tak... Lukk79, na pewno problem leży w masturbacji? U mnie czasem pojawia się problem, ale bardziej z filmami pornograficznymi, dlatego staram się z tym luzować i oglądać tylko od czasu do czasu. Czy u Ciebie może być podobnie? Mam dokładnie jak Ty, jeśli chodzi o przekonanie, że kobieta nie jest mi w życiu potrzebna. Kiedyś racjonalizowałem to i tłumaczyłem na wiele sposobów, ale nie były to do końca prawdziwe tłumaczenia. Teraz, nawet gdy je prostuję i wyrzucam kłamstwa, jednostronność, to niczego to nie zmienia w moich odczuciach. Dalej chcę być sam. Nie chcę kobiety. Albo może inaczej: nie miałbym nic przeciwko jakby pojawiła się na chwilę, przytuliła się do mnie, a po chwili zniknęła i zostawiła mnie samego. Takie coś byłoby nawet miłe, ale, niestety, niemożliwe do zrealizowania. Znów ujawnia się moja (nasza?) skłonność do fantazjowania. Ja też chyba lubię być w sytuacji, gdy czuję bezsens życia. To mnie po prostu uspokaja, rozgrzesza, pozwala pogodzić się z rzeczywistością, z tym, że nie umiem być z kimś, że nie umiem kochać. Czuję się wtedy wolny. Z resztą Twojej wiadomości też się zgadzam... Jak pokonać te cholerne obrzydzenie? Jak pokonać znudzenie...? Ech... Jadę lepiej po wypis z psychiatryka i do psychiatry. -
Nie chce/nie umiem/bronie sie przed związkiem/zakochaniem
Desiderii odpowiedział(a) na 4aether temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Polnormalny, różnorodnych ludzi spotykamy wszędzie (o ile wyjdziemy z domu ). Nie wiemy, kto kryje jaką historię za maską codzienności. Ja pierwszego dnia terapii spojrzałem na innych pacjentów i pomyślałem, jacy oni są normalni i prości. Jakże się myliłem! Dziewczyna, która wydała mi się tak słodko-naiwnie-głupia, później wydała się zupełnie inna. Zobaczyłem jej blizny na rękach. Miała próbę samobójczą. Słyszała o kilku rzeczach, którymi ja się pasjonuję. Coś we mnie drgnęło, bo jakim prawem oceniałem ludzi jedną miarą? Ale o tym za chwilę. Jeśli zaś chodzi o związek dwóch osób z zaburzeniem, to nie można chyba od razu zakładać, że to niewypał. W ogóle uczę się nie szufladkować ludzi. Związek dwojga zakochanych ludzi może się udać tak samo u osób zaburzonych jak i nie. Nie ma na to recepty. A ludzie zaburzeni jakimś dziwnym trafem mają naprawdę głębokie wnętrza duchowe. Reakcja dziewczyny na wiadomość, że 26-latek nie kochał się jeszcze z kobietą może być różna, tak samo jak z powyższymi kwestiami - nie sposób tego przewidzieć. Nieracjonalne jest zakładanie, że jaj reakcja będzie dla takiego chłopaka przykra. Może tak, może nie, na pewno nie jest to powód aby nie próbować. Dzięki temu poznasz tylko bardziej dziewczynę. Jeśli Cię wyśmieje, to będziesz wiedział, że nie była warta Twojego czasu. Spójrz na to z tej strony :). Przypomina mi się film Lolita, gdzie tam mężczyzna po czterdziestce nie był jeszcze z kobietą. A że przeżył swój pierwszy raz z 15-latką, to już inna historia. Ludzie są różni. Każdy ma własny rytm. Napisałeś coś ważnego: Do tego nawiążę później, bo trochę na ten temat myślałem. Dżejm, rozumiem Cię doskonale. Myślę, że my wszyscy tutaj. Cieszę się, że napisałeś. Razem zawsze raźniej, samo to, że możemy wyrzucić to z siebie jest niezwykle ważne. Pomagamy sobie tutaj. Wracając do Twojej wypowiedzi, myślę podobnie a właściwie tak samo. Ale coś się zmienia we mnie chyba... Zaczynam zauważać błędy w tym naszym "racjonalnym" myśleniu. O tym później. Gods Top 10, dziękuję za post. Zgadzam się z Tobą, że nasz sposób patrzenia na związki (i nie tylko) to wynik przeżyć z dzieciństwa, ale także c reszty życia. Najgorsze jest to, że wielu rzeczy z dzieciństwa po prostu nie pamiętamy, dlatego ciężko znaleźć teraz dokładną przyczynę. Z drugiej strony, jak napisał Lukk79, nie wychowywaliśmy się w tej rodzinie sami, mamy rodzeństwo, a jednak oni są "normalni", także w moim przypadku mają rodzinę, dzieci. Z trzeciej strony, nikt nie jest taki sam, to, co nie podziałało na nich, mogło podziałać na nas. Na pewno zgodzę się z tym, że coś miało wpływ na nasze życie, wskutek czego borykamy się z czym się borykamy. