
Amy18
Użytkownik-
Postów
78 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Osiągnięcia Amy18
-
tez to mam,to strasznie meczace jest Mnie głównie martwi że bije za szybko. Jak bije normalnie to nie zauważam, ale jak szybko to odrazu mam taką jakby ściśnietą klatkę piersiową, i bez przykładania ręki czuję i słyszę jak mi wali! Chwilami sie boję że jak będzie mi długo tak walić to w pewnym momencie mi ciśnienie mocno spadnie i zemdleję...na szczęście wystarczy że wezmę sobie melisę i olejek lawendowy i walenie przechodzi.
-
Też nie cierpiałam matmy. W I klasie mieliśmy nauczycielkę której bali sie wszyscy bo jak była w złym humorze to sprawdzała piórniki i wstawiała 1 za brak zielonego długopisu albo za pisanie nie w takim zeszycie jak chciała (obowiązkowy był format B1, twardy, i pisaliśmy tylko po prawej stronie). Potrafiła pół lekcji sie wydzierać kto nas do liceum wpuścił ale przynajmniej umiała czegoś nauczyć. W II klasie dostaliśmy nowego nauczyciela którego tez nie cierpieliśmy bo nic nie rozumieliśmy co on gada (a wy byście rozumieli jakby w połowie lekcji zaczął gadać po rosyjsku? ) a jego teksty były dość...nieprzyjemne. Przy oddawaniu klasówek komentował "głąb" "idiotka" "kretynka" "kto cie do liceum wpuścił". Mnie przy odpowiedzi powiedział że po co mi liceum, przecież mogę skończyć szkołę specjalną! Ale z racji że byłam "szkolną gwiazdą" z angielskiego i anglistka wysyłała mnie na wszystkie możliwe konkursy z angielskiego które szły mi całkiem nieźle (2 albo 3 miejsce) to zawsze mnie jakoś wychowawczyni wybroniła. A moim prześladowcom (co mnie cieszy. Wiem że to okrutne ale jednak mnie to cieszy) powodzi sie kiepsko. C. wylądował w poprawczaku o zaostrzonym rygorzem za włamywania sie do samochodów. G. zdał do zawodówki stolarskiej z której go wylali po 3 miesiącach. A P. widziałam 2 lata temu kiedy stwierdził że jest na czarnej liście w liceum bo nie chodzi na zajęcia. Nie chodzi bo nie ma planu. A nie ma planu bo zamiast na rozpoczęcie roku poszedł z G na piwo. Człowieku nerwica, w II gimnazjum celowo sie spóźniałam na zajęcia i celowo wychodziłam wcześniej byle nie stać na korytarzu albo w szatni. Albo łaziłam w pobliżu nauczycieli. Ale i tak mnie dopadali. Za co? Główny powód : miałam podstawówkę i gimnazjum w jednym budynku. Więc klasy gimnazjalne to były mieszanki klas podstawówki. Miałam niestety pecha bo trafiłam do klasy gdzie 3/4 ludzi było z byłej klasy C. Ale ich liderkę przenieśli do innej klasy a na jej miejsce przyszłam ja. I wszystkie te ataki na mnie miały jeden cel : zmusić mnie do odejścia z klasy i przywrócić ich liderkę. W związku z tym byłam wyśmiewana za niemodne ubrania, brak komórki, nie chodzenie na imprezy, obrywałam jak dostałam lepszy stopień niż reszta czy jak nauczyciele mnie pochwalili. Jak lała mi sie krew z nosa to słyszałam "A. c.oty dostała!" A jak oberwałam piłką do kosza to w ramach "przeprosin" usłyszałam "Przepraszam...chciałem mocniej.". Nie wspomnę o wyrzucaniu zawartości plecaka na chodnik, rzucaniu go na samochód, tekstach że mnie zgwałcą, podstawianiu nóg na WF czy popychaniu na schodach. Dali mi trochę "odżyć" jak w III klasie sie wkurzyłam i sama zaczęłam atakować. A moją główną bronią były książki. Zwłaszcze te w twardej okładce albo mające więcej niż 300 stron. Dalej obrywałam ale już sie mniej czepiali, zwłaszcza jak trzymałam grubą książkę :) Chociaż i tak próbowali namówić nauczycieli do postawienia mi nagannego zachowania bo jestem agresywna , biję ich i prześladuję. A przed pójściem do liceum zamęczałam mamę pytaniami a co będzie jak ci ludzie też sie mnie będą czepiać, a co jeśli znowu mnie pobiją a mama przez 2 miesiące mi ciagle odpowiadała że w liceum są przecież już mądrzejsi i odpowiedzialniejsi ludzie. Trochę sie pomyliła. Przez historie z gimku to sie boję chodzić po ulicach jak jest ciemno (a jak muszę iść to sie nonstop rozglądam) i boję sie przechodzić obok ludzi grających w piłkę czy kosza. (żeby nie dostać piłką). A na naszą-klasę nawet sie nie wpisałam. Nie mam po co.
