Witam wszystkich, to mój pierwszy post. Zarejestrowałem się na tym forum bowiem potrzebuję pomocy, gdyż sam już nie wiem co do końca mam robić. Jestem tutaj, bowiem uważam, że na forum tym znajdę ludzi znających się na temacie, a nie jakieś dzieci na pseudo forach typu samosia etc. Szukam rzetelnych rad, i ludzi którzy mi pomogą. Jeżeli ktoś ma tu pisać o dupie Maryni, to darujcie sobie.
Przejdźmy do meritum sprawy.
Jestem 16 letnik, zwykłym "nastolatkiem" jak wiele ludzi uwielbia bądź nienawidzi tego określenia. Mniejsza. Mam dziewczynę która ma 15 (mówię o wartościach rocznikowych). Poznałem ją 10 miesięcy temu, no i jak to zwykle jest poznawanie siebie. Któregoś razu zwierzyła mi się że się kiedyś okaleczała, pokazała blizny na rękach. Spytałem dlaczego... Mówiła, że problemy ją przerastały, że nie radziła sobie z nimi, że był to taki okres w jej życiu (tym najczęściej się chyba ludzie tłumaczą), że się zakochała i ją tamten olewał, problemy ze szkołą... Pokazała mi ostrze skalpela którym to robiła, była na nim nawet jej zaschnięta krew. Zrobiło mi się jej szkoda. Usiadłem przed nią, chwyciłem ją za ręce i powiedziałem "musimy razem to zakończyć, zamknąć ten niechlubny rozdział w księdze Twego życia", powiedziałem jej że teraz będę trzymał ją za ręce i połamiemy ten skalpel razem, żeby raz na zawsze pozbyć się tego. No i jak powiedziałem, tak zrobiliśmy. To co zostało z niego wziąłem i powiedziałem jej że zabiorę to i wyrzucę gdzieś z dala od jej domu, że to nie wróci. W rzeczywistości wziąłem to do domu i schowałem w miejscu gdzie chowam rzeczy "sentymentalne".
Przez jakiś czas było wszystko dobrze. Nic się nie działo. Potem któregoś razu, powiedziała mi że znów to zrobiła (nie wiem może po 1,5 - 2 miesiącach). Byłem zły na nią ale nie krzyczałem na nią, starałem się z nią porozmawiać, pomóc jej. No i podobna rozmowa, dlaczego to zrobiła... Powiedziała że któregoś dnia problemy się jej nawarstwiły (niby takie błache). Znów mówiła o szkole, że rodzice na nią najeżdżają, trochę się wcześniej pokłóciliśmy. I mówiła że to taka kumulacja, jak w totolotku. Porozmawiałem z nią, tak na poważnie. Powiedziałem jej że gdy będzie potrzebować mojej pomocy niech do mnie zadzwoni, nawet o 3 nad ranem, niech dzwoni. Niech powie bm przyjechał, porozmawiał z nią. Wcześniej dałem jej jakoś do zrozumienia że ma mi o wszystkim mówić co ją nęka, jakie ma problemy, że razem rozwiązanie ich będzie łatwiejsze.
Powtórka z rozrywki. Miesiąc spokój. Po drodze rozmawialiśmy jakoś, o jej jak dla mnie małych problemach ale to raczej rzadko.
No i jak mówiłem powtórka. Któregoś dnia gdy stałem przy niej (na rękach ma branzoletki zrobione z muliny) zacząłem je dotykać i tak przesuwać dla zajęcia dłoni. Ona nagle jak poparzona zabrała ręce. Powiedziałem żeby pokazała mi co tam ma. Okazało się że zło znów powróciło. Tak, znów widziałem na jej rękach 2-3 czerwone, krwawe szramy. Byłem zły. Zacząłem mówić podniesionym tonem. Że ja próbuję jej pomóc a ona znowu robi to samo, i to co mówiłem wcześniej, że to nie jest rozwiązanie problemu, że lepiej porozmawiać, że ważniejsza jest chwila refleksji, albo wyżycia się na czymś innym niż swoje ciało. No i znów pytanie "dlaczego". Że to trochę przez nasze jakieś sprzeczki co jakiś czas, no i znów że to wina rodziców, że nie dają jej spokoju, że ciągle mają jakieś pretensje do niej, że jej rodzice często się miedzy sobą ostro kłócą (podam przykład, np mówi, że potrafią o godzinie 00, lub 1 pozapalać wszystkie światła w domu i kłócić się ze sobą, drzeć się na siebie, wyzywać, że robią to na prawdę często, że ona nie wytrzymuje już psychicznie. Bo taka prawda, że jej psychika jest słaba, czasami wyolbrzymia problemy, nie radzi sobie z nimi). Moim zdaniem próbuje je zagłuszyć. I znów rozmawiałem z nią, powtórzyłem to, że może do mnie dzwonić kiedy chce, że chcę jej pomóc tylko musi się otworzyć, musimy częściej rozmawiać o tym co ją dręczy, że musi znaleźć złoty środek na te okaleczanie. Kazałem jej obiecać, że więcej tego nie zrobi. Że nie wiem co zrobię gdy się to powtórzy.