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Na razie wykluczamy mechaniczne uszkodzenie mózgu, bo takie rozwiązanie zawsze będzie można przyjąć, najpierw jednak warto byłoby sprawdzić kwestię samych przeżyć, wspomnień, psychiki. Faktem jednak jest, że w dużej mierze nasze myślenie i przekonania mają wpływ na to, co się z nami dzieje. Ostatecznie może też być tak, że rany wyrządzone w dzieciństwie nie są do wyleczenia i pustka będzie nam już towarzyszyć do końca życia, co byłoby jednak mocno przykre. Terapia jest chyba jedyną opcją, żeby spróbować się z tym zmierzyć. Choć, z drugiej strony, ja w najbliższym czasie będę kontynuował introspekcję, bo daje to ciekawe rezultaty, o czym za chwilę. Jak dopcham się do psychologa, wtedy, naturalnie, skorzystam też z terapii. Ale, jak wiemy, nigdy nie ma pewności czy to nam pomoże czy nie. Masz też rację, że związek nie uleczy problemu. Pewnie, że nie. Związek nie uleczy nas, to my sami musimy się najpierw uleczyć, żeby być w stanie wytrwać w związku. Zgadzam się z Twoją wypowiedzią. Lukk79, ja też nie pamiętam jakichś bolesnych, traumatycznych wręcz przeżyć z dzieciństwa. Była masa stresu, ale nie pamiętam jakiegoś wielkiego nadużycia. Cóż, może to teraz bagatelizuję, może nie pamiętam. Wiem jednak, jak wiele razy cierpiałem i dusiłem w sobie ogromne pokłady agresji w związku z ojcem. Ja też słyszałem o sobie, że ciągle gonię królika... Że pędzę dalej, zawsze w stronę tego, co nieosiągnięte. Że szybko się nudzę. Być może można to zmienić a być może, jak napisałeś, tacy przyszliśmy na świat. Nie wiemy. Jeśli nasze wysiłki spełzną na niczym, to trzeba będzie zaakceptować tą drugą opcję. Wspomniałeś o popędzie, jak myślę, płciowym, i problemami z nim. Mógłbyś napisać coś więcej na ten temat? Ja też miewam z tym problem, wiąże się z to z ogromną frustracją, że nie mogę tego, co mogą inni. To wykańczające. Ale na przykład mam tak podobnie, gdy nie mogę stworzyć dobrego utworu muzycznego, to znaczy takiego, jak na przykład utworu jednej z moich ulubionych kapel. Mam do siebie wielki żal, że nie jestem w ogóle dobry, że nic nie umiem, że tworzę barachło, bo nigdy nie mogę dorównać moim kapelom. To chore i straszne, taka toksyczna zazdrość, że im to wychodzi, a mi nie. Zazdrość, nienawiść i gniew, to wszystko cholernie wyniszcza. Podobnie zdarza się, jak obejrzę jakiś film pornograficzny, też jestem wściekły, że oni mogą to robić, a ja nie! Brrr. Całe szczęście, że ostatnio rzadko miewam te "ataki". I wiecie co... Również tutaj zauważam błąd mojego myślenia. Brak zdrowego podejścia. Stąd takie reakcje. No dobrze... Sporo myślałem o naszym problemie, o sobie, o tym, dlaczego tak mam... Zdałem sobie sprawę, że rozwiązania łatwo znaleźć nie będzie. Przez chwilę myślałem, że będzie to tak, iż ktoś powie (np. psychiatra), że "przyczyną jest to-i-to", ja zrobię na to "achaaaaa" i zacznę układać swoje życie. Niestety, ale tak raczej nie będzie. Zdałem sobie sprawę, że ten problem jest zakopany głębiej i dotyczy całej naszej osoby. Nie da się chyba rozwiązać tego problemu nie zahaczając o masę sfer w nas, emocji, przeżyć. To