
Darija456
Użytkownik-
Postów
16 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Darija456
-
płetwy - skrzeloziele
-
Dostałam się na wymarzony kierunek studiów! I kiedy się rejestrowałam robiłam to wyłącznie dla siebie
-
Chciałam to z siebie wyrzucić i poczuć ulgę. Ulgi nie czuję, ale cieszę się, że trafiłam na to forum. Ktoś wreszcie nazwał problem, przecież historia mojej choroby była dłuższa niż historia życia i nikt nie wpadł na to, nikt nigdy nie połączył w całość, a mi się teraz parę faktów układa... A może to żadna schizofrenia, żaden CHAD, nerwica, fobia społeczna, PTSD, depresja, zaburzenia osobowości... może to wszystko nawet jeśli któraś z diagnoz jest słuszna, nie jest moją winą. Nie chcę zwalać na mamę, ale branie na siebie całej odpowiedzialności było juz nie do wytrzymania. Może to niczyja wina, po prostu zamknięte koło, mama też nie miała łatwego życia, ani tata... Czuję się kapkę lepiej. Tylko teraz strasznie się boję. Pewnie jestem wyrodną córką "zły to ptak co ze swego gniazda wynosi" (to mi ciągle powtarza mama) ale czuję się zaszczuta i nieszczęśliwa, a nie mam siły ciągle się kłócić, w sumie to na nic nie mam siły. Noce są najgorsze. Wczoraj byłam bliska zadzwonienia na pogotowie, wydawało mi się, że za chwilę nie wytrzymam, choć nie wiedziałam czego tak naprawdę, cała się trzęsłam, ryczałam i myślałam, że jak ktoś mnie siłą nie powstrzyma to zrobię coś głupiego... ale jak zwykle w takich sytuacjach - wytrzymałam. Musiałam. Lepiej żeby ona nie widziała ani nie słyszała jak płaczę... Jak na razie - ciche dni. Tzn ja się nie odzywam i siedzę u siebie w pokoju. Jestem trochę w pułapce - wiem, co radzicie... Ale to naprawdę nie jest takie proste. Pojutrze sie dowiem czy dostałam sie na drugi kierunek studiów. Jeśli sie dostałam, ona będzie chciała ze mną tam jechać, żeby złożyć papiery... ale jeśli nadal mam mieszkać z nią to... A ja tak marzyłam (i marzę!) o tym kierunku. Nie sądziłam, że to będzie tak trudne. Tak, terapia i dojrzewanie, czy usamodzielnianie się nigdy nie jest proste, ale... no wiecie o co chodzi. Ona mnie kocha. Martwi się. Naprawdę dużo dla mnie poświęca. Tata też. Próbuję ją zrozumieć. Ale czuję coraz większą złość. Może spróbuję z nią jeszcze porozmawiać. Naiwne, wiem, ale zawsze uważałam, że rozmowa jest najlepsza na wszystko... Bo może to ja przesadzam. Może zasłużylam, może na zaufanie itp trzeba sobie zapracować? Czuję się jak szmata i nieudacznik. Nie dość, że wywlekam brudy na forum, to jeszcze mając 20 lat, nie potrafię się zbuntować i usamodzielnić. Przepraszam, musiałam to z siebie wyrzucić. I bardzo dziękuję wszystkim. To mocny i stanowczy (trochę bolesny - to oczywiste) "kopniak" dla mnie, żebym wreszcie coś z tym (i ze sobą) zrobiła.