Znów przerwa w tym wszystkim. Spokój, aż do dzisiaj.
Siedzieliśmy i rozmawialiśmy, aż w pewnym momencie zauważyłem że te branzoletki są rozciągnięte na jej ręce, przypatrzyłem się i zobaczyłem dwie krwawe rany. Myślałem, że się zagotuje. Zapytałem się co to jest. Ona do mnie że "to nie jest tak"... Ja chciałem wstać i wyjść bo już nie miałem siły po raz któryś powtarzać jej tego samego, miałem dość. Powiedziałem do niej "zejdź ze mnie". Ona wiedziała już o co chodzi, odmawiała mi, mówiła bym poczekał, ja znów swoje "proszę ze mnie zejść", ona coś tam jąkała przez łzy żebym poczekał, żebym nie wychodził. W końcu mnie puściła wstałem zacząłem zbierać swoje rzeczy: telefon, klucze, portfel, ona stanęła na przeciwko mnie, przytuliła mnie, i mówiła bym dał jej to wytłumaczyć, mówiła, że wie że znów łamie dane mi słowo, że znów się na niej zawiodłem, ale mówi "że już nie ma siły". Wyrwałem się i przy wyjściu do jej pokoju stoi łóżko, poszedłem w tamtą stronę, ona myślała, że chce wyjść i nie chciała nie puścić, wręcz szarpała by nie dać mi odejść - ze łzami w oczach. Ja usiadłem, spokojnym głosem powiedziałem: usiądź przede mną. I zaczęliśmy rozmawiać, spokojnie, przynajmniej ja starałem się nie okazywać emocji. Mówiła mi, że zrobiła to bo nie wytrzymuje atmosfery w domu, że rodzice się kłócą, że zrobiła to dwa dni temu, (rano do niej dzwoniłem, porozmawialiśmy, niby wszystko dobrze ale nie do końca, za 2 godz do mnie dzwoni z wielkim płaczem i szlochem ze rodzice się znowu kłócą, ja przyjechałem motocyklem za 2 minuty, przytuliłem ją i uspokoiłem), mówiła, że zrobiła to parę minut przed ostatnim telefonem do mnie, przed tym jak przyjechałem, bo mówiła, że nie wytrzymała. Że rodzice się kłócili, że znów matka przyczepiła się do niej o coś, i to się tak skumulowało. I nie dała rady. Przyszła do pokoju, chwyciła za cyrkiel... Porozmawialiśmy dalej. Powiedziałem, jej ze musi to zmienić, ze ja jej pomogę, ale to od niej zależy czy zrobi to kolejny raz i znów się na niej zawiodę, że znów rzucę słowa na wiatr. Pożegnaliśmy się w miarę dobrym akcentem, może sprostuję - pozytywnym.
Przyjechałem do domu, siedzę przy książkach.
Telefon dzwoni...
To samo co wtedy. Płacz jakiego u niej nie słyszałem, szloch, mówi że rodzice znów na siebie najeżdżają, że znów coś do niej mają pretensję tacy źli i wgl... Wiecie. Ta atmosfera. Powiedziałem jej by poczekała minute, ze zaraz do niej zadzwonię. Powiedziałem rodzicom, że sytuacja wymaga bym pojechał do niej - pozwolili. Tylko wyszedłem z domu, powiedziałem, że za 3 minuty ma być na ganku. Przyjechałem i stoi i za nią w drzwiach jej mama. Podjeżdżam : Dobry wieczór
- Dobry wieczór
Zaczęła do niej mówić, że się oni kłócą to musi mnie ściągać do niej bym ją pocieszył, ale mówiła to takim spokojnym głosem, że tylko pstryknie palcami że już jestem. Na co ja odpowiedziałem: Ona zadzwoniła, ale ja zadecydowałem że przyjadę. Ona coś tam dalej mówiła do niej a ja przerwałem jej: "Niech nam pani da chwilę", po czym poszła.
Gdy tylko zamknęły się drzwi wybuchnęła szlochem. Przytuliłem ją, okryłem swoją kurtką i płakała chyba z 10 min. Po czym przestała zacząłem jaj mówić, że jej pomogę, że tego nie zostawię, że ją kocham, że znajdę jakieś rozwiązanie. Mówiła że jeszcze tak źle nie było, że zaczęli się popychać wyzywać, klnąć no że wgl "meksyk" straszny. Mówiła, że z każdym razem jest coraz gorzej, że już sobie z tym nie radzi. Za chwilę sms od jej mamy. "Piotrek, myślę ze sobie z tym poradzimy dla dobra nas wszystkich idź już chłopak do domu, Dobrej nocy". na co ja "niech Pani da nam jeszcze 20 minut. Dalej jej swoja kurtkę wiec zimno jej nie jest. Lepiej niech jeszcze ochłonie i odpocznie choć chwile. Z góry dziękuje. I nawzajem dobrej nocy".