-
Pocieszę was...nie było mnie na chyba ponad połowie zajęć. A sesję zdałam bez problemu :) Wprawdzie głównie na 3 (jedna czwórka) ale bez większego problemu :) W tym semestrze już chociaż wiem na co lepiej chodzić a co można (czasami!) odpuścić byle przychodzić na sprawdzian i zaliczać. Właściwie to wykładowcy u mnie są zdania że oni mają program do zrealizowania a czy student zrealizuje w domu czy na zajęciach to wszystko jedno, byle zaliczał sprawdziany. Trochę osób od nas odpadło a rok nie jest zbyt liczny i po cichu mam nadzieję że nas rozwiążą...nie musiałabym sie denerwować przed każdym zjazdem. A jak nas rozwiążą to bym miała idealne wytłumaczenie do siedzenia w domu. A co do historii z gimnazjum - od 5 lat nie przekroczyłam progu mojego byłego gimka. Ludzi praktycznie nie spotykam a jeśli już to bardziej z tych "znośnych" co opowiadają gdzie są na studiach itp. Nie wiem co u reszty ale życzę im jak najgorzej. Rozcinanie zeszytu też przerabiałam. Chociaż bardziej przeżyłam jak w zeszycie i na piórniku wypisali mi wulgaryzmy pod moim adresem. Gimnazjum to zdecydowanie był najgorszy okres w moim życiu, podstawówki praktycznie nie pamietam (w sumie chyba nic sie nie działo, raz tylko oberwałam od jednej dziewczyny za to że nauczycielka spytała mnie a nie ją i to ja dostałam 5).
-
(wybaczcie rzadkie pisanie, studenci teraz mają sesję ) Mnie najbardziej to kołatanie martwi. Mam wrażenie jakbym miała za ciasną klatkę piersiową! Badanie krwi - ok, EKG - ok, pani doktor rodzinna stwierdziła że nie ma powodu do robienia dodatkowych badań bo mi wali z powodu nerwicy a żadnych absolutnie zaburzeń nie ma. Ale chwilami to ja wręcz słyszę jak mi serce wali! Czasami chodzę cały dzień ze "ściśniętą" klatką piersiową. Chociaz też mam niskie ciśnienie i podobno jak ciśnienie spada to jest absolutnie normalny objaw że serce jakby szybciej bije.
