Witam,
Piszę swojego pierwszego posta z nadzieją, że ktoś mi doradzi.
Mam 22 lata a pierwsze objawy nerwicy pojawiły się około 5 lat temu. Wtedy na pewno nie myślałam, że to o to chodzi. Raczej szłam w kierunku stresu, matury, studiów.
Nerwica dała o sobie znać już na pierwszym roku studiów kiedy to na myśl o wyjściu z mieszkania chciało mi się wymiotować. Wtedy jednak było to na tyle rzadkie, że również nie myślałam, że to choroba a na przykład jakieś zatrucie, gorszy dzień. Nasilenie objawów nastąpiło jakiś czas później i wtedy udałam się do lekarza, który stwierdził nerwice lękową.
Dostałam profilaktycznie jakieś zioła, skierowanie na badania. Badania wyszły super. Zioła z kolei były tak niedobre, że wymiotowałam zaraz po ich wypiciu rano a nie w drodze na uczelnie... No i na jakiś czas objawy stały się słabsze, nie bałam się aż tak wychodzić, potem przyszło lato, piękna słoneczna pogoda i zaczynałam z powrotem czuć, że żyję. I przed zimą znowu powrót. Nie aż takie nasilenie, ale pojawił się drugi męczący objaw (o napadach strachu i paniki nie mówię bo nie o to mi chodzi). Przeważnie poruszam się komunikacją miejską. Ciężko mi było kiedyś wsiąść do autobusu bo chciało mi się wymiotować. To minęło a pojawiło się coś innego. Otóż w momencie gdy czekam na swój transport moje jelita szaleją. Czuję jakbym miała nie zdążyć do toalety, że nie wytrzymam. Po tym kilka minut jest ok i zaczyna się znowu. Przy okazji jest mi gorąco, za chwilę zimno, rozbieram się z kurtki. Takie biegunki, bo nie wiem jak to inaczej nazwać, pojawiają się praktycznie za każdym razem. Nieraz z paniki wysiadałam wcześniej szukając szybko toalety, nieraz zdarza się wytrzymać. Ostatnio jednak nawet nie wsiadłam do autobusu tylko zawróciłam do domu.
Co mogę z tym zrobić? Jak sobie radzić gdy przychodzi taki napad?
Żadnych leków nie biorę i nie stać mnie na leczenie. Poza tym nie chce się przyznawać przed rodziną bo wiem jakie mają podejście.