Skocz do zawartości
Nerwica.com

Płacz lub jego brak podczas sesji terapeutycznych


DelRey25

Rekomendowane odpowiedzi

Witam,

 

Terapię zacząłem jakieś 2 miesiące temu. To moja pierwsza i mam nadzieję, że ostatnia. Zbyt często wracały do mnie różne objawy, więc poszedłem do nowego psychiatry, który stwierdził, że w moim przypadku jedynie terapia może mi pomóc i nie powinienem pokładać wielkich nadziei w lekach. Uwierzyłem. Po jakimś czasie udało mi się odstawić lek, Velaxin ER 37,5mg. Brałem go przez jakieś 4 lata, a w ogóle na lekach byłem prawie non stop od marca 2006 roku. Pewnie pomogło, bo dopiero teraz widzę, że bez leków jest o wiele gorzej niż na nich. Ale chcę walczyć bez leków, a czy się da to się okaże wkrótce.

 

Mój problem polega na tym, że ostatnio miewam jakieś dziwne napady płaczu. Wtedy mam ochotę dzwonić do rodziny, znajomych, żeby mieć w kimś oparcie, bo czuję się okropnie samotny i zagubiony. Do nikogo jednak nie dzwonię, bo nie chcę później myśleć, że się poddałem i nie poradziłem sobie sam. Zresztą moje nastroje są tak zmienne, że byłoby mi za chwilę wstyd gdy zacząłbym się np. śmiać, co jest bardzo prawdopodobne.

 

Chciałbym, wręcz marzę o tym, żeby rozpłakać się podczas sesji u terapeutki, jednak nie potrafię. Czuję się tak jakby ktoś wylał na mnie beton, jestem zimny w środku. Jest śmiech, czasami głupkowaty, bywa, że się zwieszam, ale to nie ma nic wspólnego ze smutkiem. Czuję wszechogarniającą pustkę. Terapia otworzyła mi oczy na wiele rzeczy, których wcześniej nie widziałem u siebie i szczerze to czuję się z tym jeszcze gorzej. Wątpię czy jest dla mnie jakaś nadzieja, czasami myślę nawet, że nic mi już nie pomoże, a terapia na mnie w ogóle nie działa, a jeśli już to szkodzi, bo czuję się po prostu tragicznie ze świadomością swoich zaburzeń itp. Zastanawiam się czy to wszystko ma sens, skoro ja nie potrafię 'czuć', a mówiąc o sobie terapeucie mam wrażenie jakbym coś recytował, bez większego zaangażowania emocjonalnego. Źle mi z tym, bo wtedy przychodzą mi do głowy czarne myśli typu: jesteś pozbawionym uczuć potworem, nie potrafisz się wczuć w pewne sprawy, wszystko jest takie płaskie, pozbawione emocji. Terapeutka zadaje mi różne pytania, którego u większości ludzi spowodowałyby jakąś reakcję emocjonalna, a ja czuję wtedy tylko pustkę, coś jakby jakąś blokadę. I potem znów sobie powtarzam, że pewnie jestem jakimś kompletnie zaburzonym człowiekiem, któremu już nic nie pomoże. A może jestem psychopatą? Boże, już sam nie wiem.

Z drugiej strony nie wiem jak tłumaczyć te napady płaczu i bezsilności gdy jestem sam. Myślicie, że coś się zmieni? Wczoraj oczywiście było tak samo. Niby zwlekłem się z łóżka, wyszedłem na zakupy, pokatowałem się nieco ponad godzinę na siłowni, ale później znów to samo: płacz na zmianę z myślami samobójczymi, chęć ucieczki, potrzeba wygadania się komuś, a za chwilę ganienie się za to, bo nie mogę traktować ludzi jako swoich opiekunów, do których biegnę gdy jest problem. I wtedy dostałem smsa od kolegi, że chce się spotkać, przyjść do mnie. Ucieszyłem się, bo myślałem, że może uda mi się jakoś przed nim otworzyć, ale nic z tych rzeczy. Znowu kompletna blokada i jeśli mówiłem o swoich problemach to bez żadnego zaangażowania emocjonalnego, znów tak jakbym coś recytował. Nie wiem co o tym myśleć. A nie umiem przestać tego analizować. Brak mi już sił...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

DelRey25, Witaj.

