Skocz do zawartości
Nerwica.com

pola82

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia pola82

  1. witam Jestem tu nowa. Szukałam w internecie informacji na temat toksycznych związków. Od roku uczestniczę w terapii, 2 razy w tyg po 60 min, wydaje fortune na to. Pomaga - ale chyba jednak nie do końca, bo moje problemy wracają jak bumerang. Nawet nie wiem czy jest sens żebym się rozpisywała, bo boję się tego, że zostane skwintowana jednym zdaniem, za poważnie podchodzę do wszystkiego, to że tu piszę jest już dla mnie jakąś ostatecznością, wołaniem o pomoc, ale do kogo?? Postaram się w skrócie, choć z mojego życia wyszłaby niezła telenowela.. Jestem mężatką od 6 lat, dziecko, dziewczynka, 4 lata. Mój największy skarb. Wyjechaiśmy po paru atach małżenstwa za granicę. Bylam szczęśliwa w małżenstwie, może nie 'super' szczęśliwa ale przynajmniej spokojna, uśmiechnięta.. Pewnego dnia w moim życiu pojawił się ktoś inny, który tak długo i skutecznie się o mnie starał że się wystarał. Na wlasne życzenie zniszczyłam swoje małżeństwo. Mąż do tej pory na mnie czeka, nie wiem już sama czy tylko dla dziecka, czy nie.. Mój aktualny partner, włąściwie to powinnam się nauczyć nazywać fakty po imieniu i nazwać go kochankiem. Na początku było pięknie. Tak pięknie jak jeszcze nie było nigdy w moim życiu. Szybko zaczęły się problemy, ale spodziewaiśmy się ich, przecież byłam/jestem mężatką. Po kilku msc zamieszkaliśmy razem. Zaczął się koszmar, łzy męża i dziecka przy rozstaniach, moje dołki, codziennie tony łez, bronilam męża, szkoda mi go było, cierpiałam że tak bardzo go skrzywdziłam. On już nie mógł tego słuchać po jakimś czasie, nie dziwie mu się w sumie, też chyba miałabym dość. Zostałam sama z tymi problemami w glowie. Nie pracowałam, bo nie miał kto się zajmować dzieckiem. Popadłam w depresje. Zaczęlam terapie, na terapii początkowo poruszny był temat męża główinie jako osoby która mnie więzi psychicznie i nie daje mi odejść i zacząć od nowa. Do dziś wierze w ten schemat i jestem jak flaga na wietrze, raz tak, raz tak. Po pewnym czasie zaczęłam dostrzegać że nowy partner mnie przytłacza, zacząłl mi wypominać wszystko co robię źle. Zaczęło się niewinnie, od nieumytej szklanki, potem od nieposprzatanego domu skoro siedze w domu to przynajmniej mialo być posprzątane i ugotowane, i tu się zgadzam z nim, z tym że ja tobiąłm to bo on tego ode mnie wymagał, nigdy nie zrobiłam czegoś od serca. Widzedzialam że to nie jest normalne. Byłam w depresjoi przez kilka miesięcy, terapia mnie wyrwala z tego ale wahania nastrojów, niepanowanie nad łzami, płacz nie opanowania, brak oddechu, bóle... dalej wracają... Zaczęły się kłotnie, codzienne o wszystko. A potem piękne popołudnie, czulość, plany, piękny sex... Mętlik w gołowie i nadzieja na lepsze jutro... I tak cały czas... Zastanawiam się czy to ze mna coś jest nie tak. On dał mi wszystko co miał. Bardzo pomógł mi finansowo, mówię tu o wysokich kwotach, nie o codziennym życiu. Mam wszystko co chce. Auto, ubrania, jedzenie, dom, biżuterie, co chce. Ale w zamian mam okazać szacunek, nie ważne co on zrobi. Nie potrafie tak, nie jestem z nim dla tych