-
Dziękuję za odpowiedzi. Ze znalezieniem partnera mogę mieć problem głównie ze względu na to, że nie potrafię tworzyć dłuższych relacji. Moje związki są bardzo przelotne, nietrwałe, a ostatnie jedynie z cyklu "niezobowiązujące spotkania". Poza tym jak się zakochuję to na zabój, ale następnego dnia potrafię równie gorąco nienawidzić, zerwać relację, potem żałować, ale już nigdy do niej nie wrócić. Wiem, że byłoby na pewno lecznicze znaleźć kogoś kto by to odczarował, ale w cuda przestałam wierzyć. Cóż, Pasman, sprawa z pieniędzmi i pracą jest znacznie bardziej skomplikowana, ale o tym nie chcę tu pisać. A gdybym miała rodziców w d. to na pewno nie szukałabym pomocy na forum, tylko już dawno mieszkała na drugim końcu świata, bez żadnych wyrzutów sumienia. Przecież po to napisałam, bo się boję. Bo ich przecież kocham, ale jednocześnie bywa i tak, że nienawidzę. I boję się takich uczuć. I chciałabym żeby było normalnie. Tylko co to znaczy normalnie? Kaja123 dzięki wielkie. Małe zwycięstwa są, choć czuję się jak w Pianistce. A zaburzenia... tak naprawdę ciągle mam inną diagnozę. A na terapii nigdy nie udało się dojść do sedna problemu. Najbardziej się do niego zbliżyłam w zeszłym roku, kolejna zmiana diagnozy, a teraz... a teraz nie wiem co mi jest i dlaczego. Mam tylko różne przebłyski wspomnień i ciągle mam w głowie pełno pytań. Bo wszystko wskazuje na to, że coś musiało się dziać już w dzieciństwie. Widzę przecież jak się zachowują moi kuzyni. Radosne, wygadane, zdrowe dzieciaki. Tylko tak naprawdę wydaje mi się, że mogę sobie wszystko wkręcać, bo naprawdę nie pamiętam nic poza tą nadopiekuńczością, czy wybuchami złości mamy czasem z niewiadomo jakiego powodu. Ale to jak się zachowywałam i w co się bawiłam (opowieści babć plus wspomnienia) już nie jest "wkręcone"... Nie wiem więc, czy to przez mamę, czy nie. Nie wiem, po prostu nie wiem. Jeszcze raz dziękuję za wsparcie.
-
Mama!!!!!!!!!!!!
-
Nie powinnam tego tu pisać, wiem, że nie powinnam, na pewno będę miała ataki przez kilka następnych dni, ale dzisiejszy dzień przelał czarę goryczy. Wyszłam na spacer z psem. Nie było mnie raptem 10-15 minut. Wracam i co widzę przed domem? Moją mamę. Tak, mamę, która poszła mnie szukać. Cała zdenerwowana, śmiała się nerwowo i ciągle pytała, gdzie ja łażę. Przy sąsiadach. Wstyd... Jakbym zrobiła coś złego. Wiem, że to niby nic takiego. Po prostu się martwiła, okej. Ale chwila. Jestem pełnoletnia od dwóch lat. Pies potrzebuje spaceru, mówiłam, że wychodzę, widziała, że z nim. Jestem wściekła, a zawsze wtedy chce mi się ryczeć. Nie potrafię się zbuntować, a jest coraz gorzej... Ona nie pozwala mi rozmawiać z koleżanką przez telefon. Kiedyś usłyszała, jak spytałam tą koleżankę czy "żyje" (bo długo się nie odzywała) i zrobiła mi wielką awanturę. Awantura była też o kolczyki, pofarbowanie włosów... przypominam, że jestem pełnoletnia. Ciągle mówi mi, że jestem za gruba i, że nikt mnie nie pokocha, że zawsze będę sama. Od farbowania włosów doszła do tego, że pewnie jestem uzależniona od narkotyków, a od pierwszego zakochania - że prostytutką. Teoretycznie studiuję w innym mieście. Tak, tylko teoretycznie. Studiowanie to dużo różnych rzeczy ale między innymi mieszkanie SAMODZIELNE. To przecież istota, dziecko się usamodzielnia, uczy odpowiedzialności... A ona uparła się, że inaczej nie wyjadę na studia - mieszkam z nią. Czekam tylko, aż będzie mi kazała spać ze sobą w jednym łóżku. Bo, że w jednym pokoju to norma. Nie zgodziła się, żebym spała sama aż do mojego 18 roku życia i chyba nadal się z tym nie godzi. Czuję, że nie wolno mi nic. Coraz bardziej nienawidzę. I nie wiem czy przesadzam, czy coś naprawdę jest nie tak. Wiem, że nie jestem obiektywna, więc teraz spróbuję...ale nie, przecież od ostatniej próby samobójczej minęły cztery lata. Wtedy było najgorzej, zaczynałam liceum, a ona chodziła ze mną do szkoły i przy koleżankach