 

Terapia niestety boli. Ja czułam się paskudnie przez półtorej roku uczęszczania na nią.

Po półtorej roku przyszły dopiero pierwsze efekty.

Terapię kończę w grudniu. Będą to 3 lata i 2 miesiące terapeutyczne.

Myślę, że powinieneś ją kontynuować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W domu też płaczę. Przy terapeucie raczej nie. Miałam 2 razy łzy w oczach, ale się nie popłakałam. Nie lubię płakać przy innych, wstydzę się tego. A to, ze masz wybuchy płaczu, to znaczy, że czujesz. ;)

"skoro ja nie potrafię 'czuć'" - potrafisz :)

jestem z Tobą, mam nadzieję, że Ci się uda.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję Wam za te słowa. Po prostu czasami to wszystko wydaje się za dużo jak na jedną osobę i zaczynam wątpić w to, że będzie lepiej. Myśli samobójcze są, ale mimo to, jakoś trzymam się przy życiu. Nie chcę się tak po prostu poddawać choć jest okropnie ciężko i jeszcze nigdy tak podle się nie czułem... Np. rozmawiam z terapeutką o rzeczach, które dla 99% ludzi są bolesne, a ja nie czuję wtedy nic. I znów to wrażenie, jakbym coś recytował, bez żadnych emocji. Ech...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej !

Bardzo dobrze Cie rozumiem DelRoy,mam podobnie zero płaczu chyba jedynie przy ostrej kłotni w domu z rodzicami co mi sie na szczęście rzadko zdarza bywają małe sprzeczki staram sie jednak hamować z emocjami.I rozładowywać je w inny sposób ćwicząc brzuszki długi spacer spotkanie z kolega,koleżanką słuchanie muzyki mp3 czy na komputerze sen,zakupy itd.

jednak w czasie miesiączki bywa ten płącz tez rzadko.Nie mam co prawda myśli samobójczych ,choć jest mi zle nie czuje sie dobrtze jest lepiej od pół roku pracuje jako telemarketer nie jest to łątwa praca ,jednak narałam pewności siebie bardziej wyższa samoocena jednak mam wilczy apetyt probuje sie z tym hamowac mimo ze jestem bardzo szczupłą osobą to jest w tych ,,boczkach'' że tak powiem sie zbiera troszke;/za 2 tyg.mam wizyte u terapeuty troszk rzadko są te wizyty bo co drugi miesiąc lub co trzy na NFZ na razie na prywatne wizyty mnie nie stać niestety i to troche dobija....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

 

"Terapię zacząłem jakieś 2 miesiące temu. "

 

Nie poddawaj się i pracuj nad sobą ze swoją terapeutką. Zaufaj jej i temu co robi nawet jeśli czasem masz o niej najgorsze myśli. To wszystko ma cel i sens. Ja zaczynam właśnie 9 miesiąc terapii psychodynamicznej. I jestem pod wrażeniem zmian, które się we mnie dokonały. Było kilka takich kamieni milowych podczas tego czasu...i świętą prawdą jest- ŻE WTEDY KIEDY CZUJESZ SIĘ NAJGORZEJ I MASZ OCHOTĘ IŚĆ NA WAGARY A NIE DO GABINETU TERAPEUTY, ONA WŁAŚNIE WTEDY NAJWIĘCEJ DZIAŁA. Po prostu jak ja to nazywam, odczuwam nawet jakby fizycznie, że coś właśnie pękło, jakiś wrzód się rozlał a potem już go tylko trzeba wydalić. Życzę Ci żebyś miał jak najwięcej takich momentów bo kiedy one już nastąpią...będzie już lepiej.