materianych rzeczy. Ale on tego nie rozumie.. Uważa że nie szanuje tego co mi dał. A ja szanuje... Jeden jedyny raz pokazał mi swoją agresywność i siłe. Ostrzegał mnie wiee razy a ja mu nie wierzylam. Poznalam czym jest przemoc. Nigdy mnie za to nie przeprosił. To przecież była moja wina, bo nie poinformowalam go o czymś, o czym on jego zdaniem powinien wiedzieć wcześniej... A to była błaha rzecz... A ja nadal wracam... Nadal kocham... Od miesiąca nie mieszkamy razem. Po tym incydencie wyprowadzilam się od niego. Sam też tego chciał. Wyzywał mnie tej nocy, powiedział mi tyle przykrych słów... wziąl mnie siłą, a potem mówił że sama chciałam.. Próbowalam już 2-krotnie odejść. Raz już prawie mi się udało, odseparowalam się na 2 tygodnie, szukał mnie aż znalazł... dałam się znaleść chciałam... z nadzieją że zrozumial, że bedzie dobrze. Ae nie, nadal robie wszystko żle i nie mogę go o nic oskarzac, przecież on zrobił dla mnie wszystko a ja tylko narzekam... Mam 30 lat, jestem wykształconą osobą a czuje się jak jakaś nastolatka z patologicznego środowiska. Nie potrafie się z tego wyrwać, uwolnić psychicznie. Z osoby kochającej zycie, ciąge uśmiechającej się dziewczyny, która uważała że wszystko jest możliwe jeśli tylko sami tego chcemy, że można gory przenieść siła woli stałam się cichą osobą z zapłakanymi wiecznie oczami, wyglądam conajmniej 10 lat starzej. Mam niskie poczucie własnej wartości, nie radzę sobie z zyciem, wyzwaniem dla mnie jest zarobienie na własne utrzymanie choć 5 lat temu zarabialam bardzo dużo, mialam świetną posadę. Nie potrafię nawet stanąć samodzienie na nogi, jestem cakowiecie finansowo uzależniona od niego. Do tego dochodzi dziecko, bo sama poszłabym gdziekowliek, ale przed sprawą rozwodową nie mogę zabrać córki w zle warunki. Obecnie, postępując wedle wskazań terapii, probuję stanąć na nogi, szukałam długo pracy po długiej przerwie ciężko było mi coś znaleść. Znalazłam pracę za najniższą sztawkę, upokażam się pracująć z 18-latkami które mają tą pracę jako wakacyjną. Niestety nie mogę zrezygnować, mimo że mnie to dobija, bo potrzebuję pieniędzy aby choć odrobinę się usamodzielnić. Nie mam ochoty wstawać rano, bez niego dzień jest pusty, nie mam celu... do niczego sie juz nie nadaję, wyssał ze mnie wraz z ta chorą miłością całą moją duszę.. Straciłam wszystkich przyjaciół. Rodzina się ode mnie odwróciła. Jedynie mama jest po mojej stronie. Moje życie nie ma już sensu i gdyby nie moja córeczka, już pewnie by mnie nie bylo na tym świecie. Choć kiedyś, jeszcze 2 lata temu gdybym usłyszała kogoś kto tak mówi chyba dostałby ode mnie policzek na otrzeźwenie... Tęsknie za nim, czy jest dobrze czy źle, potrzebuję go do życia. Ja stalam się inną osobą i teraz zycią w tym toksycznym związku nie wiem jak zacząć znowu być sobą... po prostu nie mam na to sily by walczyć. nie mam siły chodzić do pracy a co dopiero robić inne rzeczy... nie sprzątam, nie jem, nie wychodze z domu gdy mam wolny czas, nie robie nic... Tak moi drodzy wygląda życie po roku toksycznego związku. Rozżalona kobieta, w depresji... ciągle potrzebująca swojego pana jak narkotyku... moje życie nie istnieje.
×