-
Ja na wszystkie pytania dlaczego wyszłam, co mi jest etc. odpowiadam ciągle że mam problemy ze zdrowiem i mają nie zwracać na to uwagi. Narazie zwracają i sie dopytują. A ja bym chciałam żeby przestali sie pytać bo oprócz tego że sie martwię że wezmą mnie za wariatkę, to z powodu historii z gimku i liceum wolę jak najmniej mówić o sobie. (moja koffana klasa w gimku kiedyś na przerwie zrobili parodię mojej rozmowy z inną dziewczyną. Co wyglądało tak że ona sie spytała gdzie byłam na wakacjach, ja że nigdzie bo tatę poraził prąd i że praktycznie nie ma władzy w lewej ręce, ona na to że to przykre. Koniec. Wersja "śmieszna" wyglądała tak : Ona : Gdzie byłaś na wakacjach? Niby Ja : Ochhh, nie byłam nigdzie bo tatusia prądzik zjebał i musieliśmy sie nim opiekować więc siedziałam w domku i zajmowałam sie tatusiem. (głosikiem mocno piskliwym)) Wykładowcy...w sumie to podeszli chyba życzliwie. Nie ma problemu z nieobecnościami i odrabianiem (jak pisałam wyżej, liczy sie program a nie obecności.), jak będzie trzeba to mogę spokojnie wyjść z sali (zajmuję miejsce przy drzwiach by zamieszania nie robić), mam raptem jeden tylko sprawdzian do zaliczenia (łacina) a poza tym mam tylko nadrobić zaległości w domu. Tyle dobrze że nie muszę sie martwić czy nie będe miała przy zaliczeniach problemu. Na jakiejś ulgi przy zaliczeniach nie liczę. A na poprawę humoru : co mówił pan od logiki na wykładzie (chyba będzie mi potrzebny oddzielny zeszyt do notowania mądrości profesora M.! Cała grupa notowała co on gadał ) Prof. M. : co ostatnio mieliśmy? My : punktory. Prof. M : Boże jacy my jesteśmy opóźnieni w rozwoju! Prof. M : Humanista co nie zna łaciny i greki albo przyrodnik co nie zna logiki i matematyki to normalnie bezkręgowiec umysłowy! Prof. M : Czasami student mówi "nie pamiętem tego twierdzenia bo go nie rozumiem!". Jak ktoś nie potrafi zapamiętać wzoru to ma chyba impotencję umysłową! I to trzeba leczyć! Prof. M : Dawno dawno temu...była sobie implikacja negacji następników ( nie mamy zielonego pojęcia co to jest ) Prof. M o przykładzie zdania logicznego : Jeśli jestem człowiekiem i nie jestem to kaloryfer jest okrągły kompletnie nie kumamy o co mu chodziło M. : Podajcie teraz przykład zdania logicznego! K. : jeśli jem i piję to żyję. M. : Jeśli jem i piję to żyje. Jeśli żyję to jem i piję. Ale jeśli nie żyję to znaczy że nie jadłem czy nie piłem? Trzeba by ustalić co piłem i o ile przekroczyłem dawkę śmiertelną. M. : Tak to jest na świecie, kobieta nie rozumie ale pamięta a mężczyzna rozumie tylko nie pamięta! Nie wiem co gorsze. L. : Panie profesorze w tym przykładzie jest błąd! M. : Robienie błędów to dowód mądrości człowieka My : M. : Oczywiście pod warunkiem że wiem gdzie jest błąd, dlaczego i co z tego wynika. A wynika z tego że jestem mądrym człowiekiem. M : wy i tak musicie sie uczyć z książki. My tu tylko takie personal meeting organizujemy. M. : I co my biedne kobiety teraz mamy z tym zrobić? (powtórzył to dokładnie 6 razy w ciągu 1.5 godziny!) Od starszych studentów dowiedzieliśmy sie że mamy sie nie dziwić że przez cały wykład pan profesor może gadać o wszystkim poza logiką, że kompletnie nie rozumiemy co on wykłada jeśli już mówi o logice i mamy wrażenie że on też nie rozumie co on wykłada tylko powinniśmy notować co on gada, bo profesor M. jest niemalże idolem wśród studentów którzy mieli/mają z nim zajęcia! I mamy sie nie martwić zbytnio zaliczeniem bo on wstawia dobre oceny przy minimum wiedzy, tylko musisz zrobić dobre wrażenie i udawać że rozumiesz o co mu chodzi i że wiesz coś o logice.
