Dawno mnie tu nie było.
Chyba znowu zacznę zaglądać.
Nie wiem czy to efekt jesiennej pogody, chandry (chociaż tej ostatnio nie mam, pomijając szaleństwa hormonów przed sprawami kobiecymi), ale od wczorajszej nocy znowu zaczęły się lęki.
Niestety te poważniejsze.
Błahe olewałam na ile się dało.
Niewinne kołatanie serca, duszności, uczucie gorąca - oczywiście zaraz panika, że umieram, że tym razem to na pewno zawał itp. Norma.
Udało mi się zasnąć, ale uczucie niepokoju pozostało i trzyma do teraz. I to mnie martwi.
Mam zbyt wiele planów, aby dać się teraz pokonać tej paskudzie.
Może jakieś ciepłe słowa i wsparcie? Które pomogą mi z nią zawalczyć?