Na jednym z ostatnich spotkań miałam sytuację, kiedy terapeutka chyba wyczuła mój stan i storpedowała mnie serią pytań...dosłownie storpedowała. I najlepsze to to, że waliła prosto w środek, a ja nie miałam już żądnego pancerza na sobie, żadnej osłony, tarczy. Czułam się bezbronna i bez sił, jakby mnie ktoś przez kosiarkę przemielił, nie miałam siły się bronić, odpowiadać, złożyć jakiegokolwiek sensownego zdania. Prawie zaczęło mi się w głowie kołować i prawie odruchy wymiotne. Chciałam uciec jak najszybciej stamtąd. Cały tydzien był do kitu a Na następne spotkanie oczywiście nie chciałam iść, ale poszłam...i będę chodzić ;) Miałam także wcześniej takie myśli żeby się pociąc, bo chciałam wypluc tego wrzoda z siebie, żeby gdzieś wypłynął, chciałam poczuć ból, chciałam się ukarać. Sama siebie siebie się przestraszyłam. Terapeutka mi tego nie powiedziała, ale w książce wyczytałam, że to podobno oznaka że terapia idzie w dobrym kierunki. Także otwórz się na różne doświadczenia i wiedz że wszystko to co się z Tobą dzieje jest normalne.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A co myślicie o łączeniu farmakoterapii z psychoterapią? Jestem w totalnej rozsypce i już sam nie wiem co robić. Boję się, że stracę pracę i całkiem pogrążę się w tym gównie. Z jednej strony boję się leków, bo nie chcę żeby całkowicie odebrały mi uczucia i boję się, że przeszkadzałoby to w terapii, a z drugiej strony nie wyrabiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Terapię zacząłem jakieś 2 miesiące temu.

wiec wszystko przebiega jak najbardziej normalnie ..i to, ze jest trudno (przestales brak leki wiec nic Cie nie przymula) i ataki placzu w domu (wychodza nagromadzone emocje) i maska spokoju u terapeuty (minie troche czasu zanim zaufasz na tyle zeby wyrazac u niej emocje lacznie z placzem) . Jestes na samym poczatku a wtedy jest najtrudniej. Za pare miesiecy bedzie poprawa

 

-- 15 lip 2012, 22:18 --

 

pati09, Ty nie zaczelas terapii .. poszlas pogadac z psycho po traumie ale chyba niezbyt Ci zalezalo na tym

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z pewnoscia coś ci dolega moim zdaniem jest to blokada na pokazanei uczuc na zewnątrz , boisz sie oceny innych, niezrozumienia tego co czujesz, może odrzucenai przez znajomych jesli pokazesz jak ci źle, boisz sie pokazania własnej słabosci, ze ktoś dostrzeze i wykorzysta przeciw Tobie chocby słownie dokuczy Ci, uderzy tam gdzie boli, boisz sie okazania leków na zewanat, schodza sie rózne Twoje emocje e jednycm punkcie i gdy przychodzi do tego,że mozesz komuś to pokazac wycofujesz sie blokujesz, nie chcesz, stawiasz sobie tka scianę psychologiczną zeby nie czuć i nie rozkleic sie przy kims a jak jesteś sam to ta ściana moze runac i to robi. Mur , który dzieli /cie od świata burzy sie jesteś sam na sam ze światem i nic nie musisz udawać , mozesz być soba nikt Cię nie oceni, nie osądzi, nikt ci nie powie niczego złego bo nikt nie zobaczy mozesz płąkac, mozesz wyc, mozesz walić piescia w ścianę ,ale jak nikt nie widzi. Po to terapia zeby tęn mur zburzyć, zeby te lęki przestały tobą rzadzic,zebys był bardziej otwarty na swiat w swoich emocjach, zeby lek przed ocena, nie dominował.

