Cześć Wszystkim.
Jestem tu nowa i na pewno wiem od Was dużo mniej na temat zaburzeń nerwowych - jednak bardzo poważnie podejrzewam, że cierpię na nie.
Otóż czuję się - najogólniej mówiąc - bardzo źle. Jestem bardzo niespokojna. Dosłownie 24h na dobę towarzyszy mi z tyłu głowy takie cholernie nieprzyjemne odczucie pośpiechu. Jakiejś dziwnej gonitwy, jakbym miała bardzo mało czasu na wszystko. To uczucie nie pozwala mi zasnąć (ot choćby dzisiaj, zasnęłam gdzieś po 5 rano... pomijając to, że w tego poczucie bezsensu wszystkiego to część nocy przepłakałam), to uczucie też mnie wybudza (czasem wręcz jeszcze przed obudzeniem się czuję ten cholerny stres i poczucie niepokoju). Rano leżąc w łóżku czuję cholerny strach; i niby wiem, że jak wstanę i się czymś zajmę, to może chociaż na chwilę odwróci to moją uwagę od tego uczucia - ale niestety nawet z samym wstaniem mam duży problem. Jakaś totalna niemoc podejmowania nawet najprostszych czynności. O tym, że totalnie nie mam apetytu - nawet nie wspominając. Czasem już naprawdę nie wytrzymuję tego cholernego napięcia i serio mam chęć gdzieś uciec albo skończyć ze sobą; bo tak żyć się nie da, a ja nie widzę światełka w tunelu.
To napięcie z jednej strony sprawia, że jestem bardzo pobudzona (i właśnie, nie mogę spać tudzież budzę się), z drugiej zaś - nie pozwala mi się skupić na codziennych obowiązkach, mam problemy z koncentracją, towarzyszy mi odczucie że cokolwiek bym nie robiła - jest źle, bo jest jeszcze milion innych rzeczy do zrobienia i generalnie na pewno sobie nie poradzę.
Dodam, że czasem mam jeszcze większe nasilenie tego napięcia - czuję wtedy, jak ten stres dociera do każdej komórki ciała, pocą mi się dłonie (choć niejednokrotnie - są jednocześnie bardzo zimne), gdzieś z tyłu głowy (i to dosłownie, chyba gdzieś w rejonie móżdżka) czuję nie ból, ale takie właśnie uczucie ucisku, napięcia; ostatnio również odczuwałam bardzo nieprzyjemne kłucie w sercu.
Ten stan trwa już naprawdę bardzo długo; gdyby tak chcieć spojrzeć na to globalnie, to wręcz w latach można to liczyć... W zeszłym roku chodziłam przez jakieś 4 miesiące do psychologa; nawet wydawało mi się, że jest lepiej (i chyba dlatego przerwałam wizyty), ale teraz znowu to wszystko wróciło... Inna sprawa, że psycholog nie dał mi żadnej diagnozy co do ewentualnych zaburzeń; nie wiem, może aby usłyszeć diagnozę powinnam się wybrać do psychiatry? Nie neguję pomocy psychologa w tym sensie, że wiem, że przyczyna mego stanu może leżeć bardzo głęboko we mnie i właśnie ku temu może psycholog pomóc; ale czasem myślę, że serio - wolałabym usłyszeć też jakąś konkretną diagnozę, bo jakkolwiek nie rajcuje mnie potwierdzenie swych przypuszczeń co do zaburzeń - o tyle naprawdę: myśl, że taki stan miałby być czymś absolutnie normalnym (a nie żadnymi zaburzeniami, które da się mniej lub bardziej leczyć) doprowadza mnie do jeszcze większej rozpaczy i już zupełnie odechciewa mi się żyć...
Gdybyście mogli coś napisać, byłabym Wam bardzo wdzięczna; dziękuję.