podawała mi tabletki. Wiecie jak ja się czułam? Od tego czasu leczę się, biorę leki (oczywiście nie sama, daje mi je mama) na psychoterapię nie chodzę, bo mama uważa, że to bzdura i tylko mi szkodzi (tak, dlatego, że po niej mam własne zdanie - albo przynajmniej zdanie terapeuty, bo ja nawet nie wiem, które zdanie jest moje - i umiem się zbuntować) na imprezy też nie, z nikim się nie spotykam i całymi dniami siedzę w domu, bo przecież ona zaraz by dzwoniła albo mnie szukała. Może nawet policję, by zawiadomiła. Czuję się strasznie, że wywlekam tu rodzinne brudy. Tata na to nie reaguje. Jest znacznie bardziej liberalny, ale nie ma nic do gadania - o wszystkim decyduje mama, która uważa, że ich nie kocham i chcę od nich tylko pieniędzy, a to, że chcę mieszkać w akademiku albo wynająć z koleżanką mieszkanie to moja fanaberia i zwykła niewdzięczność. Wszystkiego mi się odechciewa, ja się duszę, ale wiem, że jestem całkowicie uzależniona od trwania w tym czymś. Pracy szukałam, niestety bez odzewu, więc pewnie za mało, studiuję, a gdybym po prostu uciekła to pewnie by mnie ubezwłasnowolniła. Nie czuję się na siłach, żeby się wyprowadzić, zresztą przecież nie mam pieniędzy, ani dokąd... Może przesadzam. Poszukuję spojrzenia kogoś z zewnątrz, obiektywnego i o to też proszę. Co właściwie powinnam zrobić? Przyzwyczaić się? Znaleźć pracę i wyprowadzić? Rozmawiałam i z nią, i z tatą - bez rezultatu. Z lekarzem również, on z nimi też rozmawiał - bez rezultatu. Czuję się coraz gorzej, choć to może mieć też związek z innymi demonami przeszłości. Dłużej nie wytrzymam. P.S.Mówiąc szczerze, chciałabym móc na kogoś zrzucić winę za swoje problemy... Nie mogę uwierzyć, że już jako nastolatka czy wręcz dziewczynka, byłam złym dzieckiem i sprawiałam problemy. Dzieci przecież nie są złe z natury.... Boję się tego, co tu napisałam.
-
Cudowny, ale mama jak zwykle wszystko popsuła.
-
Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)
Darija456 odpowiedział(a) na atrucha temat w Zaburzenia osobowości
Coś w tym jest. Na nogi postawiło mnie nie zrozumienie, nie troska, nie opieka, tylko właśnie bardzo chłodna, zdystansowana, niekonwencjonalna i na pierwszy rzut oka niezbyt empatyczna pani psycholog. Ciężko to opisać, wściekałam się na nią strasznie, byłam u niej tylko (a może aż) dwa razy. Nie potrafiłam jednak znieść bolesnej prawdy o sobie. Chyba na to nigdy się nie jest tak do końca gotowym - łatwiej żyć złudzeniami. -
Bezsensowne, bezproduktywne i bezcelowe czekanie. Strasznie mnie wkurza.
-
Cześć :) Stwierdziłam, że wypadałoby się w końcu przywitać... Odkąd zaczęłam chorować (5 lat temu) odwiedzam różne fora, ale nigdzie nie mogę zagrzać miejsca. Pojawiam się i znikam, po to, by znów się pojawić. Mam nadzieję, że wreszcie będzie inaczej. Obiecałam to sobie. Jestem na dobrej drodze, bo obiecałam też sobie włączyć dzwonki w telefonie i udało się. Metoda małych kroczków w moim przypadku działa... Moja historia pomimo mojego dość krótkiego życia jest długa, a jeszcze bardziej pogmatwana. Na tyle, że sama nie wiem, co się wydarzyło, a co sobie uroiłam. Lekarze też nie wiedzą. Każda zmiana lekarza czy terapeuty to inna diagnoza (głównie z mojej winy). W związku z tym pominę to na razie milczeniem, bo mogłabym tak napisać wiele, a w sumie nie napisać nic konkretnego. Uroki bycia studentką polonistyki Jeszcze raz witam i pozdrawiam serdecznie!
-
Cześć Maciek :) Bardzo podoba mi się to imię. Każdy Maciek jakiego znałam (lub znam) w pozytywny sposób mnie zaskakiwał i jakoś tak... mam z tym imieniem wiele miłych wspomnień :) Życzę udanego pobytu na forum i... życzyłabym jeszcze odwagi i wytrwałości w tej często niesprawiedliwej i nierównej walce z choróbskiem, ale przecież tak naprawdę to walka po trosze z samym sobą, a tym samym wymagająca najwięcej odwagi i wytrwałości. Podjęcie tej walki to ich świadectwo... Przepraszam za dygresję.