Myśle ze połaczenie terapi z lekami to dobry pomysł a ta dawka , która brałeś 37mg wenli to nieduża i nie dziwie sie ze nie działał za bardzo bo po prosty jest za mała.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z jednej strony boję się leków, bo nie chcę żeby całkowicie odebrały mi uczucia i boję się, że przeszkadzałoby to w terapii, a z drugiej strony nie wyrabiam.

 

moim zdaniem stany lękowe dużo bardziej zniekształcają uczucia niż leki, paradoksalnie im silniejsze "emocje", tym słabszy kontakt ma się ze sobą i swoimi uczuciami (i oczywiście tym gorsze decyzje życiowe się podejmuje)

 

jest sporo leków, które nie mają "wytłumiającego" charakteru (co często jest mylone z otępieniem czy brakiem uczuć), nie ma się co z góry nastawiać

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mój problem polega na tym, że ostatnio miewam jakieś dziwne napady płaczu. Wtedy mam ochotę dzwonić do rodziny, znajomych, żeby mieć w kimś oparcie, bo czuję się okropnie samotny i zagubiony. Do nikogo jednak nie dzwonię, bo nie chcę później myśleć, że się poddałem i nie poradziłem sobie sam. Zresztą moje nastroje są tak zmienne, że byłoby mi za chwilę wstyd gdy zacząłbym się np. śmiać, co jest bardzo prawdopodobne.

Znajdź więc może osobę godną zaufania, przy której mógłbys płakać.

Płacz to nic złego, a w szczególności w trakcie terapii. Myslę, że to normalne i potrzebne.

Ja płaczę przy moim partnerze, nawet się ostatnio śmialiśmy z tego że na jego widok chce mi się płakać, ale tak naprawdę to jest tak, że to jest jedyna osoba w moim otoczeniu, której mogę zaufać, która mnie nie wyśmieje i od której dostanę wsparcie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja wczoraj popłakałam się jak dziecko! Wracałam wieczorem spacerem do domu,myślałam, coś do mnie dotarło, coś sobie uświadomiłam, ryczałam jak bóbr!!!!!! Ale pozwalam sobie na taki płacz bo to mnie oczyszcza! Nie widzę nic złego w łzach, dla mnie to bardzo ludzkie. Podczas sesji terapeutycznych od kilku miesięcy nie mogę zapłakać, kilka razy drżała mi już warga ale nie mogłam się rozpłakać mimo iż chciałam. Tak już mam. :hide: częściej się wkurzam, tupię nogą czy silnie gestykuluje. A zaufanie do terapeutki mam olbrzymie, klimat w gabinecie bardzo mi odpowiada. Ale czuję, że to wisi na włosku, że za którymś razem tam przyjdę i i po prostu zacznę ryczeć :P Jakoś tego potrzebuję, bo płacz to dla mnie podczas trwania terapii część oczyszczenia przez które przechodzę od kilku miesięcy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Byłem dzisiaj na sesji. Mówiłem o sobie w zasadzie tylko przez jakieś 20 min. Znów tak jak zwykle: zero jakiejkolwiek reakcji emocjonalnej. Nie wyrabiam po prostu. Terapeutka narysowała mi jakiś schemat terapii poznawczo-behawioralnej, wytłumaczyła o co chodzi, jak to działa. Dostałem pierwszy raz zadanie. Mam prowadzić jakiś dziennik, w którym będę zapisywał to co czuję, myślę i jak się zachowuję gdy jest źle, gdy jestem smutny. Fajna sprawa chyba, bo skoro nic nie czuję będąc na sesji to terapeutka będzie chociaż miała wgląd w to jak jest poza nią, gdy dopada mnie smutek, płacz i wszystko jest nacechowane emocjonalnie. No i oczywiście po powrocie z sesji przez chwilę było dobrze, ale przyjechałem do domu i znów to samo. Zły nastrój, lęk i płacz. I znów się przeraziłem, bo to wszystko tyczy się mnie, wszędzie jestem ja w tym wszystkim. Nie potrafię się wzruszyć z czyjegoś powodu. Jestem pieprzonym egoistą skupionym tylko na sobie i swoich problemach, które ciągle analizuję. I znów wmawianie sobie, że nie potrafię kochać, nie potrafię się związać z 2 człowiekiem, że ludzie mnie nudzą i męczą, że jestem potworem bez uczuć, że to wszystko nie ma sensu i najlepiej się zabić. Do tego w domu na wakacje jest siostra z dziećmi. Czekałem aż przyjadą i spędzę trochę z nimi czasu, a jest jak zawsze. Jestem pochłonięty sobą i swoimi myślami i zaniedbuję innych, nie bawię się z dziećmi, a jeśli bawię to chyba tylko po to, żeby sobie coś udowodnić i przez chwilę poczuć się dobrze. I znów jestem JA. Potem przychodzą wyrzuty sumienia, że nie poświęcam im czasu, że się izoluję, że oni widząc mnie już nawet nie próbują o cokolwiek prosić, bo wiedzą, że i tak odmówię, że znajdę wymówkę itp. itd. Z drugiej strony terapia chyba na tym polega, żeby skupić się na sobie, na swoich myślach, emocjach, przeżyciach, ale ja robiąc właśnie to czuję się jeszcze gorzej. Może mi to szkodzi? Może powinienem od tego uciec i przestać się babrać w tym g*wnie?