-
Dobra, kolejny zjazd za mną. Ciężko było. piątek - przesiedziałam jedną godzinę :/ Tak mnie roztrzęsło że z 40 minut łaziłam po uczelni starając sie jakoś doprowadzić do ładu. Bez efektu. sobota : 6 godzin. Na każdych zajęciach musiałam wyjść z sali żeby nie robić sensacji przy ludziach. Niedziela - 3 godziny. Ale przynajmniej sie dowiedziałam że u mnie nie ma czegos takiego jak "nie zaliczony semestr z powodu nieobecności". Wykładowcy mają PROGRAM. I ten program mamy zrealizować. Czy student go zrealizuje w domu czy na uczelni to jest mało istotne. Jeden wykładowca powiedział że może mi nie zaliczyć jak nie będe chodzić, jeden stwierdził że problem jest tylko wtedy jak na zaliczenie przychodzi student którego on nigdy na zajęciach nie widział, a reszta...że liczy sie program. Nieobecności sie niezbyt liczą tylko mam wziąć notatki/kserówki i nadrobić to co było na zajęciach. Niby wszyscy mówią że można 1-2 razy nie być a potem są problemy, ale to z powodu frekwencji. Jakby powiedzieli że w sumie nie trzeba chodzić tylko można uczyć sie w domu to by nikt nie przychodził na zajęcia nie? Czyli nie musze z indywidualnym już kombinować. Wykładowcy wszyscy zostali uprzedzeni, wiedzą o problemie, nie będą zwracać uwagi na to że mnie czasami nie ma bądź że wychodzę w środku zajęć. Jeszcze żeby tak grupa nie zwracała uwagi...
-
Skąd ja to znam...też byłam średnio uwielbiana w gimnazjum Raz miałam złamany nos, siniaków nawet nie liczyłam, raz mi chcieli spalić plecak...o obelgach nie wspominając. Celowo sie na lekcje spóźniałam byle nie stać na korytarzu! W liceum było lepiej o tyle, że ludzie mnie nie zauważali. Z powodu nerwicy praktycznie połowę I klasy mnie nie było. Porozmawiaj z rodzicami o problemie, idź do psychiatry i sprawdź czy to nerwica. Jeśli wyjdzie że to faktycznie nerwowe, to będziesz chodziła na psychoterapie, może dostaniesz jakieś leki i będzie lepiej! A co do szkoły, porozmawiaj z wychowawczynią i z panią pedagog. Powiedz na czym polega problem. Mnie obie bardzo pomogły w zaliczeniu jakoś I klasy. Głowa do góry, będzie dobrze! Dobra, jestem tydzień na Rexetinie. Większość objawów ubocznych już przeszła, chociaż pierwsze parę dni było okropne. Teraz tylko trochę boli mnie głowa i jestem zmęczona, ale w sumie czuję sie lepiej. W ten weekend mam zajęcia...zobaczymy co będzie. Iść niestety muszę bo w poprzednią sobotę nie poszłam i teraz zdecydowanie muszę iść, chociaż na parę godzin. Nie sądze żebym od razu wysiedziała od 9 do 20.40 ale może chociaż do 15 wysiedzę.
-
Ja w sumie z oddychaniem problemu nei mam, tylko właśnie to uczucie "cegieł na klacie". Oddycham normalnie, jak ćwiczę albo coś podnoszę to mi sie nic nie robi, tylko że w całym domu okna otwieram "na wszelki wypadek". Badanie mam w porządku, EKG miałam zrobione i zero problemów, astmy nie mam, papierosów nie palę...ale to jest strasznie męczące. Przechodzi jak wezmę hydroxyzynę albo sie czymś mocno zajmę, a potem znowu wraca...jeszcze to wrażenie "guli w gardle" i że mam strasznie sucho w ustach...okropność :/ Ale pociesza mnie że skoro tyle ludzi ma podobne objawy co ja to faktycznie to chyba tylko nerwowe.