jest wszystko ze sobą połączone. Ech... Myślę, że ta terapia, którą niedawno przerwałem, zapoczątkowała we mnie coś. Introspekcję. Na obecny czas plan mojego działania jest następujący. Coraz bardziej zdaję sobie sprawę, jak wielką ilością kłamstw karmiłem się w życiu, żeby przetrwać sytuacje, w jakich się znajdowałem. Wszystko leży w naszej głowie... Wszystko zależy od spojrzenia na pewne sprawy. Chcę wypisać wszystkie kłamstwa i błędy logiczne, jakie uda mi się wyłapać, a które miały i mają oddziaływanie na moje życie. Na przykład: uważam, że życie jest bez sensu. Ok, mam taką prawdę życiową, którą noszę ze sobą od wielu lat. Jest pomocna, bardzo, bo każde niepowodzenie i ból można dzięki niej przetrwać. Przecież "życie i tak nie ma sensu", więc nie przejmuj się stratą, bólem. To bez znaczenia przecież. Tymczasem to nieprawda. To cholernie ucieczkowe hasło, które ma nas chronić, ale ani to zdrowe, ani obiektywne podejście. Jakie jest, moim zdaniem, poprawniejsze podejście? Na przykład takie: "Fakt, życie nie sensu jako takie, wszystko polega na tym, żeby znaleźć sens dla siebie. Samemu, taki, jaki będzie nam pasował, jaki będzie sprawiał nam przyjemność. To jest właśnie najlepsze, że mamy wybór, którego możemy odpowiedzialnie dokonać. Życie oferuje zarówno dobre jak i złe strony, to pewne i tak już jest, trzeba się z tym pogodzić. Jeśli zdarzy się coś złego, przykrego, nie mów od razu, że przecież życie jest bez sensu, ale zdaj sobie sprawę że cierpienie jest wpisane w naturę świata. Pogódź się z tym i nie rozczulaj się nad tym. Nie deprecjonuj reszty świata i życia z powodu jednego wydarzenia, które akurat zwaliło Cię z nóg. Życie oferuje też dużo miłych chwil. Sensem życia może być na przykład dążenie do tych miłych, dobrych chwil. Przede wszystkim... To nie wstyd chcieć żyć. To nie wstyd mieć w życiu cel i sens." Rozumiecie, mniej więcej, o co mi chodzi? Jak tak zacząłem się nad sobą zastanawiać, to... Cholernie mnie to przytłoczyło! Wiecie, ile ja mam takich fałszywych przekonań w sobie?! Masakra! Weźmy kolejną rzecz: Nie chcę mieć dziewczyny, bo po jakimś czasie zaczynam się z nią nudzić i już wolę być sam, miałbym tyle miłych rzeczy do zrobienia. Wniosek ---> rozstaję się z dziewczyną, bo czuję się ograniczany. Dodam, że to błędny wniosek. Ale że jest prosty, przejrzysty i łatwy w realizacji, to łapiemy się go. Tymczasem... Obiektywne (moim zdaniem) wyjaśnienie: "Jeśli spotykają się ze sobą dwoje ludzi, to nie staną się przecież jednością. To przecież oczywiste, każdy z nich jest inny, każdy wychowywał się w innym domu, w innych warunkach, obyczajach. Nie ma żadnej szansy na to, że druga osoba będzie myśleć i działać tak samo jak my. Trzeba się z tym pogodzić i to zaakceptować, bo tak już po prostu jest. Podobnie jak z cierpieniem na świecie. Jest także oczywiste, że w pewnym momencie z każdym zaczniemy się nudzić. To wynika z powyższego, że każdy jest inny. Nuda jest czymś normalnym, czy to w związku czy też nie. To naprawdę nic złego odczuwać nudę gdy jest się z dziewczyną czy z kimkolwiek. Jedni nudzą się szybciej, inni później, jeden potrzebuje więcej przestrzeni, drugi mniej, ale taka oczywistość nie jest sensownym powodem, żeby kończyć związek. Są sposoby na to, żeby wybrnąć z tej sytuacji. Jeden z nich to po prostu powiedzenie swojej dziewczynie, czy nie miałaby nic przeciwko, jeśli pograłbym sobie na konsoli. A ona może w tym czasie obejrzeć film, poczytać, cokolwiek, porobić coś co lubi. Nie spinać się, nie tkwić w presji, tylko szczerze powiedzieć, że się trochę nudzę i porobiłbym coś innego. Ekstrawertycy