W ogóle to byłą mozaika płaczu i spokoju. Spytałem jej czy ją kiedyś zawiodłem. Odpowiedziała że nie. Na co ja - I teraz nie będzie inaczej. Po chwili milczenia - sms, znów od jej mamy "Ok ! W życiu trzeba walczyć o dobre chwile, bo ono nie jest różami usłane, tez jestem wrażliwa ale trzeba być twardym, a ja wciąż się uczę".
Postaliśmy jeszcze 10 minut, uspokoiłem, doradziłem, powiedziałem co ma teraz mówić, takie dobre rady i pojechałem. Jak jechałem ulicą to stała w oknie i machała mi na pożegnanie. To było godzinę temu.
Moja dziewczyna, wie o wielu sprawach związanych z jej rodzicami. Wiem, że wie o zdradzie obojga z nich. Oni nie wiedzą o swoich zdradach, lecz ona wie. Czasami mi mówi, że nie ma siły, że kiedyś wybuchnie i rozwali ten związek, bo to bez sensu jak ma tak być jak jest, ciągłe wojny, kłótnie, nieporozumienia, podejrzenia o zdradę itd. Mówiła, że to jest straszne, jak oni się tak kłócą, wyzywają, aż cały dom chodzi w posadach. Wczoraj mi mówiła, że któregoś dnia chciała się pociąć, ulżyć sobie - powód ? Taki sam... Ale powiedziała też, że przypomniały jej się moje słowa i zaniechała tego, i to już nie raz tak było że powstrzymywało ją przed tym dane mi słowo. Spytałem się jej czemu nie powiedziała mi dzisiaj, że zrobiła sobie krzywdę w niedzielę? Odpowiedziała, że nie chce mi mówić o takich rzeczach, mówiła że wtedy emocje były zbyt silne, że zapomniała o wszystkim i musiała to zrobić. Czasami mówi mi że gdyby nasz związek się rozpad, że nie wie co by zrobiła, że by chyba nie wytrzymałą i by się zabiła, bo ja jestem dla niej jedyną ostoją jaką ma, do której powracam, przy której może się wypłakać, że to ja daje jej szczęście i że jestem najważniejszy w jej życiu. Często powtarza, że nienawidzi swoich rodziców za to co robią, za te "jazdy" itp. Mówi, że to wszystko trwa już bardzo długo te kłótnie, mówi, że czasami są tak straszne... Że potem wyżywają się na nich rodzice (nie żeby już od razu jakaś patologia, tylko wiecie jak jest, wyładowywanie się na innych). Że jak będzie wyprowadzać się z domu to powie o wszystkich zdradach im żeby mogli sobie nawzajem skoczyć do gardeł bo już ma dość, i nie wie co robić, dlatego tnie się bo próbuje to zagłuszyć w sobie. Nie wiem co mam już robić. Myślałem o rozmowie face to face z jej mamą, bo ona wydaje mi się bardziej rzeczowa i poważna niż jej ojciec. Myślałem o rozmowie prosto z mostu, że oni rujnują jej psychikę, że ona już nie wytrzymuje że się znów tnie (rok temu zobaczyli, że to robi i przejęli się dość mocno tym) i że boję się że może zrobić coś gorszego, bo po prostu załamie się i wtedy nawet ja już nic nie pomogę. Bo na dzień dzisiejszy trudno mi znaleźć inne wyjście. Myślę, że jestem gotów to zrobić, dla jej i naszego dobra.
Moja dziewczyna jest bardzo wrażliwą dziewczyną, delikatną. Nie chcę by to się jakoś źle skończyło, mówi, że jest jej coraz ciężej i tylko dzięki mnie ma siłę. Wiem, że łato tak mówić ale nie mogę jej zawieść. Myślałem już o tym iż zrobię jej z muliny taką branzoletkę i powiem, że jak będzie chciała to zrobić, niech popatrzy się na nią i przypomni moje słowa. Myślałem o podejściu psychologicznym do niej, dlatego trafiłem na te forum. Nie chcę tutaj rad typu: "porozmawiaj z nią o tym", bo to bez sensu takie doradzanie. Proszę o konkretne pomysły. Potrzebuję kogoś kto mnie poprowadzi a przynajmniej wskaże dobrą drogę w tym wszystkim. Jeżeli coś was nurtuje- pytajcie, jakieś niejasności- pytajcie.
a pytam, i proszę o radę i pomoc. Z góry dziękuję. Pozdrawiam.