-
Sorrow - ja mam dzisiaj i jutro . Dzisiaj powinnam jakoś wysiedzieć ale martwię sie co będzie jutro Chyba pojadę tylko na połowę zajęć...ale przynajmniej mam zaświadczenie od pani psychiatry do pokazania wykładowcom. To może nie będą sie czepiać nieobecności. Indywidualne mam sprawdzić na KULu. Od niedzieli mam brać Rexetin. Kurcze, lekko sie wystraszyłam czytając opinie na temat leku ale podobno to jeden z najskuteczniejszych leków na depresję i nerwice.
-
Dobra jestem 3 dzień na Rexetinie. Nie jest wcale tak źle jak sie obawiałam Naczytałam sie na forach o skutkach ubocznych a ja prawie nic nie mam poza chodzeniem "jak nakręcona", osłabieniem rano i brakiem apetytu, lekkimi problemami ze snem i "cegłą na klacie". Hydroxyzynę brałam tylko 1 dnia, teraz wystarcza melisa. Zobaczymy co będzie dalej! :)
-
Swallow : mam dokładnie to samo. Wymarzyłam sobie anglistykę, na dzienną niestety sie nie dostałam (na KUL zabrakło mi 2 pkt, na UMCS 8 ) ale zaoczna w sumie też mogła być. Myślałam że będe chodzić na wymarzone zajęcia i po prostu nie będe miała jak myśleć o nerwicy. Nic z tego. Na ćwiczeniach jest coś trzeba robić ale wykłady to tragedia. Piątek mam 3 godziny, jeszcze jakoś sobie z hydroxyzyną radzę. W niedzielę mam 3 albo 4 i też jakoś sobie radzę. Ale w sobotę mam od 9. do 20. Ani razu nie udało mi sie wysiedzieć. Uciekam z zajęć, wracam do domu, biorę hydroxyzynę i tak gdzieś po 2 godzinach (jak już hydroxyzyna porządnie działa) to sie zastanawiam właściwie dlaczego sobie poszłam. I obiecuję sobie że następnym razem napewno zostanę. I albo znikam wcześniej niż poprzednio, albo siedzę godzine dłużej i znowu uciekam. Nadrobienie zajęć to jeszcze nie jest taki problem, problemem są nieobecności. Jak mi sie nie uda załatwić indywidualnego to chyba po prostu poproszę panią psychiatrę żeby coś napisała że z powodu nerwicy mogę czasami opuszczać zajęcia, żeby wykładowcy nie myśleli że olewam. (u mnie na uczelni jeśli lekarz napisze że uczeń może opuszczać zajęcia z powodu <...> lub coś w tym stylu, to sie absolutnie nikt nie czepia. Ale to musi być od lekarza). W liceum było lepiej...wychowawczyni dostała kartkę od mamy na czym polega problem plus kartkę od lekarza i usprawiedliwiała mi nieobecności i pomagała zaliczać. (a jakby złożyć moje nieobecności w tym czasie, to w sumie ze 3.5 albo i 4 miesiące nie chodziłam). A tu tutaj niby mamy coś takiego jak "pan prowadzący", z tym że on jest raz w tygodniu i to przez 2 godziny (wiadomo co to oznacza na studiach) Nie wiem, może ta opinia od lekarza że opuszczam zajęcia z powodu nerwicy to byłby dobry pomysł? Z załatwieniem indywidualnego nauczania jest podobno problem. Zaległości bym nadrobiła (i tak sie muszę uczyć w domu, książki mam i kontakt z ludźmi co było też mam. Fajni ludzie tylko za bardzo dociekliwi. Bo rozumieją że "jestem