mają tu trochę łatwiej, bo przeważnie wybiorą zajęcie, które będzie dobre dla dwóch osób. Introwertyk najpewniej będzie chciał zaszyć się w swoim świecie. I to trzeba dziewczynie powiedzieć. Powiedzieć, jaką ma się naturę i jakie dziwactwa. Zrozumie, jest przecież tak samo człowiekiem i też ma swoje hobby czy zainteresowania. Dwoje ludzi po prostu nie może być ze sobą non stop, bo to pewnie skończyłoby się katastrofą. Każdy musi mieć swoją przestrzeń i jest to zupełnie normalne. Podstawa to się nie spinać, powiedzieć o tym i dać sobie czas, aż atmosfera luzu sama się wytworzy. Tak, zdecydowanie trzeba dać sobie na to czas. A wtedy można robić, co się lubi, a w międzyczasie spoglądać na naszą lubą i patrzeć jak zajmuje się swoimi sprawami. Aż serce mi się cieszy, kiedy widzę w wyobraźni, jak moja dziewczyna zafascynowana czyta powieść, a ja tworzę muzykę; kiedy spojrzę na nią czasem albo przytulę się na chwilę, by zaraz z powrotem wracać do tworzenia." Wiecie już o co mi chodzi? Wszystko to jest kwestia podejścia... Tak mi się wydaje. Przez lata, wielokrotnie ubijaliśmy nasze schematy, których kurczowo się trzymamy. To one nas blokują, bo są po prostu nieracjonalne. One były przydatne, spełniałby swoją funkcję, ale teraz tylko nam przeszkadzają. Trzeba je przeprogramować, oczyścić a niektóre wyrzucić. Dlatego tak ciężko wyznaczyć nam jeden powód naszego zaburzenia. To chyba niemożliwe. Tak samo jak z depresją, objawy są baaardzo podobne i chorujemy na nią podobnie, ale przyczyny, z jakich każdy popadł w tą chorobę będą lub mogą być diametralnie różne. Tak samo chyba jest u nas, u każdego z nas inne, specyficzne wydarzenia ukształtowały tak a nie inaczej nasze postrzeganie świata. Ja zauważam, jak wiele mam nieprawdziwych wniosków odnośnie ludzi. Jak bardzo nimi pogardzam i brzydzę się tą mizerną większością, motłochem, bezmyślnym i agresywnym tłumem. Ale to nieprawda. Ranię samego siebie myśląc w ten sposób. To fakt, masa ludzi to tępacy i zwyrodnialcy. Ale masa to ludzie o dobrych sercach. A garstka ludzi to moje bratnie dusze, które nazywam przyjaciółmi. Świat nie jest jednowymiarowy, nie jest dwuwymiarowy, on ma masę odcieni. Jestem ciekawy, czy załapaliście o co mi chodzi, jestem ciekawy co o tym sądzicie. Wracając do mojego planu. Najpierw chcę wyłapać błędne wnioski, które kiedyś sobie wtłoczyłem na potrzeby ciężkiej sytuacji. Jest ich tak wiele, że na każdym kroku się na nich przyłapuję. Trzeba tylko dobrze patrzeć ---> introspekcja. Kiedy je wyłapię, będę chciał je wszystkie wyprostować, przeanalizować, oczyścić. Kiedy będę miał to wyczyszczone, pozostanie najtrudniejszy etap: wprowadzanie nowych, oczyszczonych wniosków w życie. Pewnie domyślacie się, jak ciężko będzie zmienić coś, co umacniało się w nas przez tyle lat. Ale obawiam się, że nie ma innej drogi. Jutro wizyta u psychiatry, jestem ciekawy czy jest podobnego zdania. Właściwie to, co zamierzam, to taka terapia. Tyle, że autoterapia. Wszak terapia ma na celu zmianę naszego myślenia. A ja chcę zrobić dokładnie to samo. Nie widzę innego wyjście w mojej obecnej sytuacji. Chcę się uwolnić od bólu, złości, gniewu, nienawiści i agresji, jakie noszę w sobie. Chcę się uleczyć, a przynajmniej spróbować to zrobić. Ale... Potrzebuję wsparcia. Wy też. Chciałem Wam podziękować, że tu jesteście i w jakiś sposób sprawiliście, że nie czuję się z tym sam. Cierpimy razem, a to trochę pokrzepiające. Byłoby naprawdę miło, gdybyśmy dalej wymieniali się naszymi doświadczeniami, refleksjami. Jeśli nie uda się pomóc nam... To może pomożemy innym. Czekam na Wasze komentarze.