Umówiłem się też na wizytę u psychiatry. W zasadzie to co chwilę myślę, że może jednak potrzebuję leków, bo jestem w kompletnej rozsypce, a z drugiej strony boję się, że potem już całkiem się uwstecznię i nawet tych napadów płaczu nie będzie i znów stanę się jeszcze bardziej martwy w środku niż wcześniej. Zapytam go co on o tym myśli, czy jest sens łączyć farmakoterapię z psychoterapią. Nie chcę iść na łatwiznę. Robiłem tak przez 6 lat biorąc leki i fakt, bywało dobrze przez dłuższy czas, ale wszystko zawsze wracało. Zawsze bardziej natarczywie i mocniej. Najpierw wenlafaksyna 75mg przez 5 miesiecy, potem 2 mce przerwy kiedy to uwazalem, że jestem już zdrowy, bo na początku moje problemy dotyczyły głównie dolegliwości somatycznych: problemy z oddychaniem, przypisywanie sobie chorób, 'bóle serca' itp. Później nawrót, jeszcze bardziej bolesny. Drugie podejście do wenli, pojawiły się myśli natrętne, impulsy, żeby zrobić krzywdę sobie lub komuś. Dostałem sertralinę, 25mg. Po 3 dniach tak się wszystko nasiliło, że miałem próbę samobójczą, która była próbą tylko z nazwy, bo nie chciałem się zabić tylko przestać czuć i myśleć i żeby ktoś wreszcie widział, że ja nie udaję, że jest mi naprawdę źle. Potem szpital, anafranil 150mg + mianseryna 10mg na spanie i tak przez 2 mce. Potem dolozono mi znow sertraline, 25mg i depakine chrono 1000mg. Później znów zejście z tej mieszanki na wenlafaksynę, doszedłem nawet do 150mg dziennie, dostałem jeszcze amizepin, ale przestałem brać, bo nie byłem w stanie utrzymać się na nogach. Potem próba z Seronilem, 20mg przez parę miesięcy, ale znów wróciłem do wypróbowanej wenlafaksyny, 75mg. I tak byłem na niej rok i od trzech lat siedzialem na dawce 37,5 ER, chyba bardziej po to, zeby czuć się bezpieczniej. Dopiero zeszłego roku, tuż po przeprowadzce do miasta zaczęło się sypać. Było niby ok, ale czułem, że coś się zbliża. Wystarczyło spotkanie ze znajomym ze studiów i dużo alkoholu i na drugi dzień jakaś kompletna masakra. Płacz, śmiech, płacz, śmiech, myśli samobójcze. I tak wylądowałem u obecnego psychiatry, który stwierdził, że w moim przypadku to muszę się skupić na terapii, bo zbyt często to wszystko wraca, nawet będąc na lekach, a on nie widzi u mnie choroby typu depresja, a na dwubiegunówkę się nie chce rzucać, bo te moje nastroje zbyt szybko się zmieniają i nie trwają dłużej niż kilka godzin, czasami dni. Kazał nadal trzymać się minimalnej dawki wenli, ale też powiedział, że trzeba będzie to odstawić. Zachęcił mnie do zmiany swojego życia i to w sumie dzięki jego sugestii zapisałem się na siłownię, zacząłem się zdrowiej odżywiać itp. W ciągu 9 miesięcy schudłem prawie 35kg. I było super