chora", jak poproszę to mi skserują notatki tylko ciągle sie dopytują co KONKRETNIE mi jest. A przecież im nie powiem że mam nerwicę!), z zaliczeniem egzaminu nie powinno być problemów (poza tą przekletą logiką), chodzi mi tylko o te nieobecności. A jakbym miała zaświadczenie że mam taki problem, byłoby mi łatwiej powiedzieć wykładowcom. (bo niestety proszenie kogoś o cokolwiek sprawia mi dość spory problem pt. czy oni nie pomyślą że jestem ofiarą która sobie nie umie poradzić/że chcę mieć taryfę ulgową/ że sie obijam i nie chce mi sie zwyczajnie uczyć itp.) O problemie z nerwicą powiedziałam narazie 2 (pani od gramatyki i pani od pisania) z powodu "czy oni sobie nie pomyślą że ja sie obijam i chcę mieć jakąś taryfę ulgową". Niby panie stwierdziły że nie ma najmniejszego problemu i jak sie źle czuję to mam im po prostu powiedzieć i mogę iść do domu a ja i tak sie zastanawiam co one sobie pomyślały. Niestety przy 95% tego co robię i mówię zastanawiam sie czy nie wyjdę na idiotkę, co oni sobie o mnie pomyślą itp. (w rezultacie w większości przypadków sie nie odzywam ewentualnie robię to co innym sie spodoba) Mocno mi to utrudnia życie ale już z tym problemem chodzę do psychologa. a tak na poprawę humoru : Kuzynka która o problemie akurat wie, stwierdziła że zamiast mówić ludziom "mam depresję/mam nerwicę" (jest ryzyko że wezmą cie za nienormalną) powinnam powiedzieć "jestem emo". W końcu emo to są albo ludzie z depresją, albo nerwicą (albo pozerzy). Więc ja niewiele powiem, oni zrozumieją o co chodzi i jeszcze będe trendy! Kaśka uznała że i tak wyglądam i zachowuję sie jak emo, tylko muszą mi włosy podrosnąć i powinnam sobie paznokcie pomalować a napewno mi uwierzą. Oryginalne podejście do problemu.
-
My mamy logikę z doktorem nieźle zakręconym (żeby nie powiedzieć kompletnym wariatem). 1. Na wykładzie z logiki mówił o wszystkim tylko nie o logice. 2. Na ćwiczeniach pomylił sie we własnym przykładzie i pół godziny myślał jak go rozwiązać. 3. Przedłużył ostatnie zajęcia w niedzielę o 20 minut bo zastanawiał sie czy prawa logiki mogą istnieć w świecie bez praw. 4. Nie powiedział nam jaką książke mamy kupić tylko kazał sprawdzić u studentów prawa. Moja kumpela na prawie powiedziała że nie wie jaką mamy mieć książke, bo im doktor kazał sprawdzić u starszych studentów! Jego powiedzonka: 1. Dziecko które sie zmoczyło wrzaskiem sie wyraża negację zaistniałej sytuacji. 2. Kiedyś uważano że kobiety od nauki brzydną, ale po was tego nie widać. 3. Metanauka jest to nauka o nauce która czegoś naucza a przynajmniej powinna nauczać. 4. Więcej państwo nie powiem bo zapomniałem ale jak sobie przypomnę to sie z państwem podzielę. 5. Wy i tak musicie uczyć sie z książki (patrz pkt. 4) a my tu jesteśmy tylko jako personal meeting przed egzaminem. A my nawet nie mamy egzaminu z logiki tylko zaliczenie!
-
Sebcio, na mnie hydroxyzyna działa nieźle pod warunkiem że biorę tą słabszą. Bo po mocniejszej (25 mg) to byłam kompletnie nie do życia. A słabsza na mnie działa świetnie. Tylko mnie martwi że ma różny czas działania : raz działa przez 6 godzin a raz przez 4. Ludziom z zajęć powiedziałam że mam poważne problemy ze zdrowiem i nie wiem czy nie przejść na indywidualne. Tyle. Niestety dalej sie dopytują co mi jest dokładnie. Zajęcia lubię, całkiem nieźle mi chyba idzie (dostałam 3+ z 1 eseju co podobno jest rewelacją), wykładowcy dziwni ale fajni (poza facetem od logiki, NIENAWIDZĘ LOGIKI! Nic nie rozumiem, a że facet świrnięty i albo myli sie we własnych przykładach albo przerywa wykład 10 razy by opowiedzieć historyjkę jeszcze mi pogarsza sprawę) ale niestety wysiedzieć mi ciężko. W sobotę pojechałam tylko na niemiecki (mimo że jestem teoretycznie grupą zaawansowaną to i tak mamy niższy poziom niż ten co ja miałam na kursie przed maturą. Na ostatnich zajęciach pisaliśmy plan dnia i uczyliśmy sie godzin ) i literaturoznawstwo. Dzisiaj pojechałam na 4 godziny, po wzięciu hydroxyzyny jakoś sobie poradziłam. W sumie powinnam napisać na 3, bo 4 godzina to była logika. Drugiej grupy! Zorientowałam sie że to nie moja grupa dopiero jak zobaczyłam listę obecności!. Jutro idę do pani psycholog. We wtorek albo w piątek idę do psychiatry która leczy moją kuzynkę (i kuzynka bardzo ją chwali). Byłam poprzednio u pani psychiatry w centrum medycznym ale to była kompletna porażka. Siedziałam u niej najwyżej 10 minut, pani psychiatra nie wykazywała kompletnie zainteresowania tym co ja mówię, wogóle miałam wrażenie że ona by chciała bym sobie jak najszybciej poszła. Zadała mi jakieś pytanie do karty, zapisała, dała leki i do widzenia. Na wszelkie pytania o nauczanie indywidualne bądź uprzedzenie wykładowców o problemie reagowała "To już pani prywatna sprawa". W dodatku przepisała mi leki mówiąc że zadziałają do następnego zjazdu (był wtorek a zjazd był w piątek) a w ulotce było napisane że efekty będą po ok. 3 tygodniach! . Kuzynka podobno siedziała u swojej pani psychiatry co najmniej 1.5 godziny, pani sie wypytała o wszystko, wszystko jej wytłumaczyła, odpowiedziała na wszystkie pytania i dokładnie wyjaśniła jak mogą działać przepisane leki. Liczę że jak ja pójdę to będzie podobnie.
-
Może wypadałoby poinformować wykładowców że mam taki problem? Bo 4 godziny po wzięciu hydroxyzyny to jeszcze wysiedzę, ale 11 godzin jak narazie nie daję rady. Już opuściłam 2 lektoraty, na samym początku. Sprawdzę w dziekanacie czy i jak można wziać indywidualny tok nauczania (filologia angielska) bo naprawdę jest mi ciężko. Chyba to i dobrze że sie na dzienne nie dostałam, bo skoro na zaocznych nie daję rady to na dziennych byłoby pewnie jeszcze gorzej. A bym chciała w maju poprawić jakoś normalnie maturę i jakoś radzić sobie na tych dziennych. A narazie to sie zastanawiam czy wogóle pójscie na studia to był dobry pomysł.
-
A ja nie wiem czy indywidualne to nie byłby dobry pomysł dla mnie. Mam takie silne napady że po prostu nie mogę wysiedzieć na zajęciach i albo sie z połowy zwalniam albo wychodzę co chwilę do łazienki. Grupa już sie zainteresowała co mi jest, niestety odpowiedź "mam problemy ze zdrowiem, nie przejmujcie sie" ich nie zadowoliła i chcą konkretniej wiedzieć co mi jest. A co mam im powiedzieć? Że mam nerwicę? Dzisiaj mam 3 godziny to jeszcze moze jakoś wytrzymam, ale jutro powinnam być od 9. do 20 na zajęciach. Na poprzednim zjeździe wytrzymałam do 14 i uciekłam do domu. Może Indywidualny tryb nie byłby taki zły? Przynajmniej nie byłoby problemu z nieobecnościami.