podczas tego okresu. Miałem jakiś cel, ale gdy już go osiągnąłem wszystko wróciło do punktu wyjścia. Zacząłem poznawać ludzi i koniecznie chciałem sobie udowodnić, że potrafię się w kimś zakochać i być w związku. Oczywiście, jak zwykle, znajomości kończyłem szybciej niż się zaczęły, odtrącając przy tym kolejne osoby, w jakiś sposób je raniąc, bo najpierw dawałem im pożywkę w postaci nadziei, a potem się wycofywałem. Do tego doszły problemy finansowe. Dostałem kredyt i w sumie w niecały miesiąc przeje&ałem całą kasę (12 000zł) na głupoty typu ciuchy, książki, kosmetyki itp. Do tego znów pojawił się przypadkowy seks co jakiś czas, a co za tym idzie jeszcze większe wyrzuty sumienia, jeszcze większe wahania nastroju, powrót myśli natrętnych, napady gniewu, złości, myśli autodestrukcyjnych itp. Później znów kompletna pustka, którą zapełniałem kolejnymi spotkaniami na seks i tak w kółko. Działo się tak nawet podczas terapii, ale powoli dochodzę do wniosku, że to droga donikąd, że jeszcze bardziej się pogrążam. I pojawiły się diagnozy zaburzeń osobowości, choć nikt do końca nie powiedział jakie na 100%. Sam wiem, że mam cechy osobowości borderline, a terapeutka do tego dorzuciła jeszcze rysy narcystyczne. Nie sposób się nie zgodzić. Opieranie się impulsom sprawia, że pogrążam się w depresji. Teraz dopiero widzę jaki jestem zaburzony i jak bardzo potrzebuję pomocy... Co nie zmienia faktu, że czasami mam ochotę powiedzieć dość i znów popłynąć w swój wyuczony schemat. I właśnie to opieranie się tym myślom sprawia, że czuję się jeszcze gorzej, bo z jednej strony jest to bardzo pociągające i sam fakt, że kogoś wyrwę i ktoś mi powie, że w czymś jestem dobry sprawia, że lepiej się z sobą czuję, ale to wszystko mija i wracam do punktu wyjścia, czyli tej ogromnej pustki, obojętności, zniechęcenia. I wiem, że tak dalej być nie może...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tylko, że dla mnie to lepiej to wygląda tak: będę zajebiście wyglądał, pieprzył się z kim popadnie, będę miał dużo kasy / ewentualnie - wreszcie znajdę prawdziwą, wielką miłość, którą sobie tak idealizuję, bo dla mnie to nie jest po prostu bycie ze sobą i dawanie/branie tylko ja myślę, że musi być 'wow', 'zajebiście', jakieś wielkie targające mną uczucie, które zmiecie mnie z powierzchni ziemi. Skrajności i jakieś chore urojenia. To jest jedyne 'lepiej' jakie znam, do jakiego przez długi czas dążyłem. Zdaję sobie sprawę z tego, że to jest bardzo zaburzone myślenie, ale tak zawsze było. Nie wiem co to znaczy 'normalnie'. Normalność jest dla mnie nudna i męcząca. Da się nauczyć stabilności? Empatii?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×